Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zasady

Witam wszystkich serdecznie!
Dwudziesty rozdział!!!
Jak ten czas szybko leci iż już jesteśmy tak daleko prawie 3 miesiąc!
Jakie plany na weekend?
Miłego dzionka życzę wszystkim

-No, no, no młody, a mogłeś ominąć to co się z tobą stało - rozpoznałem słabo głos Jamesa, który wszedł do pomieszczenia, a na jego ustach gościł lodowaty wręcz przerażający mnie uśmiech. Zatrząsłem się cały gdyż nie potrafiłem powstrzymać swojej reakcji, bałem się po prostu choć był mniejszym złem od mego ojca. To jednak nadal był złym człowiekiem, który chyba nie miał granic - wystarczyło tylko zrobić to co ci kazaliśmy, a nie rozchorował byś się - rzekł stojąc nade mną i miałem wrażenie, że te zielone oczy wręcz we mnie wypalały dziurę.

-James... szefie nie strasz go i tak wystarczająco się boi - Chase był moim wybawieniem w tej chwili gdyż mężczyzna odsunął się ode mnie, a ja mogłem wziąć oddech gdyż nie sądziłem nawet oraz nie zauważyłem tego iż wstrzymałem oddech.

-I dobrze, że się boi, bo przynajmniej wie iż to nie są przelewki oraz gdzie jest jego miejsce - przełknąłem ciężko ślinę przez bolące gardło widząc ten pogardliwy wzrok na sobie.

-Poniekąd, ale wolałbym żebyśmy go wychowali pod posłuszeństwo oraz przywiązanie niż przez lęk czy strach. Wiesz, że wtedy ludzie nie są lojalni wobec niektórych - nie rozumiałem o czym rozmawiają, ale starałem się zrozumieć, bo może coś interesującego mi powiedzą o mnie lub kogoś do kogo mógłbym iść.

-Nie musisz mnie pouczać Chase! - był zły z powodu iż mężczyzna podważa jego zachowanie chyba względem mojej osoby. Było to dziwne iż obca mi osoba sprzeciwia się przeciwko swojemu szefowi by chronić mnie.

-Nie pouczam James po prostu stwierdzam fakt. Nie chcę potem sklejać go po twoich karach wystarczająco jest już słaby, a zamknąłeś go w piwnicy bez dobrego ubioru na tyle czasu.

-Chcesz mi powiedzieć, że to moja wina?

-Aczkolwiek to tak, tym bardziej sam wiesz jak tam jest - odparł odsuwając ode mnie mężczyznę. Widziałem, że z czymś przyszedł, ale nie byłem w stanie dokładnie spojrzeć na to - zaświeć światło, bo po ciemku mu nie pomogę.

-Dobra - odparł mężczyzna, a po chwili oślepiło mnie białe światło na co od razu zamknąłem oczy. Nie rozumiałem kto daje takie żarówki do pokoju.

-Nie kwestionuje twoich wyborów, ale to jest dziecko James. Ma swoje potrzeby, które zaniedbaliście - oznajmił i czułem jak coś wbija się w moje ramię co nie było przyjemnym uczuciem.

-A ty za bardzo sobie względem niego pozwalasz Chase. Nie jest członkiem rodziny tylko pachołkiem, którego chcemy wykorzystać.

Kłócili się o mnie, a ja tego nienawidziłem w końcu mama zawsze kłóciła się z tatą. Miałem wrażenie, że nawet tu mnie nie chcą i jestem problemem, którym trzeba się zajmować na przymus. Nie wiem nawet kiedy chyba zasnąłem jeśli można tak nazwać to skoro mój organizm był wymęczony oraz odwodniony czy wygłodniały. Obudziłem się ponownie gdy w pomieszczeniu było ciemno, a jedynym źródłem światła były uchylone drzwi przez które dostawało się słabe światło. Czułem się znacznie lepiej niż wcześniej. Zdziwiony rozejrzałem się po pomieszczeniu w którym chyba było biurko oraz szafa. Nie było tu nic więcej, ale nie rozumiałem czemu nie obudziłem się w tym białym pomieszczeniu z łóżkami. Wziąłem głęboki wdech starając się podnieść co mi się udało dopiero po kilku próbach. Przetarłem dłonią oczy i spojrzałem na chyba weflon w dłoni. Nie byłem jednak pewny tego czy tak to się nazywa. Spojrzałem wokół starając się zauważyć coś więcej, ale było za ciemno by wyłapać jakieś dokładne detale. Nagle drzwi się uchyliły bardziej, a przez nie wszedł ktoś. Chyba zauważyłem te rude loki, ale nie byłem pewny aż do momentu gdy światło się zapaliło.

-O Dante dobrze, że nie śpisz - oznajmił z delikatnym uśmiechem wchodząc do środka. W dłoni miał coś parującego co mnie zainteresowało - mam dla ciebie kaszkę nie wiem czy lubisz, ale ona rozgrzewa. Więcej fajnie byłoby byś zjadł nim dam ci antybiotyk.

-Aantybiotyk? - spytałem bardzo cicho nie rozumiejąc po co mi to.

-Masz chyba zapalenie płuc więc wolę dmuchać na zimne nim się to rozrusza aż za bardzo - rzekł podając mi ciepły posiłek - zjedz na spokojnie.

-Czy jja będę musiał wrócić tam na dół?

-Niestety tam jest... hmmm - zamyślił się - wiesz Dante niestety musisz tam na dole, bo one potrzebują takiej temperatury by nie stracić właściwości - przechyliłem głowę w bok, bo jakoś tata normalnie je trzymał w pokoju czy dostawał w worku niż w jakiejś chłodni. Miałem wrażenie, że mnie kłamie albo ja czegoś w tym nie rozumiem. Wziąłem jednak się za jedzenie kaszki, chociaż była waniliowa to jednak nie smakowała niesamowicie dobrze. Lecz jadłem ją gdyż była ciepła i tak jak powiedział mi wcześniej Chase była potrzebna bym się rozgrzał, bo czułem jak jest mi zimno mimo iż wszędzie wokół powinno być ciepło. Mężczyzna usiadł sobie na krześle i czekał zapewne na to aż zjem, ale nie miałem ochoty na nie smaczne jedzenie. Jednakże rozumiałem, że musiałem to zjeść jeśli miał mi pomóc.

-To jest weflon? - spytałem gdyż chciałem się upewnić, że dobrze myślę.

-Tak to jest weflon byłeś kiedyś w szpitalu iż wiesz jak to się nazywa?

-Nie, ale chyba mama kiedyś wspominała o tym - mruknąłem w odpowiedzi.

-Mogę zadać ci ważne pytanie? - spojrzałem na niego mrużąc powieki gdyż nie rozumiałem co może być ważnego w jego ustach. Skinąłem jednak głową chcąc wiedzieć dokładnie o co chodzi - Co się stało z twoimi rodzicami? - poczułem jak zaciska mi się gardło, a przed oczami przeleciał mi obraz tego co się wydarzyło w Chicago. Spojrzałem smutny w kaszkę i powstrzymywałem się od płaczu. Nie chciałem mówić, ale każda myśl o tym powodowała jakiś ból wewnątrz mnie. Wiedziałem, że rozstanie boli i to mocno, ale nie sądziłem iż tak zareaguje. Nie chciałem już jeść, niechętnie odstawiłem miskę mężczyźnie na nogach i położyłem się, chowając się pod kocem. - Przepraszam nie chciałem cię zranić.

Nic nie zrani mnie już tak bardzo jak to iż moja własna matka przestała mnie kochać, nienawidziła nie tylko ojca, ale z drugiej strony mnie. Przeze mnie w końcu stracił pracę i popadł w nałóg, który przeniósł się na narkotyki po których odbijało mu na tyle iż krzywdził mnie i ranił. Jednak może zasłużyłem tak samo jak zasłużyłem by zostać zamkniętym. Przecież nie spełniłem warunku umowy więc zasłużyłem na karę jako było złe traktowanie. W końcu tata też mnie karał nie jeden raz gdy coś zrobiłem źle. Może rzeczywiście tak jest wszędzie i tylko mi się wydaje, że tak nie powinno być. Wziąłem głęboki wdech oraz wydech kuląc się chociaż nie chciałem pokazywać tego mu. Słyszałem z jego strony westchnienie czy to oznaczało, że jest na mnie zły i czy znów coś źle zrobiłem czy zasługuje na karę. Zacisnąłem mocno dłonie na koszulce i nie potrafiłem opanować swojego ciała oraz reakcji. Jednak mężczyzna nie zmuszał mnie do współpracy czy też nie robił nic by mnie dotknąć. Chyba podał mi lekarstwo do kroplówki, bo nie dawał mi niczego albo po prostu stwierdził, że nic z tego. W końcu za dużo nie zjadłem wręcz praktycznie nic nie tknąłem. Pociągnąłem nosem gdy zrozumiałem, że zostałem sam, a po chwili schowałem twarz w poduszce łkając żałośnie. Tęskniłem za mamą i za siostrą tak bardzo, ale wiedziałem, że nie spotkamy się gdyż nie wiedziałem gdzie jest ma siostra. Płakałem dość długo aż znów usnąłem z zmęczenia.

Obudziły mnie jakieś hałasy z dołu i nie do końca rozumiem co się dzieje. Ziewnąłem cicho i zrozumiałem, że zasnąłem na brzuchu co nie będzie przyjemne w staniu gdyż czułem już jak zdrętwiało mi ciało. Brałem głębokie wdechy starając się obrócić na plecy, ale nie byłem w stanie. To było takie bolące i nie przyjemne gdy mrówki chodziły po moim ciele, ale po chwili obróciłem się na plecy lecz ból nie minął. Czyżbym dostał paraliżu nocnego przez to jak spałem czy po prostu moje ciało było na tyle zmęczone iż tak mi zrobiło. Pociągnąłem nosem i brałem głębokie wdechy. Po chwili przypomniałem sobie o tym, że byłem przypięty do kroplówki i czy przez przypadek jej nie rozwaliłem jednak w dłoni miałem tylko weflon, który nieprzyjemne mnie bolał choć się nie dziwiłem, bo chyba to uciskałem długo. Leżałem tak wpatrując się w syfit w biały sufit pokoju i czekałem aż ból minie. W końcu powinien minąć sam, a jak nie to będę miał problem. Jednak po kilku minutach w bezruchu ból trochę ustąpił więc zacząłem ruszać nogami i rękami by pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia.

Gdy udało mi się podnosiłem się do siadu gdyż czułem się znacznie lepiej niż wcześniej. Przez uchylone drzwi wpadało światło do pokoju gdyż zauważyłem, że nie ma tu okna. Niepewnie podniosłem się na równe nogi i na początku prawie bym upadł gdyby nie to, że złapałem się krzesła. Było tu dość mało miejsca jakby ktoś kantorek przerobił na pokój. Powolnymi krokami zbliżyłem się do drzwi i przez nie niepewnie się wychyliłem. Korytarz wydawał się być pusty, a ja już nawet nie zerwałem uwagi na to, że jestem przebrany w coś innego niż byłem. Wziąłem niespokojny wdech i wyszedłem z pokoju starając się iść jak najszybciej oraz naj ciszej przedostać się gdziekolwiek. Skoro nikogo nie było obok mnie może znajdę mój plecak, a wtedy może uda mi się stąd uciec w końcu nie wie mężczyzna za dużo oprócz tego jak się nazywam. Zgłoszę sytuację na policji może oni coś z tym zrobią, a ja sam może dam radę uciec. Tylko gdzie uciec, może powinienem to jeszcze przemyśleć. Powoli przeszedłem do drzwi naprzeciwko i okazało się, że były zamknięte. Rozejrzałem się wokół nie wiedząc gdzie mam iść. Do końca korytarza tak naprawdę po lewej stronie była ta sala gdzie były te medyczne rzeczy, ale nie byłem na przeciwko. Od razu podszedłem do drzwi obok i niepewnie popchnąłem je do środka, a moim oczom ukazał się pusty pokój. Nie było w nim niczego co mnie zaskoczyło, ale szybko wyszedłem z niego upewniając się czy nikogo na pewno nie ma. Było tu z siedem pomieszczeń gdyż było siedem par drzwi. Po lewej stronie było ich tylko trzy, a po prawej wiecej co mnie dziwiło jakim cudem tu jest mniej, a tu więcej. Jednakże każde drzwi, które chciałem otworzyć były zamknięte oprócz drzwi do tej białej sali oraz łazienki, która była tuż obok pokoju w którym się obudziłem. Antresola, bo chyba tak to się nazywało sięgała do miejsca gdzie były drzwi na dół. Wolnym krokiem szedłem na koniec gdzie był mały stolik i cztery pufy. Stąd był idealny widok na dół więc od razu zauważyłem dwójkę ludzi. Tego czarnowłosego już widziałem przy niebieskowłosym, ale przy nim był jakiś blondyn z szarymi końcówkami. Patrzyłem dokładnie na nich starając wywnioskować to czy są dobrzy czy jednak źli. Ponieważ szatyn, niebieski oraz blond włosy mężczyźni nie byli dość przyjaźni. Oparłem głowę o drewnianą barierkę i obserwowałem ich nie mając nic innego do roboty. Nie byłem w stanie nic znaleźć u góry skoro wszystko było zamknięte, a nie wiedziałem nawet gdzie mam znaleźć swoje rzeczy. Chociaż nie patrzyłem do szafy w tym pokoju co byłem, a chyba powinienem. Podniosłem się i zapomniałem o barierce. Syknąłem z bólu, bo uderzyłem głową dość mocno, a rozmowa mężczyzn ucichła. Czarnowłosy podniósł głowę i o zgrozo na mnie spojrzał. Chciałem uciec, ale nie potrafiłem zmusić swoje ciało do ruchu.

-Hej młody! - jego ton głosu był dość wysoki, ale nie mogłem usłyszeć czy jest zły czy nie - Chodź na dół dostaniesz śniadanie! - przełknąłem ciężko ślinę i zatrząsłem się nie wiedząc czy chce schodzić na dół. Nie znałem ich nie znałem tu wszystkich co powodowało we mnie wewnętrzny lęk.

-On chyba się boi - prychnął śmiechem blondyn i wstał od blatu idąc w stronę schodów. Poczułem jak serce mi przyspiesza, bo to oznacza, że idzie w moją stronę. Byłem tak przestraszony myślą, że wysoki mężczyzna idzie w moim kierunku, że aż zacząłem się wycofywać do ściany -  no młody nie chce ci zrobić krzywdy - powiedział, ale jednak złapał mnie za ramię i na siłę wyciągnął z mojej kryjówki przed nim. Czułem jak bierze mnie przez ramię i idzie, ale walczyłem ze swoją paniką oraz tym, że trudno było mi wziąć oddech. Kiedy poczułem jak mnie puszcza i zostawia od razu skuliłem się odsuwając od niego jak najdalej. Z lękiem wtuliem się w swoje nogi.

-Spokojnie młody nic ci nie zrobimy! Jestem Emrys, a ten idiota, który cię przyniósł to jest Tom - uśmiechnął się, ale mi nie było do uśmiechu. Chciałem wrócić do tego pokoju gdzie się obudziłem i nie wychodzić z niego w ogóle.

-Masz kanapki i jedz, Chase kazał ci zrobić jakieś z witaminami czy ciul mu tam chodziło - wzruszył ramionami i zasiadł przy Emrysie, który cały czas uśmiechał się do mnie. Jednak miałem wrażenie, że w jego szarych oczach coś jest coś czego nie chciałem znać. Jednak brązowe tęczówki przerażały mnie najbardziej, bo były tak zbliżone kolorem do ojca. Spojrzałem na kanapki z ogórkiem i pomidorem to na nich z obawą.

-Nie lubisz? Jak coś to możemy ci zrobić coś innego bardziej nie legalnego - uśmiechnął się tak dziwnie szeroko i bałem się tego co nazywa nielegalnym. To wszystko tu chyba było nie legalne, ale nie wiedziałem czy aby na pewno.

-Ma zjeść to co ma na talerzu - wyprostowałem się cały słysząc głos mężczyzny, który zwany jest tu szefem. Kątem oka spojrzałem do tyłu widząc biały koszulek za mną.

-Jasne szefie - odpowiedzieli naraz, a on zasiadł na rogu, ale czułem ten wzrok na sobie.

-Poszliście po niego?

-Był na antresoli i patrzył się na nas jak siedzimy przy stole więc poszedłem po niego, bo nie przyszedł gdy go zawołałem - wyjaśnił Tom, ale poczułem ten zimny wzrok na sobie przez to od razu spuściłem głowę w dół.

-Muszę chyba przedstawić ci zasady jakie tu działają oraz panują - jego głos był zimny i powodował, że miałem na ciele ciarki - robisz wszystko to co ci każemy, jeśli czegoś nie zrobisz jesteś karany za to. Bez powodów nie ma kar chyba, że naprawdę zrobisz coś nie tak. Masz słuchać się wszystkich bez znaczenia oprócz obcych osób. Jeśli będziesz się sprawować będziesz otrzymywać nagrody. Jeśli pomyślisz tylko o ucieczce... przestań od razu jeśli nie chcesz by ktoś cierpiał! - miałem wrażenie, że nie przestaje na mnie, a każde słowo z jego ust powodowało iż bolało mimo, że nie dotykał mnie - Rozumiesz?!

-Ttak - ledwo zmusiłem się do wypowiedzenia tego słowa czując presję nakładaną na mnie.

-A teraz jedz, bo zaraz możesz wrócić do oschłego chleba! - od razu wziąłem kanapkę w dłoń i ugryzłem ją by pokazać, że chce jeść, ale miałem wrażenie iż moje gardło jest zaciśnięte.

Czy Dante odważy się uciec?
Czy James żartuje z tymi karami?

2358 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro