Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4


Carolyn obudziła się po szóstej. Wstała i udała się najpierw do kuchni włączyć ekspres. Gdy kawa się parzyła, wzięła szybki prysznic. Przypudrowała twarz, a na usta nałożyła brzoskwiniowy błyszczyk. Lekko pociągnęła brązowym tuszem rzęsy i kredką wzmocniła łuk brwiowy. Włożyła bieliznę, na to lniane spodnie w kolorze mlecznej czekolady i trykotową podkoszulkę na ramiączkach. Rozczesała włosy, a potem ułożyła je roztrzepując między palcami.W kuchni nalała kawę do dwóch termicznych kubków, z wieszaka porwała jeszcze granatową marynarkę i wyszła z mieszkania zatrzaskując drzwi. Zbiegła po schodach kamienicy, dyskretnie lustrując okolicę. Wsiadła do granatowego pontiaca i popijając kawę wysłała do swojego partnera Joe sms'a, że właśnie wyjeżdża. W drodze jej myśli zaprzątały wydarzenia ostatniej nocy. Zdrada Phila bolała, ale czuła, że emocje troszkę opadły, a wraz z nimi uczucie, które do niego żywiła. Zawiodła się na nim, zraniła ją jego nieszczerość i kłamstwa, ale jednocześnie odczuwała dziwną ulgę. Może nie łączyła ich miłość, tylko wieloletnie przyzwyczajenie? Przecież nawet jak się całowali czy uprawiali seks nie czuła wielkiego pociągu. Inaczej niż... Myśli popłynęły ku Nadianowi. Sam pocałunek wywołał w niej tak gorąca falę pożądania, że nie mogła w nocy spać. Przypominała sobie leżąc

w ciemnościach jego silne usta na swoich, gdy nagle poczuła bardzo realne dotknięcie na skórze. Wiedziała, że to on. Jej ciało zareagowało instynktownie pokrywając się gęsią skórką, bynajmniej nie z zimna. Zerwała się myśląc, że Nadian jest przy łóżku. Zapaliła nocną lampkę i rozejrzała się, ale nikogo nie było. Sięgnęła do nocnej szafki po glocka i wsunęła broń pod poduszkę. A potem zobaczyła jego twarz nad kołdrą, jakby był tuż obok. Nawet go dotknęła, ale gdy usłyszała inny męski głos, obraz się rozmył i znikł. Może to był sen? Ale dała by głowę, że nie... Czuła go, słyszała... Jeszcze nigdy w życiu nie przydarzyło jej się nic tak nierzeczywistego. Zadrżała na samą myśl o nim. Snując teorie dotyczące nocnych wydarzeń, dojechała w końcu przed komisariat i sprawnie zaparkowała. Przed drzwiami czekał już Joe. Wzięła z samochodu kubki z kawą i wyszła.

- Cześć mała - uśmiechnęła się na to przywitanie, a Joe cmoknął ją w policzek odbierając kawę. Pracował u nich od kilku miesięcy, miał dwadzieścia cztery lata, zatem była od niego starsza o niepełne sześć, ale bardzo się zaprzyjaźnili. Właściwie nie powinna była, bo był jej podwładnym, miał stopień sierżanta, ale był cholernie lojalny i bardzo go lubiła, dlatego pozwoliła sobie na taka zażyłość. Traktowała go jak młodszego brata.

- Cześć młody - odpowiedziała ponuro - słyszałeś?

Joe przeczesał dłonią krótkie czarne włosy i zmieszany pokiwał głową.

- Od kiedy wiesz?

- Od wczoraj, nikt mi nic nie mówi. Jestem żółtodziobem zapomniałaś?

- Szczerze mówiąc tak - uśmiechnęła się - ale w porządku. Nie miała powodu, aby mu nie wierzyć.

- Co dziś mamy? - zapytała otwierając drzwi do komisariatu, nastawiając się psychicznie na spotkanie z Jess. Joe nie pytał o Phila, wiedział, że jeśli Carolyn poczuje taką potrzebę, sama powie.

- Masz iść do kapitana - powiedział cicho, idąc za nią, gdy z dumnie podniesioną głowa mijała stanowiska kolegów i koleżanek z wydziału.

- Dla niego nie mam kawy - odpowiedziała nie odwracając się, choć po prawej stronie jakiś naćpany facet krzyczał opierając dłonie na biurku Henrego o tym, że ugryzł go wampir i kazał mu przyjść na posterunek i przyznać się do dokonanych gwałtów.

- Szkoda, bo chyba poprawiłaby mu humor. Zdaje się, że federalni zabiorą nam sprawę Lucy Neill.

Zatrzymała się i odwróciła gwałtownie.

- O czym ty mówisz? Nie powiązano z tą sprawą innego zabójstwa. Ma wymiar stanowy.

- Nie mam pojęcia o co chodzi, ale kilka minut przed twoim przyjściem, kapitan przyjął federalnego i kazał cię poprosić gdy już będziesz.

Carolyn zmarszczyła czoło.

- Zatem im szybciej, tym lepiej - rzuciła i podała Joe swój kubek. Skręciła do gabinetu kapitana. Mocno zapukała i zwyczajowo nie czekając na odzew nacisnęła klamkę

- Kapitanie? - odezwała się wchodząc. Przy biurku na fotelu, oczywiście w mundurze, siedział kapitan George Foster, który od razu przywołał ją ręką by weszła. Chudy, łysiejący mężczyzna wzbudzał jej szacunek, był dobrym szefem, lojalnym wobec swoich pracowników, o czym nie raz już się przekonała. Natomiast tyłem do drzwi siedział obcy mężczyzna w jeansach i markowej czarnej marynarce. Nawet się nie odwrócił gdy weszła. Świetnie.

- Carolyn, dobrze, że jesteś! - Przywitał ją, zbyt entuzjastycznie kapitan, wstając - pozwól, chciałbym ci przedstawić detektywa FBI. Detektywie?

Mężczyzna podniósł się i wypełnił sobą przestrzeń od podłogi do sufitu. Odwrócił się przodem i uśmiechnął szeroko, a Carolyn zadrżała. Przed nią stał Nadian, ale w tym ubraniu wyglądał całkiem inaczej niż wczoraj w nocy. Dziś był detektywem FBI, wczoraj w czarnym płaszczu mrocznym wojownikiem.

- To Carolyn Hariss - dokonał prezentacji kapitan, gładząc się po kilku włosach, które dumnie trzymały się na błyszczącej skórze głowy.

- Carolyn, to Nadian Daninsky.

Nadian wyciągnął rękę na powitanie, ale gest nie został odwzajemniony. Carolyn włożyła do kieszeni dłonie zaciśnięte w pięści. Zalała ją fala wściekłości połączona z podnieceniem. Nadian spodziewał się, że będzie zaskoczona. Owszem, była, ale wściekła.

- Zabiera mi pan sprawę detektywie? - zapytała ostro. Jego obecność tutaj mogła oznaczać tylko jedno. Doskonale zdawał sobie w nocy sprawę z tego kim była i bawił się z nią w kotka i myszkę.

- Wręcz przeciwnie, pani porucznik - błysk rozbawienia w oczach powinien obudzić kolejną falę złości, a zbudził motyle w brzuchu. Uniesione kąciki ust mężczyzny, wyłoniły dwie podłużne bruzdy po bokach ust, zauważyła lekki zarost, a niebieskie oczy wpatrywały się w nią tak, że motyle przefrunęły w kierunku ud. - Proszę by przyjęła mnie pani jako swojego partnera w sprawie morderstwa Lucy Neill.

Nadian podążył za Carolyn do jej boksu. Diametralnie zmieniła nastawienie z wrogiego na przyjazne, gdy poprosił ją o partnerstwo. Już to świadczyło, że był jakiś inny. Sklęła się w duchu, że tak szybko go oceniła. Może faktycznie ich spotkanie w nocy było przypadkowe? Federalni i stanowi policjanci raczej nie żyli ze sobą w komitywie, w każdym bądź razie, bardzo rzadko, a już nigdy nie prosili się o włączenie do sprawy, oni ją po prostu przejmowali. Kobieta przystanęła przy swoim biurku.

- Rozgość się, mam kawę, ale tylko jeden kubek i do tego dzięki tobie już wystygła. Chyba, że wolisz posterunkową, to jest gorąca w ekspresie na korytarzu.

Sięgnął po jej kubek i udał, że upija mały łyk.

- Są pączki? - spytał, a gdy zgromiła go wzrokiem znów wyszczerzył te białe zęby. Nagle podniósł wzrok i spojrzał na mężczyznę w kajdankach, podążyła za jego spojrzeniem. Facet od wampirów najwidoczniej przekonał Henrego o swojej winie, bo był już skuty. Nadian wyczuwał w nim wiązkę Vi o strukturze Aleksieja, już wiedział jak przyjaciel rozładował w nocy gniew. I bardzo dobrze, pomyślał. Im mniej chodzi po świecie takich typów tym lepiej. Odwrócił się i spojrzał poważnie na swoją panią porucznik .

- Jak się dziś masz? - zrobiło jej się miło, że zapytał.

- Lepiej niż się spodziewałam - uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- To na pewno dzięki miłemu zakończeniu niemiłego wieczoru - odpowiedział.

- Niech cię szlag Daninsky, skromności ci nie brakuje - zdziwiona beztroską w swoim głosie parsknęła śmiechem zwracając na siebie uwagę innych. Usiadła i wskazała Nadianowi krzesło po drugiej stronie biurka. Ale on przestawił je by usiąść obok. Podniosła z podłogi stosik dokumentów i zdjęć.

- Raporty z miejsca zbrodni i postępu śledztwa. - Położyła je przed nim, ale nie zdawał się nimi zainteresowany. Nachylił się ku niej i poczuła ciepły oddech na szyi. Chciała więcej.

- A ta twoja pseudo konkurentka? Jest tu? - spytał konspiracyjnym szeptem czym znów ją rozśmieszył. Podniosła wzrok wskazując głową przed siebie.

- Już nie jest moją konkurentką - odpowiedziała pewnie mocnym głosem.

Kilka boksów przed nimi siedziała Jessica i jak słodka idiotka uśmiechała się zalotnie do Nadiana, ale on tylko na ułamek sekundy zatrzymał na niej wzrok, potem odwrócił się do ucha Carolyn.

- Nigdy nie była. Bijesz ją na głowę, we wszystkim - mruknął i znów jego zmysłowy oddech owiał jej szyję. Jessica zmarszczyła czoło obserwując Nadiana, ale nagle odebrała telefon i po chwili rozanielona i z triumfem w oczach podniosła się spoglądając w stronę drzwi. Carolyn podążyła za jej wzrokiem, zobaczyła Phila, który szedł prosto do biurka sekretarki z papierową torbą od La Boulangerie, zapewne pełną rogalików lub ciasteczek, najlepszych w całym Nowym Orleanie.

- Cholera - mruknęła.

Phil rozejrzał się niedbale, ale wiedziała, że był to zamierzony ruch, w końcu znała go dobrze. Gdy ich spojrzenia się spotkały, pomachał do niej z uśmiechem jak gdyby nigdy nic, który nagle zbladł, gdy zobaczył Nadiana.

- Kto to ? - spytał chmurnie wojownik, wyczuwając zazdrość od mężczyzny.

- Phil, mój eks - odpowiedziała w miarę spokojnie.

- Ooo - rozpromienił się i wyciągnął na krześle obejmując prawym ramieniem Carolyn.

- Co robisz? - spytała cicho.

- Uświadamiam mu, że jest skończonym idiotą zostawiając taką kobietę jak ty i dostarczam tematu na bardziej gorące plotki.

Bawił się jej włosami, opanowując z wszystkich sił pokusę, by wziąć ją w ramiona.

- Daninsky, wszyscy na nas patrzą - syknęła.

- Masz z tym problem? - drugą ręką odwrócił jej twarz do siebie - nie powinnaś. Jesteś piękną, inteligentną kobietą i opinie innych nie powinny wpływać na twoje poczucie własnej wartości - nachylił się i pocałował ją delikatnie. Jej usta bezwiednie rozchyliły się i takie pozostały, nawet gdy Nadian już odsunął się od jej twarzy. Gdy sobie to uświadomiła, zaklęła.

- Do diabła, Nadian!

- Carolyn - wyszeptał, kąciki ust uniosły się rozbawione, a jego palce muskały jej odsłonięty kark. Phil stał jak zamurowany i nie zwracał najmniejszej uwagi na Jessicę. Jak w transie ruszył w stronę ich boksu wpadając po drodze na czyjeś biurko.

- No proszę, widzę, że nie próżnujesz - powiedział zjadliwie, gdy stał już przed nimi.

Nadian warknął, a Carolyn poczuła drżenie jego palców, które znieruchomiały na jej szyi. Zszokowało ją, że wręcz boleśnie odczuła głód przerwanej pieszczoty.

- Spadaj, Phil - odparła jak najbardziej obojętnym tonem - pracuję.

Zdała sobie sprawę jak idiotycznie to zabrzmiało, biorąc pod uwagę to co zobaczył przed chwilą. I rzeczywiście, Phil to wykorzystał.

-Właśnie widzę, a zdaje się, że nie dalej jak wczoraj, wygłosiłaś wykład na temat lojalności i wierności - uśmiechnął się pogardliwie - tymczasem potwierdzasz tylko moje słowa, jesteś zwykłą suką, która przygruchała sobie faceta w ciągu kilku godzin, chyba, że... - coś zalśniło w jego oczach.

- Chyba, że co ? - Nadian hamował się, nie chcąc pokazać swojej siły, ale i tak jego głos zagrzmiał jak burza. Czuł jak jego umysł gromadzi pokłady energii Vi, ale z wszystkich sił trzymał ją w ryzach. Podniósł się z krzesła i wyrósł jak drzewo nad Philem. Pomimo iż byli podobnego wzrostu Nadian wydawał się być potężny i Carolyn wiedziała, że ta moc wynika z jego wnętrza.

- Phil, zdaje się, że to nie do mnie przyszedłeś - powiedziała najbardziej spokojnie jak umiała. Oczy ją jednak piekły i musiała zamrugać kilka razy, by nie popłynęły łzy.

- Oczywiście, że nie do ciebie. Jess ma w sobie to coś, ten kobiecy pierwiastek, którego tobie zawsze brakowało - uśmiechnął się złośliwie. A Carolyn zastanawiała się, jak to jest, że w jednej chwili ktoś cię podobno kocha, a w drugiej rani tak mocno, że jesteś wręcz pewna, że od zawsze cię nienawidził.

- Bardzo się cieszę - bąknęła, czując, że nie powstrzyma dłużej łez - idź już, daj mi pracować.

- I da mi syna, nie jest wybrakowana jak ty.

Phil odwrócił się, ale nie zdążył zrobić nawet kroku. Nadian w mgnieniu oka, złapał go za marynarkę i po prostu rzucił na stojące przed nimi biurka. Z papierowej torebki wysypały się rogaliki i bułeczki. Z gabinetu wybiegł kapitan, ale zatrzymał się w pół drogi. Wszyscy patrzyli to na leżącego na podłodze Phila, to na Nadiana. Carolyn nie mogła wydobyć z siebie głosu. Jessica skakała koło Phila i w przeciwieństwie do pani porucznik, piszczała próbując zbierać łakocie i równocześnie wycierać mu chusteczką zakrwawione usta.

Boże! Kto ją tu przyjął? - pomyślał wojownik. Usiadł i pociągnął Carolyn na krzesło obok. Wyraz jego twarzy nie zmienił się, jak gdyby nic się nie wydarzyło, ale gdy jej dotknął wyczuła, że jest wzburzony. Sięgnął po papiery i rozłożył je na biurku, otworzył pierwszą z brzegu teczkę pytając :

- Co my tu mamy? Proszę mnie zapoznać ze sprawą pani porucznik.

Kapitan spojrzał na Phila i dyskretnie się uśmiechnął, po czym bez słowa wrócił do swojego gabinetu, nigdy nie lubił tego dupka. Phil natomiast pozbierał się powoli, wycelował w Nadiana wskazujący palec chcąc coś powiedzieć, ale został potraktowany niewidoczną gołym okiem wiązką Vi.

Trzymaj się od niej z daleka - Phil usłyszał w głowie warknięcie. Zbladł, zamilkł, zatoczył się i padł na podłogę. Carolyn usłyszała parsknięcia śmiechu i wszyscy oprócz Jessiki wrócili do swoich zajęć. Jess pobiegła do łazienki i wróciła z mokrym ręcznikiem. Carolyn już nie patrzyła. W głowie rozbrzmiewał jej tylko głos Phila: nie jest wybrakowana tak jak ty. Bolało. Bardzo. Na szczęście dostrzegła Joe, który szedł do ich boksu.

- Mała? - spytał kładąc jej dłoń na ramieniu. Nadian automatycznie się wyprostował, ale wyczuł od chłopaka pozytywne wibracje i brak fizycznego zainteresowania jego kobietą. Rozluźnił się. Czemu ona tak na niego działała? W całym swoim życiu tylko raz spotkał kobietę, którą był zainteresowany i to kilkaset lat temu. Ale to co czuł dziś, było tysiąc razy silniejsze niż tamto uczucie. Czuł pragnienie i zaborczość, gdyby mógł zabrał by ją stąd do kwatery i nigdy nie pokazał światu.

- Już okej, Joe - rzuciła, ale Nadian wiedział, że w środku wszystko w niej łka. Chłopak popatrzył na Nadiana. Wyciągnął rękę uśmiechając się szeroko, a wojownik ją uścisnął.

- Sierżant Joe. Dobrze, że ktoś pokazał mu gdzie jego miejsce - wskazał głową Phila.

- Agent FBI, Nadian Daninsky. Dziękuję za uznanie, choć właściwie powinienem być mu wdzięczny - spojrzał na Carolyn, a Joe odpowiedział uśmiechem. Nadian już polubił tego gościa.

- Co tam masz? - spytała kobieta biorąc od Joe zapisaną karteczkę z adresem.

- Niestety kolejne zabójstwo .

Carolyn popatrzyła na adres.

- Co? - spytała powoli.

- Dokładnie, w mieszkaniu, które wynajęłaś - odpowiedział Joe.

- Młody, zostań i sprawdź raz jeszcze czy w innych stanach nie odnotowano podobnych zabójstw, ja z Nadianem pojedziemy do kamienicy. Nadian od dziś partneruje mi w tej sprawie.

- Okej - odpowiedział sierżant i od razu usiadł do komputera przy swoim stanowisku

- Mała, uważaj na siebie.

Hariss skinęła głową i razem z Nadianem wyszli mijając Phila, który odwrócił się do nich tyłem. I dobrze, pomyślała, zastanawiała się jak to się w ogóle stało, że z nim była. Jak ktoś kto mówił, że ją kocha, mógł dziś wykorzystać przeciwko niej, zaufanie, jakim go obdarzyła. W jego oczach widziała pogardę. Wyszli na ulicę, Nadian pociągnął ja w stronę czarnego Volvo. Zatrzymała się:

- Pojedziemy moim, ok? - Pewny siebie raczej stwierdził niż spytał i ruszył do samochodu.

- Tak, jasne, ale nie o to chodzi. Nie podziękowałam ci za akcję w biurze. Ale chcę abyś wiedział - dodała nagle - że poradziłabym sobie sama, nie jestem słabą kobietą - chciała mu podziękować, ale nagle zaczął wzbierać w niej gniew. - Dała bym sobie radę, nie musiałeś się wtrącać.

Nadian zatrzymał się o krok od samochodu. Powoli odwrócił się do niej.

- Nie ma za co - rzucił sucho, lekko urażony - ale nie zrobiłem tego dla ciebie.

Obszedł samochód, otworzył drzwi i wskoczył za kierownicę. Carolyn wsiadła od strony pasażera i zapięła pasy.

- A dla kogo? - zapytała czując lekkie wyrzuty sumienia.

- Dla siebie - odpalił silnik i ruszył w kierunku Bourbon Street.

- Jak to dla siebie? Co masz do Phila?

- Wolałem zareagować od razu, nim wkurzy mnie bardziej, bo wtedy chyba rozszarpałbym go na strzępy i musiała byś mnie zamknąć .

- Aha - popatrzyła mu w oczy. Przyjemne uczucie rozlało się w jej sercu ogrzewając ciało.

- Maleńka - odwrócił na chwilę wzrok od drogi - ani przez chwilę nie wątpiłem, że dasz sobie radę. Słabości nie można ci zarzucić.

- W porządku. - powiedziała, nie mając siły zareagować na czułe zdrobnienie, którym ją nazwał. Odwróciła się do okna czując łzy szczypiące pod powiekami. W milczeniu dojechali na miejsce.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro