Rozdział 14 cz. 2
Przypadło mi malowanie listew na biało, olejną farbą. Czułam się trochę skrzywdzona tym zadaniem bo jest niepoważne i raczej wykończeniówka niż początek. Jasne, ja maluję listwy oni malują sufit. Przez chwilę naprawdę chciałam kopnąć drabinę, na której stał Zike. Może gdyby nie wystraszył mnie pod tym klubem, oszczędzilibyśmy sobie wiele zachodu i kilka paskudnych ran. Moja noga wciąż boli, mam sporą ranę na udzie i średnią na łydce, ale ta już się w sumie wygoiła. Wydarzenia z moim udziałem mogę określić jako niezwykłe wręcz szczęście w olbrzymim nieszczęściu.
Ostatnia listwa była już pomalowana i odłożona na gazecie, a moje dłonie brzydko popaćkane zaschniętą farbą, wciąż jednak nie mogłam ścierpieć obecności Zika. Ciągle czułam się zagrożona, pędzel w moich dłoniach nawet odrobinę drżał. Nie wiem nawet kiedy ostatnio czułam się bezpieczna, jeśli jednak chodzi o komfort to zdecydowanie wolałabym zostać sama z Crenem. Sprawiał, że byłam spokojna. Nawet jeśli trwało to tylko chwilę.
— Jesteś głodna? — zapytał alfa, stając za mną i oglądając wynik mojej pracy.
Uśmiechnęłam się, wiedząc, że moje listwy są bez zarzutu.
— Ładne?
Poczułam ciężką, ciepłą dłoń na odkrytym ramieniu.
— Nieźle ci poszło, chcesz, żebym zrobił ci kanapkę kiedy będę na dole? — zapytał, a jego głos przyjemnie mnie połaskotał.
Zupełnie nie widziało mi się siedzieć na górze z Zikiem, ale przecież nie mogłam polecieć za Crenem, jak uczepione spódnicy dziecko.
— Nie chcę, jest okej. Czym mam się teraz zająć?
Kątem oka zauważyłam, że beta się nam przygląda. Jego spojrzenie nie spodobało mi się nawet odrobinę. Miał niebezpieczny błysk w oku, którego nie lubiłam.
Cren był jednak rozluźniony i musiałam zaufać jego intuicji.
— Możesz pomalować okiennicę, ale podklej je papierową taśmą, dobrze?
Nie czekając na odpowiedz, zabrał dłoń i opuścił pokój, zabierając ze sobą moją pewność siebie. Ignorując burzące się we mnie uczucia, sięgnęłam po żółtą rolkę taśmy i powolnym krokiem ruszyłam w stronę okien. Zike wiedział lepiej, żeby się do mnie nie odzywać, jednak wciąż pozostawałam czujna i uważałam na każdy jego krok.
Kilka godzin później dołączyła do nas Elis, znudzona czytaniem. Nie pomagała, ale siedziała w progu wyłapując wszelkie niedociągnięcia. Chciałabym przystosowywać się do panujących warunków i sytuacji choć w połowie tak dobrze jak ona. Pod koniec dnia, byłam umazana farbą, ale zadowolona. Dzień spędzony w towarzystwie Crena i Elis był przyjemny i odprężający. Jakby na kilka godzin zniknęły wszystkie moje zmartwienia.
W łazience, Crene pomógł mi zmyć farbę z dłoni za pomocą rozpuszczalnika, który nieprzyjemnie wysuszył mi skórę. Crene wciąż nalegał, żeby robić małe rzeczy, z którymi poradziłabym sobie sama. Sprawiał, że robiło mi się ciepło w środku i opanowywał mnie spokój, w którym mogłabym zamieszkać. Zjedliśmy kolację i po prysznicu każde z nas udało się na zasłużony wypoczynek. A przynajmniej tak mi się wydawało. Leżałam na łóżku Crena, nie mogąc zasnąć. Patrzyłam jak jego plecy poruszają się we śnie, na materacu obok łóżka. Nie wiem czemu udałam, że śpię, kiedy zadzwonił jego telefon. To był chyba taki odruch. Crene jęknął jakby pobudka go zabolała i szybko odszukał komórkę spoczywającą na podłodzę.
— Co jest? Miałeś ogarniać wszystko jeszcze przez dwa dni Z — wyszeptał wkurzonym głosem. — Nie, jasne. Dobrze zrobiłeś. Przywieź go przed palenisko, tracę cierpliwość. I dzwoń na domowy, nie chcę budzić Lou. Na razie.
Odłożył telefon i westchnął. Materac zaskrzypiał, gdy się podnosił. Wyobrażała sobie, jak zakłada jeden ze swoich białych podkoszulków, było też słychać jak naciąga ciężkie buty i szeleszczącą odrobinę kurtkę. Jej ciekawość wystrzeliła w górę.
— Mogę pójść z tobą? — zapytałam szeptem, odrzucając na bok lekką kołdrę.
Westchnął głośniej niż wcześniej i przeczesał palcami krótkie włosy zanim odwrócił się w moja stronę. Wyglądał na strapionego i zmęczonego. Mogłam ujrzeć każdy grymas na jego twarzy dzięki wpadającemu przez okno księżycowi. Usiadł na krawędzi łóżka i nakrył mnie pościelą.
— Wrócę za dwadzieścia minut i zrobię ci kanapkę z serem, ketchupem, pomidorem i szynką, dobrze?
— Jak chcesz.
Wiedziałam, że coś ukrywa i wcale mi się to nie podobało.
— Nie obrażaj się — mruknął i nieoczekiwanie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Nie myśląc długo, założyłam tenisówki na gołe stopy i pomaszerowałam za nim. Było mi trochę zimno w krótkich spodenkach od piżamy i podkoszulku, ale nie miałam czasu na ubranie czegokolwiek innego. Przedzierałam się przez największe krzaki, pozwalając by drapały mnie po nogach, byle tylko Crene mnie nie zauważył. Gdy się w końcu zatrzymał, trzęsłam się z zimna za drzewem. Po środku polany widniało wielkie palenisko i kilka prostych ławek, były jednak one puste. Miejsce było osłonięte prawie z każdej strony drzewami i krzakami, wjazd zajmowały trzy niedbale zaparkowane samochody, w świetle ich lamp widziałam około dwudziesty ludzi. Samych mężczyzn. To była chora akcja, lała się krew.
Patrzyłam z ukrycia, niezdolna do ruchu. Nawet z tej odległości mogłam zobaczyć jego posiniaczoną twarz, oświetloną samochodowymi reflektorami. Kiedy ludzie wyobrażają sobie walkę widzą to jak pojedynek MMA albo kadr filmu z Jasonem Stathamem, prawda wygląda trochę inaczej. Takie sceny sprawiają, ze krzywisz się zdegustowana i chcesz, żeby to żenujące i brutalne wydarzenie wreszcie się skończyło. To nawet nie była walka. Chłopak był zwyczajnie bity. Trzymał się za swój chudy brzuch i stękał. Myślę, że płakał.
— Chyba wystarczy - odezwał się jeden z mężczyzn.
Alfa wyprostował się powoli i odwrócił w jego stronę. Przeszły mnie ciarki.
— Ja zdecyduję, kiedy będzie miał dość — powiedział, głosem którego nie rozpoznawałam.
Był zimny i głęboki, pełen pogardy. Moje serce biło tak mocno, miałam wrażenie, że zaraz wyrwie się z mojej piersi i upadnie, wciąż trzepocząc na piach. Wygładziłam włosy spoconymi dłońmi.
Inny facet nachylił się do Crene i coś mu przekazał.
— Wiem — odezwał się alfa na tyle głośno, że go usłyszałam, a potem wrócił do pobitego.
Zdecydowanym ruchem złapał za jego włosy i szarpnął głowę do góry. Jęk chłopca wypełnił powietrze. Miał sine wargi, z których na brodę kapała mu ślina. Zapłakana twarz była lekko opuchnięta, a rozcięty policzek krwawił.
— Co się mówi? — zapytał już jakby znudzony.
Chłopak znów coś stęknął. Wyginał się na zgiętych nogach.
— Gówno mi po twoich przeprosinach dzieciaku, ale jest ktoś kto chętnie ich wysłucha.
Puścił go i śledził wzrokiem, gdy młody się podnosił i kulał w stronę jednego z samochodów.
— Możesz już podejść Lou, wszyscy cię widzimy.
Kurwa!
Kiwnął ręką w moja stronę.
— No chodź, nie wstydź się.
Przełknęłam ślinę i przygładziłam wzburzone włosy. Nie wyjdę, nie ma mowy, pomyślałam, ale coś mi mówiło, że jeśli g teraz nie posłucham, będzie tylko gorzej. Z wyprostowanymi plecami i wysoko uniesioną głową. Niemal czuła jak robi obrażoną minę, ale nie mogła nic na to poradzić. Co więcej mogłaby zrobić? Crene wyglądał na rozbawionego, ale gdzieś pod tą obojętną i lekko uśmiechniętą maską kryła się prawdziwa złość. Czułam, że nie jest zadowolony. Powoli wyszłam zza drzewa, w życiu nie czułam się bardziej zażenowana. Crene nie wyszedł mi naprzeciw tylko czekał z założonymi rękoma i przez moment myślałam, że zruga mnie przy tych wszystkich facetach. Byłam ubrana w piżamę i zostałam złapana na szpiegowaniu, słooodko.
Jeden z mężczyzn, któych mojałam w swojej drodze do Crena zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
— Fajne spodenki — skomentował złośliwie.
— Zamknij ryj — odburknęłam, bo żadna riposta nie przyszła mi do głowy.
Spotkało się to oczywiście z pokręceniem głową przez Crena. Czasem miałam wrażenie, że nic we mnie. Gdy w końcu do niego dotarłam, oplótł swoje wielkie ramiona wokół mnie, ogradzając mnie od otaczających mnie nieprzyjaciół. Wciąż byłam zwrócona twarzą w ich stronę, ale teraz miałam kogoś kto osłaniał mi plecy.
— Panowie, chyba nie przedstawiłem wam jeszcze mojej bratniej duszy.
Stojący obok Zike uśmiechnął się.
— Uciekająca panna młoda, we własnej osobie.
Kilka osób wybuchnęło śmiechem, a ja czułam się tylko gorzej. Nie powinnam wcale wstawać z łóżka i wydawało mi się, że Crene próbuje mi to uświadomić.
— Ma na imię Lou, ale osobiście nazywam ją kłopotem.
Nawiązanie do jednej z naszych pierwszych rozmów sprawiło, że zawiązał mi się węzeł w brzuchu. Crene nachyla się lekko i całuje moje ucho, do tej pory nie był taki dotykalski.
— Dzięki za to, że przyjechaliście, odprowadzę teraz moją uciekinierkę do domu. Jesteśmy w kontakcie.
Puszcza mnie tylko po to, aby uścisnąć dłoń każdemu z mężczyzn, zaraz znowu oplata mnie jak bluszcz. Ruszamy powoli po drodze usianej szyszkami, a mi nie jest już nawet zimno.
A/N Suprise suprise to znowu ja! Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest. :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro