2.
Następnego dnia z samego rana piszę wiadomość do Jaspera, że chcę go zobaczyć przed zajęciami. Proponuje, że podjedzie po mnie swoim samochodem pod dom, ale mu odmawiam. Wprawdzie mamy nie ma w domu, jest już w pracy, ale myślę, że spacer z rana dobrze mi zrobi.
Ubieram się w koszulę i dżinsy. Już od dawna przyjęłam zasadę, że do szkoły należy ubierać się schludnie i elegancko, ale nie wyzywająco. Włosy związuję w koczek, a na twarz nakładam jedynie krem nawilżający. Nie maluję się do szkoły, nie widzę w tym sensu.
Wchodzę do kuchni i upewniam się, że jestem sama.
– Mamo? – pytam, ale odpowiada mi cisza. Odetchnąwszy z ulgą, biorę do ręki szklankę i nalewam do pełna wody.
Zaglądam do lodówki. Cholera. Pusto. Cóż, będę musiała obyć się bez śniadania.
W moim portfelu również jest pusto. Zapowiada się, że aż do pory obiadowej nic nie zjem. Trudno.
Biorę do ręki torbę i wsuwam na stopy trampki, gdy słyszę odgłosy wjeżdżającego na podwórko samochodu. Na zewnątrz stoi ładny, elegancki samochód...
– Jasper! Mówiłam ci, że zobaczymy się przed szkołą! – krzyczę, ledwo wychodzę z domu. – A co, gdyby moja mama tutaj była?
Jasper podchodzi do mnie beztroskim krokiem i całuje mnie w policzek.
– Zrobiłbym dokładnie to samo, co teraz, a później tłumaczyłbym się twojej matce, żebyś to ty nie musiała tego robić – mówi chłopak i obejmuje mnie w talii. – Chodź, Rosie. Zawiozę cię do szkoły. Na którą masz?
– Na dziewiątą trzydzieści – odpowiadam. Jest ósma.
– Samochodem stąd jest dziesięć minut drogi – zauważa Jasper. – Mam w bagażniku koc, pójdziemy posiedzieć chwilę w parku.
Nie mając innego wyboru, zgadzam się. Jasper zabiera moją torebkę i kładzie ją na tylnim siedzeniu. Mi z kolei otwiera drzwi, zachęcając, żebym usiadła.
Istotnie, zabiera mnie do parku. Tam rozkłada kocyk i – nie czekając na moją reakcję – przytula mnie.
Oddaję się cała temu przytuleniu. Czuję, że właśnie tego teraz potrzebuję. On zapewne też o tym wie.
Lekko odchyla rękawy mojej koszuli. Dostrzega siniaki na nadgarstkach. Patrzy na mnie ze współczuciem i obdarowywuje te miejsca pocałunkiem.
– Kazałem ci dzwonić...
– Nie mogę, Jas... Nie chcę, żebyś i ty musiał się z nią spotkać.
– Rosemary, ja nie mogę znieść tego, jak ona cię traktuje – w jego głosie wyczuwam jakby szloch. – Nie chcę, żebyś była z tym sama.
– Mam ciebie. I Trishę, Lydię...
– I żadnemu z nas nie pozwalasz sobie pomóc. Mówiłem ci niejednokrotnie. Niech ona tylko coś ci zrobi, zadzwoń do mnie, a przyjadę i zabiorę cię na noc... Ani razu nie zadzwoniłaś.
– Nie mogę do ciebie zadzwonić przy matce...
– Dlaczego? Przecież jeżeli byłoby to problemem, i tak będę już w drodze po ciebie.
– Ale byłabym później problemem dla twoich rodziców...
– Zapewniam, że nie mieliby z tobą żadnego problemu. Zresztą, Rose, jesteś już dorosła, a boisz się odezwać.
– To nie jest takie proste...
Wiem, że czuje się odrzucony. Ale nie chcę go wplątywać bardziej w moje problemy. Już i tak przeżywa za bardzo.
Z czułością ucałowuje mnie w czoło.
– Nie zasługujesz na takie życie. Niedługo kończysz szkołę, i co wtedy? Studia też wybierze ci matka? Załatwi ci pracę? Nie pozwoli się wyprowadzić?
Słucham go w milczeniu. Chłopak mocno mnie do siebie tuli, a ja z całych sił się w niego wtulam. Przy nikim nie czuję się tak bezpiecznie i dobrze, jak przy nim.
– Znajdź w sobie siłę, Rosie. Dobrze wiesz, że cokolwiek postanowisz, ja postaram się ci pomóc – szepnął, puszczając mnie. – Chodź. Zawiozę cię do szkoły.
Podaje mi rękę, żeby pomóc mi wstać. Wracamy razem do jego samochodu, gdzie zajmuję miejsce obok miejsca kierowcy i kładę plecak na podłodze. Z głośników słyszę Sweet Child O' Mine. Jasper uwielbia Gunsów.
– I hate to look into those eyes and see an ounce of pain – śpiewa ten fragment razem z wokalistą i spogląda przez moment na mnie. Jego spojrzenie jest bardzo wymowne.
Całą drogę spędzamy w milczeniu, przerywanym jedynie podśpiewywaniem jakichś piosenek. Lubię słuchać, jak Jas śpiewa. Ma specyficzny, ale bardzo ładny głos, choć nigdy nie uczył się śpiewu na poważnie.
– A ty o której zaczynasz? – pytam, gdy zauważam, że zbliżamy się do szkoły.
– A która godzina?
– Dziewiąta.
Jasper parska śmiechem.
– To jestem o godzinę spóźniony – mówi. – Ale nawet nie próbuj mnie pouczać. Stwierdziłem, że bardziej przydam się tobie, niż w szkole.
Nie odpowiadam mu. Podjeżdżamy na szkolny parking, gdzie Jasper zostawia swoje auto. Wysiada jako pierwszy i otwiera mi drzwi.
– Co masz teraz? – pyta, gdy wysiadam ze samochodu.
Szybko próbuję przypomnieć sobie swój plan zajęć. Mamy już kwiecień, a ja nadal nie mogę go zapamiętać.
– Historię – odpowiadam po chwili. – A ty?
– Angielski – w przeciwieństwie do mnie, Jas nie zastanawia się nawet przez moment. – Napisz mi, jak będziesz kończyła. Odwiozę cię do domu.
To mówiąc, mocno mnie przytula, wiedząc, że raczej się nie zobaczymy, chyba że przypadkiem na korytarzu. Korzystam z tego całą sobą. Uwielbiam się do niego przytulać.
– Trzymaj się, Rosemary – żegna się i mnie puszcza.
Przez chwilę jeszcze na siebie patrzymy. Naprawdę, bardzo nie chcę, żeby odchodził. W końcu jednak odwracam się i idę w swoją stronę, gdzie czekają na mnie Lydia i Trisha.
– Cześć – witam się z nimi, rzucając torbę na ziemię. Z niechęcią siadam na podłodze, tuż obok sali, w której za moment miałam mieć lekcję.
– Wszystko okej? – pyta Trish, siadając obok mnie. W jej głosie wyczuwam troskę.
– U mnie nigdy nie jest okej – odpowiadam i kładę głowę na ramieniu przyjaciółki. Ona mnie lekko przytula.
Nie drąży tematu. Już wieki temu zabroniłam dziewczynom komentować sytuację z moją matką. Nie chcę, żeby martwiły się mną, obie mają swoje życia.
Trish nie chce mnie puścić. Jest dla mnie kimś w rodzaju troskliwej mamusi, traktującej mnie jak dziecko, ale na swój własny, kochany sposób. Uwielbiam ją za to.
Lydia, którą mimo wszystko również kocham całym sercem, jest zupełnie inna. To typowa młoda kobieta, uwielbiająca dobrze wyglądać i spędzająca swój wolny czas głównie na zakupach. Zresztą, ma niesamowicie dobry gust i zawsze z chęcią doradza mi i Trish odnośnie ubrań. Mimo to jest też wyjątkowo wyluzowana, ale i pracowita. Świetnie się uczy, planuje pójść na studia prawnicze. Poza tym, przyjaźń z nią ma ogromny plus. Łatwo przychodzi jej się dzielić z nami swoimi pracami domowymi, a jeżeli są inne – zawsze pomaga je zrobić.
– Cholera. To może... wyjdziemy na kawę po lekcjach? – proponuje Lydia. – Dobrze ci to zrobi.
– Nie mogę – odmawiam. – Jasper ma mnie odwieźć po lekcjach. I nie obraźcie się, ale wolę ten czas spędzić z nim – tłumaczę.
Dziewczyny wiedzą, że ja i Jasper się przyjaźnimy. Myślę, że w pewnym stopniu mi zazdroszczą. Mój przyjaciel uchodzi za jednego z przystojniejszych chłopaków na roku, a przy tym nie przejawia niemal żadnego zainteresowania związkami! Bez wątpienia Trish i Lydia też są nim zauroczone.
Dziewczyny patrzą po sobie.
– Jasne, Rose. Pójdziemy innym razem.
Chyba nie są zachwycone moją odpowiedzią, więc cicho dodaję:
– Przepraszam, dziewczyny.
– Nie szkodzi. Jego towarzystwo przyda ci się bardziej niż nasze – Trish klepie mnie po ramieniu, po czym bierze swoją torbę i odchodzi, zapewne w kierunku pracowni, w której miała zajęcia.
Dzwoni dzwonek. Lydia wyciąga do mnie rękę, żeby pomóc mi wstać.
– Chodź, Rosemary. Mam nadzieję, że jesteś dzisiaj na tyle gotowa na zajęcia, że nie będę musiała znowu ratować ci dupy.
Uśmiecham się do niej, co ona od razu rozszyfrowuje.
– Tak właśnie myślałam – Lydia odwzajemnia mój uśmiech. – Ale proszę. Nie rzucaj się dzisiaj za bardzo w oczy.
Posyłam jej pytające spojrzenie. Lydia wydaje się rozbawiona.
– Też się nie przygotowałam.
– Lydio Goldstein! Tego się po tobie nie spodziewałam – śmieję się, a potem obie, rozbawione, wchodzimy do pracowni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro