Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 76


~Ja Słucham cię uważnie.

~Brain Przyśpieszmy to nasze spotkanie, pls.

Wpatrywałam się nerwowo w ekran telefonu. Nie, to nie możliwe. Nie mogę się z nim spotkać. Ale może.. Prędzej czy później i tak się dowie, że go oszukiwałam, że to ja z nim pisałam. Może to nie taki zły pomysł?

~Ja Sama nie wiem...

~Brian No weź! Nie mogę się doczekać, aż cię poznam! :D

Nawet nie wiesz, jak bardzo nie chcesz.

~Ja Uhh, dobra. Kiedy?

~Brian No proszę cię...

~Brian Co?!

~Brian Zgodziłaś się? o.O

~Ja Jak chcesz, to mogę się rozmyślić.

~Brian Nie! Może w piątek?

~Ja Ale to za cztery dni!

~Brian Z matematyki byłem nawet dobry, więc nie mów że nie umiem liczyć. -,-

~Ja Huh, ale nie za szybko?

~Brian Mieliśmy się i tak spotkać w przyszłym tygodniu, to tydzień w tą czy w tą nie robi różnicy.

~Ja Też prawda...

~Brian No widzisz! No to piątek, Central Park, o 17?

~Ja Uhh, dobra.

~Brian ;) nie mogę się doczekać.

~Ja Ja też. ;D

Szkoda że jednak prawda jest inna. Cholernie boję się tego spotkania, boję się, że mnie znienawidzi, że ukrywałam przed nim prawdę. Nieraz coś pisał o mnie do ,,Kendall" a ja mu doradzałam. Jestem okropna. Nie wiem jak ja mu spojrzę w oczy.

Podniosłam wzrok znad ekranu, obserwując mojego brata wychodzącego z sali.

-Wszystko ok? - zapytałam go, nie umiałam wyczytać żadnych uczuć na jego twarzy.

-Tak, jestem po prostu...

-Zaskoczony?

-Coś tego typu. Ale nie ważne, wyjaśniliśmy to wszystko z rodzicami i jest dobrze. - zapewnił mnie. Pokiwałam głową, na znak, że rozumiem jego słowa. Zwróciłam teraz uwagę na moją rodzicielkę, która od dłuższej chwili nam się przyglądała. Wreszcie zabrała głos.

-Pójdę do ojca muszę jeszcze uzgodnić z nim parę spraw. Czekacie tu na nac, czy jedziecie do domu?

-Mamo, ty mieszkasz z tym Marleyem, tak? - zapytałam.

-Tak, w tym tygodniu jeszcze przyjadę do was wziąć resztę rzeczy.

-Aha, ok. No to będziemy już jechać z Zaynem, cześć. - pożegnałam się z mamą szybkim buziakiem w policzek. Mój brat pożegnał się w podobny sposób. Podeszliśmy do Marleya i uścisnęliśmy sobie ręce i wyszliśmy z budynku. Jedyne o czym aktualnie marzyłam, to wygodne łóżko.

Z prędkością światła wskoczyłam do samochodu, czekając aż mój brat uczyni to samo. Gdy to zrobił oparłam ze zmęczenia głowę o szybę i wsłuchałam się w stukot kropel obijających się o szkło. Tyle siedzieliśmy w tym szpitalu, że nawet nie zauważyliśmy, że jest już ciemno i zaczęło padać.

W aucie nie rozmawialiśmy zbytnio z Zaynem, woleliśmy w ciszy wszystko to przemyśleć, na spokojnie, w samotności.

W mgnieniu oka znaleźliśmy się pod naszym domem. Wyskoczyłam z auta, od razu wbiegając do mieszkania, uprzednio otwierając je kluczami. Ruszyłam w kierunku kuchni, włączając czajnik. Wyciągnęłam z szafki biały, porcelanowy kubek z rysunkiem słonika i wrzuciłam torebkę mojej ulubionej herbaty i posłodziłam trzema łyżeczkami cukru. Gdy czajnik zaczął piszczeć oznajmiając, że woda już gotowa, zaparzyłam herbatę. Już miałam pójść do swojego pokoju z dawką mojego nektaru, gdy zatrzymał mnie męski głos.

-Ja jadę do Maddy, więc będziesz sama.

-Zostaniesz u niej na noc?

-Tak, będę jutro po południu, ok?

-No ok, nie zapomnij zamknąć drzwi. Cześć. - poprosiłam go i się z nim pożegnałam. Będę sama w domu, więc się trochę boję. Zawsze ktoś był w domu, czy to mama, tata czy Zayn. Zdarzały się przypadki, że wszyscy gdzieś jechali, a ja byłam cały dzień i noc sama w domu. I jak na ironie zawsze wtedy panowała burza, której nienawidzę. I tym razem szczęście mnie nie opuściło. Zaraz jak znalazłam się w swoim pokoju, skoczyłam wystraszona do tyłu, widząc potężny błysk. Przez to cała moja herbata była na ziemi, przy okazji skapywać po mojej lewej ręce. Szybko pobiegłam do łazienki i oblałam od ramienia aż po nadgarstki zimną wodą. Cała moja kończyna piekła jak cholera. Jeszcze chwilę trzymałam ją pod strumieniem wody, a następnie zeszłam do kuchni, w celu zmniejszenia mojego cierpienia. Wzięłam do ręki ścierkę i zamoczyłam w wodzie, a potem owinęłam wokół czerwonej ręki. Pieczenie nie ustawało, a wręcz się nasilało. Zgrzytając zębami wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżku próbując nie myśleć o hałasach dobiegających zza okna.

Leżałam na łóżku, przebrana w piżamę i wpatrywałam się w nicość na moim suficie. W pewnej chwili naszła mnie pewna myśl, która od razu weszła w moje życie. Chwyciłam do ręki telefon który leżał na komodzie i zaczęłam pisać SMS-a.

~Ja Hej, śpisz?

Po paru minutach dostałam odpowiedź.

~Brian Hej, no skąd, jaka normalna śpi o 2 w nocy? Mhmm?

~Ja Przepraszam, że cię obudziłam.

~Brian Spoko Ken xx Coś się stało?

~Ja Burza jest :'(

~Brian I?

~Ja Boję się.

~Brian Macie to chyba rodzinne.

~Ja ?

~Brian Malik też boi się burzy.

A no tak, pamiętam. Wtedy co nocowałam u niego też była burza i spałam z nim w jednym łóżku, bo panicznie się bałam.

~Ja Możliwe. Do tego jeszcze tak piecze mnie ręka :'(

~Brian Co się stało?

~Ja Wylałam sobie herbatę na rękę.

~Brian Niezdara hahaha

~Ja Dzięki, wiesz...

~Brian No sory, ale to trochę śmieszne, haha

~Ja Bardzo -,- Dobranoc.

~Brian Nie obrażaj się. :P

~Brian Słodkich snów xx

Uśmiechnęłam się i odłożyłam telefon na szafkę nocną. Chwilę wpatrywałam się w biały sufit, by potem zamknąć ciężkie powieki i zapadając w głęboki.

***

Wstałam z miękkiego łóżka obudzona okropnie głośnym dźwiękiem budzika. Zsunęłam nogi z pościeli, na puchaty dywan, który przyjemnie łaskotał moje stopy. Z uśmiechem na twarzy, spowodowanym nowym dniem, co u mnie zdarza się naprawdę rzadko, powędrowałam do garderoby. Grzebałam wśród ubrań, w poszukiwaniu idealnego zestawu na dziś. Wybrałam czarne, zwykłe spodnie, białą koszulkę, a na to skórzaną ramoneskę, której rękawy podwinęłam do łokci.Na nogi włożyłam białe huarache, chyba jedyne buty, które mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to kolor biały, a nie szary czy beżowy. Większość moich butów, które na początku kupna miały jasny kolor po czasie znacznie ściemniały, a ja nigdy nie mam czasu ich myć. Takie typowe.

Gotowa zeszłam na dół, by zjeść szybkie śniadanie i iść do szkoły. Już byłam w zasięgu lodówki, gdy usłyszałam dzwonienie do drzwi. Lekko zdziwiona, kogo niesie rano poszłam otworzyć. Przed wejściem ujrzałam szczerzącego się od ucha do ucha Briana, z torbą na jednym ramieniu.

-Co tu robisz? - zdziwiłam się.

-A, przyszedłem cię odwiedzić i cię potem odwieźć do szkoły.

-Aha, ok. To wchodź, jesteś głodny? - spytałam z grzeczności, kierując się do kuchni.

-Nie dzięki... Co ci się stało w rękę? - zmienił temat. Patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Już miałam odpowiedzieć, gdy sobie wczoraj przypomniałam, że pisałam mu że ,,ja", czyli ta jego Kendall, oparzyłam sobie rękę.

-No bo wiesz... rękę sobie oparzyłam.

-Ciekawe, Kendall też wczoraj sobie oparzyła. - spoglądał na mnie niepewnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro