Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

Celine zabrała wcześniej Brielle na zakupy, przez co miała teraz swoje ciuchy, za które nawet nie zapłaciła.

Wytłumaczyła jej to dobrym gestem, bo „przemienienie przez ważnego wampira ma swoje korzyści finansowe".

Nie bardzo rozumiała, o co chodziło, bo była zajęta zachwycaniem się postępem świata. Do tej pory słyszała o wszystkim tylko z ust Victora, a teraz mogła to zobaczyć. Kilka razy nawet się wystraszyła, kiedy przejeżdżał obok nich samochód, ktoś na skuterze, albo autobus.

Śmieszyły ją światła dla pieszych i dziwne reklamy, które się ruszały na ekranach.

W każdym razie dzięki, zakupom mogła pójść z Williamem do Samuela w swoich własnych ciuchach.

Szedł tak szybko, że w niektórych momentach musiała podbiegać, przez co ludzie posyłali jej rozbawione spojrzenia. William jakby słysząc jej nieme błaganie, żeby zwolnił, właśnie to zrobił.

Zerknął na nią z ukosa, kiedy stanęli już przed znajomą mu kołatką.

— Nie zrobi mi krzywdy?

— Nie. — William zastukał w drzwi i westchnął długo. Brielle pomyślała, że wzdychanie jest dla niego tak codziennie, jak mycie zębów.

Chociaż i ono, odkąd uciekła z pałacu znacznie się zmieniło. Teraz wystarczyło wycisnąć pastę z tubki, co odkryła z wyraźną ulgą. Nigdy nie pochwalała płukania buzi samą wodą.

— Książę Levingstone, zapraszam. — Samuel otworzył szerzej drzwi, ale patrzył na Brielle. Speszona jego wzrokiem, odwróciła swój.

— Raport dotarł? — zapytał Will, kiwając głową przecząco, kiedy Samuel schylał się do jego dłoni w celu pocałowania pierścienia.

— Tak, tak. Jestem wdzięczny, bardzo. To uzupełnia moje wszelkie informacje na temat Moriattich. — uśmiechnął się i wskazał im fotele.

Brielle się wzdrygnęła na samą myśl o Victorze.

— Kogo tym razem przyprowadziłeś?

— Najpierw musisz złożyć przysięgę krwi. Nie mogę pozwolić, żeby to gdzieś wypłynęło, więc obiecaj, że nikomu nie zdradzisz jej tożsamości.

— W porządku. — był sceptycznie nastawiony, jednak zdecydował się po chwilo naciąć palec i złączyć z palcem Williama.

— Przeczytaj zaznaczone strony. — podał mu dziennik.

— Dobry Boże — podniósł wzrok na wampirzycę, zamknął dziennik i przycisnął go do brzucha, żeby zgiąć się w pół w głębokim pokłonił. — Wasza wysokość.

— Aj, nie! — zaczęła machać rękami, jakby odpędzała muchy. — Proszę mnie tak nie nazywać. Brielle, Brielle Anders.

— Nie mogę uwierzyć, że niedoszła królowa stoi pod moim dachem. — złapał się za brodę i zaczął kręcić głową.

— Tak, niecodzienna sytuacja, ale jesteśmy tutaj po konkrety — odchrząknął William. — Ta panna była zaręczona i nie ma pojęcia z kim. Czy posiadasz wiedzę na temat arystokratycznych wampirzych rodów, które miały jakiś związek z rodziną królewską?

— Wiem, kto był zapraszany do pałacu — bez słowa zniknął w drugim pomieszczeniu, by po chwili wrócić z jakąś teczką. — Proszę. — podał spis Brielle.

— Nic mi nie mówią te nazwiska. Nie poznałam go. — wzruszyła ramionami.

— Wiemy tylko, że miał urodę zbliżoną do mojej — wtrącił William nonszalancko. — Czarne włosy i to. — palcem dotknął swojej żuchwy i policzka.

— Nie przypominam sobie, aby jakiś ród w Paryżu szczycił się czarnymi włosami, poza wami. — spojrzał zdziwiony na Brielle, ale ona wydęła usta.

Miała zaledwie strzępek informacji na temat swojego niedoszłego męża.

— Mój ojciec powtarzał zawsze, że dzięki naszemu ślubowi, zachowamy dobre stosunki z tą rodziną.

— Dlaczego król miałby tego chcieć? — zastanowił się. — Bywał na balach w pałacu?

— Tak mi się wydaje. Służba szeptała między sobą o nim. — przyznała.

— Ciężka sprawa, dlaczego chcesz znaleźć tego wampira?

— Być może zna odpowiedź na to wszystko, co wydarzyło się dziesiątego maja... — ściszyła ton.

— Trzeba znaleźć kogoś, kto bywał na balach w pałacu. Podobno w Londynie jest teraz książę Lullier.

— Owszem. — potwierdził William.

— Został tytułowany na dziesięć lat przed tą tragedią, na pewno był gościem bali. Spróbujcie u niego. — zasugerował.

William wiedział, że to nie będzie takie łatwe. Zamknął oczy na samą myśl, że będzie musiał prosić kogoś szczególnego o kolejną przysługę.



* * *



Crispin zajrzał do okna Rachel Wright, ponieważ od piętnastu minut się do niej dobijali. Nikt jednak nie otworzył drzwi.

— Może jej nie ma. — Jonathan próbował coś usłyszeć, ale bez skutku.

— Albo Will dał nam zły adres — westchnął Crispin i przeniósł wzrok na ulicę. — Ewentualnie pani Wright była na zakupach.

Rachel była młodą kobietą, szczupłą, a jej wzrost zdecydowanie przewyższał inne kobiety. Kiedy się zbliżyła, oczy miała prawie na tym samym poziomie, co Jonathan.

— Mogę w czymś pomóc? — Crispin wymienił spojrzenie z Rackfordem. Podkrążone oczy Rachel i obojętny ton były wystarczającym dowodem żałoby.

— Zabiorę to — powiedział łagodnie Jonathan, odbierając od niej dosyć ciężkie siatki z żywnością. — Wejdziemy do środka i porozmawiamy.

Rachel skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie, a poniżej wyjęła z torebki klucz, żeby otworzyć drzwi.

Brwi Crispina wystrzeliły w górę. Pierwszy raz widział, jak Jonathan używa te słynnej perswazji i był pod wrażeniem. To wyglądało tak zwyczajnie i naturalnie, że sam chętnie by się jej poddał.

— Zapewne chodzi o Liama. — zrozumiała. — Herbaty?

— Nie trzeba, nie zajmiemy dużo czasu. — odparł Vicoletti, posyłając jej ciepły uśmiech.

Przeszli do salonu urządzonego w jaskrawych barwach z przewagą dla pomarańczowego.

— Powiedziałam już policji wszystko, co wiedziałam.

— Tak, ale zapomnieli zapytać o coś bardzo ważnego. — odpowiedział Jonathan.

— Kim w ogóle jesteście? Nie macie odznak, nie przedstawiliście się...

— Proszę nam zaufać. — Jonathan nakrył jej dłoń swoją i spojrzał w oczy. Od razu się rozchmurzyła.

— Więc o co chodzi?

— Cztery lata temu Liam uległ wypadkowi w pracy. Chcielibyśmy się dowiedzieć, jak do niego doszło i jak to przeżył. — wyjaśnił Crispin.

— Ah, to był prawdziwy cud! — ożywiła się, jakby wspominała coś dobrego. — Liam remontował wtedy jakiś stary budynek. Dwa piętra wyżej ktoś nie dopilnował czegoś? — zmarszczyła czoło. — W każdym razie spadł pręt. Prosto na mojego Liama... przebił się przez kask o tutaj — palcami wskazała tył głowy. — i przeszedł na wylot drugą stroną tuż przy prawym oku.

Crispin wybałuszył oczy. Jonathan wyglądał, jakby dla niego przebijanie prętami głów było codziennością.

— Lekarza utrzymywali, że to niemożliwe, że przeżył. Stracił wzrok, ale tylko w tym jednym oku i normalnie funkcjonował. Aż do teraz... Nie miał nawet trzydziestki.

— Przykro nam. — powiedział szczerze Crispin.

— Życie tak szybko przemija. Śmierć zabiera nawet młodych, takich jak wy.

Spojrzeli po sobie wiedząc, że absolutnie nie są młodzi.



* * *



Celine dziwnie się czuła w towarzystwie Anthony'ego, ponieważ nie odezwał się słowem, odkąd przyszedł.

Nie potrafiła zrozumieć, jak Yyvon to znosiła. Zaczynała wierzyć w słowa, że człowiek w łóżku był kompletnym przeciwieństwem swojej codziennej natury.

Odetchnęła z ulgą, kiedy w progu rezydencji zobaczyła Adeline, Theresę i właśnie Yyvon.

Polubiła te grupowe spotkania. Czuła, że do czegoś należy.

Adeline od razu skierowała się na górę, gdzie odłożyła swoją torbę z rzeczami. Uznała, że skoro i tak wybiera się na bal, zostanie u Celine na noc, co ułatwi przygotowania.

— Reszty jeszcze nie ma? — jęknęła Yyvon. — Specjalnie się spóźniłyśmy. — oklapła na sofie obok Anthony'ego, ale nawet nie zwrócił uwagi. — Wasze dzieci się wczoraj pożarły na treningu. — zwróciła się do Celine.

Westchnęła ciężko i wymijając Tessę, zajęła miejsce na krześle.

Adeline zdążyła wrócić, zanim piątka wampirów wesoło wkroczyła do posiadłości.

Brielle szła przerażona ilością osób, która ją otaczała, Crispin stukał laską częściej, niż zazwyczaj, a Jonathan i William szeptali coś między sobą. Eran szedł z obojętna miną.

Nawet nie wiedział, co tam robi i po co Crispin go zaciąga.

Panowała dziwna i niekomfortowa cisza, którą przerwał William.

— Samuel niestety nie ma pojęcia, kto może być tym tajemniczym narzeczonym Brielle, ale jest ktoś, kto może wiedzieć i przebywa teraz w Londynie.

— O nie — odezwała się Celine. — Chodzi o księcia, prawda?

— Tak. — ukryła twarz w dłoniach i załkała teatralnie. — Misja dla wszystkich pań, oczywiście poza Brielle.

— Niech zgadnę — westchnęła Theresa. — Oczarować księcia i wypytać o sprawę dyskretnie. — zatrzepotała rzęsami i zmieniła ton na absurdalnie przesłodzony.

— Na szczęście mamy cały pakiet różnego rodzaju urody — wskazał najpierw na Adeline, później na Yyvon, żeby przejść do Celine i Tessy.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytała Celine.

— Misję przejmie ta, która wzbudzi jego zainteresowanie. Mam nadzieję, że to nie będzie Adeline.

— Bo jestem nieobyta? — zirytowała się.

— Bo nie poradzisz sobie z charakterem Basile'a Lullier.

Uniosła dłonie w geście kapitulacji, a później odwróciła się do okna. Wszystko, byleby nie napotykać tych ciemnych oczu, w których za każdym razem tonęła.

— Czy James za życia bywał na tych balach? — zainteresowała się Tessa.

— Nie, był za młody, ale wiem, do czego zmierzasz. — William oblizał usta.

— Ktoś się zajmie jeszcze księciem z Amsterdamu. — zrozumiała Yyvon. — Ktoś zna holenderski? — zagadnęła prześmiewczo.

— Ja. — Tessa uniosła dłoń.

— Zapomnij — Yyvon się zaśmiała. — Dam sobie nogę uciąć, że Francuzik poleci na ciebie. — Theresa wywróciła oczami na ten komentarz.

— Dlaczego nogę? — zainteresowała się Brielle.

— Ręce mi są potrzebne. W czymś trzeba trzymać kieliszki z szampanem, a druga... — spuściła wzrok w dół, sugerując wszystkim, co ma na myśli.

Brielle jednak nie miała pojęcia, więc się skrzywiła w niezrozumieniu.

— Nie ma potrzeby znać holenderski, Calvijn posługuje się angielskim i francuskim równie dobrze. — uspokoił wszystkich Jonathan. — Halle jest za młody. Urodził się prawie czterdzieści lat po balu.

— Szkoda, jest najbardziej sympatyczny. — stwierdziła Celine. — Ale wy dzisiaj rozgadani. — spojrzała na Erana, Anthony'ego i Crispina.

— Sorry, nie ma żadnych starodawnych księżniczek do przepytania. — sarknął Eran.

— Wierzę, że zrobiłbyś to dogłębnie. — puściła mu oczko, a on posłał jej złośliwy uśmiech. Crispin udał, że tego nie słyszał, za to Adeline poczuła się lepiej. Celine wspierała ją w bólu.

— Wy dwoje — zaczął William, wskazując najmłodsze wampiry. — Powinniście skoczyć do łóżka, to rozwiązuje wszelkie problemy w związku.

— William! — spiorunowała go Theresa.

— Nigdy nie byliśmy w związku. — wycedziła Adeline. — I nigdy w życiu nie podzielę z nim łóżka. Czy wampiry mogą się zarazić chorobami wenerycznymi? — uniosła brew.

— Młoda krew, to lubię. Nie ma nudno. — rzuciła Yyvon.

— Nie. Nie mogą. — odpowiedział Crispin, rozmasowując czoło.

— Straszycie Brielle waszym nierozładowanym napięciem seksualnym, więc może sobie darujcie — poprosił Jonathan. — Albo zapytajcie Anthony'ego, jak sobie z tym radzić.

— Dlaczego mnie?

— W ostatnim czasie chyba jesteś w tym specjalistą. — skwitował Will.

— Przestańcie! — wrzasnęła Tessa. — Co z żoną Liama?

— Zmiana tematu, bo niewygodny? — William przesunął językiem po swoich kłach w prowokującym geście.

— Bez komentarza. — wywróciła oczami, a później Crispin jej wszystko wyjaśnił. Anthony również słuchał.

— Jak się dzielimy na powozy? Czy to bez znaczenia? — Celine również miała dosyć tematu seksu, chociaż sama go zaczęła.

— Ja i Brielle osobno, reszta niech się dzieli, jak chce. — Will wzruszył ramionami, a Tessa po tych słowach poczuła nieprzyjemne ukłucie.

— Dzieci Mikela pojadą razem — zarządził Jonathan. — Plus Adeline. — mrugnął do niej, a ona uśmiechnęła się, okazując wdzięczność.

— Wszystko? — burknęła Celine. — W takim razie sio do siebie.

— Chodź. — Crispin pociągnął Erana za ucho, przez co ten ledwo powstrzymała się od pokazania mu środkowego palca.

Yyvon podniosła się ociężale i wyszła równie niechętnie. Zaraz za nią cała reszta.

Na zewnątrz Tessa wygrzebała z kieszeni płaszcza ciężkie klucze i spojrzała na moment w niebo.

— William. — zawołała. Szedł w przeciwną stronę. Zatrzymał się i odwrócił, ale nie pofatygował o podejście. Rozumiejąc, że nie ma zamiaru tego zrobić, sama się do niego zbliżyła.

— O co chodzi? Nie podobała ci się sugestia Yyvon na temat księcia? — drwił.

— Nie rozumiem, skąd ten ton, ale niech ci będzie — wyciągnęła w jego stronę otwartą dłoń, na której leżały klucze do jego mieszkania. — Już mi nie będą potrzebne.

Patrzył na nią i absolutnie nie mógł pozwolić na to, żeby mu je oddała. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to byłoby swego rodzaju potwierdzenie, że ich drogi się rozchodzą.

Zmrużył oczy na moment, po czym wyciągnął rękę tylko po to, żeby zamknąć jej dłoń na kluczach.

— Zachowaj.

— Podaj mi chociaż jeden powód, przez który miałabym to zrobić. — odważyła się. Zdziwiła go jej bezpośredniość i irytacja w głosie. — Tak myślałam.

— Tesso... — zaczął, ale nie miał pojęcia, co chce powiedzieć.

— Zabierz. Przydadzą ci się w przyszłości. Książęta zazwyczaj mają kochanki, więc będziesz miał mieszkanie dla niej. — sama nie rozumiała, dlaczego się tak zachowuje.

Może dlatego, że była już zmęczona. Może potrzebowała zobaczyć, jak to robi Adeline, żeby zrozumieć.

— Jesteś jedyną kobietą, którą wpuściłem do tego cholernego łóżka, więc nie pozwolę, żeby ktoś inny tam spał. Zachowaj te klucze, gdyby coś się stało — zamknął oczy zdenerwowany. — I nigdy więcej nie waż się sugerować, że jestem taki, jaki Byrne.

— Nikt nie mówił o nim — zadarła głowę. — Aczkolwiek spełnię twój rozkaz, książę. — dygnęła i odwróciła się szybko.

Patrzył jak odchodzi i wystraszył się, że to odejście miało też drugie dno, na które nie był gotowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro