Napad
Witam wszystkich serdecznie!
Nareszcie rozdział!
Mam straszne duże urwanie głowy ostatnio, ale co poradzić!
Życzę wszystkim miłego dzionka 💚
Patrol dość spokojnie mijał, a towarzystwo szefa umiliło mi ten czas, na prowadzeniu samochodu. Choć morwinowy temat był dość ciekawy.
-Musiałem mu odmówić spotkania - spojrzałem na niego zaskoczony.
-Miałeś okazję zjeść lub wypić kawę z Knucklesem, a zostałeś ze mną? - nie rozumiałem jego zachowania.
-Myślałem, że nie wyrobie z papierami i kilka osób mi zajęło czas - zaczął się chyba mi tłumaczyć - wolałem odmówić niż aby go wystawić.
-No poniekąd to lepsze rozwiązanie - mruknąłem zgadzając się z nim.
-Jednak mam wrażenie, że to nie wszystko - ponownie zerknąłem na niego gdyż stanąłem na czerwonym świetle.
-Cóż FBI mi się dziś dość mocno uprzykrzali w mojej pracy. Nie chciałem by połączyli mnie ze znajomością z pastorem.
-Przecież pastor jest czysty więc czego się boisz? - zdziwiło mnie to dość mocno, bo ja miałem prawo nienawidzić Carbonarę lecz on nie miał po co unikać spotkań na forum z pastorem.
-Mam swoje powody by tego nie robić.
-Jakie?
-Stojące za mną FBI i patrzenie na moje ręce, a ja nie chcę stracić pracy przez to, że im coś się nie spodoba, a różnie bywa z różnymi osobami.
-No poniekąd rozumiem - odparłem, bo jednak wiedziałem jak działa FBI i nie wszyscy byli wyrozumiali czy mili choć z większością dało się dogadać.
-Niech sobie przejrzą na spokojnie to co mają, a jak odpuszczą to wtedy się spotkam z Erwinem.
-Uroczo, że mówisz do pastora po imieniu widać, że ci zależy - zachichotałem nie mogąc się powstrzymać by to powiedzieć.
-No wiesz co?! - oburzył się na moje słowa lecz na jego ustach był delikatny uśmiech.
-Wiem, wiem - odpowiedziałem cicho i nie zauważyłem nawet kiedy zrobiło się ciemno wokół, ale co poradzić na to, że zima za pasem. Nagle padł komunikat na radiach o napadzie na bank.
-101 plus 1, 10-76 na 10-90 - zgłosił nim ja powiedziałem coś, ale posłusznie włączyłem sygnały dźwiękowe i z piskiem opon ruszyłem w stronę potencjalnego napadu na bank. Oczywiście coś tam mówił na radiu, że przechodzimy na jakieś inne, ale nie skupiałem się nad tym za bardzo, bo chciałem dojechać jak najszybciej. Dojechaliśmy jako pierwsi z czego byłem zadowolony, bo mogliśmy oszacować sytuację na spokojnie bez kilkunastu policjantów robiących hałas. Zaparkowałem wóz w bezpiecznej odległości i przyjrzałem się dokładniej osobom, które były we wnętrzu budynku, a było ich widać przez przeszklone drzwi.
-Trochę mają tych zakładników - stwierdziłem naliczając około ósemki ludzi, którzy stali z wysoko uniesionymi rękami.
-Tak, pójdziesz jako negocjator? - spytał więc skinąłem głową na tak, bo przynajmniej nie będę musiał słuchać tego bezsensownego gadania poszczególnych osób. Gdy im będzie się tak strasznie nudzić w czasie negocjacji, bo nic ciekawego się nie dzieje. Zmieniłem radio na trójkę i nie zostało mi nic innego jak poczekać na jeszcze inne jednostki aby przystąpić do rozmowy z napastnikami. Jak na złość jechali chyba naprawdę wolno, bo dopiero po zgłoszeniu pojawiły się dwa radiowozy, a jeszcze jeden powinien być lecz nie chcąc dłużej przedłużać ruszyłem w stronę przeszklonych drzwi. Zależało nam na czasie by wyciągnąć z wnętrza wszystkich zakładników, a przede wszystkim spełnić żądania ze strony napastników.
-Dobry wieczór - powiedziałem chcąc skupić na sobie osobę z którą będę dziś negocjować. Do drzwi podszedł niski mężczyzna, który miał na oko sto pięćdziesiąt centymetrów i mocno mi kogoś przypominał, ale głos mi może podpowie.
-Witam - rzekł, ale miał modulator więc za bardzo nic nie wydedukuje z tego.
-Mój numer odznaki to sto trzy, Dante Capela będę negocjatorem ze strony policji jak mam się do ciebie zwracać?
-Jak chcesz - odparł trzymając w dłoni broń, która była ułożona w dół więc zerknąłem do środka czy inni napastnicy mają bronie wymierzone w zakładników.
-Ile jest zakładników, ile napastników? - zadałem pytanie.
-Dziewięciu zakładników i trzech napastników - oznajmił co wydało mi się być podejrzane gdyż widziałem wcześniej tylko ośmiu - oczekujemy za życie ich wszystkich dogodnych nam warunków.
-Rozumiem więc słucham - rzekłem wpatrzony w mężczyznę, który patrzył na mnie za kominiarki z pogardą czego nie rozumiałem.
-Za dwójkę odjazd naszym ukradzionym samochodem, za kolejną dwójkę chcemy brak kolczatek w czasie pościgu do dwudziestu kilometrów - powoli mówił i wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami - za resztę chce brak pościgu za nami w postaci helikoptera.
-Rozumiem, przekaże twoje żądania dalej - rzekłem chcąc jak najszybciej wycofać się od mężczyzny, który nie był przyjaźnie do mnie nastawiony. Zrobiłem kilka kroków w tył.
-Co się stało Capela? - padło pytanie ze strony Gregorego, ale nie mogłem pozwolić sobie na to by mój lęk przejął kontrolę, bo przecież łapałem gorszych ludzi.
-Nic - odparłem na radiu - mam żądania, podaje je - oznajmiłem biorąc głęboki wdech - dwójka za wolny odjazd dwójka za brak kolczatek do dwudziestu kilometrów i brak helikoptera. Napastników trójka oraz dziewięć zakładników.
-Rozumiem - odparł głos chyba Xandera - cóż po negocjował bym odnośnie tego helikoptera czy nie można go opuścić.
-Dobrze zobaczę co da się zrobić - rzekłem podchodząc do drzwi na nowo, a niski mężczyzna stanął naprzeciwko mnie - wasze żądania zostały zaakceptowane oprócz ostatniego. Supervisor nie zgadza się na brak helikoptera proponuje więc opóźnienie na 10 minut.
-Nie ma mowy! Robicie to co my postanowiliśmy albo możecie zbierać zakładników, ale martwych! - naskoczył na mnie i wycelował broń w moją stronę.
-Spokojnie zaraz to omówimy! Nie ma potrzeby by celować. Narobisz sobie tylko problemów - rzekłem zaciskając dłoń na pistolecie i zaciskając zęby z nagłego stresu.
-Więc ma być tak jak powiedziałem! - krzyknął na mnie więc złapałem za radio.
-Napastnicy awanturują się i twierdzą, że ma być tak jak oni powiedzieli inaczej przepłaci życiem któryś z zakładników.
-Nienawidzę takich ścierw! Dobra niech im będzie ten brak helki! Niech się nie zesrają - był zły, a ja miałem wrażenie, że mężczyzna patrzy na mnie, a przede wszystkim słyszy to co mówi Xander.
-Totalna arogancja - prychnął mężczyzna przede mną, a te oczy wpatrywały się z nienawiścią. Przełknąłem ciężko ślinę i wziąłem głęboki wdech.
-Przepraszam za swojego współpracownika - powiedziałem lecz wzrok mężczyzny się nie zmienił względem mnie - czy w ramach udanych negocjacji możecie wypuścić dwójkę zakładników jako wolny odjazd?
-Wypuszczaj dwójkę! - krzyknął, a dwójka z brzegu została popchnięta do wyjścia.
-Na moją lewą tam czekają na państwa policjanci, którzy udzielą wam pomocy - oznajmiłem do dwójki przestraszonych ludzi.
Nie podobało mi się w ogóle to co tu się dzieje i jak zostały przeprowadzone negocjację ze strony napastników jakby życie zakładników nie było istotne. Jednak każde poniekąd jest ważne w końcu je ma się tylko jedne choć czy aby na pewno jest takie to ważne. Przecież jest tyle potworów tyle złych rzeczy i tego wszystkiego. Czy życie w tym ma sens, a może naprawdę dobrze robią napastnicy zaś ja sam już się pogubiłem w tym co dobre, a co złe. Otrząsnąłem się z własnych myśli, które kłóciły i sprzeczały się ze sobą. Przecież każde życie jest ważne nawet tak mało istotnych ludzi jak ja. Negocjacje szły bezproblemowo i rzeczywiście było dziewięciu zakładników, a wśród nich pastor którego wcześniej nie widziałem. Może dlatego, bo wyszedł z pokoju obok z mężczyzną, który miał zapewne łup. Nie wiem dlaczego tak było i po co im był tam człowiek, ale może to jakieś zabezpieczenie dla tego co się włamuje by nie zrobić wjazdu.
Cóż nie będziemy widzieć jeśli nie zostaną oni złapani w czasie ucieczki. Został im jeden zakładnik, którym był pastor oczywiście Montanha coś tam mówił na temat duchownego, ale nie do końca słuchałem. Wraz ze sto jeden nie zostaliśmy uwzględnieni do pościgu gdyż mieliśmy zostać i przeszukać teren oraz ostatniego zakładnika. Więc w ten sposób Gregory poszedł do knucklesa, a ja ciekawsko podszedłem do nich.
-Co tu robiłeś?
-A co mam kuźwa robić?! Złapano mnie gdy szedłem do sklepu. Przecież szanuję swoje i innych życie więc co innego miałem zrobić?
-Nie za bardzo wierzę w te twoje gierki - prychnął na co się trochę zdziwiłem.
-Knuckles co robiłeś tam w pomieszczeniu obok gdzie jest sejf?
-Nie wiem mężczyzna do mnie celował z broni i robił jakieś dziwne rzeczy - powiedział wzdychając ciężko - nie chce przeżyć czegoś takiego ponownie. To było straszne - objął się rękami, bo Montanha go rozkuł w końcu.
-Czy widziałeś jakieś znamiona, znaki, detale na ubraniu czy tatuaże? - padło pytanie ze strony szefa więc ruszyłem do środka banku chcąc rozejrzeć się za tym czy przypadkiem ktoś tu nie został lub nie ukrył łupu. Przeszedłem na spokojnie przez cały bank i niczego nie znalazłem więc wyszedłem z pomieszczenia, a taśmę policyjną przykleiłem do drzwi by nikt nie wchodził do środka.
-Jestem poza tym zły, bo na ciebie, bo odrzuciłeś moją propozycję!
-To ja cię w takim razie zapraszam skoro jesteś aż tak niezadowolony, ale to ja zdecyduję kiedy mi odpowiada - spojrzałem na nich zaskoczony, bo Gregory trzymał dłoń przy głowie siwowłosego.
-Dobra!
-Morwinku mój kochany dość całowania, a pora zająć się pracą!
-Podwieziecie mnie chociaż na zakon? - zapytał Knuckles od którego odsunął się Gregory.
-Chodź już tym pastorem - westchnął, bo nie powinniśmy zakładnika odwozić czy współchwalać się z nim. Jednak wsiedliśmy do wozu, a ja odpaliłem silnik. Trochę drogi nas czekało, bo zakon rzeczywiście nie był za blisko i dość daleko wywieźli go. Droga mijała dość w napiętej atmosferze lub miałem takie wrażenie.
-Mogę zadać pytanie do ciebie panie komendancie? - spojrzałem w lusterko nade mną dzięki, któremu mogłem zobaczyć Knucklesa.
-Jakie to pytanie?
-Mam wrażenie, że nie do końca lubisz mojego przyjaciela Carbonare - rzekł na co od razu moje ciało spięło się, a dłonie zacisnąłem na kierownicy.
-Wydaje ci się Knuckles - odrzekłem choć powiedziałem kłamstwo - nie muszę poza tym pałać przyjaźnią do wszystkich. Jestem policjantem mam pilnować porządku.
-Rozumiem - odpowiedział, ale po jego minie mogłem zrozumieć, że chyba nie tego oczekiwał z mojej strony lecz nie mam zamiaru widzieć tego zdrajcę. Nie wybaczę mu tego co zrobił i jak mnie potraktował, niech się lepiej cieszy, że nie jestem mściwy. Bo tak to by ciągle miał jakiś mandat lub byłby za kratkami. Choć opcja tego aby trafił do więzienia na kilkanaście lat była bardzo kusząca lecz nie jestem aż taki zły by wrabiać kogoś w coś czego nie zrobił. Nie byłem Jamesem by krzywdzić za każdą nie powinność względem postawionych oczekiwań. Wjechałem na teren zakonu i westchnąłem ciężko, bo widziałem przed nim pewnego białowłosego debila, który wyglądał na zmartwionego. - Dziękuję za podwózkę! Miłego wieczoru życzę wam - pożegnał się i wysiadł z samochodu.
-Jak możesz go aż tak lubić, że cię nie wnerwia swoim ADHD? - zapytałem szefa, który zaśmiał się z moich słów.
-Cóż Dante mam anielską cierpliwość do idiotów chyba, że jej nie mam to potrafię mocno się wydrzeć!
-Tak wiem to - mruknąłem i spojrzałem na zegarek - będę jechać na komendę i kończę na dziś pracę dobrze?
-Jeśli jesteś już zmęczony po całym dniu to oczywiście! Ja jeszcze zostanę by nadzorować pościg chyba, że go zgubili to śledczym dam robotę aby posprzątali i znaleźli coś.
-Yhym - mruknąłem jadąc na spokojnie w stronę komendy, ale nim tam dojadę to będzie już strasznie późno. Tak jak myślałem dopiero coś około dwudziestej pierwszej przyjechaliśmy na komendę. Stanąłem na swoim podpisanym miejscu i wysiedliśmy z auta, które zamknąłem by jednak nikt nie pokusił się by je wziąć. - Dziękuję za wspólną służbę.
-Ja bardziej Dante miłego odpoczynku i widzimy się pojutrze?
-Tak - skinąłem głową choć nie miałem nocnej zmiany aby jutrzejszy dzień mieć wolny to jednak ktoś uparł się bym miał wolny dzień. Ruszyłem do drzwi, które były na wprost schodów na górę. Nim się jednak obejrzałem zgłosiłem status trzy i ściągnąłem z siebie mundur by ubrać cywilne ciuchy. Pewnie tata wróci bardzo późno więc nie miałem chyba po co czekać na niego choć przemyśle to jeszcze w czasie gdy będę szedł do domu. Wyszedłem z szatni i zamknąłem drzwi na klucz aby nikt jednak nie wszedł tam. Rozejrzałem się po biurkach, które były praktycznie puste. Tylko jeden policjant był na swoim stanowisku lecz to zrozumiałe, bo reszta była ma interwencjach lub ukończyła służbę na dzień dzisiejszy. Wyszedłem z komendy głównym wyjściem i ruszyłem w stronę pasów by przejść uliczką, a następnie ominąć park. W głowie nadal miałem zapaloną czerwoną lampkę aby uważać tam gdzie chodzę i mimo iż w mroku jest ciemno to najciemniej zawsze jest pod latarnią. Ludzie nie zawsze są skorzy do pomocy czy ryzykowanie swoim życiem dla kogoś obcego.
Rozejrzałem się uważnie czy aby na pewno nikt za mną nie idzie i czy jest bezpiecznie. Jednak nikogo nie widziałem, co mnie trochę uspokoiło, bo chyba nie obserwował mnie cały czas. Przeszedłem przez pasy i ruszyłem chodnikiem na około by nie wchodzić do parku. Obawiałem się, że on tam na mnie czeka tak jak ostatnim razem, a nie chciałem trafić ponownie na szpital. Wziąłem głęboki wdech i wydech by uspokoić swoje serce, które biło niemiłosiernie szybko, a ja miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Przeszedłem przez kolejne przejście dla pieszych i tylko trochę dzieliło mnie od domu. Na szczęście te przejście było bezpieczne i nie dało mi dodatkowych niespodzianek w postaci ludzi z Dragons.
Otworzyłem sobie klatkę schodową i zamknąłem drzwi za sobą dla pewności, a po chwili byłem już w mieszkaniu. Ściągnąłem buty oraz kurtkę, którą włożyłem do szafy i rozejrzałem się po pokoju, ale wokół panował mrok. Zaświeciłem światło i ruszyłem do kuchni aby zobaczyć za czymś do jedzenia choć nie do końca wiedziałem czy jestem głodny. Lodówka stała praktycznie przy oknie, które było skierowane w stronę parku jak i w moim pokoju.
Otworzyłem lodówkę, ale nie widziałem w niej niczego interesującego więc dość szybko ją zamknąłem z powrotem. Nie mają nic do roboty wziąłem pilot z okrągłego stolika przede mną i włączyłem telewizję siadając na kanapie, a następnie wtuliłem się w poduszkę. Puściłem jakiś film nie do końca wiedząc jaki, ale miał mnie na tyle przytrzymać by nie zasnąć aż tata wróci choć obawiałem się, że wróci strasznie późno lub nad ranem, bo tak też się zdarzało. Nie lubiłem tego, ale on miał cięższą ode mnie pracę, której musiał poświęcać dużo czasu. Zaskakiwało mnie jednak wciąż jakim cudem znajdował czas dla mnie gdy byłem o wiele młodszy i nawet teraz go znajduje. Nie wiem jakim cudem zasłużyłem na niego i to wszystko co dla mnie zrobił, bo tak naprawdę nie musiał tego robić. Zamknąłem na chwilę oczy i nie wiem nawet o której odleciałem.
Czy coś się wydarzy?
Czy napastnicy z banku uciekli?
2315 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro