Rozdział 76
~Ja Słucham cię uważnie.
~Brain Przyśpieszmy to nasze spotkanie, pls.
Wpatrywałam się nerwowo w ekran telefonu. Nie, to nie możliwe. Nie mogę się z nim spotkać. Ale może.. Prędzej czy później i tak się dowie, że go oszukiwałam, że to ja z nim pisałam. Może to nie taki zły pomysł?
~Ja Sama nie wiem...
~Brian No weź! Nie mogę się doczekać, aż cię poznam! :D
Nawet nie wiesz, jak bardzo nie chcesz.
~Ja Uhh, dobra. Kiedy?
~Brian No proszę cię...
~Brian Co?!
~Brian Zgodziłaś się? o.O
~Ja Jak chcesz, to mogę się rozmyślić.
~Brian Nie! Może w piątek?
~Ja Ale to za cztery dni!
~Brian Z matematyki byłem nawet dobry, więc nie mów że nie umiem liczyć. -,-
~Ja Huh, ale nie za szybko?
~Brian Mieliśmy się i tak spotkać w przyszłym tygodniu, to tydzień w tą czy w tą nie robi różnicy.
~Ja Też prawda...
~Brian No widzisz! No to piątek, Central Park, o 17?
~Ja Uhh, dobra.
~Brian ;) nie mogę się doczekać.
~Ja Ja też. ;D
Szkoda że jednak prawda jest inna. Cholernie boję się tego spotkania, boję się, że mnie znienawidzi, że ukrywałam przed nim prawdę. Nieraz coś pisał o mnie do ,,Kendall" a ja mu doradzałam. Jestem okropna. Nie wiem jak ja mu spojrzę w oczy.
Podniosłam wzrok znad ekranu, obserwując mojego brata wychodzącego z sali.
-Wszystko ok? - zapytałam go, nie umiałam wyczytać żadnych uczuć na jego twarzy.
-Tak, jestem po prostu...
-Zaskoczony?
-Coś tego typu. Ale nie ważne, wyjaśniliśmy to wszystko z rodzicami i jest dobrze. - zapewnił mnie. Pokiwałam głową, na znak, że rozumiem jego słowa. Zwróciłam teraz uwagę na moją rodzicielkę, która od dłuższej chwili nam się przyglądała. Wreszcie zabrała głos.
-Pójdę do ojca muszę jeszcze uzgodnić z nim parę spraw. Czekacie tu na nac, czy jedziecie do domu?
-Mamo, ty mieszkasz z tym Marleyem, tak? - zapytałam.
-Tak, w tym tygodniu jeszcze przyjadę do was wziąć resztę rzeczy.
-Aha, ok. No to będziemy już jechać z Zaynem, cześć. - pożegnałam się z mamą szybkim buziakiem w policzek. Mój brat pożegnał się w podobny sposób. Podeszliśmy do Marleya i uścisnęliśmy sobie ręce i wyszliśmy z budynku. Jedyne o czym aktualnie marzyłam, to wygodne łóżko.
Z prędkością światła wskoczyłam do samochodu, czekając aż mój brat uczyni to samo. Gdy to zrobił oparłam ze zmęczenia głowę o szybę i wsłuchałam się w stukot kropel obijających się o szkło. Tyle siedzieliśmy w tym szpitalu, że nawet nie zauważyliśmy, że jest już ciemno i zaczęło padać.
W aucie nie rozmawialiśmy zbytnio z Zaynem, woleliśmy w ciszy wszystko to przemyśleć, na spokojnie, w samotności.
W mgnieniu oka znaleźliśmy się pod naszym domem. Wyskoczyłam z auta, od razu wbiegając do mieszkania, uprzednio otwierając je kluczami. Ruszyłam w kierunku kuchni, włączając czajnik. Wyciągnęłam z szafki biały, porcelanowy kubek z rysunkiem słonika i wrzuciłam torebkę mojej ulubionej herbaty i posłodziłam trzema łyżeczkami cukru. Gdy czajnik zaczął piszczeć oznajmiając, że woda już gotowa, zaparzyłam herbatę. Już miałam pójść do swojego pokoju z dawką mojego nektaru, gdy zatrzymał mnie męski głos.
-Ja jadę do Maddy, więc będziesz sama.
-Zostaniesz u niej na noc?
-Tak, będę jutro po południu, ok?
-No ok, nie zapomnij zamknąć drzwi. Cześć. - poprosiłam go i się z nim pożegnałam. Będę sama w domu, więc się trochę boję. Zawsze ktoś był w domu, czy to mama, tata czy Zayn. Zdarzały się przypadki, że wszyscy gdzieś jechali, a ja byłam cały dzień i noc sama w domu. I jak na ironie zawsze wtedy panowała burza, której nienawidzę. I tym razem szczęście mnie nie opuściło. Zaraz jak znalazłam się w swoim pokoju, skoczyłam wystraszona do tyłu, widząc potężny błysk. Przez to cała moja herbata była na ziemi, przy okazji skapywać po mojej lewej ręce. Szybko pobiegłam do łazienki i oblałam od ramienia aż po nadgarstki zimną wodą. Cała moja kończyna piekła jak cholera. Jeszcze chwilę trzymałam ją pod strumieniem wody, a następnie zeszłam do kuchni, w celu zmniejszenia mojego cierpienia. Wzięłam do ręki ścierkę i zamoczyłam w wodzie, a potem owinęłam wokół czerwonej ręki. Pieczenie nie ustawało, a wręcz się nasilało. Zgrzytając zębami wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżku próbując nie myśleć o hałasach dobiegających zza okna.
Leżałam na łóżku, przebrana w piżamę i wpatrywałam się w nicość na moim suficie. W pewnej chwili naszła mnie pewna myśl, która od razu weszła w moje życie. Chwyciłam do ręki telefon który leżał na komodzie i zaczęłam pisać SMS-a.
~Ja Hej, śpisz?
Po paru minutach dostałam odpowiedź.
~Brian Hej, no skąd, jaka normalna śpi o 2 w nocy? Mhmm?
~Ja Przepraszam, że cię obudziłam.
~Brian Spoko Ken xx Coś się stało?
~Ja Burza jest :'(
~Brian I?
~Ja Boję się.
~Brian Macie to chyba rodzinne.
~Ja ?
~Brian Malik też boi się burzy.
A no tak, pamiętam. Wtedy co nocowałam u niego też była burza i spałam z nim w jednym łóżku, bo panicznie się bałam.
~Ja Możliwe. Do tego jeszcze tak piecze mnie ręka :'(
~Brian Co się stało?
~Ja Wylałam sobie herbatę na rękę.
~Brian Niezdara hahaha
~Ja Dzięki, wiesz...
~Brian No sory, ale to trochę śmieszne, haha
~Ja Bardzo -,- Dobranoc.
~Brian Nie obrażaj się. :P
~Brian Słodkich snów xx
Uśmiechnęłam się i odłożyłam telefon na szafkę nocną. Chwilę wpatrywałam się w biały sufit, by potem zamknąć ciężkie powieki i zapadając w głęboki.
***
Wstałam z miękkiego łóżka obudzona okropnie głośnym dźwiękiem budzika. Zsunęłam nogi z pościeli, na puchaty dywan, który przyjemnie łaskotał moje stopy. Z uśmiechem na twarzy, spowodowanym nowym dniem, co u mnie zdarza się naprawdę rzadko, powędrowałam do garderoby. Grzebałam wśród ubrań, w poszukiwaniu idealnego zestawu na dziś. Wybrałam czarne, zwykłe spodnie, białą koszulkę, a na to skórzaną ramoneskę, której rękawy podwinęłam do łokci.Na nogi włożyłam białe huarache, chyba jedyne buty, które mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to kolor biały, a nie szary czy beżowy. Większość moich butów, które na początku kupna miały jasny kolor po czasie znacznie ściemniały, a ja nigdy nie mam czasu ich myć. Takie typowe.
Gotowa zeszłam na dół, by zjeść szybkie śniadanie i iść do szkoły. Już byłam w zasięgu lodówki, gdy usłyszałam dzwonienie do drzwi. Lekko zdziwiona, kogo niesie rano poszłam otworzyć. Przed wejściem ujrzałam szczerzącego się od ucha do ucha Briana, z torbą na jednym ramieniu.
-Co tu robisz? - zdziwiłam się.
-A, przyszedłem cię odwiedzić i cię potem odwieźć do szkoły.
-Aha, ok. To wchodź, jesteś głodny? - spytałam z grzeczności, kierując się do kuchni.
-Nie dzięki... Co ci się stało w rękę? - zmienił temat. Patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Już miałam odpowiedzieć, gdy sobie wczoraj przypomniałam, że pisałam mu że ,,ja", czyli ta jego Kendall, oparzyłam sobie rękę.
-No bo wiesz... rękę sobie oparzyłam.
-Ciekawe, Kendall też wczoraj sobie oparzyła. - spoglądał na mnie niepewnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro