Tereny Mokotowa
Witam wszystkich serdecznie w walentynki!
Jak tam u was? Jakieś plany na ten wieczór?
60 rozdział! Oł je jesteśmy sześdziesioną! Natomiast przed nami jeszcze pełno rozdziałów!
Ja nic w sumie oprócz szkoły nie mam
Życzę wszystkim miłego dzionka 💚
Carbonara
Bałem się o Dante, bo jednak sytuacja w której go zastałem była dość napięta i ryzykowna. Dużo też ryzykowałem jakby wujek dowiedział się co zrobiłem, a jakby jeszcze policja mnie złapała po drodze to byłaby katastrofa. Miałem zakaz zbliżania się do policjanta tylko wyłącznie iż nie chciał abym ryzykował. Chociaż bardziej to on nie chciał ryzykować wykryciem mafii i wszystkiego co jest ważne mimo iż Montanha oraz Erwin kręcili ze sobą. Natomiast ja nie mogłem kręcić z Capelą. Rozumiem iż jest wychowankiem samego szefa FBI, ale to też jest człowiek i raczej nie zrobi mi krzywdy. Jakby nie patrzeć zawdzięcza mi życie swojego wychowanka, bo gdybym nie ja to już dawno mogłaby wydarzyć się katastrofa. Może niezbyt uczciwie poprosiłem o rozmowę, ale inaczej nie byłem w stanie, bo on nie chciał ze mną rozmawiać. To co kiedyś się wydarzyło, rozumiałem jego niechęć, a wręcz paląca nienawiść w moim kierunku. Wstydziłem się tego i wstydzić będę, gdyż to nie była w pełni moja decyzja. Spojrzałem w stronę drzwi gdzie był on. Widziałem jak Rightwill wchodzi do niego więc chyba nie otrzymam odpowiedzi od niego, ale też nie mogę aż tak naciskać na niego.
Wydaje się być twardym i pewnym siebie policjantem z depresją, ale miałem wrażenie, że w środku siebie nadal jest tym małym dzieckiem, które nie radzi sobie z własnymi problemami. Choć może to też jest moja wina i pozostawienia go samego z wujkiem oraz znajomymi wujka. Tyle razy w końcu mówił iż nie są zbyt mili i po prostu lubią się rządzić. Wtedy za dzieciaka nie miałem odwagi aby mu pomóc w jakikolwiek sposób, bo mój wujek twierdził, że ma już wystarczająco dużo dzieci i nie zna nikogo kto by chciał przygarnąć darmozjada. Szczerze w tamtym momencie poczułem się jak ten rzekomy darmozjad i to zabolało przez to też moja relacja z Dante się pozmieniała. Wręcz oziębła i zacząłem być oschły nawet jeśli nie chciałem aby moje słowa miały taki wydźwięk. Teraz mocno żałuję swoich błędów, bo nie jestem w stanie nawet dotrzeć do niego gdyż mnie odrzuca gdy tylko mnie widzi. Wstałem z krzesła wiedząc, że już nie wejdę do środka, bo Rightwill mnie wygoni tak jak ostatnio. Powoli ruszyłem w stronę auta mając nadzieję, że będzie z nim lepiej i przemyśli to aby ze mną wyjść do kawiarni.
Nim się obejrzałem ruszyłem w stronę warsztatu w którym powinienem być już dawno więc będę musiał odrabiać godziny na nocnej zmianie. Schowałem samochód w garażu i zaparkowałem na wolnym stanowisku. Mój wóz nie był ostatnio lubiany przez policję i chyba będę musiał mu zmienić kolor lub podmienić rejestrację choć są one zmienione gdy jadę dość szybko aby jednak wóz nie był na mnie. Wolałem ukrywać to jak wygląda sytuacja niż aby płacić za mandaty, bo tak to nie mają więcej informacji niż lewe rejestrację. Wszedłem do głównego pomieszczenia przez drzwi i ruszyłem do głównej części typowo dla pracowników. Musiałem się na socjalu przebrać w kombinezon aby nie brudzić własnych ciuchów. Wszedłem na górę mając nadzieję, że nie ma wujka w kuchni, bo nie widziałem tego inaczej. Na szczęście nie było go więc szybko się przebrałem i zszedłem na dół.
-Znów nie przyszedłeś tak jak miałeś! - spojrzałem na Vasqueza, który wycierał dłonie z oleju.
-Coś mnie zatrzymało. Spokojnie odrobię to na nocnej i tyle - wzruszyłem ramionami, bo nie interesowało mnie to aż tak bardzo w końcu był jeszcze Albert, który może zajmował się transportem, ale też umiał ogarnać naprawy wozu.
-Masz być na czas, a nie robić co chcesz! Jeśli mamy wszyscy pracować to pracujemy!
-Nie zesraj się Vasquez, bo zaczynasz mnie denerwować - rzekłem idąc do swojego stanowiska aby poczekać na jakiegoś klienta.
-Zacznij myśleć, a nie latać na wyścigi i ryzykować!
-Sam lubisz adrenalinę! Nie mam zamiaru się tobie tłumaczyć z tego co robię! Jedynie podlegam pod Erwina.
-Nie zapominaj, że Chak jest twoim opiekunem oraz głową tego warsztatu! Masz robić to co każe - powiedział, ale nie potrafiłem się nie zgodzić z nim w tej kwestii, bo miał rację. Nie odpowiedziałem więc nic niebieskookiemu i miałem nadzieję, że nie narobi mi problemów u Chaka, bo jednak ten warsztat był przekrętem mafijnym i nic nie mogłem poradzić na to aby grać według zasad, chociaż czasem zasady da się nagiąć. Lecz konfekcje ich mogą być dość bardzo opłakane dla mnie. Musiałem się zastanowić czy warto skoczyć na tak głęboką wodę tylko po to by poczuć coś więcej czy lepiej zostać na tratwie na której aktualnie się znajduję.
Praca w warsztacie czasem była wykańczająca i dziś niestety przypadł taki dzień gdzie było dużo wozów, które trzeba było natychmiast naprawić lub przemalować. Nie preferowałem pośpiechu lecz każdy musiał pracować z całych swoich sił by ten warsztat był najlepszy. Kiedyś to Chak dbał o to aby właśnie Burgershot był jedynie przyjaznym i najlepszym miejscem do jedzenia. Nie ważne, że były to fast foody wystarczyła tylko wujkowi chwila by przekonać swoimi słowami ludzi do swojej racji. Szkoda, że ciągle niebezpieczeństwo ze strony Spadiniarzy spowodowało iż trzeba było sprzedać. Nim się obejrzałem był już wieczór i skończył bym aktualnie zmianę, ale byłem w tyle z godzinami więc musiałem zostać jeszcze.
Na warsztacie były dwa wozy więc nie mając co robić na swoim stanowisku pomagałem Laborantowi, który miał widoczny problem z naprawą. Przybył on na nocną zmianę wraz z Josephem, który coś tam ogarniał, ale nie na tyle by pracować przy skomplikowanych naprawach. Nagle na warsztat wjechał radiowóz i przez chwilę myślałem, że to jakiś zwykły funkcjonariusz, ale widząc Capele od razu odsunąłem się od auta i ruszyłem w stronę Dante odsuwając Josepha w tył. W końcu to moje stanowisko i mój klient więc chciałem mu pomóc, a przede wszystkim dowiedzieć się jaka jest odpowiedź na moje pytanie dzisiejszego dnia względem niego. Trochę zabolało mnie to iż nie wie czy chce iść na ciastko, ale z drugiej strony rozumiałem go aż za bardzo i wiedziałem, że nie mogę naciskać na niego oraz na decyzję. Sam musiał zdecydować. Zająłem się jego rysami oraz wgniecenie w aucie, widząc kątem oka iż wychodzi. Myślałem, że woli postać w cieplejszym miejscu jakim jest warsztat lub usiąść w poczekalni gdzie stacjonował Tom. Chcąc czy nie skończyłem dość szybko radiowóz, a nie widząc go nigdzie sporządziłem na szybko umowę iż biorę na siebie opłatę, bo jednak połowę ceny z naprawy oni muszą zapłacić. Niestety nic za darmo nie jest w czasie nocy, bo zwykle to departament opłaca, ale w czasie dnia. No chyba, że wóz jest pierwszy raz w dniu to za darmo może być w czasie nocy. Jednak z raportu odnośnie jego wozu był tu już raz.
-Dante! - zawołałem za nim wychodząc przez przejście, bo zauważyłem go na parkingu - Chciałem tylko powiedzieć, że skończyłem radiowóz i wystarczy, że podpiszesz, że byłeś na naprawie.
-Ile płacę? - uśmiechnąłem się, ale nie był zadowolony z mojej decyzji lecz nie kłócił się długo. Gdy pojechał stwierdziłem, że chyba pora wrócić do domu więc ruszyłem do kuchni aby się przebrać w swoje cichy. Wszedłem do pomieszczenia i zaskoczyłem się mocno widząc Chaka, pijącego herbatę.
-Przebierz się i czekaj na mnie przy samochodzie - oznajmił tak po prostu na co zmrużyłem powieki.
-Co się dzieje? - spytałem nie do końca rozumiejąc sytuację.
-Jedziemy spotkać się z Dragons - odparł aż poczułem niepokój w głębi serca, bo nie za bardzo wiedziałem czym jest nadal Dragons. Wiedziałem, że Dante do nich należał, ale w jaki sposób trafił do mafii i co robił. Nie wiedziałem nic o tym.
-Kto jedzie z nami?
-Erwin i Dia wraz z landrynkami wolę aby było nas więcej niż mniej - odpowiedział, ale zastanawiałem się jak mogę zadać pytanie odnośnie ich i Dante.
-Czy powiesz mi coś więcej o tych Dragons? - spytałem cicho przebierając się z roboczych ciuchów.
-Tyle ile wiecie tyle powinno wam wystarczyć - powiedział biorąc łyka herbaty.
-Ale my nic nie wiemy w tym jest rzecz - burknąłem chcąc znać prawdę.
-Jest to mafia z którą konkurowałem przed Spadiniarzami - zaczął spokojnie - nie byli jakiś wielkim wyzwaniem dla mnie, ale mieli całkiem duży teren pod sobą oraz dobrej jakości metę. Na początku kupowałem od nich lecz z czasem zrozumiałem iż to nie jest to co mogę dawać dalej. Zacząłem walkę z nimi gdy zrozumiałem iż tak naprawdę towar, który tworzą jest podróbką mojej mety. Ukradli mój przepis, a że nie miałem nikogo kto był godny zaufania i mógł tworzyć dla mnie ten towar. W końcu znalazł się siedemnastoletni Michael, który był w stanie urzeczywistnić sen z metaamfetaminą.
-Staliście się wrogami? - wtrąciłem się w jego słowa gdy poprawiałem podkoszulkę na sobie, a cichy wrzuciłem do szafy.
-Zaczęliśmy konkurować ze sobą przez to staliśmy się wrogami. Przez nich straciłem kilku ludzi, którzy dla naszego bezpieczeństwa się poświęcili. Dlatego nie można ufać Dragons, a najbardziej ich liderowi Jamesowi! Swoją przebiegłością wręcz można powiedzieć, że dorównuje mi.
-To dlaczego po prostu nie olejesz tego spotkania?
-Nie oleje, bo to zbyt ryzykowne. Jeśli nie dam im trochę terenów wezmą je siłą nie patrząc na to czy kogoś zabiją czy też nie.
-To nie dobrze - wymamrotałem cicho - dlaczego wrócili?
-Bo mają porachunki, które pragną wyrównać więc lepiej nie wtrącać się w to.
-Porachunki? - mruknąłem, a w głowie zaczęła mi świecić czerwona lampka lecz nie byłem pewny co do swoich myśli, ale chyba wujek mi nie powie tego co chce usłyszeć. Nie po to trzyma mnie z dala od policji.
-Dość tematu. Zejdź na dół Dia powinien już być z resztą - skinąłem głową, bo nie było sensu go denerwować bardziej. Zszedłem na dół i ruszyłem do samochodu Dii w słabym świetle nie do końca wiedziałem co to za Buffalo, ale najważniejsze, że za nim stało kolejny wóz prawdopodobnie z resztą. Wsiadłem na tył nie będąc nawet przygotowanym.
-Hej Carbo - przywitał się Erwin i podał mi kaburę z bronią oraz czarny komin. Teraz zauważyłem, że są ubrani więc wszyscy powinni być przygotowani w pełni. Chak to ma schowek na broń w biurze więc chyba dla niego nie wzięli broni. Zapiąłem pasy i czekałem w ciszy na wujka, a raczej pół ciszy, bo Erwinowi chodziła noga. - W ogóle gdzie jedziemy? Nic nie wiemy oprócz tego, że jakaś akcja jest.
-Kui wam wytłumaczy - odparłem, bo nie chciałem wtrącać się w jego sprawy, choć i były to też nasze w końcu wszyscy współpracowaliśmy.
-Jestem, jedziemy na Vespucci na Wenecję - oznajmił niski mężczyzna, a na twarz ubrał maskę aby schować swoją tożsamość jak i my wszyscy.
-Możesz powiedzieć co będziemy robić? - zapytał Erwin zniecierpliwiony.
-Mam sprawę, którą niestety już nie mogę odwlekać w czasie. Jedziemy spotkać się z Dragons dyplomatyczne aby omówić zaistniałą sytuację o tereny.
-Chcesz jakimś tam ludziom dać teren?
-Nie mam wyboru Erwin - oznajmił - to nie jest ktoś z kim chcielibyśmy zadzierać.
-Przecież nas jest więcej! Wiemy co robić i jak! Możemy pozbyć się konkurencji!
-Nie Erwin! Postanowiłem to co uważam za słuszne, nie pozwolę by rodzinie coś się stało więc musisz uszanować moją decyzję!
-Jebać tą decyzję! Nikt nie jest w stanie nam podskoczyć, a ty boisz się kilku ludzi?!
-Erwin dosyć - powiedziałem kładąc rękę na jego ramieniu - wujek dba o nasze bezpieczeństwo i z pewnością wie co robi. Jeśli uważa ich za zagrożenie ma pełne prawo chronić rodzinę, a nie myśleć o kolejnej wojnie między mafijnej.
-Carbo dobrze mówi choćbym wołał sprawdzić ich umiejętności, ale to decyzja szefa mafii - rzekł co mnie trochę zdziwiło, bo on lubił rzucać się na głęboką wodę z niezwykłym optymizmem, a później myśleć o konsekwencjach gdy jest już za późno.
-Szkoda, że nikt nie raczył mnie spytać o zdanie tylko postawiono mnie w decyzji postawionej - burknął obrażony Erwin, ale rozumiałem go, bo poniekąd połączyliśmy dzielnice w jedno, które pod sobą mieliśmy. Jakby nie patrzeć Erwin miał prawo wiedzieć jaka część zostaje oddana wrogiej mafii.
-Wybacz Knuckles, ale ty byś chciał ich zaatakować zamiast dać teren. Nie podoba mi się to również jak wam, ale nie miałem wyboru.
-Jakie tereny wcześniej posiadali? - spytałem chcąc wiedzieć to gdzie oni mieli granicę iż tak bardzo pragnęli terenów.
-Całe Backlot city, Vespuccu i większą część Rockford Hills - odpowiedział na co zmrużyłem powieki, bo to bardzo blisko miejsc gdzie my byliśmy i nasze tereny.
-Który chcesz oddać? - wtrącił się Erwin, bo bardzo chciał wiedzieć i było to widać aż za dobrze. Powstrzymywał się cały czas od wybuchnięcia na Chaka.
-To już moja sprawa, który oddam - odparł spokojnie.
Widziałem jak zbliżamy się na małą Wenecję i obawiałem się trochę tego spotkania, bo jednak czułem w głębi serca, że ci ludzie są gorsi od nas. Mrok, który panował na tej wyspie nie pocieszał w ogóle, bo jedyne źródło światła dawały małe latarenki, ale nie były w stanie rozświetlić panującego mroku. Ustawiliśmy się wozami blokując przejazd na dalszą część wyspy. Poprawiłem komin na ustach i wysiadłem na spokojnie.
-Sprawdźcie teren czy jest czysty - oznajmił wujek na co rozdzieliliśmy się by sprawdzić wszystkie możliwe miejsca, które mogły być zagrożeniem naszego życia. Na szczęście nie było żadnych ładunków ani obcych ludzi z bronią. Gdy upewniłem się, że jest czysto wróciłem do niskiego mężczyzny, który wpatrywał się w dal.
-Jesteś pewny, że to jest odpowiedni wybór? - spytałem cicho stając po jego lewej stronie.
-Nie, ale jedyny słuszny to wybór by ochronić wszystkich przed nimi.
-Nie sądzisz, że mogą nas oszukać? - spytałem zaciskając dłonie w pięści.
-Nawet jeśli jest nas więcej. Jeśli będą chcieli wojny to ją dostaną - odparł, a ja spojrzałem w stronę, którą on patrzył. Widziałem już z dala samochód, który prawdopodobnie jechał w naszą stronę. Dyplomatyczne spotkanie czas chyba zacząć.
Czy rozmowa przejdzie pomyślnie?
Czy Dragons narobi problemów?
2209 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro