Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Nadian i reszta wojowników obserwowali z góry obóz. To co zobaczyli nie mogło pomieścić się im w głowie. Obóz znajdował się daleko poza miastem. Ogromny bezdrzewny obszar otoczony był wysokim ogrodzeniem z drutu kolczastego. W szeregach stały małe, prymitywne, drewniane domy w opłakanym stanie. Ich bracia i siostry spacerowali lub siedzieli na ziemi wychudzeni, wysuszeniu. Wśród nich były też dzieci. Musieli być długo głodzeni. Nadian od razu poczuł wyrzuty sumienia. Powinien wtedy bardziej się starać by ich przekonać, znaleźć sposób by ich namówić na opuszczenie wysp. Za szybko odpuścił. Nagle poczuł nowy zapach i jednocześnie usłyszał czyjeś kroki. Wymienił z chłopakami spojrzenie i od razu zrozumieli się bez słów. Aleksiej i kilku wojowników błyskawicznie otoczyli obcych wychodzących z lasu nakierowując w ich stronę energię, ale trzymali ją tylko w pogotowiu. Nadian podszedł do nich powoli, długo wpatrywał się w mężczyznę i tulącą się do niego kobietę.

- Gregory, witaj... - powiedział Nadian.

- Witaj...

- Czego chcesz? - Aleksiej podszedł bliżej. Kobieta, która była z Gregorym szybko złapała mężczyznę za rękę. Nie umknęło to uwadze Aleksieja.

- Chcę Wam pomóc i wyjechać z Wami - odpowiedział wskazując na plecaki.

- Dlaczego? - spytał Nadian.

Gregory otoczył Martę ramieniem i powiedział.

- Dla niej. Kocham ją i chcę by była bezpieczna.

- Pokaż - powiedział Nadian i zamknął oczy.

Gdy przeczytał myśli Gregorego nie miał wątpliwości. Oczywiście Jelkiel w myślach oszukał Aleksieja, ale to dlatego, że się nie spodziewał i nie przeszukał wszystkich jego myśli. U Gregorego natomiast wyczuwał dokładnie te same uczucia co żywił do Carolyn. Marta na pewno była jego Ariadną.

- Wierzę Ci - powiedział i wojownicy opuścili wycelowane w nich ręce.

- Wejdź jeszcze raz - powiedział Gregory - pokażę Ci wszystkie zabezpieczenia obozu i to co wiem. Zresztą wszyscy to zobaczcie, będziecie wiedzieli co robić.

Gdy wszyscy już wyszli z głowy Gregorego, Nadian namówił go, by wysłał Martę do groty wilków. Shean wyznaczył Stu by zaniósł tam kobietę. Gregory pożegnał się z nią czule, zadowolony z decyzji, którą podjął.

- Jaki masz plan? – zapytał przywódcę klanu, gdy wilk i jego kobieta zniknęły z pola widzenia.

- Odbić Carolyn i Dawida - rzucił Nadian.

- Dawid nie żyje... - Gregory wypuścił powietrze z ust - został rozerwany na pół przez tego bydlaka.

- Czyli uwolnimy Carolyn.

- A ja zabiję Arcanosa za to co zrobił Sarze - rzucił Aleksiej siadając na trawie i wbijając z całej siły nóż w skałę tuż obok.

- A Maisy nie uwolnisz? Co z Dali?

Nadian wpatrywał się w Gregorego nic nie rozumiejąc.

- Boże, ty nic nie wiesz...?

- Co mam wiedzieć? - Nadian poczuł jak oddech zatrzymuje się mu w piersiach.

- Danika nie żyje od trzydziestu lat, ale Dali to Twoja córka, a Maisy wnuczka...

Na ukrytych wyspach budził się dzień, choć nie miało to dla nikogo większego znaczenia. Nikt z rodu Sargasów nie potrzebował dużej ilości snu. Wojownicy będąc na wysokiej górze, leżąc na płasko na trawie, obserwowali obóz. Nadian cały czas poszukiwał wzrokiem swojej

córki. Nie było to trudne, bo Gregory dokładnie przekazał mu jej obraz oraz zapach. Wytężył zmysły wzmacniając je energią Vi. Jego wzrok przykuła mała, ciemnowłosa dziewczynka, z wyglądu około siedmioletnia, która siedząc na brudnej ziemi kreśliła coś na niej patykiem. To od niej wyczuł zapach Dali, zatem musiała to być Maisy. Gdy szukał w jej twarzy znanych rysów, z domku obok wyszła wysoka i koścista dziewczyna, trudno było określić czy jest ładna, bo jej wysuszona skóra zniekształciła cechy twarzy. Gdy usiadła na ziemi przy dziewczynce wytężył wzrok i słuch.

- Maisy słonko, co rysujesz?

Nadian wszedł delikatnie do umysłu kobiety, by nie rozpoznała czyjejś obecności i już wiedział, że to jego córka Dali. Jednak niepotrzebnie martwił się tym, że kobieta go wyczuje, była na to zbyt słaba.

Jeśli wszyscy są w takim stanie fizycznym .... Boże jedyny - westchnął w myślach. Spojrzał na ziemię oczami Dali. To nie był rysunek. Były to litery, które utworzyły wyraz. Wojownika aż zmroziło. Maisy napisała patykiem imię "Nadian".

- Maisy! - jego córka szybko zamazała ręką napis rozglądając się na boki, czy żaden ze strażników tego nie zauważył. Ale byli pochłonięci innym zajęciem - wiesz, że nie wolno nam wymawiać nawet jego imienia.

- Ale mamusiu, ja go nie wymówiłam, ja tylko napisałam.

- Kochanie mogłaś za to umrzeć, gdyby ktoś zobaczył... - Dali porwała córkę w ramiona i sadzając ją sobie na kolanach spytała.

- Po co to napisałaś?

Dziewczynka, która wyglądała trochę zdrowiej niż jej matka dziecięcym głosikiem powiedziała.

- Bo babcia mówiła, że on wróci nas uratować. Pomyślałam, że może zobaczy swoje imię jeśli napiszę je na ziemi.

- Babcia się pomyliła kochanie. Jemu na nas nie zależy, gdyby tak było już dawno by po nas wrócił. - wyszeptała, a Nadian odnalazł w umyśle Dali gorycz, zawiedzione nadzieje, złość i tęsknotę jaką odczuwała do nieznanego jej ojca.

- A może nikt mu nie powiedział, że my tu na niego czekamy?

- Babcia mu o nas na pewno mówiła skarbie. Dziadek po prostu wybrał inne życie - Dali starała się tłumaczyć córce.

- Nieprawda! - z oczu dziewczynki popłynęły łzy rozmazując po policzkach kurz - Dziadek by mnie nie zostawił gdyby o mnie wiedział! Powiedział mi to we śnie! - krzyknęła dziewczynka wyrywając się z ramion matki, a biegnąc przed siebie zwróciła uwagę strażników.

Nadian zerwał się gdy jeden z ludzi Arcanosa ruszył w kierunku dziewczynki, ale Aleksiej pociągnął go za rękę z powrotem na trawę.

- Nadian, musimy mieć jakiś plan! - wojownik przytaknął i znowu się ukrył. Myślał intensywnie jak rozegrać akcję, gdy nagle w obozie zaczęło się coś dziać, co zwróciło ponownie jego uwagę. Główna brama została otwarta i wkroczyli nią zabiedzeni poddani niosący Arcanosa na tronie. Gdy postawili tron na podium zostali odsunięci pod ogrodzenie z kolczastego drutu. Jeden ze strażników zatrąbił w tubę i z prowizorycznych domków zaczęli wychodzić mieszkańcy. Ustawiali się w półkolu i padali przed tyranem na kolana. Dzięki Bogu gdy tylko wniesiono Arcanosa strażnik, który szedł do Maisy, zmienił zdanie i pobiegł w kierunku tronu. Dali złapała mocno córeczkę w ramiona, wdzięczna losowi, że tym razem to nie jej córka będzie posiłkiem. Nadian poczuł słodki, znajomy zapach, a jego oczom ukazał się Jelkiel, w pełni sił fizycznych. Wojownik już wiedział kogo niósł przewieszonego na swoich ramionach. Wszyscy w obozie i poza nim wytężyli słuch.

- Panie - Jelkiel ukląkł na jedno kolano zrzucając ciało Carolyn przed tron Arcanosa. Nadian całym sobą powstrzymywał się przed uderzeniem na obóz już w tej chwili. Jednak zdołał tylko wniknąć w umysł Carolyn i zablokować receptory bólu.

Arcanos wstał i kopnął z całej siły niewładne ciało kobiety.

- Miałeś dobry pomysł, wstań - Arcanos podszedł teraz do Jelkiela.

- Jeśli Dali przeżyje w pojedynku - ze złośliwym uśmiechem zawiesił głos - jest Twoja. Należy Ci się, za dobrą służbę.

Jelkiel skłonił nisko głowę, jednak nie z szacunku. Chciał ukryć wściekłość, która malowała się w jego oczach. Nie taka była umowa. Miał dostać Dali gdy dostarczy Carolyn. Tymczasem okazało się, że jego wybranka może zginąć podczas walki. Gniew i gorycz rosły w jego ciele, ale nie chciał skończyć jak inni. Nie podnosząc głowy wycofał się pod ogrodzenie. Arcanos przywołał jednego ze strażników i wyszeptał mu coś do ucha. Strażnik o oczach, które nic nie wyrażały, bo wszystko już widziały, przytaknął i podchodząc do zgromadzonych w kręgu Sargasów wybierał co czwarta osobę. Gdy wyznaczył już ośmioro podszedł i wskazał na Dali i Maisy. Gdy Gregory to zobaczył warknął.

-Sukinsyn!

Nadian spojrzał na niego i zapytał.

- Po co ich wybrał?

- Będą walczyć o Carolyn... Dali będzie musiała walczyć również z Maisy... O ile nikt wcześniej jej nie zabije. Zwycięzca będzie mógł, pożywić się nią, a zrobi to na pewno, bo nie mogę sobie nawet przypomnieć kiedy ich karmili. Ale wpierw musi zabić pozostałych...

Nadian poczuł ciężar kilku dłoni na ramionach. Odwrócił się i wpatrywał w przyjaciół, którzy byli tu z nim, choć nie musieli. Wpatrywał się i milczał.

- Nadian! - Aleksiej wybudził przyjaciela z zamyślenia - musimy ruszać. Szybka strategia i atak. Nie możemy dopuścić by widowisko się zaczęło. Co robimy?

- Sprowadzę mgłę - odezwał się Eman, przywódca z Oklahomy.

- Wtedy nie tylko oni nic nie będą widzieć, my też - powiedział przywódca z Miami, Aleko.

- Nas poprowadzą wilki, po zapachu dotrą do Carolyn, Dali i Maisy. Tylko Greg musisz im przekazać, że noszą w sobie zapach Nadiana - rzucił Aleksiej.

- Co? Jak niby mam to zrobić? - patrzył na nich zdziwiony.

Aleksiej odciągnął go na bok, tuż za nim ruszyły trzy wilki. Nadian obserwował jak Greg robi zdziwioną minę, ale po chwili zamyka oczy i koncentruje się. Zapewne wojownik przekonał go, że może z nimi rozmawiać.

- Czyli za trzy minuty atakujemy. Gdy tylko Eman wytworzy mgłę. Greg pokazał nam, którędy możemy się dostać do środa. Gdy tylko to zrobimy ja z Sheanem zabieram Carolyn, Shean biegnie z nią do jaskiń watahy.

Do grupy wrócili Aleksiej i Gregory.

- Aleksiej - kontynuował Nadian -Ty i Gregory, ratujecie Dali i Maisy.

- Gdy Syrius i Santi zaniosą Twoją córkę i wnuczkę do jaskiń, Arcanos jest mój - powiedział powoli Aleksiej.

Nadian przytaknął.

- Co dalej? Walka?

- Nie chcę niepotrzebnej śmierci - westchnął Nadian - ale macie się bronić, pomóc Aleksiejowi dotrzeć do Arcanosa by wykonał wyrok i dopiero wtedy możemy zająć się naszymi siostrami i braćmi, gdy w obozie będzie już bezpiecznie.

- Dopilnujemy, by nie ucierpieli w czasie walki, mgłę wytworzę najpierw tylko na połowie, na której jest Arcanos, strażnicy i wybrani - powiedział Eman - w tym czasie mieszkańcy ze strachu na pewno ukryją się w domach. Potem rozszerzę mgłę by nikt ich nie znalazł Nie wiemy na kim z mieszkańców obozu zależy Arcanosowi.

- Super - pomimo sytuacji Nadian uśmiechnął się lekko.

- A propos wybranych - Aleko skinął głową w kierunku obozu. Zaczyna się!

- Zwycięzca jak wiecie może być tylko jeden... - ryknął Arcanos, a w barwie jego głosu było słychać zadowolenie, dowód na to, że zdawał sobie sprawę, że jego działania sprawią ból Nadianowi. Tyle, że nie miał pewności, czy Nadian już jest na wyspie.

Wysoko na górze wojownicy połączyli dłonie. Eman spojrzał na Nadiana, ten na Dali i Maisy i skinął głową.

- Mgła w obozie - powiedział mocnym, zdecydowanym głosem Eman.

- Mój Boże... - wyszeptał Gregory widząc co się zaczęło dziać w obozie i to do czego zdolni są wojownicy.

Zimna Alaska była dla Sary całkowitą odskocznią od Nowego Orleanu. I chodziło nie tylko o różnice temperatur, nasłonecznienie czy całokształt klimatu. Tu o dziwo mogła być bardziej sobą niż tam, gdzie żyła na co dzień. Sargassowie zamieszkiwali miasteczko Barrow, wysunięte najbardziej na północ z wszystkich miast Alaski. Ponieważ przybyli tu na długo przed odkryciem w XIX wieku tego miejsca przez Johna Barrowa, to oni stanowili z ponad czterech tysięcy mieszkańców prawie dziewięćdziesiąt procent społeczności, a nieliczni turyści, którzy przyjeżdżali pozwiedzać miasteczko, a robili to tylko dlatego by zobaczyć miasto, w którym nakręcono film 30 dni i nocy, rzadko kiedy zostawali na dłużej niż jeden nocleg. Barrow, już za czasów gdy było tylko osadą o nazwie Ukpiagvik zapewniało rodowitym mieszkańcom spokój i wyciszenie. Ówczesne plemiona, uważały to miejsce za złowrogie, pełne czarnej magii, za miejsce w którym straszą sowy. W rzeczywistości były to celowe działania Sargassów, by mogli po prostu spokojnie żyć, w tym zakątku położonym na końcu świata. I rzeczywiście, choć Sara była tu dopiero od kilkunastu godzin, już się uspokoiła. Luke odstąpił jej swoją sypialnię, a sam przeniósł się do pokoju gościnnego. Przyjaźnili się na swój sposób, udało im się to pomimo nieudanej randki, na której byli dwadzieścia kilka lat temu. A może właśnie dzięki niej? Spotkali się wtedy przypadkowo, gdy Nadian załatwiał jakieś sprawy ze swoim tutejszym zastępcą. Ale nie było między nimi żadnej chemii. Za to regularnie zaczęli do siebie pisać listy. Sara bardzo żałowała, że przez te wszystkie lata, nie mogła się otworzyć nawet przed Lukiem, by nic nie przedostało się z jej wspomnień do umysłów wojowników. Teraz jednak opowiedziała przyjacielowi o wszystkim co spotkało ją z rąk Arcanosa. Przemilczała tylko relacje z Aleksiejem. Choć emocje już trochę opadły i zaczęła mieć wątpliwości czy dobrze go zrozumiała gdy odwiedziła jego umysł, uznała, że trochę tu zostanie. A gdy Aleksiej wróci do kwatery i będzie chciał ją odnaleźć, na pewno to zrobi.

- To co, idziemy na spacer? - W drzwiach stanął Luke, ubrany w brązową czapkę pilotkę, ciepłą kurtkę i zimowe buty.

- Wszystko mam, tylko zapomniałam o czapce - westchnęła Sara odwracając się od lustra, przed którym kończyła zaplatać dwa krótkie warkoczyki.

- Masz na razie moją. Pięćdziesiąt metrów stąd Arnak ma sklep, w którym kupisz wszystko co zechcesz, więc zajrzymy tam po drodze - powiedział Luke nasuwając na głowę Sary swoją czapkę. Sklep rzeczywiście był blisko i już po chwili metalowy dzwonek, zawieszony nad ramą drzwi oznajmił ich wejście do sklepu. Był to mini market, w którym obecnie było pusto. Sara nie dostrzegła również nikogo za ladą, a z głośników płynęły słodkie, bluesowe dźwięki.

- Arnak? - zawołał Luke rozpinając swoją kurtkę - rozbierz się - wskazał Sarze wieszak, a sam podszedł do witryny sklepowej, przy której stały składane krzesła. Właśnie je rozkładał przy wysokiej ladzie gdy Sara spostrzegła wychodzącego zza zaplecza młodego mężczyznę. Kruczoczarne włosy opadały na jego brązowe, lekko skośne oczy. Ubrany w jeansy i flanelową koszulę w kratę sprawiał przyjazne wrażenie. Podniósł oczy na Sarę i zatrzymał się w pół drogi. Zamurowało go. Zobaczył przed sobą drobną dziewczynę o czerwonych z zimna policzkach. Wpatrywałby się w nią pewnie jeszcze długo gdyby nie odezwał się Luke.

- Cześć! Jest Kathatuka?

- Przykro mi brachu - chłopak wyciągnął dużą dłoń i przywitał się z Lukiem jakimś tylko im znanym zestawem gestów, świadczącym o bliskiej zażyłości - jeszcze nie wróciła od babci.

- Jakoś wytrzymam - uśmiechnął się do kumpla - chcę Ci kogoś przedstawić - obaj mężczyźni skierowali wzrok na Sarę.

- To Sara Daninsky, moja przyjaciółka.

Sara wyciągnęła dłoń na powitanie i od razu jej drobne palce zatonęły w dużej dłoni.

- A to mój przyjaciel Arnaknagsak.

- Ar... Kto? - zapytała zdziwiona.

- Arnaknagsak - powtórzył uśmiechając się szeroko - ale nie ma sensu byś starała się zapamiętać to eskimoskie imię. Zwracaj się do mnie jak wszyscy dobrzy znajomi - Arnak. Znam Cię w sumie dwadzieścia lat.

Sara podniosła na niego zdumione oczy.

- Wszystkie listy, które przychodzą do Barrow, lądują u Arnaka.

- Już rozumiem - odpowiedziała na jego uśmiech swoim, a Arnak poczuł jak jego serce przyspieszyło.

Mgła spowiła cały obóz, w pierwszej chwili wywołując panikę. Nadian i wojownicy bardzo szybko i sprawnie przenikali do umysłów więzionych pobratymców, których spotykali na drodze do celu, przekazując im kim są i po co tu przybyli. Początkowa panika przerodziła się w ciche wypełnianie poleceń wojowników. Nadian podążał za Sheanem, który bezbłędnie odnalazł Carolyn. Wojownik otoczony mgłą bez większych przeszkód dotarł za wilkiem do swojej partnerki i choć najbardziej w świecie pragnął ją przytulić i nigdy już nie wypuszczać z objęć, jak najszybciej ułożył jej bezwładne ciało na grzbiecie Shean'a, przykrył swoim płaszczem, przypiął pasem by wilk mógł biec bez obaw, że kobieta zsunie się z niego podczas drogi i kiwnął wilkowi głową. Wilk ruszył w kierunku góry, z której przed kilkoma chwilami przybyli.

- Maisy! Gdzie jesteś kochanie! - kilkadziesiąt metrów dalej Dali w panice szukała wzrokiem swojej córki, ale dziwna mgła przenikała obszar obozu i choć miejscami było coś jeszcze widać, nie mogła dostrzec małej dziewczynki. Nagle jej ciało zdarzyło się z czymś twardym. Upadła pchnięta siłą uderzenia na ziemię, jednak zaraz silne dłonie podniosły ją i mocno podtrzymały. Kopnęła z całej siły przed siebie trafiając chyba mężczyznę w piszczel, ale napastnik nawet nie drgnął. Zaczęła się szarpać gdy usłyszała swoje imię.

- Dali, spokojnie, jestem tu po to by Ci pomóc.

Przed nią stał postawny mężczyzna i choć całą swoją posturą budził trwogę, jego oczy zdradzały dobre serce.

- Skąd znasz moje imię? Kim jesteś? - pomimo łagodnych oczu, które się w nią wpatrywały, lata obozu uczyniły ją ostrożną i podejrzliwą.

- Dali, jestem Sargassem jak Ty, ale mieszkam w Nowym Orleanie. Na imię mam Aleksiej. Nadian, twój ojciec jest moim przywódcą. Przybyliśmy Was uratować i zabrać z wyspy.

Dali zamarła. Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Z jednej strony chciała uciec, by nie spotkać ojca, który zostawił ją na tyle lat, z drugiej stojący przed nią mężczyzna był nadzieją na lepsze życie dla jej córki.

- Nie odejdę bez Maisy, to moja... - zaczęła, ale nie zdążyła skończyć bo małe rączki objęły jej nogi.

- Mamusiu! - spojrzała w dół i wzięła córkę w ramiona. Dziewczynka wcisnęła twarzyczkę w jej szyję i cichutko płakała.

- Już dobrze, słoneczko - wyszeptała do Maisy.

- Musicie uciekać - usłyszała znajomy głos, który jednak nie kojarzył się jej dobrze.

- Greg! - odruchowo zrobiła krok do tyłu.

- Spokojnie Dali, on jest po naszej stronie - powiedział Aleksiej.

- Nie wierzę - odpowiedziała bezgłośnie i zaczęła się cofać.

- Nie mamy na to czasu - rzucił Gregory.

Aleksiej pokiwał głową i wszedł do umysłu Dali wydając jej polecenie snu, następnie tak samo uczynił z Maisy. Od razu znalazły się przy nich wilki, które gdy tylko ułożono i starannie przypięto na nich śpiące ciała matki i córki, ruszyły do schronienia watahy.

- Nadian, co teraz? - spytał Aleksiej.

Odpowiedź nadeszła błyskawicznie.

- Czekamy na Was przy głównej bramie. Pospieszcie się. Będziemy cię asekurować. Arcanos jest twój.

Gdy Michael otrzymał od Nadiana wiadomość, że wilki już wyruszyły, czekał aż przyniosą Carolyn, Dali i Maisy. Mały wilczek spał przy jego nogach nie świadomy tego co się działo. W oddali, jakby jeszcze nie do końca im ufając, siedziała czujnie partnerka Gregor'ego - Marta, którą przyniósł niedawno jeden z wilków. Nie była rozmowna, ale przecież widziała Michaela po raz pierwszy. Nagle do uszu wojownika dobiegł cichy jęk. Wiedział, że to jego kobieta bo zapach jaśminu i magnolii ponownie stał się intensywny. Zerwał się i w ciągu kilku sekund klęczał już przy niej. Wahając się wyciągnął dużą dłoń i położył na jej policzku. Dostrzegł jak unosi powieki. Odetchnął z ulgą i delikatnie się uśmiechnął. O dziwo odpowiedziała tym samym, a przecież w lochach gdy go pierwszy raz zobaczyła była przerażona. Może pamiętała co wtedy powiedział?

- Poznajesz mnie? - zapytał cicho.

Dziewczyna uniosła swoją dłoń i położyła na dłoni Michaela jednocześnie wtulając policzek w ich złączone dłonie.

- Jesteś inny... - wyszeptała.

- Ta... - mruknął zmieszany, co było dla niego nowym odczuciem - dużo widziałaś i wiesz, że nie jestem...

Pokręciła głową.

- Nie chodziło mi o to, że nie jesteś człowiekiem - powiedziała już głośniej - jesteś inny niż oni... Jesteś dobry.

Uniosła się na łokciach, a Michael od razu pomógł jej usiąść.

- Dziękuję - popatrzyła mu w oczy.

- Jestem Michael... - wyciągnął do niej dłoń. Złapała ją i uścisnęła.

- Nancy - uroczo zawstydzona przejechała dłonią po wyskubanych włosach i skrzywiła się - Boże...

Łzy napłynęły jej do oczu.

Michael usiadł opierając się o ścianę skalną i wyciągnął do niej ręce. Przysunęła się ufnie, a on objął ją ramieniem i oparł o swoje ciało.

- Przypłynęłam tu tydzień temu, więc poza tym, że mnie obcięli i dali te szmaty na przebranie, nie zdążyli mi nic zrobić, ale widziałam co robili innym...

- Wiem, kochanie - wyszeptał do jej ucha powodując na jej skórze uczucie gęsiej skórki, o co nigdy, by się nie podejrzewała w takiej sytuacji.

- Michael - odsunęła twarz od jego piersi, a on poczuł w miejscu, o które się opierała nieprzyjemny chłód - nie wiem co w Tobie jest, ale czuję...

Spojrzał na nią, pochylił się ku jej twarzy i delikatnie pocałował, a ona otworzyła usta wpuszczając go do środka.

Po chwili przerwał i powiedział.

- Ja też to czuję, odkąd odnalazłem cię w lochu.

Z powrotem oparła się o ramię Michaela gdy nagle oboje usłyszeli odgłos biegnących zwierząt. Nancy się spięła, ale Michael wyjaśnił.

- Nie bój się, to zaprzyjaźnione wilki. Przyniosły uwolnione kobiety i dziewczynkę.

- Po tym co widziałam na tej wyspie nic mnie już nie zdziwi - odpowiedziała, a Michael nie wyczuł już w niej strachu. Delikatnie głaszcząc jej umysł zrozumiał, że ufa mu bezgranicznie, a co go bardziej zdumiewało, to fakt, że on jej też.

- Michael, musisz mi pomóc - usłyszał obcy kobiecy głos. Podniósł wzrok i zobaczył Martę, która zdejmowała z wilka małą dziewczynkę pogrążoną we śnie.

- Oczywiście - pocałował Nancy w czoło i kazał jej odpoczywać.

Gdy podszedł do wilków i popatrzył na Martę, lekko się do niego uśmiechnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro