Rozdział XXIII
Celine zmęczona wlokła się do rezydencji, bawiąc się kluczami. Przed nią szła Brielle i z uwagą wysłuchiwała opowieści z bankietu, którą serwował jej Jonathan.
Obok siebie miała Crispina i jego stukot laski.
— Możemy chwilę pogadać? — zapytał, kiedy zbliżali się do drzwi.
— Młoda! — zawołała za księżniczką, a kiedy się odwróciła, rzuciła jej klucze. Brielle ich nie złapała, za to Rackford nawet nie patrząc – owszem. Po chwili Celine została z Crispinem sama na mokrej londyńskiej ulicy. Cieszyła się, że nie pada deszcz.
Patrzenie w lustro, kiedy miała rozmazany makijaż przyprawiał ją o dreszcze.
— Słucham. — objęła siebie samą i wbiła w niego zblazowany wzrok. Szmaragd, który się w nią wpatrywał aż skrzył zielenią.
Nie kontrolowała tego, że kiedy Crispin fundował jej takie spojrzenia, jej kolana zamieniały się w watę, a martwe serce chciało zacząć bić.
— Chciałem cię zapytać o Tessę. Byłaś wmieszana w jej podróż do Paryża. Powiedz mi, czy wiesz o niej coś więcej? Jak ona sobie radzi? — krzywił się, jakby ta rozmowa sprawiała mu ból.
— Wiem tyle, co wy — westchnęła. — Choćbym chciała wyciągnąć więcej, nie mam takiej mocy. Próbowałam na bankiecie u Willa, nic z tego.
— A fakt, że pojechała z Basilem sama? Oni...
— Nie, nie ma opcji. Może chciała wkurzyć Willa? — wydęła usta. — Nic nie powiedziała tobie i Anthony'emu, bo od razu poszlibyście do Levingstone'a, a tego chciała uniknąć. W każdym razie to niemożliwe, żeby przez ten pobyt rozkwitło między nimi uczucie. Jest wpatrzona w Williama tak samo, jak ty dzisiaj w Verlee.
— Proszę? — wymownie uniósł brwi. — Doprawdy, Celine. Jesteś zazdrosna o Verlee?
— Chciałbyś, żebym była? — odbiła piłeczkę, zakładając ręce na krzyż.
— Szczypta zdrowej zazdrości zawsze jest... — na jego twarz wpłynął szelmowski uśmiech. — Jednak ty byłaś dzisiaj również smutna, a ja nie znoszę być powodem czyjegoś smutku. Zwłaszcza, jeżeli mi na tej osobie zależy. — zrobił krok w jej stronę.
— Nie jesteś niczemu winny — szepnęła. — Po prostu uświadomiłam sobie, patrząc właśnie na Verlee Van Asbeck, że nie mam co konkurować z takimi wampirzycami. Przecież ty masz ponad dwieście lat, ja dwadzieścia parę i... — rozłożyła ręce. — Czuję się głupio. — zacisnęła usta w wąska kreskę.
— Nie powinnaś.
— Wiem — skinęła głową. — Crispin, powiem to raz, bo będę żałowała, że trzymam to w sobie, a widzę, że nici z moich skrytych snów.
Skrzyżowali spojrzenie.
— Tego dnia, w którym wparowałeś do komnat Byrne'a i rozwaliłeś łańcuchy laską, wiedziałam. Wiedziałam, że to fatalny pomysł pozwalać sobie na to, co ty ze mną robisz. Ale ja tego nie kontroluję. Patrzysz tymi swoimi oczami, które tak na marginesie, wyglądają jak szmaragdy i... — wypuściła powietrze z ust. — Dobra, nieważne. Zakończę na tym swoją kompromitację. Dobranoc.
Odwróciła się w stronę drzwi i nim zdążyła zrobić krok, Crispin zawołał:
— Celine Martin.
— Dobranoooc! — siliła się na uśmiech, robiąc drugi krok.
Crispin wywrócił oczami i sięgnął laską do jej płaszcza, zahaczając jej główką o pasek. Następnie jednym sprawnym ruchem, przyciągnął Celine z powrotem do siebie. Obszedł wampirzycę z tajemniczą miną i pokręcił głową z reprymendą.
— Pozwól, że najpierw odpowiem, a później sobie pójdziesz. — zamrugała, zdumiona jego gestem.
— Ja chyba nie chcę słyszeć odpowiedzi... — wymamrotała pod nosem.
— Na szczęście nie musisz — wyjął laskę zza jej paska i wsadził ją sobie pod pachę. Ułożył dłonie po bokach jej twarzy i szybko zbadał wzrokiem każdy element jej oczu, nosa i ust. — To jest moja odpowiedź.
Pochylił się i złączył ich wargi w długim pocałunku, od którego po ciele Celine przeskoczyło tysiące elektryzujących iskierek.
Złapała się jego płaszcza, żeby uchronić się od upadku, bo właśnie tak się czuła. Jakby miała zaraz upaść. To nie było dla niej w żadnym stopniu realne.
Dopiero pierwsze krople deszczu przerwały ich zbliżenie, ale Crispin odsunął się tylko na kilka centymetrów i szepnął jej na ucho:
— Dobranoc.
Puścił jej twarz, a laska znów stukała rytmicznie o chodnik. Patrzyła jak odchodzi, a jej policzki płonęły.
Wchodząc do rezydencji, minęła się z Jonathanem, który marszczył czoło.
— Wszystko w porządku?
— Boże, Rackford — złapała się jego ręki. — Całowałam się wiele razy, ale po tym to ja się całą noc nie pozbieram.
— Czekaj, co? — wyszczerzył się. — Obściskiwałaś się z Crispinem?
— No właśnie nie. To był zwykły, romantyczny pocałunek, a zrobił ze mną więcej, niż byłam sobie w stanie wyobrazić.
* * *
Tessa najchętniej upiłaby się butelką wina, gadając do Winstona, ale weszła do swojego mieszkania tylko po to, żeby zmienić ciuchy.
Miała dosyć brązowej sukienki, bo przypominała jej o tym, co się stało jeszcze kilka godzin temu w Paryżu.
Wyjrzała przez okno i westchnęła. Padał deszcz, dlatego zrezygnowała z pozostawienia swoich włosów wolno. Przed chwilą je rozczesała, ale i tak zaplotła z nich luźnego warkocz.
Podrapała kota po głowie, ubrała płaszcz, zabrała również pamiętniki i parasolkę, a później wyszła.
Ciężko było jej powiedzieć, że nie tęskniła za Londynem, ale również ciężko było jej przyznać, że tęskniła. Nie zdążyła zatęsknić wystarczająco.
Droga do Williama ją zmęczyła. Żałowała, że nie mieszka już na Darmouth. Wtedy miałaby do niego tak blisko.
Kiedy po zapukaniu w drzwi ujrzała zdziwionego Erica, posłała mu ciepły uśmiech.
— Panna Holdter.
— We własnej osobie. Wiem, że już późno, ale mógłbyś przekazać księciu, że to sprawa niecierpiąca zwłoki?
— Oczywiście. Niechże panienka nie stoi na tej ulewie. — przepuścił ją.
Oczywiście bała się tej konfrontacji, ale była nieunikniona. Wolała to załatwić w cztery oczy, niż — jak zazwyczaj — kłócić się z nim na forum całej reszty.
Eric zostawił ją tylko na krótką chwilę, a kiedy wrócił, zabrał jej płaszcz i parasol, a ją skierował do gabinetu.
Trafiłaby tam z zamkniętymi oczami.
Przełknęła gulę śliny i zastukała pięścią trzy razy w uchylone drzwi.
William podniósł na nią wzrok znad listów, które podpisywał. Nadal miał na sobie frak, a Tessa przypomniała sobie o harmonogramie towarzyskich wydarzeń. Ominął ją bankiet u Benneta, jednak nie była z tego powodu załamana. Wręcz przeciwnie.
Zdziwiła się, kiedy zobaczyła, że przeniósł tutaj swój fortepian. Była do tej pory przekonana, że przyrósł już na dobre do Darmouth.
— Widzę, że wyjeżdżasz kiedy chcesz i wracasz kiedy chcesz, nawet nikogo nie uprzedzając.
Nie wiedziała, czy był zły, czy rozczarowany. Nie miała jednak na to siły. Najchętniej upadłaby na kolana i rozbeczała się jak mała dziewczynka. Była tak słaba pod każdym względem, że nawet jego ton sprawiał, że musiała powstrzymać łzy.
— Darujmy sobie, proszę. Naprawdę nie jestem w stanie dzisiaj z tobą walczyć. Przyszłam, bo mam dwie sprawy. Jedna ważna, druga nie.
— Działałaś za moimi plecami. Nie mogę w to uwierzyć. — przekrzywił głowę w bok i uważnie jej się przyjrzał.
Obgryzione skórki przy paznokciach, które powinny się goić. Pęknięte usta, które również się nie goiły. Włosy, które do tej pory błyszczały, zmatowiały. Blask jej oczu gdzieś zniknął, a pod nimi miała sińce.
— Wypędź mnie, zrób co chcesz, ale dopiero, jak już będzie po wszystkim — poprosiła żałośnie. — Mam to gdzieś.
Uniósł brwi.
— Byłeś w pałacu.
— Byłem.
— Co ty tam robiłeś?
— Zwiedzałem.
— William, pytam poważnie. Co robiłeś w pałacu Baskerville'ów i dlaczego po twojej wizycie zniknęły pierścienie rodowe pary królewskiej? — Tessa patrzyła na niego z wyraźnym niepokojem.
— Byłaś w komnacie królewskiej? Wygodne mają łóżko? Może powinienem zapytać Basile'a? — zmrużył oczy.
— Bardzo wygodne. Cieszę się, że miałam okazję wypróbować — żachnęła się. — Powiesz mi, czy chcesz się bawić w zgadywanki?
— Pierścienie były dla Brielle. Teraz ona je ma. Od jej imprezy urodzinowej są u niej. — jego ton złagodniał, a ona westchnęła ciężko.
— Nawet kiedy mówisz i robisz miłe rzeczy, brzmisz jak dupek.
— Bywa.
— W każdym razie znalazłam pamiętniki jej matki. Można je otworzyć tylko jej pierścieniem, więc dzisiaj ich nie przeczytam. — położyła je na biurku, a on szybko przewertował wzrokiem treść kartki, która była do nich przyczepiona.
— Druga sprawa? — rozmasował czoło.
— La Closerie Des Lilas, tysiąc dziewięćset szósty. To tam się spotkaliśmy po raz pierwszy, prawda? Grałeś wtedy na fortepianie.
Nie takiej reakcji się spodziewała. Jego usta drgnęły w uśmiechu, a sam podniósł się z miejsca i podszedł do fortepianu, a następnie podniósł klapę i zaczął grać dokładnie tę samą melodię, co wtedy.
Przerwał po chwili i skrzyżowali nogi w kostkach, a dłonie schował w kieszeniach spodni.
— Liszt. Liebestraum
— Jedno pytanie i znikam ci z oczu — oblizała usta. — Dlaczego mnie zapamiętałeś?
— Nie mogłem usłyszeć twoich myśli. Głównym powodem był jednak fakt, że żeby wysłuchać mojej gry, przerwałaś rozmowę. I słuchałaś od początku do końca. Do ostatniej nuty. Kiedy wszedłem do gabinetu Faitha, rozpoznałem cię od razu, ale nie poruszałem tematu, bo ty nie mogłaś rozpoznać mnie. Taka anegdotka.
Skinęła głową w ramach podziękowania za odpowiedź.
— Pamiętniki zostawię u ciebie, jeżeli pozwolisz.
— Owszem. Zostają i pamiętniki i ty.
— William...
— Nie Williamuj mi tutaj. Wyglądasz koszmarnie. Nie mam pewności, że rankiem będziesz żywa. Zostajesz na noc, to jest polecenie księcia.
— Jakbyś nie zauważył, lubię te polecenia olewać. — uśmiechnęła się cynicznie i odrzuciła warkocz w tył.
— Proszę — powiedział cicho. — Winston da sobie radę, więc nie próbuj się wywijać kotem.
Tessa analizowała wszystkie za i przeciw i przewagę miały zdecydowanie te drugie argumenty, ale mimo to, uległa.
— Dobrze. Zajmę tę sypialnię, co ostatnio. — wskazała za siebie kciukiem.
— W porządku. Zajrzyj do mnie na chwilę, jak się ogarniesz. Porozmawiamy.
Ogarnę? Pomyślała. Przecież nie miała ze sobą absolutnie nic, poza kluczami do własnego mieszkania.
Skołowana zawlekła się na górę i ledwo zdołała otworzyć drzwi, żeby dostać się do pokoju.
Od razu przypomniała sobie wieczór, który spędziła w tej łazience z Celine.
Potrzebowała kąpieli, a kiedy zobaczyła, że na łóżku leży złożony czarny komplet satynowej piżamy z koronkowym wykończeniem i długim szlafrokiem, zaśmiała się pod nosem.
To miała być dla niej kolejna długa noc.
* * *
Adeline myślała, że ukatrupi Erana, kiedy zobaczyła go na parapecie w swoim pokoju. Nocowała w domu i w każdej chwili mógł go zobaczyć jej ojciec, ale on zdawał sobie z tego nic nie robić.
Przemknął przez jej pokój i zablokował drzwi krzesłem, które wcześniej stało przy biurku.
Rozdziawiła usta i szukała w jego oczach wyjaśnień.
— Co ty wyprawiasz? — była wdzięczna za super słuch. Dzięki temu mogli się kłócić tak cicho, że Jerome nie miał prawa ich usłyszeć.
— Przepraszam. — wypalił.
— Co? Za co? Już mnie przepraszałeś, wystarczy. Naprawdę.
— Wiem, ale jestem kretynem, Adel. Naprawdę wielkim kretynem. — siedziała na brzegu łóżka, a on kucał na podłodze.
— Jak mnie nazwałeś? — przełknęła ślinę.
— Adel — spojrzał jej w oczy. — Nie lubisz? Wybacz, zaczęła mnie męczyć długość twojego imienia.
Uśmiechnął się nerwowo, ukazując dołeczki, które tak kochała.
— Ładnie, ale... — potrząsnęła głową. — Co ty tutaj robisz, Eran?
— Przyszedłem błagać o drugą szansę — złożył dłonie jak do modlitwy. — Wiem, że nawaliłem i straciłem w twoich oczach, ale nie wiedziałem, że... Posłuchaj, jesteś jednym z większych dóbr, jakie spotkały mnie w tym popieprzonym życiu, a ja tego nie doceniłem. Pozwól mi się zreflektować.
— Woah. Nie wiem, co powiedzieć.
Podrapała się po głowie w nadziei, że znajdzie nagle słowa, ale one się nie pojawiały.
Walczyła sama ze sobą. Może nie powinna, może to była głupota, ale jeżeli miała nadać wartość swojemu cierpieniu, wiedziała, że to dobra droga.
Może za rok rozejdą się w swoje strony i zapomną o sobie, a po stu latach odnajdą. Może nie było im pisane stworzyć razem czegoś więcej, niż domku z dziurawym dachem, skrzypiącą podłogą i pękającymi ścianami.
Może nie, ale w tamtej chwili to nie miało znaczenia.
— Mam gówniany okres, wiesz? — zaczęła. — Nie chciałam przyznawać, jak bardzo cię potrzebuję, a potrzebuję. Potrzebuję żebyś ze mną został i ukoił te wszystkie straszne myśli i obawy.
— Nie musisz mówić dwa razy.
Podniósł się szybko, a później ułożył na jej łóżku z rozłożonymi ramionami, a ona wtuliła się w niego z ulgą.
Miała przed sobą zbyt długie życie, aby nie móc wybaczyć.
Wesołych świąt, kochani! Mam nadzieję, że spędzacie ten czas super, a jeśli nie, to że rozdział poprawi Wam humor c:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro