Zapoznanie
Witam wszystkich serdecznie w kolejnym rozdziale!
Oj będzie się działo :3
Jak tam u was?
Życzę miłego dzionka
Wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi, a następnie spojrzałem na bok zainteresowany gdyż widziałem chyba pierwszy raz aż tyle książek i wszystkiego na całej ścianie półek. Byłem tak zainteresowany tym, że przestraszyłem się gdy ktoś odchrząknął. Skierowałem głowę od razu w przód widząc przed sobą dwa fotele z biurkiem oraz tego blondyna, który mnie tu porwał. Poczułem jak serce zaczyna mi bić niesamowicie szybko i wiedziałem, że powinien się przywitać, ale strach mnie sparaliżował.
-Co się mówi jak się wchodzi gdzieś?
-Ddzień ddobry - ledwo wydusiłem z siebie nie mogąc się ruszyć przez ten wyraz jego twarzy. Patrzył na mnie jakbym był nikim dla niego i miał rację w końcu wziął mnie z ulicy. Raczej powinienem być mu wdzięczny za to, że mi pomógł.
-Siadaj - pokazał dłonią na fotel więc aby go nie denerwować, bo wyglądał na takiego, ruszyłem powolnym krokiem w stronę krzesła na które usiadłem z lekkim oporem. Widziałem jak coś wyciąga z biurka i nie wiedziałem co mimo iż widziałem, że jest to chyba kartka papieru - Imię i nazwisko!
-Ppo co panu to? - spytałem cicho gdy on spojrzał na mnie i uśmiechnął się co nie za bardzo wzbudzało moje zaufanie wobec mężczyzny.
-A jak mam ci pomóc w znalezieniu dziadków skoro nie chcesz mi powiedzieć jak się nazywasz? - musiałem przyznać rację mu w tym, ale mama zawsze mówiła, że nieznajomy nie powinienem mówić nic odnośnie siebie oraz domu. Chociaż ona nie żyje, a ja nie mam już nikogo. Zacisnąłem dłonie na podkoszulce i teraz zauważyłem, że jest ona przebrana, a nie pamiętam abym przebierał.
-Ddante Capela - odpowiedziałem po dłuższej chwili cichy między nami, ale ta cisza była bardzo nieprzyjemna i denerwowałem się rozmową z mężczyzną.
-Lat? - był zimny wobec mnie i całkiem inny od Chasa.
-Oosiem.
-Skąd jesteś?
-Ddlaczego takie pytania? - nie rozumiałem dlaczego takie coś pyta.
-Muszę zgłosić cię na policji więc muszę wiedzieć o tobie wszystko więc lepiej przestań pytać, a lepiej zacznij odpowiadać! - okrzyczał mnie przez to zacisnąłem dłonie na koszulce mocniej i starłem się w ten sposób uspokoić.
-Miejsce zamieszkania?
-Chicago - to go chyba mocno zaskoczyło gdyż to kawał drogi z tego miejsca.
-Dobra tyle mi wystarczy - oznajmił podnosząc się z fotela i podszedł do całej ściany w półkach. Wyciągnął coś, a to włożył do środka. Zastanawiało mnie gdzie trafiłem i co to za miejsce, ale nie mogłem pytać mężczyznę widocznie to go denerwuje. Więc siedziałem w miejscu patrząc się na swoje ręce, nie mając innego zajęcia i obawiałem się o swoje życie choć czy miałem po co żyć. Rzuciłem szkołę gdy uciekłem z miasta, nie mam rodziny, a na dodatek zapewne umrę gdzieś z głodu jeśli nie znajdę dziadków. Nie chciałem jednak żyć jak pasożyt w tym miejscu, bo chyba nie o to chodzi w życiu, chociaż co ja tam mogę o nim wiedzieć. Nie znałem się na życiu, a wszystkie doświadczenia, które mnie spotkały powodowały powstanie muru przez który bałem się próbować przejść. To, że tu dotarłem był cudem iż dałem radę.
-Pprzepraszam - mruknąłem, bo chyba coś do mnie mówił, a ja go nie słuchałem.
-Słuchasz się mnie jasne?! Jeśli masz tu zostać młody masz robić to co ja każe!
-Ddobrze - spuściłem głowę gdyż nawet nie wiem kiedy ją delikatnie uniosłem by spojrzeć na mężczyznę.
-Nazywam się James Carter jestem tutejszym szefem wszystkich ludzi! Za pracujesz na to aby spłacić swój dług pieniężny względem mnie!
-Dług? - wtrąciłem się przez przypadek w jego zdanie, co wiązało się z krzywym spojrzeniem na moją osobę.
-Jedzenie, spanie i lekarstwa nie są tanie tym bardziej prawdopodobnie zbiegłeś z domu więc ukrywanie cię też jest drogie! Wyglądasz na mądrego dzieciaka więc wiesz, że jeśli chcesz przeżyć, musisz robić to co ci każe - oparł łokcie o biurko, a podbródek oparł na załączonych dłoniach. Widziałem w jego oczach chłód, ale i pewność siebie, która od niego wręcz biła, a mnie przytłaczała.
-Aale mówiłeś, że znajdziesz moich dziadków - powiedziałem patrząc się na niego z niedowierzaniem.
-Znajdę w swoim czasie, a aktualnie jesteś mi winny dużo pieniędzy do odpracowania!
-Aa co jeśli nie chciałem być ratowany? - no wiem skąd nabrało mnie na taką odwagę by z mężczyzną rozmawiać, ale widziałem jak marszczy czoło i jest niezadowolony z moich słów.
-Bez znaczenia młody czy chciałeś czy nie! Jeśli nie zgodzisz się na ten układ to znajdę twoich dziadków i policzę się z nimi w ten sposób, że nie odpłacą się do końca życia. Wybór zależy tylko od ciebie! - widziałem, że dobrze się bawi mnie szantażując, ale jeśli odpłacę te leki i wszystko to raczej dużo mi nie zejdzie czasu z tym. Następnie będę mógł wrócić do dziadków tylko nie wiedziałem czy oni mnie chcą, a co jeśli nie chcą i dlatego on mi daje taki wybór. Zacisnąłem dłonie tak mocno iż knykcie stały się wręcz białe. Czułem jak zaciska mi się gardło i wszystko co zjadłem idzie do góry. Nie byłem odpowiednio dorosły na takie wybory, bo obawiałem się tego, że jeśli wybiorę coś źle to konsekwencje dla obu stron będą katastroficzne. Brałem szybkie oddechowy myśląc gorączkowo nad tym wszystkim co mi powiedział. Może jednak lepiej będzie abym odpłacił mu, a dziadkowie mogą chwilę poczekać, bo i tak nie spodziewają się mnie.
-Zgadzam się na układ - powiedziałem nie patrząc się na niego i nerwy powodowały, że robiło mi się słabo.
-Cieszy mnie to niesamowicie Dante - zadrżałem słysząc jak zimnym tonem głosu, wypowiedział moje imię i nie rozumiem, dlaczego w ten sposób zareagowałem. Nagle pode mnie został przesunięty papier - liczę na twój podpis pod umową, która jest dla mnie oraz dla ciebie zobowiązaniem do spłaty - podał mi długopis, który niechętnie wziąłem od niego. Zawsze mama mówiła by czytać coś co się podpisuję, bo ojciec miał tendencje do wpadania w problemy i nałóg w który sam wpadł by uciec. Wziąłem kartkę w dłoń starając się przeczytać wszystko dosyć dokładnie. Chociaż nie rozumiałem niektórych rzeczy wydawało mi się, że chyba jestem w stanie to podpisać. Lecz tak nawet jakbym miał jakiś inny wybór to i tak by pewnie zmusił mnie do tego. Niechętnie położyłem umowę na biurku i podpisałem dokładnie swoim imieniem oraz nazwiskiem.
-Proszę - mruknąłem przysuwając w stronę mężczyzny wraz z długopisem.
-Witaj w takim razie na pokładzie młody - oznajmił wstając z fotela i biorąc umowę w dłoń, a następnie gdzieś ją wsadził - aktualnie wyzdrowiej, a potem pokaże ci się co masz robić by odpracować wszystkie pieniądze - rzekł, ale jego ton głosu nie zmienił się ani na trochę i chyba zrozumiałem już słowa Chasa.
-Ddobrze pprosze pana - powiedziałem siedząc nadal na krześle, bo nie wiedziałem co mam zrobić.
-Od dziś dla ciebie jestem szefem - poczułem jak ciarki przechodzą po moim ciele i skinąłem szybko głową na tak - masz wrócić do sali medycznej i tam zostać.
-Ddobrze szefie - ledwo byłem w stanie z siebie to wydusić, ale zszedłem z krzesła i powoli ruszyłem w stronę drzwi. Podniosłem się na palce i otworzyłem sobie klamką przejście, a następnie zamknąłem. Zdziwiłem się tym, że przy framudze stał rudowłosy.
-Zapewne skończyliście więc chodź oprowadzę cię po naszym domu, co ty na to?
-Miałem iść do góry do sali i tam zostać - odparłem cicho na słowa mężczyzny, który spochmurniał, ale skinął głową.
-To chodź zaprowadzę cię i może zbadam za ten czas - zaproponował więc skinąłem głową zgadzając się choć nie wiedziałem na co. Znów ruszyliśmy przez chyba salon z kuchnią aby dostać się do schodów, które prowadziły do góry. Jednak czułem wzrok na sobie dwóch mężczyzn, którzy siedzieli na kanapie, co mnie stresowało i powodowało iż delikatnie się trząsłem - Emrys i Peter nie są groźni to potulne baranki Dante. Po prostu pokazują ci twoje miejsce w hierarchii, ale nie na co się ich bać.
Skinąłem głową na jego słowa i posłusznie wszedłem do środka. Tak jak chciał dałem mu się przebadać cały tak jak to wymyślił. Starał się mnie zagadać, ale nie chciałem z nim rozmawiać. Byłem przyzwyczajony do tego, że nie mówiłem za dużo więc wolałem tu też nie mówić. Mama byłaby pewnie zawiedziona, że zostawiłem Maddie samą i nie wróciłem. Natomiast pojechałem nie wiadomo nawet gdzie by znaleźć rodzinę, ale nie pomyślałem o tym, że nie wiem gdzie mieszkają dokładnie. Po dokładnym sprawdzeniu mnie i stwierdzeniu iż źle się odżywiam oraz za mało witam spożywam, bo w końcu w moim wieku dzieci mają wzrost do prawie sto czterdzieści gdy ja miałem sto dziesięć. Leżałem na łóżku zastanawiając się co mogę tu zrobić by pozbyć się złych myśli, które mnie dręczyły. Przecież mama nie mogła by być tak bardzo zła w końcu kazała mi uciekać więc uciekłem. Miałem wrażenie, że nie powinno mnie tu nawet być, ale nic już nie mogłem zrobić. Podpisałem umowę z mężczyzną, że muszę odpracować wszystkie pieniądze przez pracę, którą mi wybierze. Nie rozumiałem tej rodziny tutaj za bardzo co mnie nie przekonywało do współpracy, ale bałem się kary. Nie wiedziałem poza tym gdzie jest mój plecak, a gdybym go zdobył i uciekł czy było by wtedy dla mnie lepiej. Myślałem chyba o każdej myśl, która przeszła mi przez głowę aż usnąłem, ponieważ mój organizm nadal nie był wystarczająco wypoczęty.
Kolejne dni skupiały się na tym iż siedziałem w tym miejscu i nie można było mi się ruszać z tego pomieszczenia, ale mogłem już spokojniej chodzić i dostawałem śniadanie, obiad oraz kolację. Zastanawiałem się ile będę musiał to spłacać co budziło mój lęk, ale może nie będzie tak źle. Jedynie Chase do mnie przychodził z jedzeniem oraz dawał leki, które miały przyspieszyć moje leczenie. Było już późno, a ja patrzyłem się w ścianę, byłem znużony jednym i tym samym choć trochę było jak w domu, ale przynajmniej tam Maddie biegała i robiła co chciała. Tu było za cicho tak pusto i bez życia. Zacisnąłem dłonie, bo miałem czekać aż przyjdzie Chase, ale było coraz później i czułem jak z każdą minutą tracę siłę. Nie mogłem jednak zasnąć, bo kazał mi poczekać. Nie chciałem jednak by był zły, że się go nie posłuchałem.
-Już jestem! Wybacz mieliśmy robotę - powiedział wchodząc do mojej sali i ledwo już kontaktowałem, ale poprawiłem się na leżance i spojrzałem na niego - nie powinienem cię tak długo trzymać potem będziesz mieć problem ze spaniem! - westchnął podając mi miskę z płatkami, którą wziąłem od niego niepewnie i zacząłem w ciszy jeść - Jak minął ci dzionek? No tak nie za bardzo chcesz rozmawiać i nie wiem dlaczego tak się dzieje. Nie chcesz o tym porozmawiać?
-Nie - mruknąłem cicho gdyż nie chciałem rozmawiać z nim na ten temat, dlaczego przestałem mówić po prostu nie powinienem rozmawiać w ogóle nie proszony. Tym bardziej, że nie chciałem rozmawiać mimo iż Chase był miły to nie potrafiłem się otworzyć przed mężczyzną.
-No dobrze - odparł wstając z krańca leżanki, a następnie podszedł do szafy gdzie były wszystkie leki. Wziął odpowiednie dla mnie i je podał gdy wrócił do mnie. Niechętnie je zażyłem gdyż nie przepadałem za tymi lekami, bo były zbyt duże dla mnie i problematyczne w połknięciu. - Jutro pokaże ci Aron co będziesz robić i tym podobne więc lepiej się go słuchaj tak jak reszty, bo mogą być niezbyt przyjemni gdy coś odwalisz.
-Rrozumiem - zestresował mnie mocno tymi słowami, ale nadal nie wiedziałem czym się interesują lub co robią. Z tego co usłyszałem od Chase to mogę pracować na pakowaniu czegoś, ale nie wiedziałem do końca co to było do tego pakowania.
-Do jutra młody i lepiej się wyśpij!
Skinąłem głową zgadzając się z nim i dopiero po chwili dokończyłem jedzenie, a następnie połknąłem te ochydne lekarstwa. Gdy już mogłem się położyć spać, drzwi się otworzyły, ale nie otwierałem oczu tylko starałem się udawać, że śpię. Nie wiedziałem kto to wszedł, ale wydawało mi się, że to jest ktoś obcy dla mnie. Zacisnąłem dłonie na swojej koszulce i nerwowo ją gniotłem by nie otworzyć oczu. Wziąłem spokojny wdech mimo szybko bijącego serca, ale drzwi się po chwili zamknęły. Odetchnąłem z ulgą i zauważyłem że zgasili mi światło. Mam nadzieję, że nie będę miał przez to problemów iż nie zgasiłem go. Po dłuższej chwili gdy zdołałem się uspokoić, zasnąłem.
Obudziło mnie wejście kogoś przez drzwi od razu otworzyłem oczy i podniosłem się do siadu. Zaskoczyłem się tym iż do środka wszedł jakiś szatyn, a nie Chase.
-Nazywam się Aron, jestem od dziś twoim szefem! Masz wykonywać moje rozkazy i polecenia względem tego co będę ci kazać w twojej nowej pracy - jego ton głosu był zimny, ale nie tak bardzo jak tego blondyna, który wręcz pożerał mnie zimnymi oczami - ubierz się i wyjdź z sali! - rzucił w moją stronę ciuchy, które znałem i były to one z mojego plecaka więc naszło mnie pytanie gdzie jest plecak. Jednakże musiałem wykonać jego polecenie więc ubrałem się w spodnie i bluzę. Nie rozumiałem tego, bo przecież na zewnątrz było strasznie ciepło i tutaj też.
Niepewnie wyszedłem przez drzwi w końcu to chyba on teraz jest moim szefem, chociaż już nic nie rozumiałem z tego. Przy drzwiach czekał wysoki szatyn na moje oko miał z około sto siedemdziesiąt dwa centymetry wzrostu więc był strasznie wysoki względem mnie. Zaskakiwało mnie to, że wszyscy praktycznie mieli tu zielone oczy, ale nikt nie miał niebieskich jak moje. Może byłem jakiś inny gdyż nie widziałem za dużo niebieskich oczu, a jeśli tak to nie były tak jasne jak moje. Niechętnie ruszyłem za mężczyzną, który nic nie mówił po prostu mnie prowadził w stronę schodów oraz potem odziwo do kolejnej pary drzwi koło kuchni. Zdziwiłem się dość mocno gdy zobaczyłem zejście na dół gdyż nie pamiętałem w sumie drogi tutaj na górę. Zeszliśmy na dół o jedno, a następnie znów i zrozumiałem, dlaczego ubrać się miałem tak ciepło. Było tu po prostu strasznie zimno co mnie trochę zniechęciło do wejścia w ciemny korytarz, który oświetlała tylko jedna lampa. Czułem się jak w jakimś horrorze więc spojrzałem na Arona chcąc się upewnić czy aby na pewno tu powinienem być.
-Idź do przodu powiem ci jakie drzwi - oznajmił nie zwracając nawet uwagi na to, że się boję.
Co Dante będzie musiał robić?
Czym zajmują się ci ludzie?
2288 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro