Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ból serca

Witam was wszystkich serdecznie!
Mamy nowy rok i pierwszy rozdział w nim!
Co tam u was? Jakie plany noworoczne i postanowienia?
Życzę wszystkim miłego dzionka 💚

Capela

Kiedy tylko wróciłem do domu z pracy, byłem tak zmęczony psychicznie, że nie miałem nawet siły i ochoty na to aby zjeść coś, więc ściągnąłem tylko bluzę i rzuciłem się na łóżko chcąc jak najszybciej zasnąć. Na szczęście było mi to dane, bo sen nadszedł naprawdę szybko i byłem z tego powodu zadowolony, mogąc w końcu odpocząć. Obudziłem się z samego rana przez dźwięk budzika na co westchnąłem cicho, bo nie byłem gotowy na to aby wstać z łóżka. Jednak nie miałem wyboru więc wstałem niechętnie i ziewnąłem cicho, wyłączając budzik choć wiedziałem, że tata już nie śpi. Lecz nie chciałem za bardzo hałasować, bo za ścianą było mieszkanie i tam mogli jeszcze ludzie spać. Byłem ubrany wczorajsze ciuchy więc musiałem się przebrać i to jak najszybciej, bo czas uciekał. Słyszałem jak mój telefon wibruje, ale nie miałem ochoty nawet sprawdzać go, ponieważ wyciągałem świeże ciuchy. Spojrzałem na swoje ręce i chyba trzeba było wymienić bandaże o których totalnie zapomniałem. Nie dziwię się, dlaczego tata zajmuje się moimi lekami, a co odnośnie leków. Musiałem wziąć na serce więc wyciągnąłem je z bluzy, bo na wszelki wypadek wziąłem je ze sobą do pracy. Obawiałem się nagłego ataku, a one jakby nie patrzeć powinny uspokajać me serce.

Schowałem telefon do kieszeni i ruszyłem do kuchni aby zjeść śniadanie, bo jednak mój organizm domagał się jedzenia.

-Jak się czujesz Dante?

-Może być - mruknąłem cicho, bo nie chciałem go męczyć tym, że nie czuję się za dobrze, ale nie czuję się też tak tragicznie.

-Zrobiłem ci więcej śniadania, bo wczoraj nie jadłeś kolacji - skinąłem głową na jego słowa i zasiadłem na swoim miejscu od razu łapiąc ciepłą herbatę w dłoń - jesteś pewny, że dobrze jest?

-Tak - mruknąłem, ale widziałem, że wyglądam jak sto nieszczęść dlatego tak się mnie pyta - nie wyspałem się tylko.

-Czyli nie jest to nic związane z tym, że Pisicela został zawieszony, a kilka oficerów poszło również na zawias czy na zwolnienie?

-Yhym - mruknąłem skupiając się na jajecznicy, którą miałem na talerzu niż na tym, co mówi do mnie.

-No dobrze - odparł siedząc naprzeciwko mnie i pił kawę, ale czułem ten jego wzrok na sobie jakby oczekiwał tego aż mu powiem co siedzi we mnie. Jednak nie tym razem Rightwill, bo nie miałem siły ani ochoty. - Z tego co wiem wczoraj przyszły wieczorem wyniki tego chłopaka co został zabity. Znamy jego tożsamość więc będzie trzeba poinformować jego rodzinę o tym co z nim jest.

-I co to ma do mnie? - zmrużyłem powieki, zerkając na niego, bo poniekąd interesowała mnie sprawa morderstwa, ale przez to iż wiedziałem kto za tym stoi.

-Z związku iż Montanha dziś ma wolne, a Pisicela jest na zawieszeniu ty musisz pójść do rodziny martwego.

-Wiesz, że tego nie lubię! - oznajmiłem zaciskając mocno dłonie w pięści gdyż to było najgorsze ze wszystkich prac policjanta. Nawet krew czy flaki mnie nie przerażały, ale może dlatego iż widziałem za dużo jako dziecko.

-Wiem, ale niestety ja mam zajęty czas. Ciągle coś chcą ode mnie w głównej siedzibie i nie za bardzo mi się to podoba. Nie masz jednak wyboru Nunuś, bo ktoś musi zanieść wieści.

-Dobra pójdę - burknąłem, bo miał niestety rację.

-Weź sobie kogoś ze sobą do towarzystwa na wszelki wypadek - zmrużyłem powieki i spojrzałem na tatę, który wyglądał na spiętego. Zacząłem się zastanawiać czy nie domyślił się o tym co się dzieje wokół mnie. Jednak nie było dużo tych wszystkich dowodów wręcz znikome były więc, dlaczego tak dziwnie się zachowuje. Może powinienem uważać bardziej lub po prostu obawia się mojego ataku. Miałem skrytą nadzieję, że to jednak te drugie.

-Po co mi towarzyszysz? - chciałem się dowiedzieć co tak naprawdę wie.

-Dla twojego bezpieczeństwa Nunuś - odparł więc skinąłem głową aby nie drążyć tego tematu dalej - Idę do pracy, uważaj na siebie - rzekł i nie zauważyłem nawet tego, że był przy zlewie by odłożyć do niego kubek po kawie.

-Będę - odparłem na jego słowa i zerkałem na niego jak się ubiera, a następnie wychodzi. Mimo iż mieliśmy na podobną godzinę do pracy to jednak wychodził on znacznie wcześniej aby być przed wszystkimi swoimi ludźmi już na komendzie. Jakby nie patrzeć pracują wyłącznie na komendzie od szóstej do dwunastej, bo później przeważnie się nic nie dzieje w ciągu tych sześciu godzin. Zażyłem leki i sam włożyłem naczynia do zlewu żeby nie zostawić je na stoliku. Ruszyłem do pokoju wziąć telefon i na spokojnie ubrać kurtkę, a następnie iść do pracy. Bardzo nie chciałem tego, ale nie miałem wyboru i dlatego też dość ociężale szedłem do roboty. Sprawnie przebrałem się w mundur i zgłosiłem status. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że trzeba mi zmienić opatrunek, ale nie zrobię tego w pracy. Zapewne i tak będzie trzeba pojechać po zaświadczenie zgonu dla rodziny by mogli odebrać z kostnicy członka rodziny. Nie oszukujmy się ludzie znikają i pojawiają się, ale pod te sprawy są inne komendy, większe od nas chyba, że sprawa spada na nas przez przypadek. Ja w tej sytuacji, nie zauważyłem nawet, że w kogoś wpadłem, ale mnie ktoś złapał bym nie poleciał.

-Cześć szefie jak tam? - uśmiechnął się do mnie brązowowłosy mężczyzna z piwnymi oczami, których tak bardzo nienawidziłem. Jednak on nie był Peterem czy ojcem, ale moja nienawiść była taka sama.

-Cześć Hank. Co robisz? - spytałem poprawiając się, bo jednak nie chciałem by widać było moje bandaże.

-W sumie miałem iść na solo patrol, a co? 

-Pójdziesz ze mną po akt zgonu chłopaka, muszę jeszcze dowiedzieć się kim jest z akt.

-Jasne mogę po towarzyszyć ci w tym - odparł na co odetchnąłem, bo jednak był przyjacielem Gregorego więc raczej nic mi nie zrobi.

-Dzięki - mruknąłem, ale skierowałem się na swój poziom lecz słyszałem jak on idzie za mną więc nie musiałem mu mówić aby podążał. Otworzyłem drzwi do swojego biura gdzie były podobno akta, a raczej tak to odebrałem, bo w końcu tata miał klucze do mnie więc mógł je podrzucić, tak samo jak Montanha. Podszedłem do biurka gdzie były akta, Matteo White, właśnie to on został zabity przez Dragons i obawiałem się tego, co mogą jeszcze zrobić. Wiedziałem, że chodzi im o zemstę, ale co do tego miał dzieciak, którego nie znałem.

-To ta sprawa z tym samobójstwem?

-Zabójstwo - poprawiłem go - niestety to jest zabójstwo młodego mężczyzny.

-Seryjny morderca?

-Nie wiadomo w sumie nic i kto albo przez co to zrobił. Dopiero dowiedzieliśmy się tożsamości.

-Rozumiem - skinął głową i schodziliśmy po schodach na parking aby wybrać się moim wozem na szpital. Jednak akt musiałem wziąć dla rodziny by mogła wziąć nieboszczyka. Takie były niestety procedury, których musieliśmy się trzymać. Zasiadłem do samochodu i zapiąłem pasy wiedząc, że inaczej nie odpali mi, spojrzałem na Hanka, który również zapinał je, a po chwili już ruszyłem. Zastanawiałem się jak ogarnąć sytuację z tym aby nie wydać przed Overem swojego problemu jaki miałem na rękach. Droga jak na złość nie minęła mi długo wręcz powiedziałbym, że była za krótka jak na moje myśli. Zaparkowałem na wolnym miejscu tak aby karetka mogła przejechać i odpiąłem pasy. - W porządku szef?

-Tak, tak jest okey! Chodźmy już! Im szybciej tym lepiej! - powiedziałem dość zestresowanym tonem głosu. Weszliśmy do szpitala i podszedłem do recepcji. - Dzień dobry czy mógłbym poprosić lekarza, który zajmował się sekcją Matteo White?

-Już wzywam - odparła więc czekałem wraz z Hankiem aż zaczął iść do nas mój lekarz. Nie wiedziałem czy idzie przez to, że ja jestem czy jednak on zajmował się sprawą dzieciaka.

-Capela dobrze cię widzieć! Mamy do pogadania mocno, a przy okazji załatwimy sprawę z aktem zgonu. Zapraszam więc za mną do gabinetu! - jego ton głosu był ciężki dla mnie choć nie widziałem jak mam go dokładnie odebrać, ale nie był szczęśliwy gdy mnie ujrzał. Ruszyłem za nim, a za mną podążał sierżant.

-Zostań tu Hank - oznajmiłem do niego, bo jednak nie chciałem aby wchodził do środka.

-Dobrze? - powiedział niepewnie, ale nie dziwię się mu w końcu nawet nie wiedział o co chodzi i niestety się nie dowie. Skinąłem głową mu i zamknąłem drzwi od gabinetu idąc do biurka.

-Dlaczego mi nie powiedziałeś, że zmieniła ci leki! Wiesz, że mogą ci zaszkodzać te co ci przypisałem?!

-Nic mi nie jest Black! - burknąłem, bo traktował mnie jakbym był głupi - Biorę je normalnie i nie boli mnie nic!

-Jesteś pewny? Jakby coś się miało zmienić lub czułbyś ból taki duszący masz się zgłosić do mnie! Rozumiesz?

-Tak wiem, wiem - westchnąłem cicho, bo nie chciałem tu do niego wracać nie mając potrzeby.

-Matteo White tak? - skinąłem głową, a on zaczął coś robić na komputerze - Jak twoje ręce?

-Nie wiem? - odparłem cicho, bo zapomniałem nawet o nich.

-Ściągnij mundur wraz z koszulą. Sprawdzę ci to w czasie drukowania aktu - rzekł więc bez sprzeciwu zacząłem to robić co kazał. Położyłem ciuchy na oparciu i patrzyłem na mężczyznę - siądź na kozetce - spojrzałem w bok i posłusznie usiadłem, a on podszedł do mnie rozwijając mi bandaże.

Mogłem spojrzeć na to jak leczą się moje cięcia, które spowodowałem sam sobie. Nie odezwał się na temat moich ran, podszedł do jakieś szafy z której wyciągnął coś i bandaże.

-Co to? - spytałem zerkając na rzeczy w jego rękach.

-Maść by pomogła, bo jak widzę nie za bardzo chcą ci się zasklepić niektóre chociaż nie dotykasz ich. No chyba, że drapiesz przez bandaże?

-Nie - odparłem, bo nie swędziały mnie na ten moment aby je drapać.

-No dobrze, może trochę zaboleć - odparł na co zmrużyłem powieki nie za bardzo rozumiejąc, dlaczego maść miała by mnie zaboleć. Jednak gdy poczułem jak ta maść trafia na moje nie zasklepione rany aż zatrząsłem się z bólu. Nie sądziłem, że może mnie to tak mocno piec. - Mówiłem, że może zaboleć - oznajmił, ale gdy on zaczął bandażować ja nadal czułem skutki tej maści.

-Cco to jest, że tak boli?

-Mój autorski projekt na maść leczniczo odkażającą. Dość mocne ma działanie, ale skutecznie pomaga. Możesz się już ubrać! - wstałem ledwo na równe nogi i patrzyłem się na niego, ale wziąłem koszulę, którą zacząłem ubierać na siebie. Po chwili byłem w mundurze, który poprawiłem na sobie aby równo był ułożony. - Akt dla rodziny i niech szybko zabierają go z kostnicy, bo jednak powinien być z rodziną nie tam.

-Rozumiem - mruknąłem biorąc od niego kartkę z zaświadczeniem o zgonie - dziękuję za pomoc.

-Nie zmienia to faktu, że ryzykujesz mocno Dante!

-Nic mi nie jest i nie będzie - odparłem i otworzyłem drzwi do gabinetu aby wyjść, ale nie spodziewałem się tam tej praktykantki i Hanka razem.

-O Dante! Cieszę się, że jesteś szefie!

-Jesteś na służbie Hank, a nie na pogaduszkach! Jedziemy dalej!

-Jasne - speszył się, ale pomachał tej brązowowłosej dziewczynie, która była zdziwiona gdy chyba usłyszała moje imię, ale nie za bardzo mnie to aktualnie interesowało. W końcu zasiadłem za kierownicą i nastawiłem GPS na miejsce docelowe czyli dom rodziny martwego chłopaka. - Przepraszam za swoje zachowanie szefie. Masz rację, że nie powinienem się rozpraszać widząc jakąkolwiek kobietę.

-Wiem, że trochę mi się przedłużyło z Blackiem, ale nie oznacza tego iż masz coś takiego robić - westchnąłem cicho - FBI patrzy coraz bardziej dokładniej na nasze ręce i to co robimy.

-Ty nie masz takiego problemu z nimi w końcu pracuję tam twój ojciec więc postawi się za tobą.

-Hank jestem traktowany tak samo jak każdy inny funkcjonariusz policji! Mój opiekun nie daje mi łagodniejszych form kar, bo jest ze mną związany! Ląduję tak jak inni na dywaniku oraz zawiasach.

-No coś słyszałem o twoim przedłużonym zawieszeniu, ale nikt w to nie wierzył. Twierdzili, że tatuś dał ci wolne, bo za bardzo przypierdalałeś się do wszystkich!

-Wypraszam sobie takie coś! - powiedziałem zaciskając bardziej dłonie na kierownicy - Nie życzę sobie takich słów o swoim przełożonym!

-Pprzepraszam, ale powiedziałem tylko to co słyszałem - powiedział cichym tonem głosu lecz byłem zły nie na niego, a na to co inni mówią.

Może nie byłem idealny, ale starałem się i przede wszystkim robiłem wszystko zgodnie z przepisami. Ktoś musi się trzepiać by wszystko działało prawidłowo. Zajechałem pod jednorodzinny dom i zaparkowałem na krawężniku, bo nie było innego miejsca. Włączyłem światła bez dźwięku aby było widać, że jesteśmy na interwencji. Wysiadłem powoli z auta i wziąłem papier dla rodziny wiedząc, że to będzie duży cios dla nich. Jednak nie miałem innego wyboru jak tu być i poinformować. Wszedliśmy na teren posesji i ruszyłem do drzwi chcąc w nie zapukać, ale otworzyła je jakaś starsza kobieta.

-Czy wiecie co z moim synem?! - była bezpośrednia, ale prawdopodobnie był zgłoszony w takim razie jako zaginiony. Pokiwałem głową na tak, a kobieta nas wpuściła bez słowa do środka.

-Nazywam się Dante Capela jestem komendantem w departamencie policji na Mission Row ze mną jest sierżant Hank Over. Mój departament zajmuję się sprawą pańskiego syna przez przypadek.

-Jak przez przypadek? - spytała siadając w fotelu, a w jej oczach widziałem jak gaśnie nadzieja, którą rozpaliliśmy przybyciem do niej.

-Jakby to powiedzieć tak aby panią nie zabolało, chodzi o to, że przypadkiem nasz departament przejął sprawę - spojrzałem na Hanka, bo miał rację, ale niestety muszę jej powiedzieć prawdę. Wyciągnąłem za munduru akt zgonu i przesunąłem go w stronę kobiety, która drżącą dłonią odebrała ode mnie papierek.

-Bardzo nam przykro z tego powodu, ale nic nie mogliśmy zrobić więcej - musiałem obserwować ten jej wzrok i oczy oraz reakcję. Zaczęła płakać, ale kto by nie płakał gdyby jego dziecko zostało zabite - zrobimy co w naszej mocy aby złapać winnych za ten czyn i skazać ich za to do więzienia.

-Co mi da to…nie zwróci mi to życia mego dziecka! - poczułem ucisk w klatce piersiowej, a moje serce szybciej biło, za szybko, bo czułem ten ból. Ja straciłem też dużo i dlatego też nienawidziłem takich wizyt. Przypomniały mi one jak bardzo jestem żałosny, a za tą śmierć czułem się winny, bo on zginął abym ja wiedział żebym uważał na to co robię i gdzie stąpam nogami. Musiałem wziąć leki, musiałem uspokoić te serce, bo zaraz mógłbym się zacząć hiperwentylować, a tego moje serce też może nie wytrzymać. Poprosiłem o szklankę wody, którą otrzymałem i łyknąłem dwie tabletki od razu by zaczęły szybko działać. Widziałem ten wzrok Hanka na sobie, ale nie było to ważne, sierżant poinformował o powinnościach za co byłem wdzięczny gdyż nie byłem w stanie już wydusić z siebie niczego.

-Co to było te leki? - spytał się dopiero mnie gdy jechaliśmy naokoło na komendę.

-Witaminy - mruknąłem - dostałem od lekarza by nabrać sił po chorobie - nie wiedziałem czy uwierzył mi w moje kłamstwo, ale nie było to takie ważne. Czułem jak moje serce wali wolno i tak powinno pracować cały czas. Ta sobota z pewnością będzie mnie prześladować do końca mego życia.

Czy Hank domyśli się, że to kłamstwo?
Czy Dante poradzi sobie z swoimi lękami?

2392 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro