Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jak trzeba...

Witam wszystkich serdecznie!
Ciężko jest i to fest ciężko, ale coś tam pisze dla was z rozdziału choć czasu jest strasznie mało.
Jednak powoli idzie wszystko do przodu!
Jak tam u was? Dziś ciekawy rozdział!
Życzę wszystkim miłego dzionka 💚

Erwin

Tak jak myślałem, że osoba, która sprzedaje nielegalne rzeczy będzie gdzieś gdzie każdy może przybyć, ale nie do końca. W miasteczku nie za bardzo inne grupy były chętnie witane przez tamtejszą grupę zorganizowaną, ale co poradzić. Pod tunelem kolejowym był ubrany na czarno mężczyzna, który widocznie zmieszał się na nasz widok, ale otrzymałem w zamian to co chciałem, choć przez drogę na zakrystię zastanawiałem się dość intensywnie nad tym do czego mogą służyć te dwie karty. Na pewno były one kartami dostępu lecz do jakiegoś miejsca to jeszcze będzie trzeba rozgryźć i choć Carbo też był ciekawy tego do czego służą nie mieliśmy tej informacji. Może gdyby się spytać Chaka to by pewnie zdobyłby informacje odnośnie tego, ale lepiej nie. Nie chcę aby wchodził w naszą drogę. Może mamy współpracę, ale nie oznacza to, że musimy wszystko robić. Jest on tylko współwłaścicielem tej mafii i większość podlega pode mnie, ale zapomina o tym dość często aż bym powiedział, że za często. Jednak był o wiele bardziej doświadczony w życiu mafijnym i starał się nas uczyć to co powinniśmy, a co tak naprawdę nie.

Chociaż zrobiłem papiery na bycie pastorem to nie czułem powołania do tego zawodu jeśli tak to można nazwać. Zrobiłem to tylko wyłącznie aby mieć alibi gdy tylko wrócę do miasta i uwolnię spod władzy rodziców. Chciałem jak najszybciej wrócić do Los Santos i trochę namieszałem w papierach czy systemie by właśnie wysłano mnie tutaj bym odebrał parafię, a przede wszystkim uwolnił się spod chorych ambicji matki oraz ojca. Chcieli bym poszedł na medycynę, ale mnie to nie interesuje, a jeśli to są ich niespełnione marzenia zawsze mogą je spełnić jeśli tylko chcą. Od momentu gdy tu przybyłem trochę się zmieniło. Nie dość, że niektóre przyjaźnie za dziecka nie za dobrze zostały zaakceptowane przez moją starą grupę gdy wróciłem. Musiałem długo zdobywać niektórych zaufanie, bo nie wybaczyli mi tego wyjazdu z miasta bez pożegnania.

Najgorzej było z Carbo, który pamiętał naszą jakby to powiedzieć kłótnie i niechętnie chciał dołączyć do mnie twierdząc, że już należy do mafii w której czuję się dobrze. Jednak po długich, ale to naprawdę długich negocjacjach i mojej paplanine czy tłumaczeniu się dlaczego zrobiłem tak, a nie inaczej w końcu udało mi się dostać wybaczenie. Wiedziałem, że kolegował się jeszcze z kimś za dzieciaka, ale nie interesowało mnie to aż tak bardzo choć może bym wtedy mógł bardziej dotrzeć do niego przez tego jego kolegę. Chociaż nie znałem go i nikt tak naprawdę nie był w stanie mi powiedzieć kim on jest albo gdzie się znajduje. Było to dość podejrzane, ale nie kwestionowałem tego. Nim się obejrzałem byliśmy na zakonie i schowałem w bezpiecznym miejscu dwie karty nie chcąc by dostały się w nieodpowiednie ręce. Tym bardziej takie jedne małe i mącicielskie, które nieszczególnie współpracowały w moich oczach w naszej wspólnej idei. Może nasze poczynania były szczeniackie, ale byliśmy jednymi z lepszych w tym mieście i nikt nie kwestionował naszej dominacji nad innymi choć nikt nie widział dokładnie kim jest wielki Mokotów.

Myślałem, że wyjście na to aby spojrzeć na wyścigi będzie dość dobrym rozwiązaniem, a przede wszystkim spodoba się najbardziej Nico, który musiał ze mną jechać do miejsca gdzie nie do końca mu się podobało. Jednak nasze szczęście było takie, że nie do końca poszło tak jakbym chciał, a naprawdę chciałem dobrze. No, ale Capela zaprowadził mnie do pokoju przesłuchań więc grzecznie wszedłem do środka aby nie utrudniać w końcu nic złego nie zrobiliśmy. Jednakże obawiałem się o to co się wydarzy, bo nie ustaliliśmy wspólnej wersji, a to było ważne.

-Zostań tu i nie rób problemów - oznajmił sto trzy zostawiając mnie samego w pomieszczeniu i nieszczególnie byłem z tego zadowolony, bo nie lubiłem siedzieć sam, a na dodatek w takich miejscach. Usiadłem jednak na czterech literach i westchnąłem ciężko nie wiedząc co ze sobą zrobić, a w głowie miałem to czy Carbo nie ma teraz przeze mnie problemów. Jednak nie braliśmy udziału tam więc może nie będzie aż takiego przypału. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie wszedł pewien brązowowłosy mężczyzna.

-Dzień dobry panie Montanha - uśmiechnąłem się do niego gdy on podniósł brew do góry, ale usiadł naprzeciwko - co sto jeden sprowadza do mnie?

-Wiesz po co tak naprawdę - oznajmił spokojnie na co prychnąłem, ale uśmiech nie schodził mi z ust.

-Jeśli chciałeś zaprosić mnie na randkę trzeba było to w jakimś bardziej ustronnym miejscu! Wiesz komenda to nie jest idealne miejsce do tego - mrugnąłem do niego i zaśmiałem się widząc tą jego minę, ale było warto odwalić by to zobaczyć.

-Eghem cóż wracając do ważniejszych spraw niż randka z tobą - rzekł zerkając w stronę tabletu, którego nawet nie zauważyłem jak i kiedy wyciągnął - według zeznań Carbonary byliście tam tylko z powodu spotkania się w pobliskim miejscu, które było niewiele oddalone od miejsca gdzie zaczął się cały wyścig - zmrużyłem powieki starając się wyciągnąć jak najwięcej informacji z tego co mówi, ale miałem wrażenie, że specjalnie omija ważne momenty, które by mi pomogły.

-Racja - skinąłem ostrożnie głową - spotkaliśmy się nieopodal, a to, że trafiliśmy na wyścig był jednym wielkim nieporozumieniem, ponieważ Carbo chciał mnie odwieźć pod mój apartament - odparłem bardzo ostrożnie dobierając słowa by nie mówić ogólnych szczegółów aby nie wkopać się bardziej.

-Czyli twierdzisz, że Nicollo Carbonara nie brał udziału i jest niewinny?

-No tak! Nie mogliśmy wyjechać przez te wszystkie samochody, które ustawiły się do wyjazdu - rzekłem, bo to była prawda. Musieliśmy trochę poczekać aż nie wyjadą wszyscy i miałem nadzieję, że nie powiedziałem czegoś złego.

-Rozumiem - wstał od stołu tak nagle - zostaniesz na chwilę tu sam - dodał kierując się w stronę wyjścia by mnie zostawić samego. Po dłuższej chwili oczekiwania na kogokolwiek przez drzwi wszedł białowłosy mężczyzna, którego włosy opadały na jedną osobę twarzy i chowały jego oko. Nie widziałem tak naprawdę co intrygującego jest w nim, skoro każdy wie jakie ma ze sobą problemy. Jedyny policjant, który z poważną depresją, która nie została uleczona i raczej nie zostanie, bo to nie jest tak, że ma ją przez chwilę. Z tego co wiem to Chak mówił, że on taki jest i mamy lepiej trzymać się z dala od komendanta, tak samo mieliśmy unikać szefa policji, ale nie było to takie proste. Nie poradzę na to, że policjant mimo swojego zachowania był jedynym, który tak naprawdę potrafił mnie rozpoznać dosłownie wszędzie oraz nie unikał konfrontacji słownej, którą tak bardzo uwielbiam. Tylko mało ludzi potrafi mnie przegadać lub spowodować iż nie jestem w stanie mówić i mówić.

Nie spodziewałem się, że zadzwonią po Chaka, bo to oznaczało dla nas poważne kłopoty. Spodziewałem się, że będziemy mieć szlaban czy karę, ale na jedno tak naprawdę wychodzi. Przez chwilę zapomniałem, że mam złamanego palca, ale nie byłem w stanie siedzieć w domu i nic nie robić. Oczywiście nim się obejrzałem czas szybko minął, a ja dość sprawnie wywinąłem się od sprzątania w warsztacie, bo jak mam z ranną nogą, a na dodatek mam zakon na głowie. Jednak było mi szkoda Carbo, bo jednak nie zasłużył jakby na to wszystko, a jednak musiał zrobić to co kazał mu wujek. Przyszykowałem się na to aby wyjść do kawiarni z Montanhą i choć to była forma przekupstwa to miałem nadzieję, że będzie. Chciałem spotkać się z nim i na osobności podpytać o pewne rzeczy, a przede wszystkim zapytać o białowłosego policjanta dla brata. Poprawiłem kołnierz od koszuli i spojrzałem na telefon słysząc jak zawibrował nagle.

Zauważyłem wiadomość więc wszedłem w nią chcąc zobaczyć do kogo, ale zdziwiłem się tym, że Montanha napisał lecz wszedłem w wiadomości by zobaczyć co dokładnie. Zmrużyłem powieki nie pojmując dlaczego mi odmówił. Zacisnąłem dłonie w pięści niezadowolony z tego spojrzałem na siebie w lustrze, a moje złote oczy wręcz były przepełnione nienawiścią. Oczywiście nastawiłem się na te wyjście, a on jak zawsze musi mi odmawiać jakby nie mógł poświęcić mi nawet godziny w całym dniu. Znałem się z nim naprawdę kilka lat, bo był z miasta do którego wyjechałem za młodu. Jednak jak na złość nie był chętny zagrać w moją grę by zrobić z niego swojego korumpa. Był trochę za mądry na to by tak łatwo wpaść w moje sidła, ale kto w czyje wpadł biorąc pod uwagę, że staram się aby zwrócił na mnie trochę więcej uwagi. Nie zmienił się ani trochę od momentu gdy go poznałem choć miałem nadzieję, że trochę bardziej się na mnie otworzy. Wybrałem numer do Chaka skoro on zostaje w pracy to praca przyjdzie do mnie w takim razie.

-Słucham, Kui Chak z tej strony - powiedział więc zapewne nie sprawdzał kto dzwoni choć jakby nie patrzeć to było dziwne, że do tej katarynki dało się dodzwonić za pierwszym razem.

-Hej Chak robimy dziś jakiś bank? - spytałem prosto z mostu nie mając chęci na zabawę z tymi wszystkimi słownymi zagraniami.

-Bank? W sumie miałem w planach pewien bank, który prawdopodobnie ma w sobie coś co może nas interesować. Możemy, ale muszę zorganizować kogoś kto będzie prowadzić.

-A Carbo? - zaproponowałem.

-Ma szlaban na poruszanie się samochodami. Vasqueza zgarnę to poprowadzi - rzekł - bądź na osiemnastą na warsztacie!

Nie dał mi nawet nic powiedzieć po prostu się rozłączył, jakbym tylko był pionkiem, ale też takim byliśmy wszyscy w tej grze o tron. Natomiast tronem była kupa pieniędzy i adrenalina, która była lepsza niż jakikolwiek narkotyk. Napisałem do niego, że mam fajny pomysł i zastanawiałem się czy ściągnąć z siebie wybrane ubranie przez Carbo, ale stwierdziłem iż nie będę się już przebierać. Szkoda byłoby tak dobry outfit marnować, wykorzystam go na napad. Ruszyłem więc do kuchni aby zrobić coś do jedzenia. Może nie wszystko szło mi tak dobrze w gotowaniu i często coś przypalę delikatnie, ale uczę się na bieżąco ze swoich popełnianych błędach. Upiekłem w piekarniku pizze, a raczej mrożoną wrzuciłem do niego, ale to prawie to samo. Delikatnie przypaliłem krańce lecz nie spaliłem już dołu. Po posiłku zdrzemnąłem się na kanapie i nie wiem nawet kiedy była prawie osiemnasta więc ruszyłem samochodem w stronę warsztatu. Musiałem w końcu odebrać swoje ukochane czerwone zentorno, które nadal było na warsztacie, bo nie miałem kiedy go odebrać, ale może tym razem wymienię samochody na te poprawne. Jednak tym którym się poruszałem nie był tak idealny. Nie wiem nawet kiedy wjechałem na magazyn by zaparkować w nim swój samochód. Od razu zauważyłem białowłosego grzyba więc gdy tylko zaparkowałem od razu poszedłem do niego.

-Carbo! - powiedziałem, ale on jakby mnie zlał czego w ogóle nie rozumiałem, bo dlaczego miałby to zrobić. - Coś się stało?

-Aktualnie jestem zajęty więc odczep się ode mnie - zabolało to co powiedział więc odsunąłem się na kilka kroków, ale chyba rozumiałem jego nienawiści czy złość względem mnie. Uniknąłem kary, którą mieliśmy razem odbywać, ale nie poradzę na to, że Chak się uparł na to aby wykonywał karę. Westchnąłem, ale ruszyłem do drzwi aby przejść na główny warsztat gdzie było przejście do lobby i biura gdzie jest Chak. Nim się obejrzałem wszedłem do niezbyt dużego biura mężczyzny, który spojrzał na mnie znad papierów, którymi był otoczony.

-Jestem wcześniej tak jak chciałeś - oznajmiłem zamykając drzwi za sobą, a następnie ruszyłem do krzesła naprzeciwko biura, na którym usiadłem.

-O co chodziło z twoim pomysłem? - zapytał spokojnie.

-Wiesz chciałbym trochę zaryzykować - oznajmiłem co chyba nie do końca spodobało się Kuiowi, bo widziałem jego minę - chodzi mi o to, że chciałbym włamać się do sejfu, a jednocześnie być zakładnikiem.

-Po co chcesz aż tak bardzo ryzykować? Co jeśli będą kazać ci wrócić do reszty to kto będzie włamywał się do sejfu?

-Weźmiesz Die, a on ogarnie w miarę zabezpieczenia jakbym musiał się wycofać.

-Wolałbym abyś nie ryzykował - oznajmił na co przewróciłem oczami.

-Wiem co robię spokojnie nie będzie problemów! - rzekłem mając nadzieję, że tak też będzie.

-No dobrze zaufam ci Knuckles, bo potrzebujemy zawartości tego sejfu i skrytek - zainteresował mnie bardziej swoimi słowami i już chciałem mocno zdobyć ten bank - poproszę landryny o zorganizowanie zakładników, a ja wraz z Vasquezem i Dią będziemy napastnikami.

-No i to mi się podoba! - odparłem - Choć wolałbym aby to jednak Carbo prowadził.

-Ma karę i póki jej nie skończy nie będzie brał udziałów w naszych interesach.

-Trochę to nie fer - oznajmiłem, a on spojrzał na mnie lecz jego wzrok mówił dosłownie wszystko więc westchnąłem cicho i spuściłem głowę w dół.

-To ja decyduję co jest fer i co nie jest - rzekł spokojnym tonem głosu, ale pod naciskiem jego wzroku nie dało się inaczej zareagować. Więc siedziałem w gabinecie słuchając tego jak rozmawia z Fosterem, a następnie z Dią. Nie musiałem nawet długo czekać aż zbiorą się wszyscy, bo nie było nas dużo. - Dobrze więc to jest normalny napad, ale z Erwinem zmieniającym strony. Właśnie się on do sejfu, a potem będzie robić za zakładnika. Ja wezmę na siebie negocjacje, a Erwin hakowanie. Dia jesteś tu jakby Erwin musiał wyjść od sejfu wtedy ty zaczynasz hakować. Vasquez ty masz prostą robotę, masz uciec. Silny i Foster zbierają nam zakładników, którzy będą chętni do współpracy. Dobra plan każdy zna! - powiedział Kui i po tym po prostu się odciąłem chcąc jak najszybciej zrobić ten bank.

Kolejne rzeczy były dla mnie jak jakiś film aż do momentu jak go zobaczyłem. Zostałem z nimi sam i do przewidzenia było, że będą się pytać o takie rzeczy, ale odegrałem to chyba wręcz idealnie lecz ten przeszywający wzrok ze strony Grzesia świadczył, że chyba nie do końca ufa w tym co powiedziałem.

-Czy widziałeś jakieś znamiona znaki detale na ubraniu czy tatuaże? - padło pytanie z jego strony na co pokiwałem głową na boki. Jednak gdy Capela zniknął w budynku przyszpilił mnie bardziej do ściany i czułem jak przez niego robi mi się gorąco. - Wiem, że kłamiesz Erwin i wiemy to oboje, ale znajdę czas oraz dowody na to co robisz jest nielegalne panie pastorze.

-Możesz próbować - wyszeptałem z cwanym uśmiechem.

-Będę - odparł, ale gdy sto trzy wrócił stwierdziłem, że wykorzystam to do swoich potrzeb i możliwości. Nie sądziłem jednak, że tak szybko złapie się na wędkę, ale wywinął się dość sprytnie. Jednak cieszyła mnie myśl, że jednak z nim się umówiłem na nowo i tym razem mi nie ucieknie. Gdy odwieźli mnie na zakon czekał na nim David więc musiał w jakiś sposób się dowiedzieć o tym, że tu będę.

-Chak kazał cię wziąć - oznajmił spokojnie opierając się o samochód, a ja zapomniałem o tym, że mu napisałem o tym iż jadę na zakon.

-To jedźmy - mruknąłem opierając głowę o szybę gdy wsiedliśmy do wozu. Miałem wrażenie, że niektóre momenty przeleciały mi za szybko albo nie skupiłem się na nich aż tak bardzo. Nawet nie wiedziałem kiedy wjechaliśmy na magazyn, ale od razu chciałem się podzielić z dobrymi informacjami dla mnie z Carbo - a gdzie jest Carbo?

-W sumie od godziny go nie widziałem - stwierdził, ale poczułem niepokój wewnątrz siebie, bo on tak po prostu nie znika.

Czy znajdą Carbo?
Czy uda się innym uciec przed policją?

2434 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro