Przypadkowe znalezienie
Witam wszystkich serdecznie!
Jak tam wasz dzień?
Mam nadzieję, że książka się podoba :3 dziś intrygujący rozdział!
Sorrki za spóźnienie wracam ze sklepu!
Życzę wszystkim miłego dzionka
Biegłem nie wiem ile aż w końcu opadłem cały z sił. Pociągnąłem nosem i oparłem się o ścianę po której zjechałem na sam dół. Nie miałem siły na nic. Właśnie widziałem jak mój własny ojciec zabija moją mamę, kobietę, która dała mi życie. Zaś on tak po prostu je odebrał, bo nie miał za co pić czy ćpać. Nigdy nie lubiłem jego znajomych tych dziwnych zachowań i tego wszystkiego. Bałem się tak bardzo i choć mogłem iść na policję to wiem, że dom dziecka jest najgorszym miejscem na świecie. John był z niego, pamiętał jaki był tam regor i to, że najczęściej ludzie chcieli dziewczynki niż chłopców. Mówił, że miał szczęście, że ktoś go zechciał i ma normalną rodzinę. Może nie byłoby źle w domu dziecka, ale nie chciałem tam spędzić życia. Nie chciałem w ogóle wszystkiego. Nic nie miało teraz dla mnie sensu. Zagarnąłem pod siebie kolana poczułem jak mnie boli ramię. Spojrzałem na nie chcąc przekonać się co powoduje ten ból lecz widząc jak mam całą w krwi dłoń poczułem, że robi mi się gorąco od środka. Powstrzymałem się jednak przed omdleniem co było ciężkie, ale musiałem jakoś się opatrzeć.
W końcu mama zawsze dawała mi plasterek gdy zdarłem sobie kolanko bądź przeciąłem palec. Jednak nie miałem plasterka i musiałem sobie jakoś z tym poradzić. Brałem głębokie wdechy by uspokoić swój organizm i wziąłem do ręki plecak, który ściągnąłem przed tym jak zsunąłem się przy ścianie. Musiałem mieć coś co mogło mi się przydać by przetrwać to zranienie. Jednak nic nie wyglądało na coś dobrego co mogłoby się przydać. Niechętnie ściągnąłem z siebie podkoszulkę i podarłem ją by zrobić z niej kilka opatrunków nim ktoś nie będzie chciał na to spojrzeć z dorosłych. Lecz obawiałem się tego, że każdy kogo poproszę o pomoc wezwie policję bądź co gorsza służby, które wezmą mnie do domu dziecka. Zacisnąłem dłonie i spojrzałem ponownie na swoją ranę. Wziąłem kawałek podkoszulka i otoczyłem ranę nim. Nie mając za dużo możliwości ruchu złapałem w zęby odstający kawałek, a drugim obwiązałem ledwo i związałem tak aby chyba się trzymał. Wziąłem kolejną zrywkę i wytarłem dłoń z krwi lecz nie wszystko. Nie mając wyboru wyciągnąłem z plecaka bluzę i wstałem na równe nogi by ubrać ją na siebie. Spakowałem kawałki koszulki gdyż mi się z pewnością przydadzą i zastanawiałem się co mam ze sobą zrobić. Przetarłem dłonią policzki po których spływały nadal łzy, bo nie kontrolowałem ich.
Muszę być silny w końcu kazała mi uciekać więc to zrobiłem i będę robić. Jednak na razie muszę zastanowić się co ja mam ze sobą zrobić. Muszę umyć tą ranę inaczej może wdać się zakażenie, a tego nie chce. Założyłem tornister na plecy i powolnym krokiem ruszyłem w stronę parku. Tak była fontanna wystarczy, że wezmę wodę z niej i umyje ramię. Nie do końca wiedziałem gdzie jestem, ale może dam radę się odnaleźć w końcu praktycznie biegłem prosto. Po dłuższym spacerze trafiłem na ulicę, którą znałem i była ona tuż prostopadle do mojego domu. Widziałem przechodząc przez ulicę na drugą stronę, że przy bloku nadal stoją z dwa radiowozy. Czmychnąłem czym prędzej jak najdalej gdyż obawiałem się, że mnie złapią. Nie chciałem skończyć w domu dziecka albo co gorsza mieszkać z tym potworem. Zacisnąłem dłonie na swojej bluzce starając się uspokoić i omal nie wpadłem na jakiegoś grubszego pana. Wbiegłem do parku i ruszyłem w stronę fontanny, która była dosłownie tuż przede mną. Na szczęście działała, bo miała tendencje do psucia się, ale to nie ważne. Podszedłem do niej i zamoczyłem dłoń w zimnej tafli wody. Ściągnąłem plecak i nie wiedziałem jak mam wziąć tą wodę, bo jak ściągnę z siebie górę tu, to ktoś będzie to widział, że krwawię.
Zacząłem rozglądać się za czymś użytecznym, a widząc nieopodal butelkę, którą ktoś wyrzucił obok kosza, a nie do kosza. Podbiegłem do butelki po wodzie i szybko wróciłem do fontanny by wypłukać, a potem napełnić ją wodą. Wiedziałem gdzie mogę się schować by oczyścić ranę i naprawdę bolało mnie bardzo, ale nie mogłem pokazać po sobie, że coś jest nie tak. Z wodą i ze swoimi rzeczami ruszyłem w stronę krzaków, a przede wszystkim dzikiej winorośli i schowałem się w jej wnętrzu gdyż tworzyła jakby kopułę. Żaden ludzki wzrok nie był w stanie tutaj dosięgnąć. Ściągnąłem z siebie to co zbędne gdyż czułem jak mi jest za gorąco, ponieważ słońce było dziś naprawdę wysoko, że tak grzało. Pomimo iż była już około szesnasta, a raczej miałem taką nadzieję. Rozwiązałem swój prowizoryczny bandaż i zacząłem polewać dłoń wodą. Jednak gdy spotkała się raną zaczęła mnie dziwnie boleć, ale powstrzymałem dźwięki bólu i przemyłem całe ramię pozbywając się krwi. Założyłem świeży kawałek podkoszulki i położyłem się na ziemi. Nie wiedziałem co ze sobą mam tak naprawdę teraz zrobić. Byłem głodny, ale najbardziej to czułem się samotny. Wtuliłem się w swoje nogi i nie wiedziałem co chcę zrobić. Powinienem jednak coś zjeść i może na coś wpadnę, a jak nie to będzie problem.
W sumie nie pada więc mogę spać na zewnątrz tak o. Teraz czułem się jak ci mężczyźni co siedzą pod sklepami i proszą o dolara by kupić coś do jedzenia. Tylko od nich koszmarnie cuchniało i nie chciałem skończyć tak samo jak oni. Na szczęście na dole parku był duży plac zabaw wraz z dwoma budkami z jedzeniem więc wybiorę sobie jakiś najtańszy posiłek. Miałem przy sobie ze sto dolarów i wiedziałem, że nie będzie prosto z tego wyżyć na długo. Rozejrzałem się na boki czy nie ma policji gdyż wolałem nie wpaść. Czułem się jak ten kryminalista, który musi przeżyć sam na wolności oraz nie dać się złapać. Podszedłem do budki gdzie można było kupić kilka fast foodów. Nie jadłem ich nigdy więc nie widziałem co może mi smakować, ale chyba wezmę frytki za dwa dolary i się nimi raczej najem gdyż dużo jedzenia nie potrzebowałem.
-Dzień dobry - powiedziałem stojąc przy okienku choć trochę byłem za niski jeszcze.
-Hej dzieciaku co ci podać?
-Poproszę frytki - poprosiłem uprzejmie i zmusiłem się do uśmiechu.
-A gdzie twoja mama bądź tata? - przeczuwałem, że spyta o to.
-Siedzi przy ławce i czeka! - odparłem wpatrując się w niego - Chciałem sam zamówić coś!
-No widać, że już duży chłopczyk z ciebie - uśmiechnął się do mnie życzliwie mężczyzna - dwa dolary to będzie.
-Proszę - położyłem na blat dokładnie dwa dolary i patrzyłem się na mężczyznę.
-Jaki sos chcesz do frytek? - przekrzywiłem głowę w bok nie za bardzo rozumiejąc - No wiesz sos jak ketchup, serowy, czosnkowy czy BBQ.
-Serowy? - nie za bardzo wiedziałem jak to wygląda, ale wiedziałem to, że ser lubi zapychać, a mi się to przyda.
-Poczekaj chwilkę i już ci dam twoje frytki!
Nie musiałem naprawdę długo czekać po chwili dostałem w kwadratowym opakowaniu frytki, których było naprawdę dużo oraz polane były obficie serowym sosem. Zadowolony usiadłem sobie o miejscu o którym mówiłem by mężczyzna nie nabrał podejrzeń i na spokojnie jadłem obiadokolację na dziś. Przeczekam w parku na to aż zapadnie zmrok i wpakuje się do fortu. Spędzę tam noc, a następnie będę musiał zmienić swoje tymczasowe miejsce zamieszkania. Nim się obejrzałem wieczór nadszedł bardzo mozolnie gdyż słońce późno zachodziło spać, a ja już byłem zmęczony. Wszedłem powoli na fortece i wszedłem do jednego z pomieszczeń na wzór domku. Zamknęłam się od środka i położyłem na drewnianej podłodze. Pod głowę położyłem plecak i zasnąłem raz dwa gdyż byłem wymęczony przez ból fizyczny jak i psychiczny.
Chciałabym obudzić się w swoim łóżku i zobaczyć mamę całą oraz zdrową. Jednak wiedziałem, za to nie ma jak się wydarzyć gdyż teraz to było prawdą. Zrobiłem to by chronić Maddi i siebie, mamy już nie zdołałem obronić przed nim. Zasnąłem natychmiastowo, a obudził mnie chyba nad ranem dźwięk grzmotu. Natychmiast podniosłem się na równe nogi i spojrzałem przez okno bez szyby na zewnątrz. Czarne chmury nie zapowiadały nic dobrego. Rozejrzałem się po pomieszczeniu za czymś co mogło by być użyteczne w końcu dużo dzieci zostawia rzeczy na palcach zabaw by potem po nie wrócić. Teraz zauważyłem, że na ściance jest narysowana mapa chyba całego USA i było to dość fascynujące. Zerknąłem na zaznaczone miejsce kółkiem oraz podpis.
-Los Santos - przeczytałem i miałem wrażenie, że słyszałem o tym mieście. Zmrużyłem powieki myśląc intensywnie aż w końcu zrozumiałem skąd kojarzę tą nazwę. Podobno mama była stamtąd może i kogoś mam tam z rodziny. Nie poznałem nigdy dziadków i nie mówiła o nich więc może jednak jest szansa, że nie wyląduje w domu dziecka. Tylko zastanawiałem się jak ja mam się tam znaleźć. Jednak chyba nie będę niczym ci panowie tylko muszę znaleźć sposób jak z Chicago znaleźć się w Los Santos. Zacisnąłem ręce na podkoszulce i syknąłem z bólu. Rana bolała mnie dziś tak samo mocno jak wczoraj albo jeszcze mocniej. Niechętnie ściągnąłem sobie opatrunek, ale od razu zauważyłem, że dziwnie wygląda jakby nie chciała się leczyć albo po prostu mi się tak po prostu wydaje. Nie miałem nigdy aż tak głębokiej rany. Wymieniłem swój prowizoryczny bandaż na nowy i ubrałem bluzę, ale jak zacznie padać nie mam czym nawet się okryć przed deszczem. Musiałem znaleźć coś co mnie uchroni albo znaleźć miejsce gdzie będę mógł być bezpieczny.
Otworzyłem sobie fort i wyszedłem powoli, a następnie zjechałem po zjeżdżalni, bo nie chciało mi się schodzić po drabinkach. Przetarłem dłonią oczy by się obudzić bardziej i czułem jak boli mnie wewnątrz. Jednak nie mogłem pozwolić sobie na płacz nie w takim momencie. Musiałem zrobić wszystko aby tylko się uchronić przed tym co mnie czeka. Idąc przez jakieś budynki zauważyłem, że jeden telewizor działa w witrynie i chyba były puszczone wiadomości. Zrozumiałem, że policja mnie szuka gdyż moje zdjęcie było w informacjach na zaginiony. Nie miałem dużo czasu i musiałem uciec. Nie wrócę do ojca ani nie pójdę do domu dziecka. Wolę żyć już na ulicy niż aby z nim mieszkać z tym potworem. Byłem gdzieś w południowej części miasta więc musi gdzieś tu być jakiś dworzec kolejowy bądź autobusowy. Ruszyłem więc przed siebie mając nadzieję, że jakimś cudem dojdę i znajdę jakieś podpowiedzi gdzie co jest. Z trzy razy musiałem się chować gdyż policja przejeżdżała, a ja nie oszukujmy się jestem dzieckiem co na pierwszy rzut widać.
Jednak doszedłem na dworzec kolejowy i zacząłem szukać drogi do Los Santos. Zmrużyłem powieki widząc jeden pociąg, który rusza za niecałą godzinę i będzie jechać bardzo długo, ale nadchodzi pytanie jak mam zapłacić za bilet. Większość moich oszczędności pójdzie na to, ale musiałem uciec z tego miasta. Wyszedłem z ciepłego wnętrza i zastanawiałem się kto mógłby mi kupić bilet. Moim oczom ukazał się pan bezdomny, który siedział pod dachem dworca.
-Pprzepraszam pana czy mógłby pan mi pomóc?
-Czego chcesz młody? - spojrzał na mnie wtulając się w swoją kurtkę.
-Kupi mi pan bilet do Los Santos? Dam panu dwadzieścia dolarów za to - oznajmiłem chcąc by mi pomógł skoro ja pomogę mu.
-Gdzie twoi rodzice?
-Nie mam - odpowiedziałem cicho - chce jechać do dziadków.
-Ale dostanę te dwadzieścia dolarów?
-Tak pan mi pomoże ja panu - odpowiedziałem nerwowo zaciskając palce na bluzie, która była mokra.
-Dobra daj te pieniądze - oznajmił więc wyciągnąłem te pięćdziesiąt trzy dolary oraz dwadzieścia dla mężczyzny. Na szczęście był słowny i kupił mi ten bilet za co byłem mu wdzięczny.
Nim się obejrzałem siedziałem w pociągu w ciepłym miejscu i mogłem się przebrać z mokrych ciuchów co zrobiłem natychmiast. Nie wiedziałem co robię, ale chyba zaczynam lepsze życie jeśli znajdę dziadków. Jeśli nie to będę się tułać po ulicach Los Santos gdzie zawsze praktycznie jest pogodnie z tego, co słyszałem. Konduktor spojrzał na mnie krzywo, ale pokazałem mu napisaną notkę, że jadę do działów, którą sam napisałem, ale on nie musi wiedzieć. Wybrałem losowe nazwisko aby nie powiązał mnie z Capelą. Dwadzieścia dziewięć godzin podróży minęło mi przede wszystkim na śnie, a raczej próbach snu gdyż stres mnie jadł i bałem się, że będę musiał wrócić do Chicago. Nie chciałem tam wracać do tych złych rzeczy, które się wydarzyły. Wtulałem się w swój plecak i brałem głębokie wdechy starając się uspokoić. Męczyła mnie ta droga chciałem już gdzieś iść, przejść, się cokolwiek tylko aby nie siedzieć. Jednak gdy w końcu usłyszałem głos, że jesteśmy na stacji docelowej od razu podniosłem się na równe nogi i spojrzałem przez okno, które mnie wcześniej usypiało lecz też ciekawiło. W końcu tyle miast widziałem i rzeczy, których nie widziałem dotychczas. Gdy pociąg się zatrzymał ja ruszyłem w stronę wyjścia z pociągu i wysiadłem chyba w centrum.
Miasto było ogromne jak i w Chicago, ale tu było dość inaczej było bardziej ładniej i kolorowo. Nie mogłem iść na komendę, że szukam dziadków więc zostało mi pytanie ludzi czy znali ich. Nie spodziewałem się tego, że miasto będzie tak ogromne, a ja za mały by cokolwiek samemu zrobić. Usiadłem pod jakimś budynkiem i nie czułem się najlepiej. Ramię mnie piekło i chyba miałem gorączkę. Wszystko mnie bolało i zimno mi było. Już w pociągu czułem, że coś jest nie tak ze mną, ale nie mogłem nic zrobić. Miałem mało pieniędzy wręcz końcówkę i nie chciałem ich wyrzucać na leki. Nie widziałem nawet co mi jest, a jak bym kupił coś to nie miałbym na jedzenie by brać te leki. Skuliłem się i zacząłem żałośnie płakać. Byłem sam, co ja sobie myślałem jadąc tutaj. Nie mam nawet jak wrócić do Chicago. Zostałem sam jak palec i pewnie umrę tutaj. Pociągnąłem nosem i stałem się wziąć głęboki wdech. Przede mną był jakiś park, ale ja nawet tam nie miałem siły iść. Nie jadłem i nie piłem od dwóch dni.
Nie miałem gdzie spać nie wiedziałem nawet gdzie mogę. Wszyscy mnie przeganiają z miejsc gdzie chce się zdrzemnąć. Byłem zmęczony, głodny oraz chciałem pić, byłem tak strasznie spragniony. Wtuliłem się mocno w swoje nogi i czułem się tak słabo. Ludzie wokół patrzyli na mnie jak na dziwadło gdy ja chciałem by ktoś mi pomógł bądź dał coś do jedzenia lub picia. Poczułem nagle jakiś dotyk na sobie od razu cały się spiąłem gdyż bałem się, że ktoś mnie skrzywdzi. Jednak zdziwiłem się gdy przede mną klęknął blond włosy mężczyzna o zielonych oczach.
-Zgubiłeś się młody? - spytał, a ja chcąc czy nie potwierdziłem.
-Szukam dziadków - wyszeptałem ledwo, a on podał mi butelkę z wodą. Zainteresowany nią wziąłem ją od niego i otworzyłem biorąc szybkie łyki wody.
-Nie wiem gdzie oni są, ale nie wyglądasz za dobrze - dotknął mojego czoła, miał takie zimne dłonie - na dodatek jesteś rozpalony.
-Ddziękuje za wodę - wyszeptałem cicho i patrzyłem się na niego starając się kontaktować oraz rozmawiać z nim, ale naprawdę czułem się koszmarnie. Nagle poczułem jak mnie łapie za ręce przez to przestraszony pisąłem, ale on nie zwrócił nawet na to uwagi.
-Przydasz mi się młody, ale najpierw cię wyprowadzę z tego stanu - oznajmił, ale nie za bardzo rozumiałem o co w tym chodzi. Przerzucił mnie przez ramię i zaczął iść w dobrze znanym mu kierunku. Nie zwracał uwagi na to, że brudzę jego garnitur.
Myślałem, że jestem ocalony, ale nie wiedziałem jak bardzo się wtedy myliłem.
Kim jest mężczyzna?
Czy policja szuka Dante?
2469 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro