Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX

Brielle obserwowała tańczące pary z zachwytem. Cały bal ją zachwycał i nie mogła uwierzyć, że swój pierwszy w życiu przeżywa z taką swobodą.

Oczywiście zasmuciła ją wiadomość, że Benedict nie żyje, ale mogła przynajmniej dowiedzieć się czegoś o nim samym.

Odwróciła głowę w bok, żeby spojrzeć na Jonathana i poczuła, że się zawstydza. Robił na niej wrażenie większe, niż by sobie życzyła.

— Nie mieliśmy wracać do domu po kadrylu? — burknął Eran.

— Chyba nic ci się nie stanie, jeśli zaczekasz aż skończą — Crispin wskazał parkiet laską. — Nie wypada opuszczać balu przed księciem, a zazdrość schowaj do kieszeni.

— Nie jestem zazdrosny.

— Oczywiście.

Celine zachichotała, słysząc tę wymianę zdań.

William zmartwił się, widząc łzy na twarzy Tessy. Zmarszczył czoło i przyjrzał jej się dokładnie.

— Co się stało?

— Nic — potrząsnęła głową. — Po prostu zawsze kiedy znajduję powód, żeby przestać czuć... — zawiesiła głos.

Walc dobiegał końca, dlatego odważyła się skończyć również swoją wypowiedź.

— Okazuje się, że był błędny. I nie wiem, czy to ulga, czy rozczarowanie. Dzień, w którym wreszcie oddasz serce jakiejś kobiecie będzie dobrym dniem, bo to będzie prawdziwy powód.

Muzyka ustała, ale nie puszczał jej. Rozległy się gromkie brawa, pozostałe pary kłaniały się sobie, a on stał i wpatrywał się w jej oczy.

Odsunęła się w końcu sama, dygnęła z gracją i skierowała do wyjścia. Tak bardzo chciała się znaleźć w domu. Tak jak i pozostali.



* * *



Crispin z dużym szokiem szedł do Williama. Godzinę wcześniej Jerome powiadomił ich, że podczas balu zostało ugryzionych ośmiu przypadkowych nastolatków. Każdy z nich miał osiemnaście lat.

Co gorsza — zostali przemienieni, przez co Yyvon miała urwanie głowy. Adeline pomagała jej jak mogła, Eran także.

Anthony otworzył drzwi Tessie, a Crispin do nich podbiegł.

— Wiecie, kto był za to odpowiedzialny? — zapytał od razu, kiedy kroczyli prowadzeni przez Erica w stronę gabinetu.

— Kogoś zdziwi, jeśli powiem, że to był ten skrzypek? — westchnął Anthony.

— Skąd masz takie rewelacje? — William obdarzył go zaciekawionym spojrzeniem.

— Przepytywaliśmy ofiary. Każdy podał ten sam rysopis, a kiedy pofatygowałem się do Anny po namiary na niego, okazało się, że to był on.

— To by wyjaśniało jego zniknięcie z sali. — stwierdził Crispin.

— Przemienił osiem ludzi i tego nie pamięta, a w dodatku był pod wpływem czegoś dziwnego. W tle mamy jeszcze dziwniejszą śmierć. — William dodawał dwa do dwóch.

— I wiemy, kim był narzeczony Brielle. Ma na nazwisko Raven. Liam miał w ustach pióro kruka i jemiołę. To musi mieć jakiś związek ze sobą. — Theresa wierzyła w to z całych sił.

— Póki nie wiemy, kim był ten cały Benedict, a jest o nim tyle, co wcale, nie mamy jak ruszyć dalej. — narzekał Crispin, bo nawet Samuel o nim nie słyszał.

Odwiedzili go z Willem poprzedniego wieczoru.

— Dla mnie wniosek jest tylko jeden — przełknęła ślinę. — Wrócił. Wrócił razem ze mną i Deborah. To, co się teraz dzieje, to moja wina. — ukryła twarz w dłoniach i usiadła na krześle.

— Absolutnie — zaoponował Crispin. — Mikel zwrócił ci życie bez twojej zgody, nie możesz się za to winić.

— Ale za Deborah jestem odpowiedzialna. To była moja decyzja — załkała. — To już jest dziewięć niewinnych osób. W życiu sobie tego nie wybaczę.

— Będziesz wracał do schronu? — Will spojrzał na Anthony'ego.

— Tak, w trójkę sobie nie poradzą z ośmioma wampirami. Mógłbyś nam pomóc, swoją drogą. — zwrócił się do Crispina.

— Też wam pomogę. — oświadczyła Theresa. Musiała czymś zająć myśli.

Skinęli na siebie głowami i pożegnali Williama, a następnie wyszli.



* * *



Adeline czuła się jak sanitariuszka w czasie jakiegoś powstania. Nieustannie biegała między wampirami z torebkami krwi. Przypominało jej to jej pierwsze dni przemiany, kiedy wypijała krew litrami.

Yyvon starała się przemawiać do nich spokojnym tonem, kiedy Eran pomagał przytrzymywać potencjalne osoby.

— To jest dramat. — pokręciła głową, patrząc na chłopaka. Poczuła ulgę, kiedy zobaczyła Tessę, Crispina i Anthony'ego.

— Czym się zająć?

— Tesso pomóż Adeline z krwią, Crispin spróbuj uspokoić resztę, a ty Anthony ściągnij tutaj Rackforda. Niechże ta jego perswazja się na coś przyda!

Każdy zajął się swoimi zadaniami.

Adeline uśmiechnęła się w biegu do Theresy i usiadła przy jednym z nowo przemienionych. Podała mu torebkę.

— Powoli, spróbuj pić powoli. — mówiła do niego, ale bagatelizował jej prośby. W pewnym momencie odrzucił pustą już torebkę w bok i rzucił się wprost na jej szyję. Nie zdążyła nawet zareagować zaskoczona. Wydała z siebie krzyk połączony z piskiem.

Bolało jak cholera, nie spodziewała się, że ma tak niski próg bólu.

Eran złapał wampira za ramiona i jednym ruchem odciągnął go od dziewczyny, a ona oparła się o ścianę i złapała za rozerwaną szyję, żeby poczekać, aż się zagoi.

— Dzięki. — sapnęła.

Crispin nie patyczkował się ze swoją dwójką. Jego laska wystarczyła, żeby skutecznie ich przytrzymywać.

— Na rany Chrystusa, zachowują się, jakby nie jedli rok. — stwierdziła Tessa.

— Też mnie zastanawia ta agresja. — przyznała Yyvon.

Po dziesięciu minutach zjawił się Jonathan i obrzucił wszystkich spojrzeniem pełnym zdumienia. Nie ogarniał sytuacji, ale podszedł do wampira, z którym siedziała Theresa i ujął jego twarz w dłonie.

— Teraz się uspokoisz i będziesz pił krew powoli. Wszystko jest dobrze.

Powtórzył to następnej siódemce i nareszcie panika ustała.

— Kto im to zrobił? — zapytał po wszystkim.

Adeline otarła pot z czoła, podniosła się i skrzywiła.

— Ten skrzypek z balu — z trudem wygrzebała z kieszeni spodni telefon. — Co się dzieje?

— Archikatedra Świętego Jerzego, kolejna ofiara. Tym razem młoda dziewczyna.

Adeline jęknęła z bezsilności i przekazała informację pozostałym.

— Nie ma sensu iść na miejsce, spotkamy się na Scotland Yard jak już zabiorą ciało i przesłuchają odpowiednie osoby. — zarządził Crispin.

— Oby tym razem zrobili to odpowiednio. — żachnął się Jonathan.

— Dziękuję wam wszystkim za pomoc. — Yyvon wsparła dłonie na biodrach. — Adeline, możesz zmykać.

Skinęła głową, zabrała swoją torbę i ruszyła do wyjścia. W korytarzach dogonił ją Eran.

— Zaczekaj! Poczekaj... — prosił.

— Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, serio.

— Wiem, ale... no zaczekaj, Adeline — złapał ją za rękę. Stanęła jak wryta. — Tak nie może być. Wiem, że spieprzyłem po całości, ale nie zmienię przeszłości. Nie chcę, żebyś do końca życia się na mnie wściekała.

— Mogłeś o tym pomyśleć w Paryżu. — szarpnęła się, ale nie zwolnił uścisku. Podszedł bliżej. Poczuła jego zapach i pożałowała, że pozwoliła mu się zatrzymać.

— Ale nie myślałem. Co mam zrobić, żebyś zaczęła mnie traktować normalnie, żebyś mi wybaczyła?

— Nie możesz nic zrobić — zagryzła usta, powstrzymując płacz. — Złamałeś mi serce, Eran. Trochę potrwa, zanim znów będzie całością.

— Wiem, przepraszam. Przepraszam cię, Adeline. Proszę, spróbuj ze mną rozmawiać, nie zniosę dłużej faktu, że nie mogę tego z tobą robić — otulił dłoniami jej twarz. — Nie płacz, Jezu. Nie marnuj łez na mnie, proszę.

— Kiedyś było warto — pociągnęła nosem. — Nienawidzę Paryża. Nienawidzę tego miasta, bo mi ciebie zabrało. — wyznała cicho, a jej głos się łamał.

Westchnął boleśnie, otoczył dziewczynę ramionami i przyciągnął do siebie. Pozwolił jej wypłakać się na swojej piersi, bo tak należało. Potrzebowała tego.

— Muszę iść. — wymamrotała. Odsunęła się i otarła łzy.

Chciała go nienawidzić, ale za żadne skarby nie potrafiła.



* * *



Panowała ciemność, a w niej głucha cisza. Było tak cicho, że słyszała własną krew, którą miała w żyłach. W tle zaczynało coś kapać. To była chyba woda. Podeszła do tego miejsca i zobaczyła swoje odbicie.

Brązowe oczy, jasne włosy. Wszystko się zgadzało.

Kapanie zamieniło się w jęk. Jeden, później drugi, trzeci, czwarty, aż słyszała ich tysiące. Przeraźliwie, przeszywające jęki cierpienia. Zakryła uszy i skuliła się na zimnej ziemi, a jęki ustały.

Teraz rozbrzmiał płacz dziecka. Podniosła głowę. Dostrzegła w oddali wózek, więc zaczęła biec, ale nie zbliżała się z każdym krokiem. Wózek cały czas był daleko, a płacz stawał się głośniejszy.

Odwróciła się, wózek stał za nią. Nachyliła się do niego, aby podnieść dziecko. Było martwe.

To powinnaś być ty. — szepnął jeden głos.

Powinnaś wtedy umrzeć. — szepnął drugi.

Zobaczyła oczy matki, później ojca.

Dziecko w wózku to był jej starszy brat, który zmarł dwa miesiące po narodzinach.

Nie zasługujesz, być żyć.

Plugawy krwiopijca.

Potwór!

Coś złapało ją za ramię i mocno szarpnęło. Wpadła do wody, która zalewała jej płuca. Czyjeś ręce wyciągnęły ją na brzeg. Poczuła ból w lewej piersi.

Miała wbity w nią osikowy kołek, przed sobą ujrzała Victora.

Zniknął, ale ona nie upadła.

Powinnaś umrzeć. Powinnaś umrzeć. Powinnaś umrzeć.

Powtarzały głosy raz za razem.

Kły wbiły się w jej szyję, a jej krew popłynęła w dół po białej sukni.

Padła na kolana i znów napotkała swoje odbicie. Krwawe łzy spływały po jej policzkach. Złapała swoją twarz, a ona zaczęła pękać. Ból rozrywał jej czaszkę.

Nie powinnaś żyć.

Theresa obudziła się z krzykiem, cała spocona i podciągnęła kolana do piersi. Wsunęła palce w swoje włosy i zaczęła płakać.

Od siedmiu miesięcy nawiedzał ją wciąż jeden i ten sam koszmar. Czasami nawet bała się zasypiać, przez co zarywała noce.

Winston wskoczył na łóżko i zaczął miauczeć, więc przytuliła go ostrożnie.

Była pierwsza w nocy i nie miała zamiaru iść spać dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro