Spotkanie
Witam wszystkich serdecznie!
Czy to już 8 rozdział? Jak to szybko leci! Jak wam się spodobał tatuś Dante?
Jakieś plany na dziś?
Życzę wszystkim miłego dzionka!
-Tak wiem, powiem gdyby coś było nie tak - odpowiedziałem spokojnie podchodząc do szafki, która była naprzeciwko mojego łóżka. Nie był to jakoś wielki pokój, ale i tak większy niż dotychczas posiadałem do swojego użytku. Tata wyszedł z pokoju dając mi przestrzeń bym mógł się ubrać na spokojnie, a przede wszystkim czuł się komfortowo.
Wyciągnąłem pierwszą lepszą bluzę wraz z sportowymi spodniami, które i tak przebiorę w szatni na komendzie. Przebrałem się w świeże i czyste ubrania, spojrzałem na siebie w lustrze, które było częścią szafy. Widziałem te zmęczone niebieskie oczy, które zdobiły podkrążone powieki z zmęczenia. Nałożyłem na swoje ciało bluzę zasłaniając swoje niedoskonałości w postaciach blizn, których się wstydziłem i kiedy tylko na nie patrzyłem miałem wrażenie, że nie powinno mnie tu już być. Przypominały o moich wszystkich klęskach, które mnie dotknęły. Poprawiłem swoje czarne włosy, a przede wszystkim grzywkę, która opadała na lewą stronę mej twarzy. To była dość dobra decyzja i jedyna, która mi się podobała oraz pasowała do mnie. Podszedłem do łóżka by za ścielić pościel. Teraz dotarło do mnie, że nie było tej maski wraz z tlenem więc tata musiał ją zabrać. Zerknąłem czy poprawiłem wszystko za sobą i spojrzałem w stronę biurka na którym był mój telefon, który był podłączony do ładowania.
Jednak nie ja go podłączyłem i byłem wdzięczny mężczyźnie za to, że wrzucił go na ładowarkę. Rightwill wolał bym miał telefon przy sobie zawsze i przede wszystkim naładowany. Mimo wszystko był trochę nadopiekuńczy jednak miał prawo w końcu nie było tak łatwo mnie wychować na normalnego człowieka z moimi problemami. Nad moim łóżkiem była półeczka z paprotką oraz zdjęciem moim oraz Sonnego. Nie miałem dużo rzeczy w pokoju, ale to wystarczało dla mnie. Miałem biurko z lampką oraz widokiem na park, pojemną szafę na moje rzeczy, puszysty dywan oraz wygodne łóżko w którym się mieściłem. Otworzyłem drzwi i wszedłem do salonu, który był podzielony w dość zabawny sposób. Wychodząc z mojego pokoju było kolejne okno po prawej stronie, a na środku była taka ścianka, która dzieliła kuchnie od salonu.
Kanapa była na przeciwko tej ściany gdzie była szafeczka na której stał telewizor, a między tym był stoliczek. Jednak musiałem dostać się do kuchni więc przeszedł przez mały, ale przyjemny salon wchodząc do kuchni w kolorach czerni i bieli. Na środku był okrągły stolik na cztery osoby, ale mieszkaliśmy tu tylko w dwójkę i czasem ktoś z pracy przychodził do taty. Kuchnia była w kształcie litery L co idealnie pasowało do małego wnętrza. Oczywiście było tu też okno centralnie naprzeciwko stolika przy którym usiadłem. Na stole był talerz z jajecznicą, herbata oraz kilka lekarstw, które musiałem w dzień w dzień łykać. Chorowałem jeśli można to tak nazwać posiadanie depresji, ale chorowałem na nią od młodego wieku lecz mam wrażenie, że to już było we mnie od małego. Byłem zawsze wycofany i wolałem najczęściej siedzieć w samotności, a rozmowa z ludźmi na dłużą miarę mnie męczyła tym bardziej, że w domu nie było za ciekawie.
Wziąłem się za jedzenie i słyszałem jak z łazienki szumi woda więc tata musiał pójść pod prysznic. Zacząłem powoli jeść śniadanie i mimo iż nie jadłem wcześniej niczego od wczorajszego obiadu to jednak czułem jak mój żołądek jest zaciśnięty i naprawdę ciężko było mi przełknąć jajecznicę mimo iż zrobił ją tak jak lubię. Wspomnienia blokowały mnie i powodowały wiele bólu w całym moim życiu. Nie wracałem tak dawno do tych wspomnień, ale nie potrafiłem nad nimi zapanować choć tak bardzo chciałem i pragnąłem. Zjadłem połowę jajecznicy oraz jedną kanapkę by wypić herbatę wraz z wszystkimi lekami, które musiałem brać. Niestety miałem kilka antydepresantów, które były ważne do mojego funkcjonowania w czasie pracy inaczej nie mógłbym pracować w policji. Będąc komendantem, a tym bardziej kimś tak wysoko powinienem być cały czas dostępny i przy zdrowych zmysłach więc nie mogłem ominąć tabletek tym bardziej jeśli chciałem uczestniczyć w zajęciach, które wykonywał policjant.
-Idę do pracy! - powiedziałem podniesionym tonem głosu by usłyszał mnie gdy podszedłem do drzwi łazienki. Na przeciwko drzwi wyjściowych były drzwi do pokoju taty, a po lewej stronie od głównych drzwi znajdowała się łazienka. Gdy po prawej stronie była przy ścianie szafa, która praktycznie stykała się z kanapą.
-Tylko uważaj na siebie! - słysząc jego słowa delikatnie poprawił mi się humor. Wziąłem z szafy kurtkę by ubrać ją na chwilę nim nie dojdę na komisariat policji. Założyłem buty sportowe i wziąłem głęboki oddech. Sprawdziłem czy wszystko mam przy sobie oraz wziąłem klucze do mieszkania z wieszaka. Wyszedłem na klatkę schodową i zamknąłem drzwi na klucz by tata czuł się bezpiecznie gdy bierze kąpiel. Zszedłem po kilku schodkach i wyszedłem z bloku idąc w stronę południową. Musiałem przejść przez pasy, a następnie przez dość spory park i ulicą do mostu, a tam była komenda policji, która była dość mocno podzielona.
Miała trzy piętra w górę, a na każdym piętrze praktycznie każdy miał swoje miejsce na piętrze, ale górę zajmowało FBI, które pilnowało całą policję. Oczywiście nie była to cała agencja tylko część agentów, którzy stacjonują na komisariacie. Niektórzy się zmieniają, a jeszcze inni lubią po prostu spokój na piętrze, który jest lepszy niż tam w ich biurowcu z tego co pamiętam. Drzewa mieniły się na pomarańczowo, czerwono, zielono i brązowo, a wszystkie te kolory tworzyły paletę barw jesieni. bardzo mi się podobał klimat tego parku, a w środku niego był mały zakątek zabawy dla dzieci z dwoma zjeżdżalniami drabinkami piaskownicą oraz huśtawkami. Zawsze gdy miałem trochę czasu siadałem na nich i bujałem się patrząc w niebo oraz gwiazdy, które stąd były dobrze widoczne mimo świateł, które otaczają park. Szedłem kamienną ścieżką i kierowałem się do jednego z czterech wyjść.
Jedno było tuż obok mojego bloku drugi przy banku trzeci niedaleko przejścia z Strawberry Avenue na Altee Street i właśnie do tego przejścia się kierowałem. Gdyż potem musiałem tylko przejść przez pasy i byłem przy komendzie więc to była dość bardzo wygodna droga, a przede wszystkim rozluźniająca mnie i pozwalająca bym odetchnął świeżym powietrzem. Drogę przez park znałem z zamkniętymi oczami gdyż często spędzałem tu czas. Sonny zauważył, że takie spacery mnie uspokajają i starał się naprawdę często ze mną chodzić po parku gdy miał tylko czas. Nie wiem nawet kiedy wyszedłem przez otwartą bramę i westchnąłem gdyż musiałem przejść przez pasy, a kierowcy nie za bardzo lubią zwalniać na tej drodze. Po chwili było w miarę możliwości bezpiecznie więc trochę szybszym chodem, przeszedłem po pasach woląc nie skończyć pod kołami samochodu. Gdyż najczęściej trafia się do szpitala z poważnymi obrażeniami niż umiera na miejscu. Nie chciałem już czuć bólu jakbym miał umierać. Komenda była zwykłym kwadratem jeśli można tak to nazwać i choć te trzy piętra wydawały się małe to naprawdę komenda była spora przez podziemie czy garaże. Wszedłem do środka przez główne drzwi by dostać się do środka.
-Dobry szef! - przywitał mnie kadet z okienka po lewej stronie więc zapewne dziś bawił się w wydawanie przedmiotów czy przyjmowanie ludzi po zgłoszenia. Za kolejnymi drzwiami było wejście do głównej sali jeśli tak to można było nazwać te miejsce. Główny człon komendy składał się z tego iż na środku był widok z wyższych pięter na sam dół gdzie było kilka stanowisk z biurkami oraz krzesłami.
Był to taki ala kwadrat, a niby sześciokąt. Nie za bardzo umiałem to nazwać. Wziąłem spokojny wdech i skierowałem się tuż obok do szatni, która nie była zbyt duża, ale też nie była jakoś szczególnie mała. Była takim prostokątem w którym było ponad pięćdziesiąt szafek. Te miejsce dość mocno się różniło od miejsca gdzie służyłem jako kadeciak jednak lubiłem tą komendę. Była na swój sposób niepowtarzalna i ciekawa w wyglądzie. Wszedłem do szatni i ruszyłem na koniec pomieszania gdyż tuż przy ścianie miałem swoją szafkę z której ściągnąłem kłódkę. Wyciągnąłem swój mundur i westchnąłem cicho gdyż nie miałem ochoty na służbę. To chyba był pierwszy raz gdy wolałbym zostać pod ciepłą kołderką niż jeździć wozem czy uzupełniać papiery. Przebrałem się jednak sprawnie w swój mundur komendanta i stanąłem przed lustrem, które pozwoliło mi na doprowadzenie się do stanu używalności. Poprawiłem włosy gdyż leciały mi na oczy i zdziwiłem się widząc Grzesia o tej godzinie. Myślałem, że już był na służbie.
-Hej Dante! - przywitał się ze mną więc odpowiedziałem mu tylko ciche hej i włożyłem wszystko dobrze ułożone do szafki zbierając z niej swój pas policyjny na którym nie było kilku ważnych rzeczy - Z tego co pamiętam to cały sprzęt był przemoczony przez deszcz i nie dało się go odratować więc musisz wziąć nowy z szafki!
-Okey rozumiem to dużo mam do uzupełnienia - stwierdziłem zapinając pas tak by trzymał mi spodnie - a ty co tak późno?
-Wiesz miałem kilka spraw do załatwienia - oznajmił, ale widziałem, że starł się ominąć te moje pytanie.
-A wśród nich był pewien pastor? - zapytałem, a widząc jego reakcje zacząłem się śmiać - Czyżby morwin?
-Daj żesz spokój sobie z tym morwinem! - burknął poprawiając górę munduru i zerknął na mnie - Nie było morwina po prostu miałem sztuczkę z tym idiotą i musiałem się użerać z nim.
-Okey okey Grzesiek rooozumiem - uderzył otwartą dłonią w czoło na co się zaśmiałem.
-Proszę przestań Dante - podniosłem ręce do góry i na spokojnie ruszyłem do drzwi aby przejść do zbrojowni, która była po prawej stronie. Gdy wyszedłem za mną ruszył Grzesiek więc i on musiał pewnie uzupełnić broń - Właśnie Dante z kim wybierasz się na patrol?
-Nie wiem jeszcze nie zgłosiłem statusu pierwszego - odpowiedziałem cicho i podszedłem do szafki z bronią by uzupełnić wszystko wraz z radiem.
-Chcesz wybrać się ze mną na patrol oraz do mechanika, bo muszą mi naprawić lampę, a wczoraj nie mieli do mojego auta.
-Mogę przejechać - mruknąłem cicho i przypiąłem sobie gruszkę - 103 status 1 - zgłosiłem na radiu.
-Dzięki nie chce tam jechać sam - zdziwiłem się tym iż nie chce jechać sam na warsztat samochodowy, ale może był tyle razy już tam, że go nie chcą już widzieć. Montanha ma bardzo ciężki charakter i do niego trzeba się przyzwyczaić. Jak ktoś nie zrozumie szefa to może się wydawać on bardzo problematyczny. Lecz robi wszystko by pomóc wszystkim, ale przy tym jest bardzo wymagający.
-Od razu jedziemy? - zapytałem patrząc się na mężczyznę, który był troszeczkę wyższy ode mnie o te kilka centymetrów.
-Tak chce mieć to z głowy już - odparł i wyszedł z zbrojowni więc ruszyłem za nim, ale zamknąłem drzwi na klucz gdyż niestety to był ogólnodostępny teren dla wszystkich obywateli. Przeszliśmy koło drzwi głównych do wyjścia, ale ruszyliśmy do schodów, które prowadziły na dół do podziemi czyli garażu oraz cel więziennych. Schodząc na dół przeszliśmy obok archiwum i naprzeciwko schodów były dwuskrzydłowe drzwi do garażu, który mógł pomieścić dwadzieścia dwa radiowozy, ale jeszcze na zewnątrz mieliśmy dużo miejsc postojowych dla radiowozów. Od razu zauważyłem przez przeszklone ściany na garaż rozwalone światło wraz z wygiętym zderzakiem.
-Dość mocno uderzyliście w siebie - mruknąłem cicho schodząc po schodach za nim oraz zamknąłem drzwi za sobą. Nauczyłem się tego gdyż niektóre miejsca nie miały zamków i niektórzy za bardzo lubili zwiedzać komendę próbując przy tym okraść nas.
-On jechał jak zawsze jak wariant, ale muszę przyznać, że poniekąd moja wina też w tym była, bo już jechałem na późnym zielonym.
-Nie jedzie się na pomarańczowym Gregory! - oznajmiłem podchodząc do jego radiowozu, który otworzył pilotem. Miał on Buffalo jako wóz policyjny w czarnych oznaczeniach policyjnych, a nie oszukujmy się te auto nie należy do najtańszych. Wsiadłem na miejsce pasażera i zapiąłem pasy bezpieczeństwa choć nie lubiłem tego.
-Wiem, ale wtedy już było późno i nie sądziłem, że ktoś będzie jechać tak szybko gdy ulice były praktycznie puste!
-Nie tłumacz się mi - mruknąłem cicho opierając głowę o szybę. Nie miałem ochoty słuchać podwyższonego głosu przyjaciela gdyż czułem się nie za dobrze gdy to robi.
-Wybacz - mruknął ciszej i odpalił silnik, który przyjemnie zamruczał. Wyjechaliśmy z parkingu podziemnego jedną z dwóch bram garażowych. Parkingowy otworzył nam bramę, a Montanha ruszył w stronę jednego z warsztatów. Nie wiedziałem do jakiego jedziemy, ale mam nadzieję, że szybko minie ta wizyta - czy z tobą wszystko w porządku Dante?
-Tak - zaskoczony jego pytaniem nawet nie przemyślałem tego co mówię i po prostu zatwierdziłem, co miałem w zwyczaju robić.
-Mam wrażenie, że nie do końca - odpowiedział jednak nie powiedział nic więcej za co byłem mu po prostu wdzięczy. Jechaliśmy chyba w stronę dzielnicy Burton co mnie zaczęło zastanawiać gdzie jedziemy aż w końcu dotarło do mnie. Jechaliśmy do warsztatu Knucklesa, a przede wszystkim Pana Kui Chaka. Poczułem jak po moim ciele przechodzi dreszcz lęku, ale szybko zagryzłem wargę by nie pokazać po sobie iż mi się to nie podoba. Wyjechaliśmy od południowej strony na duży plac gdzie stało kilkanaście aut, ale Montanha skierował się w stronę szarej bramy z logiem warsztatu, która się otworzyła. Zewnątrz budynku pomalowany był na granatowy, wjeżdżając do środka od razu zauważyłem niepowtarzalność i różne kolory. Obok było biuro oraz strefa wypoczynkowa chyba dla mechaników, która była przeszklona jednak na szybach były w kratkę siatki chyba służące jako ochrona. Grzesiek wjechał na stanowisko pierwsze gdyż dwa inne były zajęte przez samochody, a potem były specjalne dwa miejsca do malowania samochodów. Niby wydawał się być to bardzo duży z zewnątrz to w środku nie było tu aż tak dużo miejsca jak się wydawało. Wysiadłem z samochodu i poprawiłem mundur, który mi się trochę zgiął przez siedzenie.
-Kurwa Carbo, nie pierdziel tylko mi napraw ten zderzak! - słysząc te słowo miałem nadzieję, że to nie jest ta osoba o której myślę. Jednak ta biała czupryna była zbyt bardzo widoczna z daleka, a tym bardziej przy tych srebrnych włosach Knucklesa - No nareszcie jesteś Montanha! Będziesz srogo płacił za to!
-Wczoraj uzgadnianie było co innego - odparł, a ja stanąłem przy brunecie. Czułem na sobie wzrok pewnych brązowych tęczówek, których nienawidziłem z całego serca. Patrzyłem się obojętnym wzrokiem w stronę Knucklesa.
-Zmieniłem zdanie!
-Radzę się dogadać, bo ja nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia na waszych Morwinowych kłótniach! - burknąłem przewracając oczami i odchodząc w stronę kwadratowego pomieszczenia gdzie mogłem wejść przez pojedyncze drzwi. Nie wiedziałem czy są otwarte czy też nie, ale za blatem stał ktoś więc musiało być otwarte. Na szczęście było więc wszedłem do środka i po prawej stronie usiadłem na czarnej kanapie wyciągając tablet policyjny by zająć się ważniejszymi sprawami niż ta banda. Gdybym wiedział, że mamy do nich jechać nigdy bym się nie zgodził na wspólny patrol, ale mogłem tak naprawdę się domyśleć tego.
Dlaczego Dante unika ich?
Dlaczego Dante tak bardzo nienawidzi brązowych oczu?
2361 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro