Rozdział IV
Brielle poczuła się pewniej, kiedy wyprowadzono ją z pomieszczenia, w którym spędziła prawie dwieście lat. Ujrzawszy Theresę, Celine i Yyvon, odetchnęła z ulgą.
Nigdy nie miała do czynienia z mężczyznami innymi, niż jej ojciec i Albert, dlatego ich obecność ją peszyła.
— Nosisz ametyst? — pytanie Williama kompletnie ją zaskoczyło. Nie miała pojęcia, o czym mówi.
— Nosi, ale chyba nieświadomie. — Tessa posłała jej ciepły uśmiech i wskazała na naszyjnik.
— On potrafi czytać w myślach, nie ściągaj tego lepiej. — nachyliła się do niej Celine, a kiedy Brielle to usłyszała, złapała odruchowo naszyjnik i spojrzała przerażona na Williama.
— Usiądź. — wskazał jej krzesło. — William Levingstone, książę Londynu.
— Czy ty... — dukała. — Jesteś moim narzeczonym?
— Zapewniam cię, kochanie, że gdybym był zaręczony z przyszłą królową, na pewno bym o tym wiedział — odparł rozbawiony. — Dlaczego tak pomyślałaś?
— Ja... — szukała słów.
— Spokojnie — przerwała Tessa. — Powoli. Theresa Holdter, to jest Celine Martin i Yyvon Dawson. — wskazała na pozostałe wampirzyce.
— Crispin Vicoletti, Anthony Ravenshaw i Jonathan Rackford. — powiedział Crispin, a ona analizowała, kto jest kim.
Na szczęście zapamiętała każdego od razu.
— Co pamiętasz? — William mrużył oczy.
— Skąd mam mieć pewność, że mogę wam ufać? Ostatni wampir, któremu zaufałam, zamurował mnie za ścianą i budził raz w miesiącu.
— Po co Victor cię budził? Nic o tym nie było w dziennikach. — Tessa potrząsnęła głową.
— Uczył mnie.
— Uczył? — Crispin nie mógł uwierzyć.
— Tak. O obecnych czasach. Jestem na bieżąco.
— To ci dopiero kabaret — żachnęła się Yyvon. — Szkoda, że ciuchów ci nie skombinował z obecnych czasów.
— Yyvon — skarciła ją Tessa. — Jak Victor cię złapał? Według niego napotkał cię w drodze do pałacu.
— On nie żyje? — przełknęła ślinę.
— Można tak powiedzieć. Nie da się go zabić, ale jest skutecznie uśpiony razem ze swoją ukochaną. — sprostował Jonathan.
Gapiła się na niego przez dłuższą chwilę, żeby później zrobić to samo z pozostałymi.
— Wybaczcie, ale to największa ilość osób, z jaką przebywam jednocześnie w moim życiu. W dodatku jest tutaj czterech mężczyzn.
— Kodeks cię nie obowiązuje, rodzina królewska oficjalnie nie żyje od tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego. Wtedy też upadła monarchia i pozostali tylko książęta i wampirza szlachta. — tłumaczył Crispin.
— To dobrze.
— Słucham? — William prawie stracił oczy, tak duże się stały.
— Moja matka z jakiegoś powodu chciała, żeby tak się stało. W tamtym dniu w pałacu odbywał się bal. Nie miałam jeszcze osiemnastu lat, więc nie mogłam w nim uczestniczyć. W pewnym momencie zrobiło się straszne zamieszanie, a moja matka kazała uciekać mi z pałacu, daleko. Sugerowała Skandynawię.
— Czy to przypadek, że książkę Halle Valen jest teraz w Londynie? — wtrąciła Celine, rzucając spojrzenie Williamowi.
— Poznałaś książąt? — podekscytowała się Yyvon.
— Ta, dziwni są. Ten Francuz najgorszy, gościa z Amsterdamu idzie przeżyć.
— Możecie sobie poplotkować na górze — skarcił się William. — Kontynuuj.
— Odziała mnie w szaty z kapturem i pamiętam, że kiedy wyszłam z komnaty, wniesiono do niej ciało innej wampirzycy, która do złudzenia przypominała mnie.
— Upozorowano twoją śmierć, tylko dlaczego... — zastanowił się Anthony.
Odezwał się po raz pierwszy, przez co Brielle się zdziwiła. Do tej pory myślała, że w ogóle nie mówi.
— Jeden ze służących odprowadził mnie do wejścia dla służby i posadził na koniu. Próbowałam się od niego dowiedzieć czegokolwiek, ale on ciągle powtarzał, że dzisiaj monarchia przestanie istnieć, a ja muszę uciekać tak, żeby nigdy nikt mnie nie znalazł. — przypominając sobie tamten dzień, łzy napłynęły jej do oczu.
Nawet nie miała okazji się pożegnać z rodzicami.
— Więc pędziłam przed siebie, nie znając Paryża. Nigdy nie wypuszczono mnie za mury pałacu i zaczynam wierzyć, że ten dzień zaplanowany był od dnia moich narodzin. — zaczęła się bawić koronką przy sukni.
Zrozumiała, że nie ma nikogo. Została sama.
— Nikt nie może więc wiedzieć, że Brielle Baskerville żyje — zakomunikował William. — Nie bez powodu tak się stało. Jak Victor cię złapał?
— Byłam naiwna — wzruszyła ramionami. — Zaproponował pomoc, a ja uwierzyłam. Sprowadził mnie do Londynu i po wypytaniu o moją krew, uśpił. Myślał, że dzięki mnie wskrzesi swoją miłość, ale kompletnie nic z tego nie rozumiałam. Co ja do tego miałam? — zmarszczyła czoło.
— Victor wspomina w swoich zapiskach, że królewska krew może kontrolować śmierć. Właśnie dlatego cię pojmał. — wyjaśniała Theresa.
— Kontrolować śmierć? Przecież to jakieś bzdury. — zaoponowała.
— Wróćmy do twojego narzeczonego. — zaproponował Will.
— Oh, przepraszam — skrzywiła się. — Nie mam pojęcia, kim on jest. Słyszałam tylko, że ma włosy czarne jak noc i ostre rysy twarzy, dlatego pomyślałam, że... że może mnie szukał.
— Jak to nie wiesz, za kogo miałaś wyjść? — Celine się oburzyła. — To jest idiotyczne.
— Mój ojciec zawsze mówił, że małżeństwa z miłością nie istnieją, a moje z tym wampirem jest konieczne. Pochodził z jakiegoś potężnego arystokratycznego rodu wampirów, a nasze małżeństwo miało utrzymać dobre relacje między naszymi rodzinami.
— Cóż, to nie będzie trudne — stwierdził Crispin. — Wystarczy przejrzeć archiwa z tamtego okresu, albo pójść do Jacoba czy Samuela.
— Masz rację, ile mogło być wtedy potężnych rodów? — zawtórował mu William.
— Złożysz mu wizytę? — zapytała Yyvon. — Jesteś księciem i chyba cię szanuje.
— Nie zdradzicie nikomu, że jestem księżniczką? — jęknęła Brielle.
— Oczywiście, że nie — potwierdziła Thersa. — Żeby to przypieczętować, każdy złoży przysięgę. — wyjęła z koka szpilkę do włosów i nakłuła nią swój palec, a później delikatnie to samo zrobiła z palcem Brielle i zetknęła je razem. — Przyrzekam, że nie zdradzę twojej tożsamości nikomu.
Później reszta zrobiła to samo.
— Trzeba ci wykombinować fałszywe imię i nazwisko. — podsunęła Yyvon.
— Myślę, że wystarczy nazwisko. Mnóstwo osób ma na imię Brielle. Znam nawet kilka wampirzyc o tym imieniu. — uspokoił ją William.
Anthony szturchnął ukradkiem Theresę, wskazując palcem na swój zegarek.
— My musimy lecieć, ale chyba sobie poradzicie. — Tessa uśmiechnęła się do wszystkich.
— Dokąd idziecie? — Crispin zmarszczył czoło.
— Na Scotland Yard, Jerome poprosił nas o pomoc z jedną sprawą. Paskudną, swoją drogą. — skrzywiła się.
— Scotland Yard? Jakże się stęskniłem za tamtymi ludźmi, idę z wami — William był już gotowy do wyjścia. — Crispin też, w końcu jesteśmy fantastyczną czwórką.
— Zostawicie mnie tutaj? — Brielle się zaniepokoiła.
— Urocza jesteś — Yyvon się rozczuliła. — Zostaniesz z Celine i Jonathanem. Ja niestety też mam swoją obowiązki, młode wampiry same się nie nauczą bycia wampirami. Anthony, czekam na ciebie po powrocie z komisariatu i na litość boską, nie zaglądaj do Margaret. — upomniała go.
* * *
Adeline zdębiała, kiedy zobaczyła Williama. Cieszyła się, że może nosić ametyst i uważała, że to dzięki przemienieniu przez Celine, dlatego uniosła tylko nieśmiało dłoń, kiedy ją mijał.
Ojciec nie mówił jej, że zjawi się cała czwórka.
Jerome kiedy zobaczył ich wszystkich, rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
— William, Crispin! — założył ręce na krzyż. — Dobrze was widzieć w komplecie. — wyraźnie się ucieszył.
Eliot nie podzielał jego radości. Wywrócił tylko oczami na widok Levingstone'a.
— Wiadomo, co z tym biedakiem? — zapytała od razy Tessa.
— Tak. — westchnął i podał zdjęcia ofiary Willowi. Crispin nachylił się do niego, żeby również się im przyjrzeć i zamrugał kilka razy, jakby nie docierało do niego, co właśnie zobaczył.
— Nazywał się Liam Wright — zaczął Eliot. — Miał dwadzieścia osiem lat i był pracownikiem budowy. Okazuje się, że zmarł na skutek nagłego zatrzymania krążenia. Czyli gwałtowne zatrzymanie serca.
— Dlaczego to cię tak dziwi? — zaintrygował się Crispin.
— Gościu był zdrowy. Zmarł kompletnie bez przyczyny, znaczy... wiecie, o co chodzi. — wykonał jakiś ruch palcami.
— To pióro, które wystawało mu z ust, to pióro kruka. — dodał Jerome.
— Popiół wokół? — dopytywał Crispin.
— Tak, jak w ustach, jemioła. — odpowiedział komisarz i cmoknął ustami. — Dziwna sprawa, nie pasuje mi do żadnego kultu satanistycznego.
— To na pewno nie jest żaden satanista. Sprawdziliście monitoring? — William wołał pytać, żeby każdy usłyszał.
— Jasne, że tak — skinął głową. — Sam to wszystko zrobił. Położył się później w kręgu, włożył to do ust, a oczy... — spojrzał na Eliota.
— Później jakieś ptaszysko je wydłubało. — dokończył zastępca.
— Dobry Boże. — Tessa aż odwróciła wzrok. — Jego bliscy?
— Przesłuchaliśmy szefa, jego żonę i przyjaciela. Każdy utrzymuje, że Liama nigdy nie łączyło nic z żadną sektą, ale jakiś tydzień temu zaczął się dziwnie zachowywać. — powiedział Eliot.
— Co to znaczy dziwnie? Wsypywał płatki do mleka, czy co? — William zmarszczył czoło, a reszta zaśmiała się cicho.
— Słyszał głosy. Mówił, że śmierć po niego przyszła. Podobno skarżył się, że coraz gorzej widzi.
— I zabił się pod kościołem. W dodatku kompletnie bez przyczyny.
— Dokładnie tak, Anthony — William zerknął na niego z ukosa. — Pod kościołem. Uważam, że to może mieć związek z kolejnym wampirzym psycholem. — rzucił zdjęcia na biurko.
— Pomyślałem, że skoro jego ciało nie jest niczym zatrute, Theresa mogłaby spróbować go dotknąć. — zasugerował Jerome. — Jane czeka, jeśli się zdecydujesz.
— W porządku. — zgodziła się.
— Dasz sobie radę sama? — zapytał z dziwną troską Will. Chyba pierwszy raz słyszała tę nutę tak wyraźnie w jego głosie.
— To tylko nieboszczyk.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu.
Jane ucieszyła się na jej widok, lubiła Tessę.
— Współczuję, cokolwiek tam zobaczysz. — odkryła zwłoki, a Theresa nabrała trochę powietrza i skierowała palce tam, gdzie wydawało jej się najbardziej możliwe, aby ujrzeć coś konkretnego.
Oczodoły.
* * *
Celine czekała, aż Brielle wyjdzie z jej pokoju, bo przygotowała dla niej swoje ciuchy, które na jej oko powinny na nią pasować.
Jonathan siedział na starym fotelu, a nogę opierał kostką o kolano tej drugiej.
— Wszystko w porządku? — zapytała Celine, przykładając ucho do drzwi.
— Tak, tylko... — Brielle patrzyła w lustro. Czuła się dziwnie w spodniach, które strasznie ją opinały i beżowym swetrze. Był miękki i przyjemny, ale w życiu nie pomyślała, że dziewczyny coś takiego noszą.
Wyszła z pokoju i wzruszyła ramionami.
— No, wyglądasz jak dzisiejsze nastolatki, Brielle Anders. — Celine się uśmiechnęła.
— Współczuję wam chodzenia w tym. — złapała materiał jeansów.
Jonathan zaśmiał się cicho pod nosem.
— Pójdę zaparzyć herbaty, poczujesz się po niej lepiej. — zakomunikowała Celine i zniknęła w korytarzach, a Brielle nie wiedziała, co ze sobą zrobić.
— Gdybym o tobie wiedział, postarałbym się uwolnić cię wcześniej — powiedział Jonathan, patrząc na nią z troską. — Byłem podwójnym agentem, więc niestety miałem okazję poznać Victora bliżej.
— Naprawdę robił to wszystko dla niej? — zaciekawiła się. O miłości tylko słuchała i czytała w książkach, więc chciała wiedzieć.
— Na to wyszło finalnie. — rozłożył ręce.
— Musiał ją bardzo kochać — wzdrygnęła się. — Opowiadał mi o tych wszystkich zabitych osobach i Skażonych. Wydawało mi się wtedy, że miłość doprowadza do obłędu, bo czym innym to, co zrobił, mogło być? — spojrzała na niego.
— Jeśli chcesz wiedzieć, Deborah nie była przychylnie nastawiona do jej wskrzeszenia. Wbiła sztylet w serce Victora, przebijając również swoje.
— Zabrzmi to źle, ale smutna i piękna ponowna śmierć — podrapała się w czubek głowy. — Wybacz śmiałość, ale masz przepiękne oczy. Nigdy nie widziałam niebieskich.
— Rany boskie — pokręcił głową. — Ciebie naprawdę trzymali z dala od wszystkich. Dziękuję. — skinął głową.
Celine wróciła z filiżankami zielonej herbaty, jednak nie dolewała do niej mleka.
— Opowiem ci teraz o dzisiejszym Londynie. — zapowiedziała i zaczęła od wampirzych szych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro