Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

Bladą twarz Briell oświetlały słoneczne promienie, które wdzierały się przez dziurę, którą młotem wybiła w ścianie Celine.

Teraz cztery wampirzyce stały dookoła uśpionej księżniczki i nie miały zielonego pojęcia, co powinny zrobić dalej.

— Skąd wiadomo, że to ona? — odezwała się po dłuższej chwili Adeline, zerkając niepewnie na resztę.

— Rozpoznaję królewski wzór na sukni — powiedziała Theresa, dłonią wskazując Brielle.

— Czekaj, to ty nie wiesz, jak ona wygląda? — Celine potrząsnęła głową.

— Nikt nie wie — odezwała się Yyvon. — Wszyscy, który kiedykolwiek widzieli księżniczkę, nie żyją. Zginęli w tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym.

— Poza Victorem — zauważyła Adeline. — Powinnyśmy kogoś poinformować, nie sądzicie?

— To niebezpieczne — zaoponowała Theresa. — Ktoś mógłby przejąć korespondencję, usłyszeć rozmowę telefoniczną, cokolwiek. Nie możemy pozwolić, żeby tak ważna informacja wypłynęła.

— To co chcesz zrobić? — Yyvon rozłożyła ręce. — Anthony'emu chyba musimy powiedzieć.

— Jemu powiemy — zgodziła się. — Ale na resztę zaczekamy. Takie sprawy lepiej załatwiać osobiście, wierzcie mi.

Wszystkie cztery odwróciły się w kierunku dziury, słysząc czyjeś kroki.

— Wybaczcie, ale nikt nie otwierał. Pozwoliłem się sam wpuścić, a wy chyba jakieś remonty... — mówił Anthony, a kiedy zobaczył, nad czym stoją jego przyjaciółki, zrobił wielkie oczy. — Victor chciał wskrzesić też siostrę?

— To nie jego siostra — Celine przełknęła ślinę.

— Więc kto?

— Anthony, królewska rodzina jednak przetrwała. To jest Brielle Baskerville. — sprostowała Tessa, drapiąc się po brodzie. Sama nie mogła wyjść z podziwu.

— Żart godny Williama, naprawdę — przekrzywił głowę w bok, ale kiedy zlustrował ich miny, sam spoważniał. — To nie żart.

— Nie — potwierdziła Yyvon. — Jeśli chcesz wiedzieć, jak do tego doszło, na górze masz dzienniki Victora. Wszystko ci wyjaśnią.

— To nie będzie konieczne — pokręcił głową. — Przyszedłem poinformować, że jutro wszyscy wracają do Londynu.

Tessa poczuła lekki stres. Nie wiedziała, jak zareaguje na widok Williama, ani on na jej. Rozstali się w dosyć dziwnych okolicznościach, ale pozytywnych. Nie odzywał się do nikogo przez te kilka miesięcy.

Myślała, że po prostu wszystkich, których potrzebuje do rozmowy, ma na miejscu, ale bolało ją trochę, że nie mieli kontaktu.

Cóż, żadnej z obecnych tam wampirzyc duma nie pozwalała na podróż do Paryża.

Dlatego Celine i Adeline również wciągnęły powietrze.

— Londyn odwiedzi też kilka innych osób — dodał Anthony, widząc zmieszanie na twarzach swoich przyjaciółek.

— Mam nadzieję, że to nie będzie żadna panna, bo skakanie między trzema będzie trudne — cmoknęła z dezaprobatą Yyvon, a on posłał jej spojrzenie pełne politowania.

— Możemy nie mieszać życia prywatnego do tego? — wykonał jakiś dziwny ruch rękami.

— Będzie ciężko — puściła mu oczko, a później podeszła do niego i strzepnęła mu z ramienia niewidzialny pyłek. — Nie lubię się dzielić mężczyznami.

— Nie musisz, Margaret jest otwarta...

— Dobry Boże, nie chcemy tego słuchać — przerwała mu Tessa.

— Ja bym chętnie posłuchała. — mruknęła Celine, ale widząc wzrok Theresy, szybko odchrząknęła. — Ale racja; to kto jeszcze przyjeżdża?

— Książę Paryża, Oslo i Amsterdamu.

— Będziemy mieli łącznie trzech książąt w mieście? Towarzystwo oszaleje — Tessa przeczesała włosy dłonią. — Z jakiego powodu tutaj przybywają?

— Może szukają żon? — podsunęła Adeline.

— Książę z Oslo szuka jej odkąd pamiętam, więc... — Yyvon zrobiła minę.

— Coś z nim nie halo. Dobra, zanotowane, nie będę się angażować.

— Celine! — spiorunowała ją Tessa. — Anthony, możesz wyjaśnić?

— Jak tylko przestaniecie wybierać dla siebie partię, owszem — uśmiechnął się ironicznie.

— Rany, Margaret chyba nauczyła cię więcej mówić — stwierdziła Adeline. — Dobra, mów. — uniosła dłonie w geście kapitulacji.

— Każdy książę przebywał w Paryżu, głównie dlatego, że William przyjmując tytuł, musiał mieć zgodę przynajmniej dziesięciu z nich. Z listu wynika, że chcą się zatrzymać w Londynie na jakiś czas po historii ze Skażonymi i mają tak zwany urlop. Pewnie będziemy ich widywać na balach Anny, tyle.

— Myślałam, że coś ważnego — jęknęła Yyvon.

Adeline wyciągnęła z tylnej kieszeni jeansów telefon, bo ktoś się do niej dobijał. Ze zdziwieniem odkryła, że to jej ojciec.

— Coś się stało? — odeszła na bok, podczas gdy pozostali nadal plotkowali o nowych wampirach, którzy mieli się wkrótce zjawić.

— Jestem na Balham High Road, przy Kościele Chrystusa Króla.

— I co w związku z tym? — zaśmiała się. — Nawróciłeś się, czy jak?

— Nie, kochanie. Mam przed oczami bardzo dziwną scenę i proszę, żebyś przysłała do mnie Theresę i Anthony'ego.

— Okay... Co mam im powiedzieć?

— Że być może będą w stanie mi pomóc.

Rozłączyła się i spojrzała na wskazane przez jej tatę wampiry. Nie musiała nic mówić, Tessa wszystko słyszała. Skinęła tylko głową, położyła dłoń na ramieniu Anthony'ego i oboje opuścili rezydencje Celine.

— Zakryjmy czymś tę dziurę w ścianę. Będę zamawiać sushi, a to raczej nie jest odpowiedni widok dla dostawcy. — Celine wskazała za siebie kciukiem.


* * *


Kiedy Tessa wraz z Anthony'm dotarli na miejsce, zastali przede wszystkim masę radiowozów. Próbowali odnaleźć w tłumie zespołu policyjnego Jerome'a, ale marnie im szło.

— Czuję krew — szepnęła Theresa. — I jemiołę?

— Też czuję.

— Jesteście! — komisarz Faith z wyraźną ulgą na twarzy podszedł do nich z rozłożonymi ramionami. W jednej ręce trzymał notes i długopis, w drugiej krótkofalówkę.

— Morderstwo? — zapytała Tessa niespokojnie.

— Myślę, że samobójstwo — Jerome rozmasował czoło. — Chodźmy. — pokierował ich za taśmy.

Eliot stał z boku i zakrywał usta chusteczką, jakby miał zwymiotować.

Przed bramą kościoła na plecach leżał nagi martwy mężczyzna. Nogi miał szeroko rozłożone, a ręce skrzyżowane na piersi. Dłonie również trzymał na krzyż, jakby chciał stworzyć ptaka. Kciuki były złączone, jednak pozostałe palce szeroko rozstawione.

Oczy miał wydłubane, a z ust wystawało mu czarne pióro i gałązka jemioły.

Dookoła trupa w okręgu rozsypany był popiół.

— Jezu Chryste — wymamrotała Theresa. Pierwszy raz w swoim długim życiu coś takiego widziała. Kiedy wymieniła spojrzenie z Anthony'm, dotarło do niej, że on również.

— Dokładnie to samo powiedziałem — westchnął Eliot. — Sprawa jest świeża, ale na pierwszy rzut oka... czymś się musiał otruć. Cała reszta to wasza działka, nie?

— Nie ma śladów ukąszeń, więc nie — odpowiedziała spokojnie Theresa. — Niepokoi mnie za to ta jemioła.

— To jakieś rytualne zabójstwo? — zapytał Jerome.

— Na razie nie wiemy, czy to zabójstwo czy samobójstwo — zauważył Eliot.

— Nie wygląda mi na coś, co może mieć związek z wampirami. Co jest niepokojącego w jemiole, Tesso? — Tony zwrócił się do przyjaciółki.

— Jemioła jest w herbie rodziny królewskiej — spojrzała mu w oczy.

— Bzdury — prychnął Eliot.

— Nie mówię o waszej — wywróciła oczami. — Nie pomożemy wam na ten moment. Jak już będziecie wiedzieli, kim jest te biedak, sprawdzicie monitoring i przesłuchacie jego bliskich, dajcie znać. — złapała Anthony'ego za nadgarstek i odciągnęła na bok.

— Wydaje mi się, że to nie ma absolutnie związku z naszą księżniczką — zaczął od razu, poprawiając okulary, które zsuwały mu się z nosa. — Czysty przypadek, Tesso. Nie zamartwiaj się.

— Nie wierzę w przypadki — zagryzła usta. — Znajdujemy Briell i akurat ktoś postanawia umrzeć i wsadzić sobie w buzię roślinę, która ma bezpośredni związek z nią?

— Przecież nikt nie mógł wiedzieć, że ją znalazłyście, a tamten człowiek na pewno zginął dużo wcześniej — ujął jej dłonie i ścisnął w pocieszającym geście. — Czego się obawiasz tak naprawdę?

Otworzyła usta, ale ostatecznie nic nie powiedziała. Zacisnęła je w wąska kreskę. Przeraziła ją myśl, że jeśli wypowie swoje obawy na głos, staną się realne.

Ufała Anthony'emu, jednak nie potrafiła się przemóc. Zerknęła jeszcze tylko na martwego mężczyznę, a później ciężko westchnęła.

— Czy to źle, że mam nadzieję, że to sprawka jakiegoś szaleńca?

— Absolutnie — puścił jej dłonie i nachylił się, żeby dokładniej móc patrzeć w jej oczy. — Sam taką nadzieję żywię.


* * *


William okłamał w liście Anthony'ego.

Wrócił tej nocy i z przyzwyczajenia skierował się na Darmouth Street, a Ericowi, który czekał na niego na stacji, polecił zawieźć walizki do posiadłości.

Zerknął w pierwszej kolejności na okna, jednak w mieszkaniu nie paliło się żadne światło.

Wziął głęboki oddech i szybko znalazł się pod drzwiami, a później wygrzebał z kieszeni zapasowe klucze. Główne miała przecież Theresa.

Niepewnie przekroczył próg, mimo faktu, że mieszkanie należało do niego. Nie było go w nim od pół roku i jeśli Tessa posłuchała jego słów, mogła przecież w tym momencie właśnie spać.

Przegryzł wargę, kiedy zorientował się, że jest całkiem sam. Poczuł zawód? Rozczarowanie? Nie był pewien, na co liczył.

Przesunął palcami po zamkniętej klawiaturze fortepianu. Nie było na niej grama kurzu. To samo zrobił ze stołem, na którym stała niedopalona jeszcze świeca. Oczywiście lawendowa.

Uśmiechnął się delikatnie.

Przeniósł wzrok na wazon z różami — teraz były w nim konwalie.

Otworzył drzwi sypialni. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym wyjeżdżał.

Nie mieszkała tutaj, ale dbała o to miejsce. Wiedział to po tych drobnych rzeczach, które dostrzegł.

Boże, posegregowała mu nawet te rozrzucone nuty.

Podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę whisky. Żadnej nie brakowało, co też go nie zaskoczyło.

Tym razem jednak lejąc bursztynowy płyn do szklanki, nie wypełnił jej po brzegi.

Usiadł w fotelu, założył nogę na nogę i musnął ledwo wargami alkohol, żeby wbić spojrzenie w widok za oknem.

Pomyślał, że dobrze jest być wreszcie w domu.

_______________________________________


______________________________________




Witam w drugiej części!

Mam nadzieję, że dostarczy Wam tyle emocji, co mnie :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro