Rozdział XII
Adeline opychała się bułkami z czekoladą, które Tessa ogarnęła na śniadanie, kiedy ślęczała nad kroniką. Starała się nie krzyżować spojrzeń z Eranem, ale z uwagi na jego miejsce, było to nieuniknione.
W ogóle nie krył się z patrzeniem na nią. Robił to wręcz bezczelnie, co ją stresowało. Owszem, mieli za sobą intensywną noc i obudziła się w jego ramionach w jego łóżku, a Jonathan nakrył ją, kiedy go opuszczała, ale to nie dawało mu prawa do gapienia się.
Tessa pokręciła głową, obserwując tę scenę i znów zaczęła wertować zapisane strony.
— Rozmawiałem z Celine — oznajmił Jonathan, wchodząc do salonu. — Wczoraj przemieniono kolejnych ośmiu ludzi.
— Jezu Chryste... — mruknęła Theresa. Obgryzała nawet nerwowo paznokcie.
Brielle się zmartwiła. Przemiany nie były przyjemne i doskonale o tym wiedziała.
— Adza obie? — wymamrotała Adeline, a później przełknęła bułkę i się poprawiła. — Radzą sobie?
— Tak. Mieli problemy z krwią, ale William udostępnił im swój zapas. Anthony twierdzi, że dziś lub jutro ktoś złoży się w ofierze ponownie.
— Miejmy nadzieję, że jest w błędzie — skomentował ponuro Eran. — Znalazłem wiersz datowany na XIX wiek. Konkretniej dwudziesty rok.
— Czytaj. — ponagliła go Tessa.
— Lepiej ty to zrób i przełóż na dzisiejszy czasy od razu. — oddał jej tekst. Zaśmiała się pod nosem i przeczytała tekst.
„Życie umierało tam, gdzie stąpały stopy jego
Mógł zabierać i nie mógł dać, nikt nie wiedział jednak czego
Jego oddech był jak chłód, co z lodowca się odbijał
Każdy musiał zamknąć oczy, gdy zegar ósmą wybijał
I kłaniały mu się Kruki, kłaniała mu się śmierć
Ten kto spojrzał w jego oczy, wiedział jak dusza może brzmieć
I do swego czarnego pióra potrzebował jemioły
Wszak krew nie miała mocy bez drugiej połowy"
— Musimy to zabrać do Londynu. — stwierdził natychmiast Jonathan.
— Myślicie, że to opis Benedicta? — Brielle się przeraziła.
— Wszystko się zgadza — analizowała Tessa. — Ty jesteś jemiołą, Brielle. On krukiem. Potrzebował twojej krwi, żeby jego miała moc, ale jaką?
— Victor pisał o kontrolowaniu śmierci — przypomniała Adeline. — Wiersz mówi o tym, że śmierć mu się kłaniała. Brielle, twój narzeczony to niezłe ziółko.
— Dajcie kronikę z końca XVIII wieku. — poprosił Jonathan. Eran natychmiast mu ją podał. Przewertował kartki i zatrzymał palec na istotnym fragmencie. — Narodził się dziedzic przekleństwa. W dniu dzisiejszym muszę zadbać o dobro rodziny, nie możemy dłużej narażać się na niebezpieczeństwo. Ród Raven przestaje dzisiaj istnieć. Odtąd będziemy Ravenshaw. Benedict to ostatni Raven. Musimy zostawić Alzację, Szkocja zostanie naszym nowym domem.
— Matko kochana, Anthony nie będzie zadowolony. — odezwała się cicho Adeline.
— Czyje to dziecko? — drążyła Theresa. — Cofnij się dziewięć miesięcy.
— Moja droga Tatiana jest przy nadziei. Wierzyłem, że będzie brzemienna. Ukochana Jane, choć jest wspaniałą żoną, boi się o dziecko. Nasz Richard nie został przeklęty.
— Richard? — jęknął Eran.
— Proponuję posiłkować się drzewem genealogicznym, które wisi w gabinecie. — Tessa wskazała palcem schody. Wszyscy ruszyli na górę.
— Skoro Tatiana była siostrą pra-pra-pra dziadka Anthony'ego, i matką Benedicta, to znaczy, że jest jego bardzo, ale to bardzo dalekim wujkiem? — Adeline myślała, że przegrzeje jej się mózg od myślenia.
— Na to wychodzi. — odparł Jonathan wpatrywali się w drzewo z osłupieniem.
— Wiemy, że nad rodziną ciężyło jakieś przekleństwo. Wiemy, że królewska rodzina musiała utrzymywać kontakt z Tatianą. Ona nie zmieniła nazwiska.
— Jakim cudem zachowała swoje? — Eran potrząsnął głową.
— Benedict był nieślubnym dzieckiem — podsunęła Tessa. — Zabierzemy drzewo, kroniki i możemy wracać to Londynu.
— Chyba będziemy się musieli włamać do pałacu i przejrzeć również kroniki Baskerville'ów. Wciąż nie wiemy, co twoja krew ma z tym wspólnego. — zauważyła Adeline, patrząc na Brielle.
— I o jaką klątwę chodzi z rodziną Anthony'ego. — dodał Eran.
— Więc musimy zabrać mnóstwo kronik, albo tutaj zostać — westchnął Rackford. — I bardziej skłaniam się ku drugiej opcji. Wiemy już, co się stało, teraz musimy tylko odkryć, co to za klątwa.
— To będzie łatwizna. Wystarczy zacząć od pierwszej kroniki. — Brielle poklepała grubą księgę po grzbiecie okładki, a reszta spojrzała po sobie z niechęcią.
Nikt nie miał ochoty dowiadywać się, co wróciło z Tessą do świata żywych.
— Skontaktujmy się z Mikelem. Żył już w tych czasach, może cokolwiek wie. — ożywiła się Theresa. Jonathan zgodził się z jej pomysłem i od razu pospieszył pisać list.
— Idę na pocztę, ale Mikel przebywa teraz w Paryżu, więc na pewno nie będzie się fatygował tutaj.
— Wrócę do Londynu. — oświadczyła Tessa. Nie minęło pół godziny, a była już spakowana.
Wyszli razem. Na szczęście dochodziła dopiero siódma rano, dlatego cieszyła się, że dotrze na miejsce o przyzwoitej godzinie.
Pożegnała się na stacji z Jonathanem i wsiadła do pociągu. Wiedziała, że czeka ją trudna rozmowa z Anthony'm.
* * *
Celine po telefonie od Adeline zdziwiła się bardzo. Właśnie zmywała krew z podłogi w sali treningowej Yyvon, która pozostała po wczoraj.
Przemienione wampiry były już dzisiaj spokojne, ale nadal należało je pilnować.
— Tessa wraca — powiedziała, kiedy usłyszała stukot laski. — Podobno dowiedzieli się czegoś ważnego.
— I dlatego wraca?
— Powodu nie znam. Mikel ma nam pomóc, ale według Jonathan nie pojechałby do Obanu.
— Kiedy wyjechała? — Crispin podwinął rękaw płaszcza, żeby spojrzeć na zegarek. Dochodziła dziesiątą. — I jakim pociągiem?
— Chwila — wystukała szybką wiadomość do Adeline. — Po siódmej rano miała pociąg, ten jedenastogodzinny. Co się dzieje?
— Wypadałoby, żeby ktoś ją odebrał. Gdzie jest William?
— Przesłuchuje tych biedaków. Yyvon przeprowadza lekcje wampiryzmu poprzedniej ósemce, a Anthony robi trening planowo.
Skinął głową w podziękowaniu i przeszedł do sali obok. William stał na środku z zamkniętymi oczami i słuchał myśli.
Wyglądał na skupionego, w rzeczywistości odpoczywał.
— I? Kto im to zrobił?
— Kolejny losowy wampir. Dam sobie kołek wbić w rękę, że również tego nie pamięta, dlatego nie ma sensu go szukać. Co to za mina? — spojrzał na przyjaciela zaskoczony.
— Pójdziesz na stację? — stuknął się palcem w głowę na znak zgody na wejście w jego myśli.
Will od razu porzucił dalsze przeszukiwania umysłów i wyszedł ze schronu. Powitał go oczywiście deszcz, ale nie przejmował się nim.
Nawet kiedy był jeszcze człowiekiem, miał gdzieś konsekwencje beztroskiego przechadzania się podczas takiej pogody. Nigdy nie chorował, a teraz nie miał jak.
Hyde Park zaszczycił go uciekającymi ludźmi przed deszczem i szelestem liści spowodowanym delikatnym wiatrem.
Ulicami i skrótami sunął po Londynie, starając się nie nadużywać wampirzej szybkości, bo bez sił na nic by się nie przydał.
Odszukał wzrokiem przyjazdy i przemknął na odpowiedni peron akurat w momencie, w którym wysiadała.
Wyglądała, jakby jej torba ważyła tonę, tak ciężko się z nią obchodziła. Podszedł do niej i bez słowa zabrał bagaż, a ona podskoczyła w miejscu i przyłożyła dłoń do lewej piersi.
— William. — odetchnęła z ulgą. Przez moment miała w głowie najgorsze scenariusze. W końcu była mistrzynią wpadania w pułapki i porwania.
Spojrzała na kobiety wokół, które pożarły go wzrokiem i zachciało jej się śmiać. Nie zwracał na nie uwagi. Jego obojętność tylko bardziej je intrygowała, ale nie to miał na celu. Po prostu miał je gdzieś.
— Domyślam się, że wolisz opowiedzieć wszystkim na raz. — powiedział, kiedy ruszyli w drogę.
— Tak, tak będzie łatwiej — rozmasowała czoło. — Co z tymi wampirami, które wczoraj przemieniono?
— Wszystko w porządku. Idziemy najpierw do ciebie, później do schronu?
— Jestem wykończona. Spotkamy się jutro i wszystko wyjaśnię, obiecuję. — miała nadzieję, że nie będzie drążył. Na szczęście dał jej spokój i całą drogę milczał.
Potrzebowała ciszy w tym spacerze, chwili oddechu.
William wniósł jej torbę do mieszkania, podczas gdy ona witała się z Winstonem i zamknął za sobą drzwi.
— Wiem, że odmówiłeś sobie krwi przez wzgląd na jej braki dla nowych, ale musisz być w pełni sił — podniosła się z podłogi i rzuciła mu spojrzenie pełne troski. — Nie wiemy, z czym przyjdzie nam się mierzyć.
— Nie ja wyglądam jak chodząca śmierć.
— Zabawne. Przecież jesteś martwy. — zauważyła i zbyła go uśmiechem, który wypracowała przez lata, żeby zamaskować swoje problemy.
Przeszła do kuchni, żeby dać Winstonowi karmę, a później zaczęła zasuwać zasłony we wszystkich oknach. Poprawiła kwiaty w wazonie na stole i chciała to samo zrobić z wazonem na parapecie.
— Tesso, zatrzymaj się i spójrz na mnie.
— Krew jest w lodówce. — nawet nie ściągnęła płaszcza, a jej mokre włosy od deszczu kleiły jej się do twarzy.
— Co się dzieje? — zrobił krok w jej stronę. Nie odpowiedziała, zmarszczyła tylko czoło. — Zmiłuj się i odpowiedz.
— Nie jestem Jezusem — rozłożyła ręce w geście obronnym. — Kto cię nasłał? Crispin? — zrobiła krótką pauzę. — Oczywiście, że Crispin. Wracaj do niego i przekaż mu, że mam ponad dwieście, nie dwanaście lat.
— Problem w tym, że wyraźnie widać, że masz te dwieście lat.
— Jak zawsze uprzejmy — pokłoniła się teatralnie. — Jestem zmęczona, tak trudno przyswoić informację, że Tessa może być zmęczona? Jasne, jestem wampirem, ale nie robotem — podeszła do niego i zaczęła pchać lekko w stronę drzwi. — Dobranoc, William. Dzięki za odbiór z peronu.
— Tesso.
— Do-bra-noc. — wycedziła, otwierając drzwi. Kiedy tylko znalazł się za progiem, zatrzasnęła mu je przed nosem.
Tej nocy wrócił na Darmouth Street żeby zagrać na fortepianie. Zlecił jego naprawę przed tygodniem i właśnie dziś powinna dobiec końca.
* * *
Brielle patrzyła tępo w wiersz, który znalazł Eran i próbowała zrozumieć, kim był Benedict. Czy to przez niego musiała uciekać? Przez niego jej rodzice zdecydowali się zakończyć swoje życie?
Miała tak wiele pytań i zero odpowiedzi.
Było jej przykro, że Anthony został w to wciągnięty. Nie chciał mieć nic wspólnego ze swoją rodziną, a teraz jej przeszłość go dopadała.
Westchnęła ciężko, zwracając na siebie uwagę.
— Martwisz się? — zapytała Adeline.
— Oczywiście, że tak. Bóg jeden wie, z czym to przekleństwo się wiąże.
— Na razie wiemy tylko tyle, że każde pokolenie wstecz bało się, że dziecko zostanie przeklęte. — wtrącił Eran. Śmieszyła go ta sprawa z jednej strony.
— Co to ma wspólnego ze mną? — wzniosła oczu ku sufitowi.
— Dlatego Adeline miała rację, mówiąc o włamaniu do pałacu — odchrząknął Jonathan. — Chociaż nie wiem, czy trzymaliby tak ważne informacje właśnie tam.
— Nie szkodzi. I tak chętnie się włamię, mam już dwa włamania za sobą. — Eran się wyszczerzył.
— A później twoja głowa zostanie ścięta przez Basile'a Lullier... — zanuciła córka kimisarza, a Rackford parsknął śmiechem. — Tessa szczęśliwie dotarła do Londynu. Chociaż ciężko nazywać powrót szczęśliwym, jeżeli pierwsze co widzisz po wyjściu z pociągu, to William Levingstone.
— Wyszedł po nią? — Brielle poderwała się z miejsca, ale zaraz szybko usiadła z powrotem.
Czuła się jak zwyczajna dziewczyny między nimi, dlatego zapominała, jak powinna zachowywać się księżniczka.
— Nie rób sobie nadziei, dobrze ci radzę. Ja przestałam już rok temu. — żachnęła się Adeline.
— Tworzycie jakiś potajemny klub Tessy i Willa? — Jonathan uniósł brew rozbawiony.
— A ty nie? — Eran nachylił się do niego. — Nawet Crispin w tym siedzi.
— Jesteśmy nastolatkami, lubimy się zajmować głupotami. — dodała Adeline.
— Ale na balu poprosił do walca właśnie ją! — oburzyła się Brielle. — To jest dowód numer jeden, że coś do niej czuje.
— Traktuje ją jak przedmiot podczas misji. — drwiła druga dziewczyna.
— Powiedział mi, że zginąłby za nią.
— Ha! — Brielle klasnęła w dłonie, a Adeline spiorunowała Jonathana wzrokiem.
— Mam twardy argument, że ma ją gdzieś, ale nie mogę go użyć.
— Jeżeli masz na myśli fakt, że Tessa umarła i wróciła do życia, to o tym wiem. — Brielle położyła jej dłoń na ramieniu, a reszta wymieniła spojrzenia.
— Celine... — Jonathan wywrócił oczami.
— W takim razie, kiedy zmartwychwstała, stał jak słup soli i nic nie zrobił. Absolutnie nic!
Eran zaczął się śmiać.
— Będziecie się tak przerzucać argumentami?
— Udowadniam swoją rację. — Adeline założyła ręce na krzyż.
— Okay — podniósł się z fotela i zamknął dziennik, który wcześniej starał się przeczytać. — Naprawdę mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż dziwaczna relacja Tessy i Williama, ale pozwolę sobie zauważyć kilka drobnych szczegółów, o których możesz nie wiedzieć, Faith.
Otworzyła usta zdumiona. Nigdy nie mówił do niej po nazwisku, a teraz jego pewny siebie uśmieszek tylko bardziej ją wpieniał.
— Kiedy Łowcy zamknęli ich w trumnie i przyszedłem z odsieczą, trzymali się palcami. Po jej śmierci rozwalił swój fortepian, a myślałem, że to jego świętość. Przyłożył temu gościowi wtedy pod klubem, chociaż nic takiego nie zrobił. Na litość boską, oderwał głowę księciu Byrne za to, co jej zrobił. Naprawdę uważasz, że między nimi nic nie ma?
Adeline nie odpowiedziała. Nie miała już czym poprzeć swojego stanowiska, a przynajmniej nie w tamtej chwili.
— Masz rację, powinniśmy się zająć sprawą. — uniosła w górę kronikę i uśmiechnęła się słabo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro