Komenda
Witam wszystkich serdecznie w kolejnym rozdziale!
Rozdziały w wtorki i soboty o 9:00 i czasem w czwartki tak informuje aby wiedzieć kiedy się spodziewać!
Jak tam u was?
Dziękuję za tysiąc już wyświetleń<3
Życzę wszystkim miłego dzionka
Siedząc sobie na kanapie sprawdzałem czy wszyscy mają swoich patrol partnerów oczywiście niektórzy byli bez co musiało niestety się zmienić gdyż widziałem z trzech kadetów czekających na statusie czwartym, a tak nie powinno być.
-103 do jednostek, które poruszają się pojedynczo! Proszę o dobranie się w parę i zabranie kadetów z komendy - zgłosiłem na radiu numer jeden i miałem nadzieję, że zabiorą tych kdeciaków. Oczywiście kilkanaście funkcjonariuszy siedziało na komendzie by odbierać telefony odnośnie zgłoszeń czy SMS odnośnie pomocy. Naszej pracy przyglądali się agenci FBI, którzy stacjonowali na najwyższym piętrze komendy. Widziałem wzrok mężczyzny na sobie, który siedział przy czarnym biurku - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam panu w pracy? - spytałem z uprzejmości, bo nie chciałem mu przeszkadzać.
-Oczywiście, że nie panie władzo! - uśmiechnął się do mnie więc skinąłem głową i wróciłem wzrokiem na tablet. Miałem sporo pracy papierowej, którą zabieram od Grzecha mimo iż to on w większości powinien się zająć lecz chciałem też go odciążyć. Cały czas praktycznie siedział na służbie i użerał się z każdym, słuchając wszystkich zażaleń oraz skarg. Starałem się oczywiście rozwiązywać to co się da, ale dziś totalnie nie miałem nawet ochoty na to. Spojrzałem w lewą stronę na Gregorego, który rozmawiał z dwójką mężczyzn. Prześledziłem ich wzrokiem aż zauważyłem iż on zerka w moim kierunku. Prychnąłem urażony i wróciłem do tabletu chcąc załatwić sprawy odnośnie służby, a potem będę miał papiery do podpisania, uporządkowania oraz zaniesienia do archiwum.
-Za ile naprawicie to? - Grzesiek jak zawsze nie umiał mówić po cichu na co westchnąłem.
-Wiesz to zależy ile dasz - śmiech Carbonary rozbrzmiał w całym warsztacie aż przewróciłem oczami na jego zachowanie.
-Carbo do rzeczy!
-Pół godziny przy pomocy Erwina i będziesz mógł się stąd zmywać - na tą wiadomość delikatnie kąciki ust uniosły mi się gdyż bardzo chciałem by jak najszybciej zrobili ten radiowóz i będę mógł wrócić na komendę. Jak najdalej od tego mężczyzny oraz reszty bandy, która nie była zbyt grzeczna na jaką wyglądała. Nie oszukujmy się mamy przypuszczenia iż mogą handlować narkotykami bądź czymś gorszym, ale niestety bez dowodów nie możemy od tak zrobić wjazdu na ich teren. Zostają nam tylko przypuszczenia do ich mrocznej strony, ale przypuszczeniami nic nie zadziałmy. Nie wiem ile tak myślałem aż na ziemię sprowadził mnie głos pewnego mężczyzny, którego nie chciałem wiedzieć czy też znać. - Hej Capela!
-Czego? - nie miałem ochoty z nim rozmawiać ani próbować to robić. Był dla mnie niczym powietrze i powinien to już dawno zrozumieć lecz był bardzo uparty, ale nie tak bardzo jak ja. Nie mam zamiaru z nim rozmawiać w formie koleżeńskiej. Dla mnie jest przestępcą, który powinien iść siedzieć w więzieniu.
-Co ciekawego robisz? - prychnąłem niezadowolony i nie zamierzałem mu odpowiadać tym bardziej, że brzydził mnie swoją osobą - Hej mówię do ciebie! - burknął widząc, że nie mam zamiaru mu odpowiadać na pytanie.
-Radzę ci zająć się swoimi sprawami - oznajmiłem zimnym tonem głosu i aż sam delikatnie zadrżałem słysząc go, gdyż nie spodziewałem się tego po sobie.
-Dobra - burknął i wszedł do warsztatu zostawiając mnie w końcu w spokoju. Nie potrafiłem na niego spojrzeć w inny sposób niż na wroga. Na osobę, której nie wolno pod żadnym pozorem ufać czy dać się zbliżyć do siebie.
-Dał ci kosza? - zaśmiał się Knuckles co zaczęło mnie denerwować. Te wszystkie challenge po to by kogoś zdobyć czy przelecieć. Wiedziałem jacy są ludzie od nich i brzydzili mnie mimo iż dopingowałem Montanhie w tym aby zdobył serce Knucklesa, który był pastorem, a na dodatek miał jakieś udziały w warsztacie, ale co się dziwić skoro to wszyscy jego znajomi.
-A weź spierdalaj i naprawiaj te auto szybciej! - nienawidziłem tego, że ludzie przeklinają bez potrzeby by tylko dodać te wszystkie przekleństwa jako przerywniki w zdaniu. Nagle drzwi się otworzyły i zauważyłem jak przez nie przechodzi niski mężczyzna, który zwał się Kui Chak. Oczywiście wiedziałem to gdyż gdy szukaliśmy warsztatu, który będzie chciał z nami współpracować musieliśmy prześledzić wszystkich historię oraz ich właścicieli.
-Dzień dobry panie Chak - przywitałem się z mężczyzną mimo iż nie miałem ochoty, ale tata nauczył mnie, że do wszystkich powinienem mieć szacunek i z każdą starszą osobą powinienem się witać.
-Pan Capela co u twojego ojca? - padło pytanie z ust mężczyzny, który podszedł do mnie, a miałem nadzieję, że jednak mnie oleje.
-W porządku - odpowiedziałem spokojnie gdyż miał przerwę w pracy, bo został postrzelony w bok. Na szczęście nie trafiło nic poważnego, ale jednak kula przebiła się na wylot. Tata podejrzewał kto mógł za tym stać gdyż to było jakieś spotkanie szefów mafii. Chcieli wykorzystać to i złapać wszystkich, ale tylko niektórych udało się powstrzymać oraz zakuć. W tym wszystkim Sonny sądził, że jest i mężczyzna, który stał przede mną. Mężczyzna, który uprzejmie się uśmiechał i był taki spokojny oraz przyjazny. W ogóle nie pasował do osobnika, który mógłby zabić z zimną krwią czy prowadzić nielegalne rzeczy czy grupę zorganizowaną.
-Cieszę się w takim razie, że wrócił do pełni zdrowia - powiedział, ale usłyszeliśmy przekleństwa z warsztatu gdyż białowłosy nawet nie zamknął drzwi.
-Jak ty to trzymasz Montanha?! - krzyknął Erwin.
-Ja jestem mechanikiem czy wy? - chińczyk podszedł do drzwi i trzasnął nimi aż się przestraszyłem, ale chyba nie tylko ja gdyż podwyższone głosy ucichły momentalnie.
-Wybacz za nich za bardzo sobie pozwalają ze słownictwem gdy warsztat nie ma jeszcze dużo klientów - oznajmił spokojnym tonem głosu mimo iż miał ten charakterystyczny piskliwy głosik - czy napijesz się herbaty? - spojrzałem na niego niepewnym wzrokiem to w stronę szefa policji, ale nie wyglądało to jakby zajęło im na trzydzieści minut gdyż minęły już dwadzieścia, a oni nadal walczyli.
-Jeśli to nie problem - odpowiedziałem cicho na pytanie mężczyzny, który uśmiechnął się do mnie i ruszył do schodów pokazując dłonią bym ruszył za nim. Wylogowałem się z tabletu na wszelki wypadek gdyż wolałem być ubezpieczony gdyby jednak miała być to jakaś podpucha. Jednak ruszyłem za mężczyzną do góry po schodach gdzie była kanapa oraz trzy pary czarnych drzwi. Mężczyzna wszedł do pierwszych z brzegu więc ostrożnym krokiem wszedłem za nim do nie za dużej, ale ładnej kuchni.
-Długo już tak siedzicie tutaj? - spytał i pokazał dłonią na stolik gdzie były cztery siedzenia więc usiadłem jak najdalej.
-Z około dwadzieścia minut - odparłem na pytanie.
-Powinni już skończyć radiowóz pana sto jeden - rzekł - wiem, że dla was czas jest ważny na służbie by pomagać innym.
-Cóż ma pan rację, ale lepiej by zrobić raz i porządnie niż cały czas przyjeżdżać - odpowiedziałem, a przede mną mężczyzna położył kubek w limonki. Nie widziałem nigdzie takiego więc musiał być robiony na zamówienie. Mężczyzna położył cukierniczkę przede mną więc posłodziłem sobie jedną łyżeczkę. Z tego co widziałem mężczyzna zrobił sobie kawę.
-Racja - skinął głową na zgodę i wziął łyka - czy można złożyć zażalenie na kilku funkcjonariuszy? - wiedziałem, że bez powodu nie ciągnie mnie tutaj.
-Mogę wysłuchać i postaram się wyjaśnić sytuację, która zaistniała - odpowiedziałem mimo iż nie miałem w ogóle ochoty na takie zabawy, ale jak trzeba to trzeba. Choć mogłem to przekazać Grzesiowi i to brzmi jak lepszy plan. Wyciągnąłem z lekkiej kamizelki notes wraz z długopisem i spojrzałem na mężczyznę wyczekująco aż zacznie swój wywód.
-Więc Zac Smith wraz z nim Jacob Galante przyjechali ostatnio na nasz warsztat i rozbili nam lawete. Nie chcieli nawet wezwać kogoś wyżej by jakieś odszkodowanie czy zeznania spisać z ich winy. Musiałem z własnej kieszeni dawać na naprawę wozu, który też nie służy do najtańszych - nie przerywałem mu gdyż wiedziałem, że jak się rozgada to nie da się mu przerwać bądź będzie dalej ciągnąć swój wywód choć był bardziej kulturalniejszy niż Montanha. Spisałem sobie ich numeru odznak, bo je pamiętałem i sytuację, która powstała.
-Czy naprawiali radiowóz u was po tym jak uszkodzili lawetę? - spytałem chcąc widzieć jak najwięcej by to później przekazać szefowi.
-Nie po kłótni z jednym z moich mechaników wyjechali zapewne naprawiając samochód w innej firmie.
-Rozumiem - mruknąłem i wziąłem łyka czarnej herbaty, która miała taki dziwny posmak - z czym jest herbata? - zapytałem cicho gdyż nie chciałem być nie uprzejmy.
-Z limonką - odparł na moje pytanie - a to coś ma być związane z skargą?
-Nie oczywiście, że nie po prostu nie byłem pewny co powoduje taki delikatnie kwaśny smak - odpowiedziałem spokojnie odkładając kubek - ile pan zapłacił za naprawę lawety i jakie były uszkodzenia?
-Wjechali czołowo na lawetę, która wyjeżdżała z garażu obok gdyż tam są samochody oraz magazyn - wyjaśnił - oczywiście mam zdjęcia jako dowód mogę pokazać.
-Nie trzeba panie Chak wierzę iż coś takiego miało miejsce.
-Koszt naprawy no to za naprawę zderzaka z wgnieceniami oraz uszkodzenie lampy to tak by bym powiedział tysiąc czterysta mnie wyszło.
-Z związku iż samochód czyli laweta wyjeżdżała prawdopodobnie na zlecenie, a oni nie patrzyli to prawdopodobnie oddamy za koszt naprawy wozu - mruknąłem patrząc się w notes gdy ja czułem ten wzrok ciemnych tęczówek mężczyzny, które niby były brązowe, ale podchodziły swą barwą pod czerń.
-Rozumiem, ale najbardziej by mnie ucieszyła kara dla tej dwójki policjantów - skinąłem głową i do piłem herbatę gdyż właśnie tego mi trzeba było. Jest zimno na zewnątrz pomimo słońca, które dawało trochę ciepła sobą to ten wiatr był zdradliwy.
-101 do 103 - zdziwiłem się tym, że woła mnie przez radio, ale złapałem za gruszkę.
-103 zgłasza - mruknąłem będąc ciekawy czy już w końcu naprawili ten wóz.
-Gdziekolwiek jesteś zrobiona jest już Buffalka i możemy jechać!
-10-4 - mruknąłem - zaraz będę! - dodałem puszczając radio. Widziałem na ustach niskiego mężczyzny uśmiech - Dziękuję za herbatę.
-To ja bardziej dziękuję, że pan panie Capela chciał mnie wysłuchać. Odprowadzę cię na dół! - wstał od stołu więc również to zrobiłem. By po chwili stanąć przy radiowozie - Dziękuję i życzę miłego dnia panowie.
-Miłego panie Chak - powiedział Grzesiek za kółkiem samochodu, a ja wsiadłem na miejscu pasażera. Po chwili już byliśmy na ulicach Los Santos.
-Mamy skargę na dwójkę z naszego departamentu lepiej abyś ty się tym zajął - powiedziałem cicho i oderwałem kartkę z zeznaniami z notesu i przykleiłem mu na deskę rozdzielczą żeby nie zgubił jej.
-Czyli musi być poważnie okej zajmę się tym - odpowiedział na co odetchnąłem z ulgą gdyż chciałem po prostu wrócić na komendę i siąść przy papierach - czy są oni na służbie?
-Tak raczej widziałem ich numery odznak obitych w systemie - odrzekłem logując się na tablet by zerknąć czy aby na pewno są - jeżdżą ze sobą z tego co widzę po stworzonym patrolu.
-Jeden plus, że nie będziemy ściągać kilku funkcjonariuszy tylko ich.
-Ja nie mam ochoty na kłótnie dziś Gregory mógłbyś sam się tym zająć?
-Zajmę się, ale jakby coś się działo masz mi powiedzieć albo podejść, dobrze? - było to bardzo miłe z jego strony, że tak się martwił i starał się do mnie dotrzeć, ale to co było mi aktualnie potrzeba to cisza, a przede wszystkim spokój w zaciszu swojego biura.
Gdy zjechaliśmy pod komendę Gregory stanął na zewnętrznym parkingu więc ruszyłem do głównych drzwi by wejść na komendę, a następnie skierować się do swojego biura na pierwszym piętrze. Na drugim królował Janek oraz Gregory. Każdy z nas posiadał swój gabinet w którym królował i miał zrobiony go pod swój gust. Westchnąłem cicho wchodząc przez główne drzwi i skierowałem się w stronę schodów po których tym razem wszedłem do góry będąc na pierwszym piętrze. Na spokojnie odbiłem w lewą stronę idąc spacerkiem najpierw koło łazienek, przy stołówce w której było kilku funkcjonariuszy. Oczywiście obok było biuro dwóch kapitanów oraz posiadaliśmy sale konferencyjną ma nasze spotkania co tygodniowe. Obok sali oczywiście były schody w górę, które już się nie przemieszczały i biegły na dach na helipad. Jeszcze zapomniałem o sali integracji czyli miejsca z kanapami telewizją czy bilardem. Powolnymi krokiem wszedłem do swojego biura, które było prostokątem. Na środku stało biurko, a obok potężna szafa na różne szpargały oczywiście przy przeszklonych drzwiach oraz oknach do wnętrza komendy miałem żaluzje jakbym chciał odciąć się od zgiełku, który często panował na dole.
Posiadałem kanapę tuż naprzeciwko biurka, która opierała się o ścianę. Nie było tu dużo rzeczy, ale miałem widok na kanały burzowe oraz trochę mostu. Nie żałowałem tego iż nie mam całego przeszklonego gabinetu, bo źle bym się czuł. Wystarczało mi to, że za sobą miałem potężne okno, które dawało dużo naturalnego światła. Usiadłem na skórzanym fotelu i wziąłem głęboki wdech widząc, że na biurku jest pełno papierów, które trzeba przeglądnąć. Jednak wolałem je od tego czym aktualnie zajmuje się Montanha. Wziąłem w dłoń pierwszą kartkę papieru i wolałem je rozdzielić na początku co do czego jest by szybciej poszło podpisywanie bądź przekazanie do góry ważnych informacji. Nie wiem nawet kiedy wybiła popołudniowa godzina gdzie miałem przerwę. Zrobiłem już prawie połowę wszystkich papierów z czego byłem zadowolony.
Chciałem przejść do stołówki by zrobić siebie w kuchni gorącą herbatę i może coś wziąć do jedzenia. Wstałem od biurka i podnosiłem się rozciągając zastałe mięśnie. Wyszedłem na spokojnie z biura i zamknąłem drzwi na klucz gdyż wolałem aby nikt mi tam nie wchodził gdy byłem w trakcie realizacji papierów. Stanąłem przy barierce, rzucając ciekawskim wzrokiem na dolne piętro i co tam się dzieje. Prześledziłem wzrokiem cały dół aż wychwyciłem wzrokiem pewne niebieskie krótkie włosy. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej, ale przecież nie było mowy, że to jest on. Jednak widząc jego posturę ciała oraz tą budowę ciała w trójkąt. Byłem pewny, że to on. Kiedy podniósł głowę, nasze oczy skrzyżowały się ze sobą, a jego uśmiech poszerzył się w dość psychopatyczny. Wszędzie rozpoznam te brązowe piwnookie oczy, które mnie prześladowały po nocach. Nie mogłem się ruszyć, a moje dłonie coraz bardziej i mocniej zaciskały się na barierce. Nie potrafiłem uspokoić swojego serca ani nie mogłem się ruszyć. Ten wzrok na sobie tych zimnych wręcz lodowatych, znienawidzonych przeze mnie oczu wmurowywał mnie w ziemię.
-Szefie wszystko w porządku? - dopiero głos jakiej kadetki pozwolił mi na to by puścić barierkę i odsunąć się od niej.
-Ttak - powiedziałem powstrzymując się od wybuchnięcia emocjami. Wycofałem się pod drzwi do swojego gabinetu i wyciągnąłem klucze, ale dłonie mi tak strasznie się trzęsły, że nie potrafiłem trafić do zamka. Jednak gdy to się udało włożyć klucz do drzwi otworzyłem je prędko, a następnie zamknąłem na szybko się w biurze, zsuwając się po drzwiach w dół nawet nie przyjmując się tym, że nie zamknąłem ich na klucz. Złapałem się za głowę targając swoimi włosami by skupić się na czymś innym. Nie mogłem jednak wziąć oddechu, a serce niemiłosiernie nie chciało zwolnić - Ggrzesiu - powiedziałem ledwo do gruszki, ale nim chyba mnie znaleźli już dawno zemdlałem z nadmiaru wszystkiego wokół.
Co robił on na komendzie?
Czy z Dante będzie w porządku?
2361 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro