Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

... swoją kontrolę!

Witam wszystkich serdecznie!
Kolejny rozdział 49 zaraz mamy 50! Kto by pomyślał, że tak szybko pójdzie od marca wystawianie!
Jak tam u was?
Ja wychodzę dopiero z choroby:3
Życzę wszystkim miłego dzionka 💚

Patrzyłem jak się zbiera na co westchnąłem, bo nie chciałem zostać sam i też nie chciałem iść na szpital, ale Bartek by mnie zabił za to, że się nie pojawiłem. W sumie pewnie i tak nie będzie zadowolony iż nie poszedłem na te leki, ale jakbym to zataił przed wizytą u niego to by mnie zaczął pouczać, że to co zrobiłem było złe. Poniekąd chce żyć, bo dla taty, ale więcej ludzi jest przeciwko mojemu życiu niż za. Kiedy tylko starszy mężczyzna opuścił mieszkanie wziąłem się niechętnie za jedzenie, bo jednak niej chciałem wyrzucać i marnować skoro spędził czas by przygotować posiłek dla mnie. Po dłuższej chwili zjadłem oraz wziąłem leki, które musiałem zażyć by uspokoić moje natrętne myśli o pewnych sytuacjach. Zamknąłem na chwilę oczy i zastanowiłem się czy wziąć leki na serce czy może lepiej nie. Nie byłem pewny więc stwierdziłem, że nie będę ich brać. Wziąłem talerz i szklankę aby je umyć wraz z naczyniami, które zostawił Rightwill po sobie. Wolę posprzątać by nie było potem więcej naczyń do mycia, a tata potem by je mył. Wolałem mu pomóc w obowiązkach domowych skoro zostałem w domu.

Po tym jak ogarnąłem wszystko spojrzałem przez okno w kuchni by rozejrzeć się czy aby na pewno nie ma w parku Petera. Nie chciałem się na niego nabić, bo bałem się, że coś mi zrobi. Jego wiadomość była dosadna bym uważał, bo on jest w stanie wszystko zrobić i dobrze o tym wiedziałem. Znałem go na tyle, że nie żartuje sobie, a każdy jego ruch jest związany z jakimś zachowaniem. Mogłem dać rysopis na policję i kazać ich wyłapać, ale co to da, bo kilka lat temu, złapała policja nie wszystkich. Teraz reszta stara się zemścić za to co spotkało ich towarzyszy i rozumiałem to lecz nie sądziłem, że tak szybko będą chcieli się mnie pozbyć czy zabić. Nie wiedziałem dokładnie czego mogę oczekiwać choć James określił, że będę cierpieć. Wyparłem te myśli z głowy, bo czułem jak w klatce piersiowej zaczyna mnie kuć, a nie chciałem czuć tego bólu. Ruszyłem do pokoju po telefon i chciałem już iść, bo jednak trochę minęło od badania na moje serce. Dawno też nie byłem na szpitalu, ale z tego cieszyłem się, bo nie przepadałem za tym miejscem, a głównie za ludźmi w nim.

Ubrałem buty oraz kurtkę by nie rozchorować się bardziej, bo Rightwill by mnie chyba ukatrupił za to. Jak się dowie, że wyszedłem i nie napisałem mu też, raczej nie będzie zadowolony, ale nie chciałem mu o tym mówić. To była moja sprawa, którą skrywam przed nim dla jego spokojnego snu i tak już dużo poświęcił dla mnie. Nie chcę mu dokładać więcej problemów, które są moimi, a nie jego. Wziąłem ze sobą leki na serce by je oddać skoro nie poszedłem na nie, a mi w pokoju nie potrzebne są. Zabrałem z haczyka kluczyki i wyszedłem z mieszkania, zamykając je na dwa spusty tak aby nikt nie próbował się dostać do środka. Zszedłem po schodach na dół i wyszedłem z klatki skręcając w prawo by skierować się na pasy. Droga na szpital była bardzo szybka, bo przeszedłem tylko przez jedne pasy, a potem drugie, następnie prosto i byłem już pod szpitalem. Jeden plus jak i minus tego, ale musiałem dostać inne leki, bo jak będzie mnie tak boleć to nie będę mógł się skupić na niczym.

-Dzień dobry czy jest pan Bartosh Black? - spytałem na recepcji gdzie stała starsza pani, która zmierzyła mnie wzrokiem jakbym był jakiś chory psychicznie. Dlatego też nie lubiłem tu przychodzić.

-A po co ci to młodzieńcze? Jesteś umówiony?

-Mam kilka pytań odnośnie niego, jestem z policji - oznajmiłem, ale odznakę musiałem zostawić na komendzie więc miałem nadzieję, że nie spyta się odnośnie jej.

-A no coś kojarzę. Gdzieś jest więc jak chcesz się coś spytać musisz znaleźć - odparła na co westchnąłem, bo właśnie tak przeczuwałem, że tak będzie z tą kobietą. Ruszyłem więc w stronę gabinetu lekarza mając nadzieję iż po drodze go spotkam. Jednak w drodze do jego gabinetu nie widziałem go nigdzie więc zapukałem do drzwi, a następnie wszedłem do środka.

-Dzień dobry? - spojrzałem za lekarzem, ale nie było go tu oprócz jakiejś kobiety, która siedziała na jego miejscu. Jej wzrok skupił się na mnie, a ja ujrzałem te brązowe oczy. Poczułem ucisk w sercu widząc ją i nie rozumiałem dlaczego tak się dzieje.

-Komendant tutaj? - spojrzałem w tył na mężczyznę, który się uśmiechnął do mnie. Jedynie jego zielone oczy nie budziły we mnie lęku i przerażenia.

-Przyszedłem, bo leki, które mi przypisałeś nie działają - powiedziałem denerwując się, ale nie pokazywałem tego aż tak.

-W takim razie muszę znów ci zrobić EKG by sprawdzić stan twojego serca - oznajmił jakby nigdy nic nie zwracając uwagi na to, że jakaś kobieta jest w jego gabinecie i to wszystko słyszy.

-Dobrze? - mruknąłem niepewnie, ale ruszyłem za nim do sali w której była ta dziwna maszyna z elektrodami.

-Wybacz, że spotkałeś Madeline w biurze. Jest to moja praktykanta więc zapewne będzie obsługiwać maszynę wraz z elektrodami na twoim ciele. Jeśli tylko pozwolisz na to - usiadłem na stole i podrapałem się po karku, bo nie ufałem praktycznie nikomu nowemu, ale jeśli Black jej ufa. Natomiast ja miałem dziwne wrażenie jakbym widział ją już choć tak naprawdę to pierwszy raz, ale może to przez oczy i ich kolor.

-Niech już będzie - westchnąłem, bo chciałem się jednak przebadać i to jak najszybciej, bo nie wiem kiedy wróci tata, a mógł pojechać na kilka godzin lub też nie.

-Dobrze więc nim ona tu przyjdzie chce z tobą zrobić diagnostykę, która powinna mnie nakierować bardziej z twoim problemem - skinąłem głową, bo chciałem mieć już to z głowy - Zacznijmy! Czy po lekach czułeś otępienie i osłabienie?

-Nie - mruknąłem.

-Czy czułeś uciski w klatce piersiowej lub ostre kłucia?

-Tak.

-Czy ból następował przy ruchu?

-Nie do końca - odparłem, bo czasem stojąc w miejscu potrafiło mnie boleć.

-Czy zdążały ci się osłabienia?

-Takk?

-Czy zemdlałeś?

-Chyba tak - odparłem, bo wczoraj to mnie odcięło momentalnie i nie byłem w stanie nic zrobić.

-Jak to się stało?

-Ja wczoraj byłem trochę zły i usiadłem przy drzwiach, a nagle zaczęło mnie tak uciskać, że nie byłem w stanie się podnieść. Potem nie pamiętam ile tak byłem odcięty.

-Brałeś leki?

-Nie jestem pewny, ale chyba tak - podrapałem się po karku nie wiedząc. Miałem wrażenie, że brałem, ale może być tak, że nie.

-Rozumiem - odparł, a przez drzwi do sali weszła ta brązowooka dziewczyna z ciemnymi brązowymi oczami. Na oko mogła mieć z jakiejś sto siedemdziesiąt wzrostu lub trochę więcej. Nie była ani płaska ani nie posiadała aż tak tych krągłości lecz wyglądała dobrze - dobrze, że już jesteś Madeline! Pacjent zezwolił na to byś przeprowadziła badanie na nim!

-Cieszę się iż będę mogła uczyć się na panu - uśmiechnęła się do mnie, a po mojej głowie przeszła myśl iż kojarzę ten styl uśmiechania jednak przepędziłem tą myśl.

-Yhym - mruknąłem kiwając głową, bo tylko to byłem w stanie przekazać sobą.

-Pacjent nie jest zbyt rozmowny więc przekonasz się jak wygląda praca z ciężkim przypadkiem - zmrużyłem powieki na słowa Bartka i patrzyłem się na niego, bo nie byłem aż tak trudnym pacjentem.

-Rozumiem - skinęła głową i usiadła na miejscu lekarza - zacznijmy od początku jestem Maddi będę aktualnie pana lekarzem. Proszę się nie stresować i ściągnąć górę do badania! - przypomniałem sobie właśnie o moich rękach, które były całe w bandażach przez to poczułem jak ciśnienie mi poszło w górę. Spojrzałem w stronę Bartka, który zmrużył powieki widząc chyba moją panikę.

-Spokojnie panie Capela nie ma czego się obawiać wszystko zostaje między nami w tajemnicy lekarskiej - jego słowa wcale mnie nie pocieszyły, ale niechętnie zacząłem ściągać z siebie kurtkę i bluzę, która miała zakryć moje bandaże, które aktualnie nie miałem czym zakryć. Spuściłem wzrok w dół i ściągnąłem podkoszulkę - Już rozumiem, dlaczego nie chciałeś. Zabezpieczone są?

-Tak - mruknąłem cicho na pytanie Bartka.

-Przeprowadź badanie.

-Dobrze - odparła kobieta - proszę by pan wygodnie usiadł i przykleje panu elektrody - zrobiłem więc to co kazała uważając aby nie zrobić sobie większej krzywdy, bo jednak mnie bolały ręce przy ruchu. Po chwili na sobie miałem przyklejone kółka, które poprawiał lub korygował Black.

Praktykantka jednak była delikatna choć nie do końca jej ufałem, chociaż miałem dziwne wrażenie, że kiedyś ją mogłem widzieć. Patrzyłem się na to jak sprawdzają moje serce, a najbardziej skupiony był na tym mój lekarz. Po jego minie nie świadczyło to nic dobrego, bo nie wyglądał na zadowolonego.

-Mogłabyś Madeline opuścić salę?

-Tak? - była zdziwiona, ale ja również byłem tym więc skupiłem się na lekarzu.

-Nie wiem co się stało, ale chcę spojrzeć uważnie na twoje ręce i to co z nimi zrobiłeś. Wiesz, że nie powinieneś tego robić będąc na tak wysokimi stanowisku. Będę musiał cię posłać do psychologa.

-Mam już wizytę jutro - powiedziałem cicho niezadowolony z tego co powiedział, ale skinął tylko głową na moje słowa.

-To dobrze, bo zapewne zapisał cię twój opiekun. Co odnośnie twojego serca, szczerze? Nie jest dobrze. Przepiszę ci kolejne leki, ale jeśli na nie, nie pójdziesz to będzie trzeba zdecydować się na radykalne środki.

-W sensie?

-Operacja? - pokręciłem od razu głową na boki.

-Nie ma mowy! - podniosłem się z stołu nie chcąc tego słuchać - Na pewno jakieś leki muszą na mnie zadziałać!

-No dobrze! Usiądź, bo chcę spojrzeć na te twoje cięcia - westchnąłem ciężko, ale posłusznie usiadłem z powrotem. Dałem mu rozwiązać świeże bandaże, a on posmarował je czymś czego nie znałem lecz poczułem ulgę. Przestały mnie piec i boleć, a po chwili miałem znów bandaże na swoich przedramieniach. - Masz ze sobą tabletki, które ci dałem?

-Tak - wyciągnąłem je z kieszeni i podałem mu.

-Chodź przejedziemy się do mojego gabinetu - rzekł wstając z krzesła więc też wstałem, a nim się obejrzałem weszliśmy do gabinetu gdzie była dziewczyna.

-Sporządziłam kartkę do teczki!

-Dziękuję, siądź sobie na krześle Dante - powiedział biorąc papier od dziewczyny, która patrzyła się na mnie uważniej niż wcześniej przez to nie czułem się zbyt komfortowo. Jednak usiadłem tak jak kazał i patrzyłem się na niego - cóż przepiszę ci kolejne leki, ale jeśli na nie nie pójdziesz to nie mamy wiele możliwości wymieniania przez twoje dolegliwości.

-Na pewno znajdzie się jakiś lek tylko trzeba chcieć!

-Wiesz kwestionuję to biorąc pod uwagę, że jutro inny lekarz może ci przepisać inne leki. Wtedy możliwości się kurczą i nie mam większego pola manewru.

-A jeśli nie przepiszę?

-Biorąc pod uwagę to co zrobiłeś jest możliwość zwiększenia ci dawek - ścisnąłem dłonie w pięści, nie mogąc znieść swojej nienawiści do samego siebie i swojego ciała - pójdę ci po twoje leki i mam nadzieję, że na nie pójdziesz, tylko nie zapominaj ich brać!

-Dobrze - mruknąłem i obserwowałem jak po prostu wychodzi zostając mnie z tą dziewczyną.

-Więc masz na imię Dante? - spytała niepewnie więc spojrzałem na nią i skinąłem głową na tak - Chyba nie każdy tak ma na imię, bo jesteś drugą osobą, która tak została nazwana.

-Okey? - nie rozumiałem do czego to może prowadzić ani co chce tym osiągnąć.

-Wybacz jeśli jestem trochę natrętna! Po prostu jestem podekscytowana mogąc uczyć się tutaj. Mam praktyki, a stamtąd skąd pochodzę to długi kawał drogi.

-Rozumiem? - odpowiedziałem niepewnie gdyż miałem wrażenie, że jest całkowitym moim przeciwieństwem.

-Na prawdę jest tu bardzo pięknie trochę inaczej niż w Chicago - gdy to powiedziała poczułem mocny ucisk w sercu. Nie chciałem pamiętać tego miasta i tego co się wydarzyło. Przeszłość chciałem zamknąć za sobą nie chcąc do niej wracać, bo nie było do czego. James sam stwierdził, że wszyscy, którzy byli poniekąd dla mnie bliscy zostali straceni za moje zachowania - wszystko w porządku?

-Tak - wyszeptałem biorąc szybsze wdechy i starając się zapanować nad sobą.

-Jestem, proszę twoje nowe lekarstwa. Codziennie o jednej porze rozumiemy się? - skinąłem głową podnosząc się z krzesła, bo czułem jak robi mi się duszno w tym pokoju. Potrzebowałem żeby stąd wyjść i to jak najszybciej.

-Do widzenia - powiedziałem cicho i ruszyłem do wyjścia z nowymi lekami w dłoni. Nie patrzyłem nawet czy ktoś idzie czy nie po prostu na pamięć szedłem w stronę wyjścia, ale wpadłem na kogoś. Wypadło mi opakowanie z lekami i myślałem już jak będzie mnie boleć zadek od upadku, ale ktoś złapał mnie w pasie.

-No już trzymam cię - spiąłem się cały słysząc ten głos choć był trochę zachrypnięty.

-Zzostaw mnie - powiedziałem, ale jego dłoń nadal była na mojej talii.

-Wybacz - po chwili mnie puścił, ale gdy mnie odstawił, a następnie wziął z ziemi moje lekarstwo by mi je podać, ale szybko je wyrwałem aby nie widział na co one jest - czy mogę ci.. - nie dałem mu dojść do słowa.

-Nie! - powiedziałem omijając go i ruszyłem do wyjścia, nie mając siły ani ochoty z nim rozmawiać.

Musiałem wziąć głęboki wdech i widziałem kątem oka jak próbuję za mną iść, ale zrezygnował. Byłem z tego zadowolony, bo nie byłem w stanie mu wybaczyć tego co zrobił ani nie miałem ochoty na konfrontację z nim. Wyszedłem z budynku i wziąłem głęboki wdech chowając tabletki do kurtki aby nie wypadły mi. Spojrzałem w niebo, które nie było zbyt pogodne. Przetarłem dłonią oczy starając się uspokoić, bo miałem mętlik w głowie. Nie wiedziałem już co ze sobą zrobić. Powinienem być już w domu, bo za długo zajęła mi ta wizyta w szpitalu. Westchnąłem nie mogąc sobie poradzić z emocjami, które we mnie siedziały, ale ruszyłem powoli w stronę mieszkania. Droga minęła mi dość szybko, ale miałem wrażenie, że iż ktoś się na mnie patrzy dlatego jak najszybciej uciekłem do klatki zamykając ją by nie dostał się nikt za mną. Chciałem otworzyć drzwi, ale były otwarte. Przełknąłem ciężko ślinę lecz wszedłem do środka by stanąć naprzeciw temu co mnie czeka.

-Gdzie byłeś? - spojrzałem na tatę widząc, że siedzi na kanapie, a przed nim jest reklamówka z jedzeniem. Nie pomyślałem o tym, że mógł wrócić na obiad.

-Nigdzie?

-Dante nie podoba mi się to co się dzieje z tobą. Kłamiesz mnie, nie jesteś szczery, nie chcesz sobie dać pomóc, a na dodatek teraz nie informujesz mnie o tym iż gdzieś zniknąłeś i na dodatek nie odbierasz.

-To moja sprawa to co robię i nie powinno cię to interesować! - dopiero po chwili zrozumiałem co tak naprawdę powiedziałem, ale nie myślałem w ten sposób po prostu byłem zły i to nie na niego, ale na siebie.

-Rozumiem - powiedział cicho wstając z kanapy - jedzenie masz na stole - dodał przechodząc obok mnie, a następnie wyszedł z mieszkania zostawiając mnie samego. Popełniłem błąd, nie chciałem go zranić, bo wiem, że robi to wszystko gdyż się tylko o mnie martwi.

Kim jest praktykantka?
Czy Dante przeprosi Rightwilla?

2386 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro