Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

Dom Anthony'ego okazał się być bardzo urokliwym miejscem i w pierwszej chwili cała piątka zaskoczyła się pozytywnie.

Położony był na wybrzeżu, jak cały Oban, a z zewnątrz prezentował się świetnie. Zbudowany z szarego muru idealnie wpasowywał się w okolicę.

Nie wyglądał na duży, ale kiedy tylko przekroczyli jego próg, dotarło do nich, że domów również nie ocenia się po okładce.

Korytarze były wąskie, a pomieszczenia na parterze wszechstronne. Całość urządzona była w wiktoriańskim stylu i nic od tamtej pory się nie zmieniło, co z uśmiechem zauważyła Tessa.

— Proponuję znaleźć sypialnie i odpocząć, spotkamy się w salonie za godzinę. Pasuje? — głos zabrał Jonathan. Każdy skinął głową i ruszył drewnianymi schodami na górę.

Adeline weszła na ostatnie piętro, gdzie znajdowały się trzy sypialnie i coś na kształt gabinetu. Zajęła pokój obok niego, bo podejrzewała, że właśnie tam znajdowały się kroniki.

Brielle wybrała pomieszczenie obok Adeline, za to Tessa została na pierwszym piętrze z Eranem i Jonathanem.

Nie miała jednak chęci na odpoczynek. Wprawdzie mówiąc, za długo siedziała, więc zeszła do kuchni.

Anthony wspominał, że o dom dba gosposia o imieniu Georgia, dlatego utrzymany był w idealnym stanie, a spiżarnia i lodówka zaopatrzona w wszelkie potrzebne produkty i krew.

— Woah. — wyrwało się Brielle. Układ kuchni był spełnieniem jej marzeń. Zastanawiała się nawet przez chwilę, czy nie zostać tam na stałe. Anthony na pewno nie miałby nic przeciwko.

— Miałaś odpoczywać, nie brać się za szarlotkę. — skarcił ją Rackford, stając w progu.

— Nie jestem dzieckiem, Jonathan.

— Wszystko w porządku? Przypominasz trupa bardziej, niż wampir może.

— Nic mi nie jest. Długie życie męczy. Za to z tobą coś jest nie tak — odbiła pałeczkę. — Gdzie się schował ten wesoły mężczyzna?

— Ta dziewczyna — zaczął niepewnie. — Która została znaleziona, Holly. Znałem ją. Pomagała swojej babci, którą poznałem przypadkowo w jednej kawiarence, a ja mam słabość do starszych osób. Była taką dobrą osobą. Nie zasłużyła na to.

— Przykro mi.

— Nie obwiniaj się, jeśli to robisz. Z doświadczenia wiem, że branie odpowiedzialności za coś, na co nie ma się wpływu może doszczętnie zniszczyć człowieka.

Uśmiechnęła się tylko słabo i kontynuowała obieranie jabłek.



* * *



Crispin wiedział, że nie musi się zapowiadać, jednak z tyłu głowy krążyły za nim myśli, że William może być zajęty.

Był jednak środek dnia, dlatego stwierdził, że odwiedzenie przyjaciela będzie dobrym pomysłem.

Eric z uśmiechem zaprowadził go pod gabinet i zastukał w drzwi dwa razy.

— Pan Vicoletti.

— Wejść.

— Powiedziałeś to tak oficjalnie, że aż mnie wzdrygnęło. — rzucił na wstępie i odłożył laskę w kąt, a później zamknął za sobą drzwi.

— Co cię sprowadza do tego okropnego miejsca? — wstał zza biurka. Wcześniej pisał jakiś list. Przeszedł przed nie i krzyżując ręce na piersi, oparł się o drewno.

— Wycieczka dotarła wczoraj wieczorem szczęśliwie — odpowiedział i wiedząc, że nie zapyta, kontynuował: — Kronik jest więcej, niż przypuszczali, a niektóre pisane tak ciężkim pismem, że zajmuje im to dwa razy więcej czasu. Brielle jest zafascynowana podróżą. Adeline jest na etapie odkładania na osobny stos tych zapisków, w których pojawia się nazwisko Raven. Jonathan przepytuje miejscowych z Eranem.

— Doceniłbym bardziej, gdybyś informował mnie o konkretach. Na razie nic nie mają, więc mało mnie to obchodzi — skrzyżowali spojrzenie. — Po co przyszedłeś tak naprawdę?

— Tessa.

William potrząsnął głową, dając mu do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o co mu chodzi.

— Dzięki Eranowi mam świetny wywiad i jestem pewien że to była celowa zagrywka Rackforda, żeby się zabrał. Coś jest z nią nie tak, William.

— Każdy czasami ma gorszy okres.

— Widziałeś kiedyś, żeby zamiast snu wybierała torebkę krwi? — zmarszczył czoło. — Nie piła nigdy w ten sposób.

— Ratując mi życie piła.

— Levingstone, zmiłuj się.

— Chryste — wzniósł oczy ku niebu. — Czego ty ode mnie oczekujesz? Nie jestem wampirzym psychoterapeutą.

— Ani trochę nie martwi cię jej stan?

— Oczywiście, że martwi. Gdyby nie ten idiotyczny tytuł, nie byłoby mnie w Londynie, ale nie mogę sobie wyjeżdżać do Szkocji od tak. — pstryknął palcami.

— Co się z nią dzieje, jak myślisz?

— Cena zmartwychwstania. Wiedziałem, że wyjdą z tego problemy. Niestety się nimi nie pochwaliła. Myślę, że nie miała komu. Obaj byliśmy w Paryżu, a teraz... — wypuścił powietrze z płuc.

— Nie chce o tym mówić, bo przekłada sprawę nad siebie.

— Dokładnie tak. W każdym razie, stąd nic nie zrobimy. Możemy tylko pokładać nadzieję w twoim podopiecznym i Rackfordzie, że zamiast zwiedzać Szkockie burdele, będą się zajmować sprawą.



* * *



Adeline musiała zapalić kolejną świecę, bo poprzednia wypaliła się już w całości, a tylko ona dawała jej światło, przy którym mogła czytać.

Brielle nie potrafiła rozczytać pisma, dlatego pomagała Theresie z wyborem kronik.

— Według tych wszystkich rzeczy, które już przeczytałam, rodzina Raven nie była żadną niezwykłą. — westchnęła Adeline.

— A doszłaś już do rozłamu rodzin? — Tessa podniosła głowę znad opisu z XVI wieku.

— Nie.

— Może tam znajdziemy wyjaśnienie. Dzisiaj jest już późno, więc zajmiemy się tym jutro.

— Zgoda. — wzruszyła ramionami i ruszyła do swojego tymczasowego pokoju. Cieszyła się, że były w nich łazienki, o czym Anthony nie wspomniał. Nie mogła wyjść z podziwu, w jakim luksusie niegdyś żył.

Zastanawiała się, czy kiedyś również będzie jej dane pławić się w bogactwach. I tak już miała swój pokój u Celine, ale to nie było to samo.

Brielle korzystając z okazji zostania z Theresą sam na sam, postanowiła zadać jej pytanie, które nurtowało ją od dłuższego czasu.

— Tesso, za pozwoleniem — zaczęła. — Czy ty i William byliście w przeszłości ze sobą blisko?

— Dobry Boże — zaśmiała się. — Jeżeli chodzi ci o kwestie romantyczne, nie.

— Naprawdę? — zdziwiła się. — Patrzycie na siebie w taki sposób, że byłam pewna, że...

— To nieodwzajemniona miłość. Przynajmniej ja tak uważam — przyznała, spuszczając głowę w dół. — Łączy nas coś specyficznego, wiele razem przeszliśmy, ale nie jestem w stanie określić, co siedzi w głowie Williama. Kiedyś kochał, utracił tę miłość i to go złamało.

— Oczy nie oszukują. W jego nie widziałam obojętności i tylko gdy zwraca się do ciebie, to srebro nie jest lodowate.

Tessa chciała powiedzieć, że nigdy tego nie odczuła, jednak zachowała to dla siebie. Uśmiechnęła się tylko delikatnie i pożegnała z dziewczyną mówiąc, że sen ją woła. W rzeczywistości miała spędzić noc z torebką krwi.

Nie chciała budzić nikogo krzykiem.

Eran po powrocie od razu skierował się do pokoju. Potrzebował prysznica, a raczej kąpieli, bo słuchawki tutaj nie było.

Jonathan natomiast pewny, że nikogo nie zastanie w salonie, poszedł właśnie tam.

Kiedy tylko zobaczył czarne włosy Brielle, które rozlewały się po jej plecach, chciał się wycofać, jednak odwróciła głowę i powitała go szerokim uśmiechem.

— Dowiedzieliście się czegoś?

— Chyba wszystkie starsze wampiry już stąd uciekły. — oświetlało go słabe światło świec, przez co jego niemal białe włosy wydawały się zżółknięte.

— My przełożyłyśmy dalsze prace na jutro.

— To dlaczego wciąż tutaj siedzisz? — zmarszczył czoło.

— Czekam na gwiazdy — odparła, wlepiając wzrok w szybę okna. — W Londynie ich nie widać. Nigdy nie miałam okazji w nie popatrzeć, a mama zawsze powtarzała, że to będzie jeden z piękniejszych widoków po zmroku.

— Stąd niewiele zobaczysz — podniósł koc z fotela. — Chodź. — skinął głową na drzwi. Zaskoczona podniosła się i podążyła za wampirem, a on jednym ruchem zarzucił jej na ramiona koc.

Wyszli na taras, a ona od razu zaczęła wyszukiwać świecących punkcików.

— Ta biała plama — stanął za nią i wskazał palcem. — to Galaktyka Andromedy. Teraz widzisz tylko jądro, ale gdybyśmy mieli lornetkę, zobaczyłabyś więcej szczegółów.

— Niesamowite, że jest ich tak wiele. — sięgnęła dłonią do nieba, żeby z odległości przesunąć po gwiazdach.

— Jest ich więcej we Wszechświecie, niż ziarenek piasku na wszystkich plażach na Ziemi.

— Nigdy nie byłam na plaży — te słowa zabrzmiały tak smutno. Tak wiele ją ominęło. — Ale one są na tym samym niebie, co plaże. To tak, jakbym tam była.

— Patrząc w gwiazdy, patrzysz w przeszłość, Brielle. Zanim ich światło do nas dotrze, musi minąć miliony lat.

— Wszyscy tyle wiedzą o gwiazdach? — odwróciła się do niego. Nie miała pojęcia, że stoi tak blisko.

— To ogólna wiedza, ale mógłbym o nich opowiadać godzinami. Wampir, który mnie przemienił, jest w nich zakochany — wyjaśnił.

Skinęła głową na znak, że rozumie i zaczęła się zastanawiać, po co jej koc. Była przecież wampirem i nie odczuwała zimna, jednak ten gest był tak miły, że postanowiła o tym nie wspominać.

Myślała, że mijają wieki, kiedy spojrzał jej w oczy. Ani on, ani ona nie poruszyli się. Po prostu trwali w chwili i wpatrywali się w siebie jak w piękne obrazy, dzieła sztuki.

— Musisz odpocząć. — powiedział cicho, odzyskując rezon.

Trochę zawiedziona zgodziła się z nim i wrócili do domu.

Adeline warknęła w poduszkę. Zasięg był tam istną porażką i nie mogła nawet pochwalić się postępem Celine. Był mały, ale był.

Podniosła wzrok, kiedy drzwi jej sypialni zaskrzypiały na chwilę.

— Mogę?

Była zdziwiona obecnością Erana, ale wpuściła go. Poklepała miejsce obok siebie na łóżku, a kiedy usiadł, do jej nozdrzy intensywniej dobiegł zapach świeżości. Miał mokre włosy, więc niedawno musiał brać kąpiel.

Skarciła się w myślach za błądzenie po niebezpiecznych fantazjach.

— Jak miasteczko? — zapytała. Nie wychodziła, więc nie miała takiego wglądu jak on.

— Malownicze. Ludzie trochę przerażeni, ale wrażenie dobre. Nie zamieszkałbym tu jednak. — uśmiechnął się półgębkiem.

— Również nie jestem fanką małych miejscowości, ale są dobre, żeby odpocząć.

— Dlatego się zgłosiłaś?

— Ironia losu. Chciałam odpocząć od ciebie, a ty też tutaj jesteś — zagryzła wargę i zerknęła na niego. — Ale nie mam ochoty cię rozszarpać, więc jest dobrze.

— Możemy zawrzeć pakt na czas pobytu tutaj — rzucił, zanim pomyślał. — To, co się wydarzy w Obanie, zostanie w Obanie.

Adeline analizowała jego słowa i miała ochotę go spoliczkować.

— Nie jestem jedną z tych dziewczyn, które przeleciałeś w Paryżu. Wyjdź. — wskazała drzwi, nawet na niego nie patrząc.

Bez słowa zrobił to, o co poprosiła, jednak w progu się zatrzymał.

— Nie, nie jesteś. Z nimi nie chciałem po prostu zasnąć wtulonym.

Usłyszała trzask, a później zacisnęła powieki, kląc pod nosem.

Co miała do stracenia? Liczyło się tu i teraz, była wampirem. Wiecznym. Musiała żyć chwilą, bo tylko one miały znaczenie.

Wybiegła z pokoju, napotykając Brielle.

Zdziwiona widokiem rudowłosej jednak nic nie powiedziała, a tylko zniknęła w swojej sypialni.

Adeline prawie się potknęła, kiedy schodziła ze schodów. Unormowała oddech, który był tak niespokojny, a następnie pokręciła głową.

— Pieprzyć to. — powiedziała, zanim szarpnęła za klamkę. Wparowała do pokoju Erana, bo tego potrzebowała.

Potrzebowała jego.

Rozłożył ręce zdezorientowany. Nie potrafił odczytać jej intencji, dopóki nie zamknęła drzwi i nie pokonała dzielącej ich odległości.

Oplotła jego szyję rękami i przyciągnęła do siebie, a następnie wpiła w niego swoje usta. To był bolesny pocałunek, ale właśnie taki miał być.

— Nie chcę się tylko przytulać. — szepnęła, odrywając się od niego.

Coś w jego oku błysnęło przez chwilę. Złapał jej biodra i zamienił ich miejscami, żeby móc poprowadzić ją do łóżka.

Opadła na nie plecami, a on zawisł nad nią, lustrując jej twarz. Kciukami zaczął gładzić jej policzki, żeby powoli zbliżyć się do jej warg i pocałować ją tym razem delikatniej, zmysłowo.

— Zostanie w Obanie. — powtórzyła, kiedy składał pocałunki na jej dekolcie.

* * *



Yyvon opadała z sił.

Dopiero co uporała się z ósemką nowych wampirów, a dziś do jej schronu Anthony, Crispin i William przyprowadzili kolejnych.

— Mam krew. — oznajmiła Celine, wnosząc dwie lodówki turystyczne.

— Co się znów dzieje w tym mieście?! — Yyvon nie wiedziała, kogo pyta. Zaczęła przykuwać wampiry łańcuchami. Wiedziała, że to okropne traktowanie, ale nie widziała innego wyjścia.

— Jak tak dalej pójdzie, zaczniemy mieć braki w pożywieniu. Szesnaście nowych. — Crispin westchnął długo.

— Ciekawe kto tym razem jest za to odpowiedzialny — zastanawiał się William. — Krwi nie zabraknie, mam jej cały zapas.

— Przecież ty musisz ją pić. Jesteś wampirem kompletnym.

— Dobrze, że mówisz, Crispin. Nie wpadłem na to — założył ręce na krzyż. — Mnie wystarczy torebka na tydzień, żeby jako tako funkcjonować. Oni — wskazał dłonią przykute już wampiry. — pięciu na godzinę pierwszego dnia.

— Dziękuję. — sapnęła Yyvon. Naprawdę była mu wdzięczna.

— Chyba możemy się spodziewać w takim razie trzeciej ofiary. — odezwał się Anthony.

Miał nadzieję, że grupa w Szkocji odnajdzie właściwy trop.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro