Rozdział XI
Dom Anthony'ego okazał się być bardzo urokliwym miejscem i w pierwszej chwili cała piątka zaskoczyła się pozytywnie.
Położony był na wybrzeżu, jak cały Oban, a z zewnątrz prezentował się świetnie. Zbudowany z szarego muru idealnie wpasowywał się w okolicę.
Nie wyglądał na duży, ale kiedy tylko przekroczyli jego próg, dotarło do nich, że domów również nie ocenia się po okładce.
Korytarze były wąskie, a pomieszczenia na parterze wszechstronne. Całość urządzona była w wiktoriańskim stylu i nic od tamtej pory się nie zmieniło, co z uśmiechem zauważyła Tessa.
— Proponuję znaleźć sypialnie i odpocząć, spotkamy się w salonie za godzinę. Pasuje? — głos zabrał Jonathan. Każdy skinął głową i ruszył drewnianymi schodami na górę.
Adeline weszła na ostatnie piętro, gdzie znajdowały się trzy sypialnie i coś na kształt gabinetu. Zajęła pokój obok niego, bo podejrzewała, że właśnie tam znajdowały się kroniki.
Brielle wybrała pomieszczenie obok Adeline, za to Tessa została na pierwszym piętrze z Eranem i Jonathanem.
Nie miała jednak chęci na odpoczynek. Wprawdzie mówiąc, za długo siedziała, więc zeszła do kuchni.
Anthony wspominał, że o dom dba gosposia o imieniu Georgia, dlatego utrzymany był w idealnym stanie, a spiżarnia i lodówka zaopatrzona w wszelkie potrzebne produkty i krew.
— Woah. — wyrwało się Brielle. Układ kuchni był spełnieniem jej marzeń. Zastanawiała się nawet przez chwilę, czy nie zostać tam na stałe. Anthony na pewno nie miałby nic przeciwko.
— Miałaś odpoczywać, nie brać się za szarlotkę. — skarcił ją Rackford, stając w progu.
— Nie jestem dzieckiem, Jonathan.
— Wszystko w porządku? Przypominasz trupa bardziej, niż wampir może.
— Nic mi nie jest. Długie życie męczy. Za to z tobą coś jest nie tak — odbiła pałeczkę. — Gdzie się schował ten wesoły mężczyzna?
— Ta dziewczyna — zaczął niepewnie. — Która została znaleziona, Holly. Znałem ją. Pomagała swojej babci, którą poznałem przypadkowo w jednej kawiarence, a ja mam słabość do starszych osób. Była taką dobrą osobą. Nie zasłużyła na to.
— Przykro mi.
— Nie obwiniaj się, jeśli to robisz. Z doświadczenia wiem, że branie odpowiedzialności za coś, na co nie ma się wpływu może doszczętnie zniszczyć człowieka.
Uśmiechnęła się tylko słabo i kontynuowała obieranie jabłek.
* * *
Crispin wiedział, że nie musi się zapowiadać, jednak z tyłu głowy krążyły za nim myśli, że William może być zajęty.
Był jednak środek dnia, dlatego stwierdził, że odwiedzenie przyjaciela będzie dobrym pomysłem.
Eric z uśmiechem zaprowadził go pod gabinet i zastukał w drzwi dwa razy.
— Pan Vicoletti.
— Wejść.
— Powiedziałeś to tak oficjalnie, że aż mnie wzdrygnęło. — rzucił na wstępie i odłożył laskę w kąt, a później zamknął za sobą drzwi.
— Co cię sprowadza do tego okropnego miejsca? — wstał zza biurka. Wcześniej pisał jakiś list. Przeszedł przed nie i krzyżując ręce na piersi, oparł się o drewno.
— Wycieczka dotarła wczoraj wieczorem szczęśliwie — odpowiedział i wiedząc, że nie zapyta, kontynuował: — Kronik jest więcej, niż przypuszczali, a niektóre pisane tak ciężkim pismem, że zajmuje im to dwa razy więcej czasu. Brielle jest zafascynowana podróżą. Adeline jest na etapie odkładania na osobny stos tych zapisków, w których pojawia się nazwisko Raven. Jonathan przepytuje miejscowych z Eranem.
— Doceniłbym bardziej, gdybyś informował mnie o konkretach. Na razie nic nie mają, więc mało mnie to obchodzi — skrzyżowali spojrzenie. — Po co przyszedłeś tak naprawdę?
— Tessa.
William potrząsnął głową, dając mu do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o co mu chodzi.
— Dzięki Eranowi mam świetny wywiad i jestem pewien że to była celowa zagrywka Rackforda, żeby się zabrał. Coś jest z nią nie tak, William.
— Każdy czasami ma gorszy okres.
— Widziałeś kiedyś, żeby zamiast snu wybierała torebkę krwi? — zmarszczył czoło. — Nie piła nigdy w ten sposób.
— Ratując mi życie piła.
— Levingstone, zmiłuj się.
— Chryste — wzniósł oczy ku niebu. — Czego ty ode mnie oczekujesz? Nie jestem wampirzym psychoterapeutą.
— Ani trochę nie martwi cię jej stan?
— Oczywiście, że martwi. Gdyby nie ten idiotyczny tytuł, nie byłoby mnie w Londynie, ale nie mogę sobie wyjeżdżać do Szkocji od tak. — pstryknął palcami.
— Co się z nią dzieje, jak myślisz?
— Cena zmartwychwstania. Wiedziałem, że wyjdą z tego problemy. Niestety się nimi nie pochwaliła. Myślę, że nie miała komu. Obaj byliśmy w Paryżu, a teraz... — wypuścił powietrze z płuc.
— Nie chce o tym mówić, bo przekłada sprawę nad siebie.
— Dokładnie tak. W każdym razie, stąd nic nie zrobimy. Możemy tylko pokładać nadzieję w twoim podopiecznym i Rackfordzie, że zamiast zwiedzać Szkockie burdele, będą się zajmować sprawą.
* * *
Adeline musiała zapalić kolejną świecę, bo poprzednia wypaliła się już w całości, a tylko ona dawała jej światło, przy którym mogła czytać.
Brielle nie potrafiła rozczytać pisma, dlatego pomagała Theresie z wyborem kronik.
— Według tych wszystkich rzeczy, które już przeczytałam, rodzina Raven nie była żadną niezwykłą. — westchnęła Adeline.
— A doszłaś już do rozłamu rodzin? — Tessa podniosła głowę znad opisu z XVI wieku.
— Nie.
— Może tam znajdziemy wyjaśnienie. Dzisiaj jest już późno, więc zajmiemy się tym jutro.
— Zgoda. — wzruszyła ramionami i ruszyła do swojego tymczasowego pokoju. Cieszyła się, że były w nich łazienki, o czym Anthony nie wspomniał. Nie mogła wyjść z podziwu, w jakim luksusie niegdyś żył.
Zastanawiała się, czy kiedyś również będzie jej dane pławić się w bogactwach. I tak już miała swój pokój u Celine, ale to nie było to samo.
Brielle korzystając z okazji zostania z Theresą sam na sam, postanowiła zadać jej pytanie, które nurtowało ją od dłuższego czasu.
— Tesso, za pozwoleniem — zaczęła. — Czy ty i William byliście w przeszłości ze sobą blisko?
— Dobry Boże — zaśmiała się. — Jeżeli chodzi ci o kwestie romantyczne, nie.
— Naprawdę? — zdziwiła się. — Patrzycie na siebie w taki sposób, że byłam pewna, że...
— To nieodwzajemniona miłość. Przynajmniej ja tak uważam — przyznała, spuszczając głowę w dół. — Łączy nas coś specyficznego, wiele razem przeszliśmy, ale nie jestem w stanie określić, co siedzi w głowie Williama. Kiedyś kochał, utracił tę miłość i to go złamało.
— Oczy nie oszukują. W jego nie widziałam obojętności i tylko gdy zwraca się do ciebie, to srebro nie jest lodowate.
Tessa chciała powiedzieć, że nigdy tego nie odczuła, jednak zachowała to dla siebie. Uśmiechnęła się tylko delikatnie i pożegnała z dziewczyną mówiąc, że sen ją woła. W rzeczywistości miała spędzić noc z torebką krwi.
Nie chciała budzić nikogo krzykiem.
Eran po powrocie od razu skierował się do pokoju. Potrzebował prysznica, a raczej kąpieli, bo słuchawki tutaj nie było.
Jonathan natomiast pewny, że nikogo nie zastanie w salonie, poszedł właśnie tam.
Kiedy tylko zobaczył czarne włosy Brielle, które rozlewały się po jej plecach, chciał się wycofać, jednak odwróciła głowę i powitała go szerokim uśmiechem.
— Dowiedzieliście się czegoś?
— Chyba wszystkie starsze wampiry już stąd uciekły. — oświetlało go słabe światło świec, przez co jego niemal białe włosy wydawały się zżółknięte.
— My przełożyłyśmy dalsze prace na jutro.
— To dlaczego wciąż tutaj siedzisz? — zmarszczył czoło.
— Czekam na gwiazdy — odparła, wlepiając wzrok w szybę okna. — W Londynie ich nie widać. Nigdy nie miałam okazji w nie popatrzeć, a mama zawsze powtarzała, że to będzie jeden z piękniejszych widoków po zmroku.
— Stąd niewiele zobaczysz — podniósł koc z fotela. — Chodź. — skinął głową na drzwi. Zaskoczona podniosła się i podążyła za wampirem, a on jednym ruchem zarzucił jej na ramiona koc.
Wyszli na taras, a ona od razu zaczęła wyszukiwać świecących punkcików.
— Ta biała plama — stanął za nią i wskazał palcem. — to Galaktyka Andromedy. Teraz widzisz tylko jądro, ale gdybyśmy mieli lornetkę, zobaczyłabyś więcej szczegółów.
— Niesamowite, że jest ich tak wiele. — sięgnęła dłonią do nieba, żeby z odległości przesunąć po gwiazdach.
— Jest ich więcej we Wszechświecie, niż ziarenek piasku na wszystkich plażach na Ziemi.
— Nigdy nie byłam na plaży — te słowa zabrzmiały tak smutno. Tak wiele ją ominęło. — Ale one są na tym samym niebie, co plaże. To tak, jakbym tam była.
— Patrząc w gwiazdy, patrzysz w przeszłość, Brielle. Zanim ich światło do nas dotrze, musi minąć miliony lat.
— Wszyscy tyle wiedzą o gwiazdach? — odwróciła się do niego. Nie miała pojęcia, że stoi tak blisko.
— To ogólna wiedza, ale mógłbym o nich opowiadać godzinami. Wampir, który mnie przemienił, jest w nich zakochany — wyjaśnił.
Skinęła głową na znak, że rozumie i zaczęła się zastanawiać, po co jej koc. Była przecież wampirem i nie odczuwała zimna, jednak ten gest był tak miły, że postanowiła o tym nie wspominać.
Myślała, że mijają wieki, kiedy spojrzał jej w oczy. Ani on, ani ona nie poruszyli się. Po prostu trwali w chwili i wpatrywali się w siebie jak w piękne obrazy, dzieła sztuki.
— Musisz odpocząć. — powiedział cicho, odzyskując rezon.
Trochę zawiedziona zgodziła się z nim i wrócili do domu.
Adeline warknęła w poduszkę. Zasięg był tam istną porażką i nie mogła nawet pochwalić się postępem Celine. Był mały, ale był.
Podniosła wzrok, kiedy drzwi jej sypialni zaskrzypiały na chwilę.
— Mogę?
Była zdziwiona obecnością Erana, ale wpuściła go. Poklepała miejsce obok siebie na łóżku, a kiedy usiadł, do jej nozdrzy intensywniej dobiegł zapach świeżości. Miał mokre włosy, więc niedawno musiał brać kąpiel.
Skarciła się w myślach za błądzenie po niebezpiecznych fantazjach.
— Jak miasteczko? — zapytała. Nie wychodziła, więc nie miała takiego wglądu jak on.
— Malownicze. Ludzie trochę przerażeni, ale wrażenie dobre. Nie zamieszkałbym tu jednak. — uśmiechnął się półgębkiem.
— Również nie jestem fanką małych miejscowości, ale są dobre, żeby odpocząć.
— Dlatego się zgłosiłaś?
— Ironia losu. Chciałam odpocząć od ciebie, a ty też tutaj jesteś — zagryzła wargę i zerknęła na niego. — Ale nie mam ochoty cię rozszarpać, więc jest dobrze.
— Możemy zawrzeć pakt na czas pobytu tutaj — rzucił, zanim pomyślał. — To, co się wydarzy w Obanie, zostanie w Obanie.
Adeline analizowała jego słowa i miała ochotę go spoliczkować.
— Nie jestem jedną z tych dziewczyn, które przeleciałeś w Paryżu. Wyjdź. — wskazała drzwi, nawet na niego nie patrząc.
Bez słowa zrobił to, o co poprosiła, jednak w progu się zatrzymał.
— Nie, nie jesteś. Z nimi nie chciałem po prostu zasnąć wtulonym.
Usłyszała trzask, a później zacisnęła powieki, kląc pod nosem.
Co miała do stracenia? Liczyło się tu i teraz, była wampirem. Wiecznym. Musiała żyć chwilą, bo tylko one miały znaczenie.
Wybiegła z pokoju, napotykając Brielle.
Zdziwiona widokiem rudowłosej jednak nic nie powiedziała, a tylko zniknęła w swojej sypialni.
Adeline prawie się potknęła, kiedy schodziła ze schodów. Unormowała oddech, który był tak niespokojny, a następnie pokręciła głową.
— Pieprzyć to. — powiedziała, zanim szarpnęła za klamkę. Wparowała do pokoju Erana, bo tego potrzebowała.
Potrzebowała jego.
Rozłożył ręce zdezorientowany. Nie potrafił odczytać jej intencji, dopóki nie zamknęła drzwi i nie pokonała dzielącej ich odległości.
Oplotła jego szyję rękami i przyciągnęła do siebie, a następnie wpiła w niego swoje usta. To był bolesny pocałunek, ale właśnie taki miał być.
— Nie chcę się tylko przytulać. — szepnęła, odrywając się od niego.
Coś w jego oku błysnęło przez chwilę. Złapał jej biodra i zamienił ich miejscami, żeby móc poprowadzić ją do łóżka.
Opadła na nie plecami, a on zawisł nad nią, lustrując jej twarz. Kciukami zaczął gładzić jej policzki, żeby powoli zbliżyć się do jej warg i pocałować ją tym razem delikatniej, zmysłowo.
— Zostanie w Obanie. — powtórzyła, kiedy składał pocałunki na jej dekolcie.
* * *
Yyvon opadała z sił.
Dopiero co uporała się z ósemką nowych wampirów, a dziś do jej schronu Anthony, Crispin i William przyprowadzili kolejnych.
— Mam krew. — oznajmiła Celine, wnosząc dwie lodówki turystyczne.
— Co się znów dzieje w tym mieście?! — Yyvon nie wiedziała, kogo pyta. Zaczęła przykuwać wampiry łańcuchami. Wiedziała, że to okropne traktowanie, ale nie widziała innego wyjścia.
— Jak tak dalej pójdzie, zaczniemy mieć braki w pożywieniu. Szesnaście nowych. — Crispin westchnął długo.
— Ciekawe kto tym razem jest za to odpowiedzialny — zastanawiał się William. — Krwi nie zabraknie, mam jej cały zapas.
— Przecież ty musisz ją pić. Jesteś wampirem kompletnym.
— Dobrze, że mówisz, Crispin. Nie wpadłem na to — założył ręce na krzyż. — Mnie wystarczy torebka na tydzień, żeby jako tako funkcjonować. Oni — wskazał dłonią przykute już wampiry. — pięciu na godzinę pierwszego dnia.
— Dziękuję. — sapnęła Yyvon. Naprawdę była mu wdzięczna.
— Chyba możemy się spodziewać w takim razie trzeciej ofiary. — odezwał się Anthony.
Miał nadzieję, że grupa w Szkocji odnajdzie właściwy trop.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro