Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wątpliwości czy jest to...

Witam wszystkich serdecznie!
56 rozdział coraz bliżej do 60!
Zdałam egzaminy 🥹 więc mogę więcej czasu poświęcić na pisanie!
Dziś ciekawy rozdział!
Życzę miłego czytania!

Nim się obejrzałem szykowałem się na służbę. Bardzo chciałem oderwać się od rzeczywistości od tego wszystkiego co się ze mną dzieje i co we mnie siedzi. Wziąłem głęboki wdech patrząc się w lustro na swoją twarz. Tak bardzo siebie nienawidziłem i szczerze mówiąc powinienem już dawno, ale dawno skończyć ze sobą. Jednak pewne osoby nie pozwalały mi na to wręcz zabraniały. Choć Rightwillowi się udało mnie unormować to jednak wewnątrz mnie nadal byłem tym dzieciakiem, które powinno tamtego dnia umrzeć z rąk biologicznego ojca. Poprawiłem włosy tak aby schodziły mi na lewo oko lecz nie potrafiłem zapanować nad swoimi emocjami. Dalej w głowie miałem zachowanie Carbonary i nie rozumiałem, dlaczego nagle się zmieniło jego postrzeganie mnie. Ta jego propozycja była dziwna. Nie rozumiałem dlaczego teraz chcę rozmawiać ze mną skoro wcześniej byłem dla niego nikim.

Miałem taki mętlik w głowie, że nie potrafiłem skupić się na jednej rzeczy. W sumie nic nie robiłem, ale to nie ważny szczegół. Wziąłem telefon do ręki i spojrzałem na czas zastanawiając się czy wyjść wcześniej, porobić coś, a potem zgłosić status czy czekać dłużej tu. Nie chciałem przez najbliższy czas widzieć taty i na rękę było mi to, że idzie do głównej siedziby więc ja będę miał wolne. Zrobię może samotny patrol tak aby nikt mi nie przeszkadzał i będę mógł przemyśleć wszystko w czasie jazdy. Zdecydowałem się na to aby wyjść wcześniej i tak Montanha bywa za wcześnie albo siedzi za długo na służbie więc mi też może się przyda robić coś takiego. Wyszedłem z pokoju kierując się w stronę szafy by wyciągnąć kurtkę oraz ubrać buty robocze.

-Dokąd idziesz? - spodziewałem się, że padnie to pytanie ze strony taty więc spojrzałem na niego.

-Do pracy - oznajmiłem spokojnym tonem głosu.

-Ale jeszcze masz około czterdzieści minut do wejścia na służbę…

-Trudno - wepchnąłem się w jego zdanie nim zaczął prawić mi swoje morały o tym moim pomyśle z wcześniejszym wyjściem do pracy. Wziąłem klucze i nawet nie ubrałem kurtki, po prostu wyszedłem z mieszkania chcąc odpocząć. Powoli szedłem w stronę pasów by przejść na stronę parku. Może za bardzo agresywnie zachowałem się w stronę taty. W końcu on się tylko martwi i przejmuje mną, a ja nie potrafię zapanować nad swoimi emocjami i on obrywa. Powolnym krokiem szedłem przez park w którym rodziny z dziećmi chodziły pewnie przez plac zabaw, a jakby nie patrzeć każde dziecko uważa to za najlepsze miejsce do zabawy. W sumie pogoda jeszcze nie jest na tyle zła aby przestać chodzić tak się bawić na zewnątrz, ale chmur przybywało z każdym zerknięciem w górę. Prawdopodobnie będzie padać z czego nie jestem zadowolony, bo chmury zakrywają gwiazdy.

Nie interesował mnie nawet Peter, którego zauważyłem gdzieś za drzewami po prostu szedłem przed siebie. Czułem, że nadal działają na mnie leki uspokajające więcej mój organizm nie wpadł od razu w panikę by uciekać. W sumie mam dość uciekania i zabawy z nimi. Nie rozumiem dlaczego nie skończą to co zaczęli tylko cierpią inni. James czasem był nieobliczalny, ale niczym Chak zawsze potrzebował planu, który musi wypalić. Może gdybym zaczął myśleć co chcą dokładnie zrobić to może uratowałbym czyjeś życie. Tylko, że ciężko było mi przypomnieć sobie jak dokładnie myślał James. Wszedłem na komendę policji i ruszyłem do szatni, nie przywitałem się z kadetem jak to miałem w zwyczaju tylko po prostu skierowałem się do miejsca docelowego. Chciałem jak najszybciej zobaczyć czy mam papiery do roboty w gabinecie, a jak nie to od razu pojadę na patrol. Ubrałem się dość sprawnie w mundur, chowając swoje rany pod materiałem.

Czułem się dziwnie nieswojo, ale szedłem na swoje piętro mając nadzieję, że mogę jechać z komendy. Zdziwiło mnie to, że drzwi do mojego biura są otwarte od razu przyłożyłem dłoń do kabury dla swojego bezpieczeństwa. Niepewnie wszedłem do środka, bo żaluzje były zasłonięte i nie wiedziałem kto jest w środku. Wkroczyłem do wnętrza pomieszczenia z bijącym szybciej sercem, ale nie na tyle bym musiał brać uspokajacze. Jednak odetchnąłem z ulgą widząc, że to Montanha siedzi za moim biurkiem.

-Czy coś się stało Montanha? - spytałem mrużąc powieki, bo jednak nie do końca rozumiałem co on tu robi. Odchrząknął niezręcznie jakby nie spodziewał się mnie wcześniej.

-Cóż chciałem sprawdzić czy nie masz akt ze sprawą tego dzieciaka co został zabity, ale chyba jednak musi być to u mnie.

-Trzeba było napisać - mruknąłem, bo nie zgadzało mi się coś w tym jego zachowaniu.

-Wiesz miałeś wolne i nie chciałem ci za bardzo zaprzątać tym głowy.

-Yhym - nie za bardzo widziałem czy mówi prawdę czy może jednak próbuje mnie oszukać. Nie zawsze umiałem odczytać emocje czy myśli szefa policji. Był stanowczo zróżnicowany pod względem zachowań oraz emocji, które umiał zatrzymać w sobie, nie to co ja.

-Z kim wybierzesz się na patrol?

-Solo - odparłem chcąc go uświadomić, że nie chcę niczyjej obecności dzisiejszej nocy.

-Rozumiem, ale jakby co ja z chęcią ci potowarzyszę na służbie - uśmiechnął się wstając z fotela, ale ja tu tylko przyszedłem sprawdzić czy coś mam do roboty. Na szczęście nie miałem więc nie musiałem się przejmować się tym.

-Wolę dziś samotny patrol - oznajmiłem biorąc z szuflady portfel, bo go zostawiłem przez przypadek wczoraj. Nie miałem ochoty na kłótnie z nim odnośnie grzebania w moich rzeczach, ale skoro szukał tylko akt, choć wydawało mi się, że mu je oddawałem.

Zgłosiłem status chcąc jak najszybciej iść do swojego samochodu. Nim się obejrzałem byłem już na parkingu idąc do radiowozu, który o dziwo nie stał na swoim standardowym miejscu. Podszedłem do niego uważnie patrząc po nim i zauważyłem w moim Dodge challengerze rysy z lewej strony oraz wgniecenie.

-Który brał mój wóz?! - krzyknąłem na radiu, bo to już było przegięcie aby zostawiać samochód w takim stanie bez informowania iż jest obity - Jeśli zaraz nie usłyszę kto go brał pójdę na kamery i wtedy nie będzie taryfy ulgowej!

-Spokojnie Capela, zajmę się tą sprawą, a ty jedź na warsztat aby go naprawić - głos Montanhy trochę sprowadził mnie na ziemię.

-10-2 - mruknąłem wsiadając do wozu. Zmrużyłem powieki widząc niski poziom paliwa na co burknąłem wręcz wściekły. Musiałem jak najszybciej pojechać na stację paliw, a następnie na warsztat, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że muszę na Customs jechać aby tam naprawili mi auto. Oznacza to, że zapewne spotkam tam jego. Nie byłem na to gotowy, ale nie chciałem zostać na komendzie więc nie miałem wyboru jak spotkać się w oko w oko z swoim wrogiem? - 103 status piąty - zgłosiłem na radiu gdy wyjeżdżałem.

Jechałem w stronę stacji benzynowej, bo obawiałem się, że zabraknie mi paliwa gdyż jechałem praktycznie na rezerwie. Mógłbym w sumie użyć kogutów aby dostać się jak najszybciej miejsca docelowego, ale to trochę łamanie przepisów na rzecz jakiejś nie istotnej sprawy. Po chwili jazdy stanąłem przy dystrybutorze od razu łapiąc za odpowiedni pistolet z paliwem. Musiałem zatankować go do pełna i choć paliwo mieliśmy taniej to jednak musieliśmy płacić za nasze choć potem w wynagrodzeniu były zwracane te kwoty. Zatankowałem wóz i biłem się z myślami czy aby na pewno jechać na ten warsztat. Jednak zrobiłem już aferę na radiu więc FBI wie już z pewnością o stanie wozu. Ojciec nie odpuści temu kto zepsuł mi wóz, ale też jak się dowie, że w takim jeżdżę na patrolu bez naprawy, to mi walnie zawieszenie lub wyślę do pracy przy biurku. Wsiadłem do samochodu i wziąłem głęboki wdech. Odpalić chciałem silnik, ale nie chciał złapać. Uderzyłem się z otwartej dłoni w czoło, bo zapomniałem zapiąć pasów, dopiero po tym mogłem jechać.

Zaczęło mnie to denerwować powoli, ale nic nie mogłem z tym zrobić choć może trochę na nielegalu można byłoby się pozbyć tego wrednego ustawienia. Jednak nie wiedziałem czy chce aż tak ryzykować. Droga na znienawidzony warsztat minęła zaskakująco szybko, ale miałem nadzieję, że naprawa minie stanowczo szybciej. Skręciłem w uliczkę, która prowadziła na warsztat i byłem na placu na którym było dość sporo samochodów. Podjechałem pod bramę, która otworzyła się przede mną, a ja wjechałem do wnętrza jamy lwa. Zauważyłem iż dwa miejsca są zajęte więc powoli skierowałem się na jedyne wolne. Wysiadłem z radiowozu i rozejrzałem się za jakimś mechanikiem, o zgrozo zauważyłem jego, a on mnie.

-Hej Capela co cię sprowadza?

-Wóz do naprawy - odpowiedziałem cicho na jego pytanie choć najchętniej nie chciałem mu nic odpowiadać.

-Rozumiem już się zajmę nim - rzekł robiąc kółko wokół samochodu i chyba zauważył usterki - cóż to będzie zabieg kosmetyczny z tego co widzę, ale na wszelki wypadek podepnę go pod komputer.

-Yhym - wymamrotałem nie za bardzo będąc ciekawy tym co mówi, bo chciałem jak najszybciej stąd się wydostać - ile to potrwa?

-Do pół godziny najwyższej, zależności jak bardzo będzie stawiać opór ten wgnieciony bok - powiedział aż poczułem na sobie jego wzrok - przemyślałeś moją propozycję?

-Nnie wiem - nie rozumiałem dlaczego mój głos stał się jąkliwy, co było dziwne dla mnie w jego pobliżu.

-Jak będziesz wiedział to po prostu mnie poinformuj - uśmiechnął się lecz mi nie było do śmiechu. Nadal pamiętałem i ta pamięć mocno zniechęcała mnie do tego człowieka, którym się starał. Odsunąłem się w tył dwa kroki, zastanawiając się nad tym wszystkim. Nad tym jego zachowaniem, nad szansą o którą mnie prosił lecz ja nie wiedziałem czy zasługuje aby znów wpuścić go do swojego serca. Bałem się zranienia z jego strony, tego bólu, który mi towarzyszył gdy zostałem całkiem sam na pastwę Dragons. Nie chciałem aby historia zatoczyła koło gdyż znów wszystko schodzi się w jedno.

Patrzyłem się w dal nieobecnym wzrokiem czekając na to aż odzyskam samochód. Jednak natłok myśli nie dawał mi spokoju. Moje serce mimo ran chciało mu dać szansę czułem to, ale rozum odmawiał. Jedynie rozum pozwolił mi przeżyć tyle czasu i nie dam dojścia do głosu swemu sercu. Nie chcę czuć się znów wykorzystany, bo wiem iż tym razem nikt nie będzie w stanie uratować mnie przed upadkiem. Nagle zawibrował mi telefon więc wyciągnąłem go z kieszeni aby sprawdzić kto do mnie pisze. Obstawiałem tatę, ale widząc ten numer, czułem jak moje ciało samoistnie zastyga. Nie potrafiłem inaczej zareagować na niego to był po prostu mój ruch bezwarunkowy, którego nie dawałem rady pokonać. Wcześniej po prostu byłem bardziej na haju niż jestem teraz albo zbyt dużo miałem na głowie by przejmować się jednym człowiekiem. Przełknąłem ciężko ślinę czując jak wraca mi ruchomość i widziałem tylko część wiadomość od niego, przypomniał mi się dzień z kamieniem iż mój kat czeka na odpowiedź.

#Wiesz Dante nie spodziewałem się tego, że od tak po prostu mnie olewasz. Nie myśl, że ci ujdzie to na sucho! Wiesz zawsze można rozważyć jedną celną kulkę w kogoś! Kara jest dość kusząca by wywołać w tobie ból#

Zdjęcie, które mi wysłał było niewidoczne chyba, że wejdę w nie, ale obawiałem się tego w nim jest. Niechętnie wcisnąłem na nie, widząc tatę w biurze w agencji FBI.

#Nie waż mi się tego robić!#

#O jednak umiesz pisać! Cieszy mnie to bardzo gówniarzu! Mam nadzieję, że będziesz częściej odpisywał!#

#Po moim trupie!#

#To się da bardzo łatwo zrobić. Wiem gdzie mieszkasz :)#

Zadrżałem niespokojne widząc co napisał i obawiałem się o tatę, o jego życie. Wybrałem od razu do niego numer cały zestresowany aż też odszedłem od auta wychodząc na zewnątrz.

-Halo? Dante coś się stało, że dzwonisz?

-Jja po prostu chciałem ccie przeprosić zza moje zachowanie - powiedziałem pierwsze co przyszło mi do głowy obawiając się iż coś mu zrobi.

-Nie przepraszaj to moja wina, naprawiłeś już samochód?

-Właśnie naprawiam - odpowiedziałem cicho i wziąłem głęboki wdech. Przecież nic mu się nie stanie FBI może miało szyby, ale były one kuloodporne. Totalnie o tym zapomniałem w momencie zobaczenia zdjęcia taty z jakiego tam wysokiego piętra.

-To dobrze… czy coś się stało? - zapytał ponownie czego się nie spodziewałem.

-Nie… czemu by miało?

-Bo twój głos brzmiał na spanikowany? Martwię się o ciebie ostatnio nie jesteś sobą - wypuściłem powietrze nosem, bo miał rację. Nie byłem sobą i nie wiedziałem co robić chociaż to tak naprawdę ledwie początek tego do czego zdolni są Dragons.

-Ja po prostu jestem zdenerwowany to tyle - mruknąłem patrząc się w niebo, które było zakryte dużą warstwą chmur.

-Jakby coś się działo dzwoń lub pisz, ale aktualnie muszę kończyć.

-Dobrze - mruknąłem cicho, a on rozłączył się po życzeniu mi bezpiecznej służby. Wolałem aby to on miał bezpieczną niż ja.

-Dante! - zadrżałem słysząc moje imię z jego ust, ale spojrzałem na niego starając się kontrolować swoje emocje. - Chciałem tylko powiedzieć, że skończyłem radiowóz i wystarczy, że podpiszesz, że byłeś na naprawie.

-Ile płace?

-Na koszt firmy.

-Nie chcę wisieć wam pieniędzy - oznajmiłem patrząc się wszędzie, ale nie w jego oczy.

-Nie będziesz to drobną naprawa, za którą nie płacisz nic - odparł, ale czułem ten jego wzrok na sobie.

-Dobrze - zgodziłem się, bo chciałem stąd jechać, czułem jak coraz bardziej tracę kontrolę nad sobą. Podpisałem te jego śmieszny papierek, który niestety musieliśmy podpisywać. Dostałem od niego kluczyki więc ruszyłem by wziąć stąd wóz i samego siebie.

Wyjechałem z warsztatu i jechałem w sumie nawet nie wiem gdzie, po prostu jak najdalej i najszybciej wszystkiego co znam. Zacisnąłem dłonie na kierownicy, ale czułem jak coś mokrego spływa po moich policzkach. Czułem jak maska, którą miałem na twarzy przez Petera niszczy się na moich oczach. Stanąłem gdzieś na uboczu aby nie zagrażać nikomu swoją osobą i oparłem głowę w tył. Pamiętając zbyt dobrze to co się wydarzyło w przeszłości, do czego doprowadziły moje decyzję. Dłonią przetarłem powieki chcąc w ten sposób zatamować spływające łzy, ale nie potrafiłem tego zrobić. Czułem jak moje ciało nie słucha się mnie i robi co uważa za słuszne, ale nie było mi to na rękę teraz.

Obudziłem się ledwo dzisiejszego dnia, czułem jak wszystko mnie boli. Podniosłem się ledwo na nogi gdyż chciało mi się sikać więc musiałem przymusić się do ruchu. Ruchu, który powodował gigantyczny ból w moim ciele. Peter wczorajszego wieczoru dopadł mnie w zaciszu piwnicy. Nie byłem w stanie się nawet bronić przed nim gdy zadał pierwszy cios, a potem kolejny i kolejny…kolejny aż przestałem liczyć. Przestałem się zasłaniać gdyż opadłem z sił. Przez to teraz pod moim okiem było limo, które mocno bolało i przypomniało mi o wczorajszym ataku agresji wobec mnie. Odkąd stałem trochę wyżej w hierarchii mafijnej od śmiecia on stał się wiele bardziej agresywniejszy co mnie przerażało w nim, bo już karał mnie nie tylko za coś co robię źle lecz za wszystko. Z pewnością byłem cały posiniaczony ale to nie miało znaczenia, bo i tak nikt się tym nie przejmie w końcu ogarnąłem medyczne podstawowe sprawy więc sam sobie mogę pomóc. Jednak sam sobie nie pomogę z sprawami psychicznymi i ranami, które zostały wewnątrz mnie, bo te na zewnątrz można wyleczyć jednak te w środku nie. Wyszedłem z pokoju i na moje nieszczęście trafiłem na niego.

Czy Dante wybaczy Carbo?
Do czego wstanie będzie się posunąć Peter?

2420 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro