Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII

~ Harry ~

    Nie rozmawialiśmy, nie spaliśmy, tylko siedzieliśmy w całkowitym milczeniu. Co by to dało. I tak wszystko zmierzało ku nieuchronnemu końcowi. Za parę godzin wszystko miało stracić znaczenie. Patrzyłem się w okno. Z tego miejsca widziałem tylko ciemne niebo, w odcieniu brudnej szarości. Byłem ciekawy czy jest nam dane doczekać wschodu słońca.
   Byłem spokojny. Nie bałem się, wszystkie emocje mnie opuściły. Chciałem tylko, aby to wszystko dobiegło końca. Nagle wpadłem na pewien pomysł. Wstałem i stanąłem przed kobietą. Wyciągnąłem w jej kierunku rękę, chwyciła ją. O nic nie pytała. Podeszliśmy do parapetu, uniosłem mionę i postawiłem ją tam, po chwili byłem tuż obok. Otworzyłem okno. Nasze ciała, sylwetki otulił powiew zimnego, wręcz mroźnego wiatru. Nagle wszystko było takie  proste. Wystarczyło zrobić tylko krok do przodu, zostawić, to wszystko za sobą. Nie mieliśmy dla kogo żyć, walka zaś stała się bezsensowna. Mając moc ożywiania, czarodzieje wierni Salazarowi byli nie do pokonania. Ta wojna dobiegała końca.
   Hermiona spojrzała mi prosto w oczy. Wiedziała, co zamierzałem zrobić. Upewniała się tylko, czy już podjąłem ostateczną decyzję. Kiwnąłem głową.
   Skoczyliśmy. Sekundy mijały, cały świat był rozmazany. Czułem opór powietrza, słyszałem świst. To koniec, ostatnie dźwięki i obrazy jakich doświadczę. Zginę po swojemu.
   W pewnym momencie coś nas zatrzymało. Wylądowaliśmy bezpiecznie na ziemi. Nie wiedziałem co się stało, ale wtedy zobaczyłem Toma. Stał na błoniach, trawa sięgała mu powyżej kostek, kontrastując z czernią jego spodni. Za nim roztaczał się widok na osnuty peleryną mgły las. Sceneria była filmowa.
- Myślałeś, że tak po prostu pozwolę ci się zabić? Po tych wszystkich latach, wojnach? Harry, nic w życiu nie jest proste... - powiedział. Nie wykonywał prawie żadnych ruchów. Tylko wiatr mierzwił mu włosy. - Nie jestem egoistą. Nie pozwoliłbym, abyście nie obejrzeli wielkiego przedstawienia, ba, nawet mogę zapewnić wam udział w nim.
- Cóż za zaszczyt - warknęła Hermiona. Odsunęła się ode mnie. Drżącą ręką różdżkę.
- Ta zabawka już tu nie działa - zaśmiał się Voldemort i pokazał sznur perlistych zębów.  Pstryknął palcami a nasza jedyna broń wylądowała na trawie.
   Nagle coś mnie tknęło. Spojrzałem na czarodzieja.
- Gdzie jest Syriusz? - zapytałem.
- Mój drogi, na wielkiej uroczystości będą wszyscy. Nawet ci, których się najmniej spodziewasz...

***

    Znaleźliśmy się w Wielkiej Sali. Otoczył nas tłum różnie ubranych postaci. Hermiona i ja nadal trzymaliśmy się za ręce, i mimo panujących ciemności dokładnie widziałem jej twarz, ale za to zniknął gdzieś Tom. Wszyscy gdzieś nas ciągnęli, niektórzy szarpali za ramiona i ubrania, wiedziałem jedno. Nie mogłem pozwolić , aby nas rozdzielili, ale z każdą chwilą stawało to trudniejsze.
Nagle wszystko się skończyło. Zapanowała cisza a my wylądowaliśmy na kolanach, na podwyższeniu. Poczułem coś zimnego na karku. Ciche warknięcie upewniło mnie, że nie powinienem się ruszać. Oddychałem ciężko, kątem oka spojrzałem w stronę Hermiony.
   Przed nią rzucono dwa ciała owinięte w czarne, jedwabne worki. Widziałem strach w jej oczach, nie wiedziała co się dzieje, tak samo, jak ja była unieruchomiona. Ale chyba obydwoje spodziewaliśmy się, co nas  czeka w jednym z nich...

~ Hermiona ~

  Drżałam na całym ciele, nie chciałam zobaczyć tego, co tam na mnie czekało, ale jednocześnie pragnęłam zedrzeć materiały z obu ciał. Jednak nie pozwolili mi na to. Ktoś odgarnął mi w włosy do tyłu, inna zamaskowana postać podeszła do worków. Zdarła materiał z pierwszego z nich. - Luke.

To było proste, logiczne i na wskroś przewidywalne, zbyt mało skąplikowane, jak na zabawy, w których lubował się Voldemort.
- Masz rację, moja droga - usłyszałam głos w swojej głowie. - Ale radzę nacieszyć się synalkiem, przez te ostatnie parę chwil.

   Nie odpowiedziałam tylko wyciągnęłam ręce w kierunku Luka. Zauważyłam, że Harry również został uwolniony, obydwoje upadliśmy przy naszym synku. Wzięłam jego głowę na swoje kolana i zaczęłam mierzwić mu włosy. Harry przytulił nas mocno. Byliśmy w komplecie, szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
   Nie potrafiłam się tym cieszyć, wrodzona ciekawość kazała mi sprawdzić co się znajduje w drugim worku. Ciągnęło mnie w tamtą stronę, ale Harry nas nie puszczał, nie chciałam psuć tej chwili, jednak... Czułam, że muszę sprawdzić do kogo należy drugie ciało. Chciałam się przesunąć, ale mężczyzna nie zamierzał mnie puścić.
- Miona, nie teraz - jęknął i delikatnie pocałował mnie w policzek, następnie pogładził Luka po przedramieniu. Chłopak lekko drgnął i z wielkim trudem otworzył oczy.
   Jakaś tama puściła, z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Nie mogłam wytrzymać tego napięcia. To jeszcze nie koniec, gdzieś w sercu drgał lekki płomyczek nadziei, naiwny, niczym nie uzasadniony, ale jednak. Pragnęłam wierzyć, że jeszcze mogę coś zrobić, ale były to tylko mrzonki. Ale przecież Luke żył, mój jedyny synalek.
  Spojrzałam na Harrego. Mężczyzna na mnie nie patrzył. Z czułością utkwił wzrok w chłopcu. Niedawno dowiedział się, że został ojcem, ukłucie w sercu przypomniało mi, że to przeze mnie obaj nie mieli okazji się lepiej poznać. Nie mieli szansy zbudować relacji, ojciec - syn.
   No właśnie. Młodszy z nich nawet nie wiedział, że Harry jest jego ojcem. Tyle błędów, niewyjaśnionych spraw, które już nigdy nie będzie mi dane ujawnić, wytłumaczyć. To chyba nie był najlepszy moment, aby oświecić Luka, ale z drugiej strony nie miałam prawa skazywać go na śmierć w kłamstwie.
- Pośpiesz się - tembr głosu Toma wskazywał, że czarodziej się niecierpliwi. Musiał przygotować dla mnie coś specjalnego... Rose? To było za proste. On chciał mnie zaskoczyć, wbić szpilę prosto w serce. -  Nie cackaj się z sobą, Hermioną, twoje rozterki są żałosne, odkryj to. Jedyne co ci mogę zagwarantować, to, to że dwaj najważniejsi mężczyźni twojego życia nigdzie nie uciekną.

   Nie zważając na nic delikatnie odsłoniłam poły materiału. Pierwsze co ujrzałam, to burza czarno-szarych włosów, skulona postać nagle się wyprostowała. Spojrzały na mnie ostre, zimne oczy.
- Syriusz - szepnęłam i trochę odskoczyłam.
    Harry spojrzał w naszym kierunku. Nagle spostrzegłam, że ma bardziej pomarszczoną skórę niż jeszcze parę minut temu. Znów zerknęłam na Blacka. Mężczyzna z kolei wydawał się z każdą kolejną chwilą coraz młodszy.
- Okłamałeś nas - powiedziałam na głos. - To nie życie Luka było powiązane z Syriusza tylko...
- Brawo - Czarny Pan ukazał się na scenie, wyglądał prawie, jak żywy. Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej namacalny. Ożywał, kosztem mojego dziecka.
- Co na to Slytherin, co z jego wielkim powrotem, przecież to wszystko miało być dla niego? - przestałam płakać. Poczułam przypływ determinacji, siły i zaparcia, żaru, który tlił się w moim sercu. Nie mogłam się poddać, musiałam chwytać się każdej deski ratunku.
- A jak myślisz, dlaczego tu jesteś? - zaśmiał się mężczyzna i popchnął w moją stronę powstającego Łapę. - Ale nie martw się. Dam wam wszystkim czas, godzinę, aby ojcowie wreszcie mogli lepiej poznać swoje pociechy, każde własne. Godzinę, aby się lepiej poznać... Znajcie moje dobre serce.

   Nagle wszystko zniknęło. Zostałam sama z Syriuszem. On podniósł mi podbródek i pocałował w czoło.
- Witaj dziecko - szepnął. A mnie przeszedł zimny dreszcz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro