Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII

William przeklinał samego siebie w duchu na wszystkie możliwe sposoby, jakie znał, za przyjęcie tytułu.

Zaczął nawet snuć teorie, że Mikel również dysponuje jakimiś cudownymi cechami i właśnie dlatego udało mu się go nakłonić do podjęcia się tego idiotycznego zadania. Mowa oczywiście o zostaniu księciem Londynu.

Tonął w durnych dokumentach, które musiał zatwierdzać, wysłuchiwał równie durnych spraw, jakby mógł je załatwić pstryknięciem palca i miał wrażenie, że zajmuje się dosłownie wszystkim. Nie mógł uwierzyć, że James to wszystko robił sam, o ile w ogóle robił.

Chyba właśnie dlatego była tego cała masa — Byrne miał swoje obowiązki głęboko gdzieś.

Cieszył się, że na głowie miał tylko Londyńskie wampiry, nie całej Anglii. Inaczej zagryzłby samego siebie.

Tęsknił za mieszkaniem na Darmouth, za jego fortepianem, który tam został, a do którego tak się przywiązał. Tęsknił za tym, co było w ubiegłym roku i oddałby wszystko, żeby cofnąć się w czasie i znów użerać z Victorem i jego armią Skażonych.

— Wejść — rzucił od niechcenia, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Podniósł wzrok i poczuł ulgę. — Witaj, Anthony.

— Ja tylko na chwilę — wyjaśnił. — Odebrałem krew i uznałem, że do ciebie zajrzę. Podobno nie ruszasz się z gabinetu od imprezy dla Brielle.

Ubiegłej nocy ponownie przemieniono kolejnych osiemnastolatków, a Yyvon, Adeline, Eran, Celine i Crispin robili wszystko, co w ich mocy. Anthony działał na doczepę, bo większość czasu spędzał z Tessą.

— Byrne zostawił bałagan, który staram się uporządkować, a czeka mnie jeszcze wizyta księcia Halle Valen, bo wraca do Oslo.

— Wiem od Margaret, że siostra Van Asbecka będzie w Londynie lada chwila. Podobno książę zatrzymuje się tutaj na dłużej.

— Dobry Boże — wzniósł oczy ku sufitowi. — Jeżeli znajdziesz mnie z kołkiem w sercu, oznaczać to będzie jedno: przerosła mnie ilość osób z błękitną krwią.

Anthony zaśmiał się krótko.

— Jutro piąta ofiara.

— Wiem. Zastanawiam się, czy powinniśmy zamknąć Tessę w piwnicy, żeby nie popędziła na Scotland Yard.

— Dotarła już prawie do celu. Twierdzi, że jeszcze dwie sesje maksymalnie i będziemy wiedzieć, ale — westchnął ciężko. — nie jestem pewien, czy późniejsze obcowanie z Brielle jest dobrym pomysłem. Nie będę się oszukiwał, to fatalny pomysł.

— Co masz na myśli? — zmarszczył czoło. Rozkoszował się faktem, że Anthony się tak rozgadał.

— W życiu się nie przyzna, jak bardzo męczące są dla niej te podróże w przeszłość. Mam wrażenie, że z dnia na dzień ulatuje z niej życie, chociaż jest wampirem, do cholery. To ją wykańcza i boję się, że spotkań z Brielle nie przetrwa — spojrzał na zegar, który wisiał na ścianie i jęknął. — Muszę lecieć, Yyvon mnie zabije za spóźnienie. — skinął głową do przyjaciela i wręcz wybiegł z jego posiadłości.

William wypuścił powietrze z płuc, które nieświadomie wstrzymywał.

Nie miał pojęcia, jak ocalić kogoś, kto nigdy nie stawiał siebie na pierwszym miejscu.

Nie miał pojęcia, jakim wampirem okaże się Benedict, kiedy w końcu dopnie swego i wróci do żywych.

Nie miał pojęcia, na czym dokładnie polegała klątwa.

Nie miał pojęcia, co robi za tym pieprzonym biurkiem i dlaczego się na to zgodził.

Miłości się bał, ale to niewiedzy nienawidził najbardziej. Blokowała go, nie pozwalała myśleć. Sam chciał znać prawdę, ale cena za nią zaczynała przerastać nawet jego.

Nie chciał wykorzystywać uczuć Tessy, dlatego musiał obmyślić, jak ją ochronić, nie raniąc jej.



* * *



Jerome kwestionował swoje stanowisko komisarza.

Kiedy wybuchła panika związana ze Skażonymi, w Londynie zostało tak mało osób, że Scotland Yard wiało pustkami. Liczył, że po całej sprawie ten stan rzeczy się zmieni, ale osób jak nie było, tak nie przybyło.

Irytowały go te braki, ponieważ poza dziwnymi wampirzymi sprawami, nadal miał na głowie ochronę rodziny królewskiej i zwykłe, ludzkie przypadki.

Dziwił się, że Eliot go nie zostawił.

— Łamie nam się w tym wypadku schemat — zaczął, patrząc na Crispina, który jako jedyny zawsze wyglądał przyjaźnie. — Justice Lamb miał osiemnaście lat, ale nie miał na koncie cudownego uniknięcia śmierci. Tak właściwie, był na nią skazany. Chorował na mukowiscydozę.

— Pierwsze cztery ofiary łączyło to samo. Uniknięcie śmierci. Następne cztery również będzie łączyć to samo, skoro tak, jak mówiliście, ma ich być osiem. Justice miał mukowiscydozę, reszta pewnie będzie mieć raka i tak dalej. — kontynuował Eliot.

— Jak na to wpadłeś, McAvoy? — zapytał Will, unosząc brew. — To było takie nieoczywiste, że twój geniusz mnie zachwyca.

— Daruj sobie — założył ręce na krzyż. — Tesso, jeżeli chcesz...

— Nie — odezwał się Anthony, a wszyscy rzucili mu spojrzenie pełne zdziwienia. — ma sensu tego robić, skoro nic to nie daje. — odchrząknął.

— Doceniam troskę, ale potrafię się wypowiadać sama za siebie, Anthony. — Tessa poczuła się lekko urażona.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że za jej plecami odbywało się jakieś knucie, aby tego absolutnie nie robiła i była za to zła na Mikela. Przecież to właśnie on stał się szefem tej szopki.

— Tesso, nie powinnaś tego robić. — głos zabrał Crispin.

Założyła ręce na krzyż, uniosła wyzywająco brwi i bez mrugnięcia okiem, opuściła gabinet Faitha.

Crispin westchnął długo i spojrzał na Williama z politowaniem. Książę nie bardzo wiedział, co powinien zrobić i męczyły go już oczekiwania, jakimi zasypywała go cała reszta.

Theresa była uparta jak osioł, albo i gorzej i zdawał sobie z tego sprawę. Chyba jako jedyny w tej całej gromadce naiwnych.

Musiał wyglądać komicznie, kiedy dobiegł do Jane i Tessy. Niestety ta druga już przeprowadzała swoje badanie.

Obserwował ją uważnie i odetchnął z ulgą, kiedy przerwała z ciałem kontakt fizyczny i nawet przy tym nie zadrżała. Nie poleciała również krew, ale kiedy spojrzał w jej oczy, wiedział już, że coś jest na rzeczy.

Tessa była jedną wielką zagadką, której nie starał się nawet rozpracowywać. Cierpliwie czekał, aż sama będzie się przed nim odkrywać i do tej pory właśnie tak się działo. Był świadom, że w pewnym momencie zacznie oczekiwać od niego tego samego, ale jej wystarczyły tylko fragmenty.

Właśnie z nich się składał. Z miliona fragmentów, które już od dawna nie tworzyły całości. I nawet jeśli chciałby je poskładać, niektóre z nich naderwały brzegi i nie pasowały do pozostałych.

— Nic nie widziałam i czuję się świetnie — powiedziała oschle. — Dlatego dokończę dzisiaj sprawy z Anthony'm, żebyśmy mogli przejść dalej i przygotować się na to, co nastąpi. — odrzuciła włosy w tył, wyminęła go i pożegnała Jane, która wzruszyła tylko ramionami, widząc minę Williama.

Nie poszedł za nią. Nigdy za nią nie biegał i nie miał zamiaru robić tego teraz.

A może tylko to sobie wmawiał?



* * *



Anthony czuł się źle.

Nie dlatego, że nie chciał tego robić, ale dlatego, że nie mógł przemówić przyjaciółce do rozsądku. Nie potrafił dojeść do tego, dlaczego tak uparcie trwała przy swoim.

Zmieniła się i nie był pewien, czy to tylko wina wskrzeszenia.

Teraz ściskała jego dłonie tak mocno, że odczuwał czasami ból, ale nie przerywał. Wzdychał od czasu do czasu i nasłuchiwał niespokojnych kroków Celine za drzwiami, która przy tym nerwowo obgryzała paznokcie.

Tessa wciągnęła powietrze.

Znalazła się między drzewami i jakimiś skałami, ale nie potrafiła określić, do czyich wspomnień dotarła.

Widziała nocne niebo i krawy księżyc, a kiedy spojrzała w dół, coś na kształt pentagramu. To były różne znaki, które starała się zapamiętać, jednak niczego nie przywodziły jej na myśl. Miała nadzieję, że Samuel będzie orientował się bardziej, a jeśli nie on, Mikel.

W ostateczności rozważała nawet wskrzeszenie Victora, jeżeli to miałoby im pomóc.

Poczuła ten sam chłód, który towarzyszył jej przy zwłokach osób, które składały się w ofierze. W nosie zakręcił jej zapach siarki, a kiedy podniosła wzrok, ujrzała postać w ciemnej i poszarpanej szacie.

Nie widziała jej twarzy, zakrywał ją kaptur. Tylko czerwone ślepia świeciły w ciemności. Wyciągnęła przed siebie chudą i czarną jak smoła rękę, a później przemówiła przeraźliwie, demonicznym głosem.

Gáspárze Raven, dlaczegóż ośmielasz się wzywać mnie, Paimona, sługę Lucyfera?

O wielki...

Na jakie pytania chcesz uzyskać odpowiedzi? — zapytał demon.

Theresa miała wrażenie, że demon przemawia do niej naprawdę.

Nie na pytania, panie. Ofiaruję ci moje usługi, moje poświęcenie, w zamian za użyczenie twojej mocy, wielki.

Demon zrzucił z siebie kaptur, a oczom Tessy ukazała się zniewieściała twarz. Na głowie Paimona spoczywała pięknie udekorowana korona osadzona na dromaderze.

Wezwałeś mnie z prośbą, abym zjawił się bez moich legionów, abym zjawił się bez moich towarzyszy, książąt piekieł. Złożyłeś w ofierze osiem ludzi. Połowa z nich nie powinna żyć, połowa umrzeć. Słucham twoich słów, mów.

Posiadasz moc reanimacji zmarłych. To o nią cię pokornie proszę. — Gáspár pokłonił się.

Demon roześmiał się długo i wydał z siebie dźwięk, który przypominał jęki z koszmarów Tessy.

Jej ciało zaczęło drzeć. Trzęsła się, a strużki krwi ciekły z jej nosa.

— Tesso. — Anthony chciał ją puścić, jednak kurczowo się go trzymała.

Jak ty, głupi śmiertelniku, który nazywasz się magiem, śmiesz wzywać mnie i prosić właśnie o to? Chcesz być panem życia i śmierci? Zasiąść wśród nas? — drwił.

Nie, chcę zwracać życie tym, którzy nie powinni umrzeć! — spanikował.

Paimon roześmiał się po raz kolejny.

Chciałeś być lepszy, niż Azrael, geniusz zła i śmierci? Waszego Boga zwiecie miłosiernym, a to on zabiera ludzkie nic nie warte dusze. Skoro wierzysz w Królestwo Niebieskie, drwisz ze mnie, przyzywając mnie! — zagrzmiał, a Tessa zaczęła się dusić dymem.

— Tesso! — wrzasnął Anthony, widząc jak jej oczy stają się czarne.

Chciałeś mieć władzę nad życiem, a jesteś tylko człowiekiem. Jakże głupim i prymitywnym. Zanim spotka cię gniew fałszywego, spadnie na ciebie również nasz gniew.

W tym momencie za demonem ukazało się setki innych, które Tessa mogła rozpoznać tylko i wyłącznie z opisów zawartych w księgach.

Przeraziła się, czując na sobie spojrzenie każdego z nich. Brakowało jej tchu, a krew zabrudziła całą jej sukienkę, jednak teraz zmieniała się w czarną maź.

Twoja krew zostanie przeklęta i każdy, kto będzie się z niej wywodził. Na jednego jedynego spadnie przeznaczenie. Będzie odbierał życie, nie je zwracał. Będzie niósł śmierć wbrew swojej słabej woli. Stanie się sługą. — przemówiły chórem, a później zniknęły.

Tessa nie wiedziała, co później uczynił Gáspár. Osunęła się na podłogę, a jej włosy oblepiły się jej własną krwią.

Kaszlała, wyrzucając z płuc popiół.

— Tesso! — Anthony padł na kolana obok niej i podtrzymywał jej głowę, kiedy jej rozbiegane oczy odzyskiwały swój brąz.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, a spojrzenie ciemnych jak niebo oczu i tych srebrnych, przeszyło Anthony'ego na wskroś, zanim spoczęło na Theresie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro