Rozdział VII
~ Harry ~
Od dawna nie miałem tak realnych snów, niebezpiecznych wizji, które mogły być prawdą. Teraz jednak znów przeżywałem więcej niż powinienem, widziałem i czułem, jakbym... jakbym był nim.
Stałem wśród pięknych rozłożystych drzew, na środku piaszczystej drogi. Po lewej stronie miałem gęsty zagajnik, po prawej zaś kilka brzóz i większych krzewów. W oddali widziałem ruiny jakieś chatki. Dom Toma. Po dłuższej chwili odwróciłem wzrok i ruszyłem przed siebie.
Powrót do korzeni. Ani jego, ani tym bardziej mnie, nie dopadła melancholia, miejsce mieszkania ostatnich z rodu Salaraza nie było powodem do dumy i obaj zdawaliśmy sobie z tego sprawę, jednak... były inne rzeczy do załatwienia. Głos w głowie Toma (który dzielił ze mną swój umysł) , był dziwny, nachalny i porywczy. Wpijał się w struktury mózgu, uciskał go i wydawał komendy w języku węży. Przestraszyłem się. Ten głos namawiał do morderstwa, a Tom się nie opierał. Był wściekły, poniżony i zły. Nienawidził siebie, swojej martwej matki, ,,spluganej przez jakiegoś mugola, krwi. Wiedział, że nie zostało wiele czasu, dokądś się śpieszył..coś przeczuwał.
Szedłem, albo to raczej on szedł przed siebie, głowę miał podniesioną wysoko, przynajmniej przed zwykłymi ludźmi (którymi tak bardzo gardził), mógł odgrywać rolę kogoś kim nie był. Niebo pooszarzało, słońce skryło się za chmurami, jego twarz okrył cień. Uśmiechnął się. Dotknął miejsca, gdzie powinno być serce i uśmiechnął się blado.
- Zaczyna się - szepnął do siebie, a ja zostałem wyrwany ze snu.
***
Spałem przez cały dzień i calusieńką noc. Gdy się obudziłem Hermiony już nie było. Odwiedzała dzisiaj Ginny.
Spojrzałem na lustro, które zdobiło jedno z drzwi szafy. Zmieniłem się, dźwigałem wielki ciężar, z którym musiałem się kryć, to siostra Rona była godna współczucia, ja nie. Ona mogła zostać alkoholiczką, robić mi o wszystko awantury, ja musiałem to znosić.
Na nowo opadłem na poduszki i nakryłem głowę kołdrą. Miałem ten dzień całkowicie wolny, byłem zupełnie sam. Cały dzień dla mnie.
Jeszcze parę lat temu bym się z tego ucieszył, z radością wziąłbym Draco i razem z nim, z dala od pracy, poszedł gdzieś na piwo, bilard, byle gdzie. Teraz ta obcia odpadała. On był zawalony papierami.
Musiałem się zmierzyć z samym sobą. Wstałem i założyłem kapcie, poszedłem do kuchni, gdzie czekała na mnie trochę wystudzona herbata. Wziąłem ją i ruszyłem w stronę lodówki. Była praktycznie pusta. Kilka pomidorów, mały kawałek żółtego sera i ostatni, podejrzanie zielony kawałek szynki. Przydałoby się zrobić zakupy.
Spojrzałem na książkę kucharską Ginny, leżącą na stole. Dawno nikt jej nie używał. Wziąłem ją do ręki i zacząłem przeglądać, zamierzałem zrobić coś specjalnego dla siebie i Hermiony. Bez użycia czarów, w końcu obydwoje wywodziliśmy się z mugolskiej rodziny.
Już miałem pójść do pokoju, kiedy poczułem straszne pieczenie, znów bolała mnie blizna. Jednocześnie coś ciągnęło mnie w najbardziej ode mnie oddaloną część kuchni. Mimo bólu poszedłem tam.
Na podłodze leżał przewrócony kubek. Niedaleko niego znajdowały się, jakby zatarte, słabo widoczne, czerwone smugi. Krew. Głośno przełknąłem ślinę, tu wydarzyło się coś dziwnego, a ja nie wiedziałem o co chodzi.
Wybiegłem do salonu i wybrałem numer do Nory. Nikt nie odebrał. Do tej pory byłem pewny, że dziewczyna jest u Wesleyów, teraz naszły mnie poważne wątpliwości. Te smugi... tak jak by ktoś nieudolnie chciał zatrzeć ślady...
Jedyne co mogłem teraz zrobić, to wyłowić z morza papierkowej roboty Malfoya i zmusić go, do udzielenia mi pomocy.
***
Draco zjawił się wcześniej niż się spodziewałem. Wyglądał na wykończonego, ale przywitał mnie grymasem, który można było uznać za uśmiech.
- Były lata, kiedy za porwanie tej szlamy, miałbym ochotę kogoś ozłocić, ale teraz... miała duże szanse nam się do czegoś przydać - powiedział na powitanie. - W sumie nie wiem co mam ci powiedzieć, moim zdaniem to nie przypadek, że zniknęła akurat teraz.
- Sądzisz, że... - zacząłem, ale głos mi się załamał.
- Są dwa wyjścia albo to co myślisz, albo Ron...
- Ron? - ta krew. Nie pasowało mi to do niego. On by jej nie zranił, nie szkrzywdziłby jej. Może i ostatnio im się nie układało, ale...
- Twój przyjaciel już dawno przestał być pozytywną postacią - uśmiechnął się do siebie i usiadł na podłodze. Długie, blond pasma włosów opadły mu na twarz dopiero po chwili zorientowałem się, że nie zdąrzył ich uczesać.
- Spiedzyłeś się? - zapytałem, a on potrząsnął głową, przygryzł różową wargę.
- Ty w ogóle masz pomysł gdzie zacząć? - uniósł brew i przez chwilę znów stał się tym małym szczurkiem, którego pamiętałem ze szkolnych czasów.
- Poleciałbym do Nory - wzruszyłem ramionami.
- Możemy - zgodził się. - Ale możesz jeszcze pokazać mi ten kubek, który znalazłeś?
- Już go zabezpieczyłem. Przydałaby się Hermiona, ale no...
- Jasne. Masz pewność, że to jej krew? - wyjął różdżkę i zaczął się nią bawić.
- Mieszkamy tu we dwoje.
***
Kilkanaście minut później już byliśmy przy Norze. Zanim zdążyłem zapukać, drzwi otworzyła Molly. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak niechlujnie.
- Harry? - szeroko otworzyła oczy. - Miałam po ciebie jechać!
- Coś z Hermioną? - wypaliłem.
- COŚ z Ginny - warknęła. - Twoja ŻONA zniknęła.
- Jak to? - zbladłem. Dwie czarodziejki jednego dnia, to nie mógł być przypadek
- Hermiona przyszła rano, my z Arturem musieliśmy załatwić parę rzeczy na mieście, zostawiliśmy je same. Wróciliśmy dosłownie chwilę temu. Szukałam ich w całym domu, ale ich po prostu nie ma.
- Hermiona tu była? - ten fakt dawał jasną informację gdzie i mniej więcej kiedy została porwana. Pozostało pytanie. Po co? To, że zniknęła także Ginny raczej wykluczało Rona z kręgu podejrzanych.
- Możemy zobaczyć pokój córki? - odezwał się w pewnym momencie Drako.
- Malfoy w moim domu? - pan Wesley stanął obok swojej żony i położył jej rękę na ramieniu.
- Uwierz, nie sprawia mi to przyjemności - westchnął blondyn i napiął mięśnie.
- Draco jest świetnym specjalistą - wyjaśniłem i spojrzałem pytająco na Wesleyów.
- Zapraszamy do pałacu - Artur zacisnął zęby i ruszył w głąb domu.
W środku panował nieskazitelny porządek, widać było, że dzieci już dawno się wyprowadziło. W porównaniu do Nory, którą znałem, było tu za cicho. Każdy dźwięk stawał się tu intruzem, przerywając tę słodką ciszę. Niepewnie poszedłem na górę, cały czas czułem na sobie wzrok Molly. Kobieta została na dole, ale nie miałem wątpliwości, że z uwagą śledzi każdy mój ruch.
- Mimo tylu lat, nadal nie mogę zrozumieć, co ty widziałeś w Ronie, Hermiona - jasne, inteligentna i mądra, Ginny miała ten swój urok, ale no najmłodszy z braci... Czasami mam wrażenie, że zrobiłeś mi na złość..
- Tak nie jest - pokręciłem głową i skręciłem do dawnego pokoju mojej żony. - A nawet, gdybyś miał rację, to co? Nic już nie zmienisz.
- Śmiałbym się z ciebie, zmarnowałeś wiele lat. Szansę na normalne życie z Hermioną, no nie oszukujmy, zawsze was do siebie ciągnęło. Silny charakter do silnego charakteru, mądrość do sławy, inteligencje do brawury. Lojalność do lojalności. Oddałeś ją bez walki, wmawiając sobie, że siostra przyjaciela to najlepsze rozwiązanie, byłeś głupi i dla tego nie trafiłeś do Slytherinu, Potter - blondyn rozejrzał się po klitce i aż skrzywił się na widok brudu, śladu starych, tanich zabawek i już dawno nie modnych ubrań.
- Dzięki za motywujący monolog, Draco, z całą pewnością sobie to kiedyś przemyślę, ale teraz mam inne, ważne zajęcia.
Mężczyzna uśmiechnął się i podszedł do zakurzonego biurka. Niczego nie dotykał, tylko patrzył.
- Ginny interesowała się hisytorią, rysunkiem, albo po prostu runami? - zapytał nagle Malfoy.
- To działka Hermiony - powiedziałem i spojrzałem na zdjęcia wiszące przy łóżku. Na wszystkich byłem ja i ona.
- Myślisz, że Miona próbowała pomóc Ginny w dziwny sposób, no nie wiem... może za pomocą jakiś nieznanych nam zaklęć?
- Wątpie, może prezent od jednej dla drugiej?
- Nie... Ginny naprawdę była w bardzo złym stanie, a Hermiona niczego nie szykowała.
- To skąd to tutaj? - zapytał i wzrokiem przebiegł w stronę okna. - Myślisz, że porywacz uciekł tędy?
- Nie rozdrabniaj się Draco, najpierw runy, to nie byle jaka poszlaka, potem technicy i dopiero wtedy możemy ustalić, kiedy dokładnie, którędy ucikł porywacz.
- Oczywiście szefie - Malfoy westchnął i usiadł na jednym z krzeseł. Wyjął telefon i zaczął wydzwaniać, używając swojego profesjonalnego tonu, ja usiadłem przy łóżku i oparłem głowęm. Chciałem zamknąć oczy, ale wtedy natrafiłem na jakąś kopertę. Wziąłem ją i z drżącym sercem zacząłem czytać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro