Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ból

Witam wszystkich serdecznie!
Jak tam u was?
U mnie nie za ciekawie, ale co poradzić poprawka przede mną jest
Życzę miłego czytania, bo dziś dość ciekawy rozdział!
Miłego dzionka życzę 💚

Od poinformowania o śmieci matkę młodego mężczyzny minęły dwa dni z tego co obliczyłem. Dziś był wtorek i naprawdę martwiło mnie zachowanie taty, który wydawał się być nieobecny. Jakby nad czymś mocno myślał, ale nie potrafił dojść do odpowiednich wniosków. Starałem się dowiedzieć co mu chodzi po głowie, ale nie chciał powiedzieć mi dlaczego taki jest. Zamknąłem oczy wzdychając ciężko, bo bałem się, że może zrobiłem coś nie tak. Dlatego też tak mnie chyba omijał, nie wiedziałem jak mam to odebrać, bałem się, że tracę jedyną osobę. Osobę, która była przy mnie bez względu na wszystko. Miałem dziś na wieczorną zmianę, ale wstałem rano chcąc spróbować porozmawiać z tatą.

-Ttato? - mruknąłem cicho widząc jak siedzi na kanapie. Zapomniałem, że w większości przypadków chodzimy tak samo do pracy. Spojrzał na mnie, ale jego wzrok próbował przejść przeze mnie jakby próbował dowiedzieć się co jest wewnątrz mnie.

-Dlaczego nie śpisz! Powinieneś się wyspać! - powiedział dość poważnym tonem głosu i nie rozumiałem nic z tego.

-Dlaczego taki jesteś? - spytałem czując jak do moich oczu napływają łzy, bo naprawdę nie chciałem aby tak się zachowywał. Wolałem aby był zły, żeby krzyczał i wściekał się na mnie, ale nie milczał czy oceniał wzrokiem jakby czekał aż mu coś powiem.

-O co ci chodzi Dante? - zagryzłem wargę, bo zwykle mówił do mnie po imieniu jak coś jest na rzeczy.

-O tto - mruknąłem wycofując się do tyłu.

-Nie jesteś ze mną szczery! Kłamiesz mnie, a na dodatek nie potrafisz mi powiedzieć o co chodzi. Mam ciężki tydzień i naprawdę jedyne co chce to tylko prawda, ale ty twierdzisz cały czas, że nic ci nie jest. Jest Dante i ja to widzę! - nie spodziewałem się po nim takiej złości i frustracji.

Rozumiałem, poniekąd jego złość, bo nie lubił gdy ktoś go kłamie, ale nie potrafiłem mu powiedzieć prawdy. W ten sposób nie powiem mu niczego, bo on dobrze wie, że takie zachowanie zniechęca mnie. Lecz wiedziałem, że miał ciężki tydzień związany z FBI, a oni nie są za mili. Czułem jak łzy mi zasłaniają punkt widzenia, bo chciałem mu powiedzieć, ale co mogę poradzić z tym co się ze mną dzieje. Podjąłem i tak leczenie, ale nie wiedziałem czy to coś da.

-Nunuś nie płacz... ja nie - jego ton głosu zmienił się, ale i tak poczułem ten ból w sercu przez to co powiedział. Nie chciałem nawet słuchać tego co ma do powiedzenia. Wycofałem się do pokoju i zamknąłem drzwi za sobą tak aby nie mógł wejść. Pociągnąłem nosem i spojrzałem w stronę okna. Zwrócił mi klamkę, ale jeśli zrobię to co myślę to mogę ją stracić na zawsze. Nie chciałem tu siedzieć ubrałem bluzę na siebie, ponieważ byłem w miarę ubrany. Wyciągnąłem zapasowe buty, które miałem w szafie i otworzyłem okno, mając ze sobą tylko telefon, uciekłem z domu. Wbiegłem do parku i nie obchodziło mnie nawet to co może się wydarzyć. Czy będzie tu Peter czy nie, nie miało to znaczenia, mógł skończyć mój żywot, bo czułem jak serce mi się łamie.

Najgorsze uczucie jakie mogło mnie dopaść i nie ważne, że nie wziąłem leków. Nie interesowało mnie to co się ze mną stanie w czasie tej wędrówki, po prostu potrzebowałem uciec od otaczającego mnie świata. Nie wiedziałem gdzie mogłem iść więc kierowały mnie nogi gdy umysłem byłem gdzieś daleko. Za daleko jak na swoje samopoczucie, które było dla mnie męczące jak to życie. Myśli, że tylko mu się może sypać wszystko. Mi dosłownie świat sypie się na głowę i nie potrafię nic zrobić z tym, bo wiem, że się nie da. Dragons bawi się ze mną przez to wykończony jestem psychicznie, a fizycznie kończy mnie serce, które pracowało bardzo nieregularne przez te dni. Black wykrakał, co mnie denerwowało, ale też miał rację i ostrzegał mnie przed komplikacjami. Kłucie w klatkę piersiową nie było aż tak jeszcze problematyczne więc nie chciałem mu przeszkadzać na szpitalu.

Rozejrzałem się wokół chcąc się dowiedzieć gdzie jestem, ale nie do końca rozpoznawałem te uliczki. Musiałem wyjść na jakąś główną ulicę by wiedzieć gdzie dokładnie jestem więc ruszyłem przed siebie, bo na pewno gdzieś musi mnie pokierować. Znałem większość uliczek, ale nie na pamięć od innych stron choć miałem wrażenie, że wiem gdzie jestem. Szedłem aż wyszedłem na główną ulicę, która prowadziła w stronę placu zabaw gdzie dorastałem. Stamtąd próbowałem uciec w stronę komendy i byłem tak blisko, a tak daleko. Może gdybym tylko zdążył to może było inaczej. Jednak gdybym wtedy uciekł zapewne deportowali by mnie do Chicago lub dali do tutejszego domu dziecka albo znaleźliby moją rodzinę. Jest tyle opcji, ale te złe jak i dobre decyzję ciągną za sobą konsekwencje, które zmieniają naszą drogę w przyszłość. Nie żałuję tego co mam, ale żałuję tego co zrobiłem i żałuję tych co cierpią przez to iż nie potrafię sobie poradzić z demonami przeszłości.

Spojrzałem przed siebie na ala trójkąt na którym był plac zabaw i skate park. Jedyne miejsce gdzie nie czułem się aż tak źle, ale niestety kiedyś bywa ten pierwszy raz. Ten ból czuję do dziś i nadal we mnie siedzi głęboko. Samotność znam aż za dobrze i lękałem się jej tak samo jak inni, ale dla mnie jest ona skazaniem niczym na śmierć. Szedłem w kierunku placu, ale poczułem nagle ucisk w klatce piersiowej jakiś taki mocniejszy, a po chwili czułem jak robi mi się słabo. Podszedłem do ławki i usiadłem na niej starając się oddychać głęboko i spokojnie. Czułem dosłownie jakbym tracił kontrolę nad swoim ciałem gdy moje serce biło niesamowicie szybko. To było coś innego, bo nie miałem problemu z wzięciem oddechu. Przez to czułem rosnącą panikę w sobie, a nawet nie miałem siły by wyciągnąć telefon i wysłać S.O.S.

-Dante! - chyba ktoś do mnie powiedział, ale nie rozumiałem kto, bo tata raczej za mną nie pobiegł, bo nie wiedział gdzie. Nawet jakby chciał namierzyć telefon to trochę zajmuje czasu. - Hej co się dzieje? - widziałem go przed sobą i nie chciałem, bo to była ostatnia osoba, która przyszła by mi na myśl jakby miała mnie ratować. Czułem jak przykłada palce do mojej szyi przez to mój spiął mięśnie na jego dotyk. - Fuck!

Nie rozumiem dlaczego tak przeklnął, ale nagle zgarnął mnie jak worek ziemniaków przerzucając przez ramię. Jednak dzięki temu mogłem zobaczyć, że idziemy do jego auta. Nie chciałem by mnie brał gdziekolwiek, bo nie ufałem mu, ale byłem skazany na niego. Położył mnie z tyłu na fotelach i przyłożył dłoń do mojego serca. Widziałem w jego oczach strach, ale jego twarz była opanowana. Zostawił mnie na tyle, a po chwili czułem jak jedziemy gdzieś naprawdę szybko i cudem było to, że nie odbijałem się z boku na bok samochodu gdy on jechał jak powalony. Jednak wiedziałem chyba gdzie mnie zabiera i obawiałem się tego, bo oznaczało to dla mnie wiele komplikacji. Wzrok mi się rozmywał, a serce nie chciało przestać boleć, skuliłem się ledwo i nawet nie myślałem nad tym co tam robił Carbonara. Wziąłem głęboki wdech i wydech na ile pozwalał mi ból lecz czułem jak jestem wyciągany więc chyba byliśmy przy szpitalu.

-Lekarza!!! - wydawało mi się, że mówi to, ale światło nade mną było takie rażące me oczy.

-Nie waż się mi zamykać oczu Capela! - to chyba był Bartosh, ale nie widziałem już w ogóle nic przed sobą oprócz plam.

Nie wiem co się stało później, ale chyba przeżyłem skoro słyszałem dźwięk pikania maszyny. Czułem się tak cholernie słabo, ale z drugiej strony czułem się trochę lepiej. Po chwili otworzyłem oczy widząc, że jestem w pokoju szpitalnym.

-Hej jak się czujesz? - spojrzałem w stronę głosu, który należał do Carbonary. - Pójdę zawiadomić lekarza, że się obudziłeś - powiedział po chwili słysząc, że nie dałem mu odpowiedzi na jego pytanie. Obserwowałem to jak wychodzi zostając mnie samego przez to odetchnąłem z ulgą, bo poniekąd nie chciałem z nim rozmawiać, ale jednak gdyby nie on zapewne nie byłoby mnie tu teraz.

-Cieszę się, że się obudziłeś Dante. Mówiłem ci i ostrzegałem cię przed tym abyś przyszedł do mnie gdy będziesz czuć się źle. Gdyby nie pan Carbonara i jego szybka jazda byś nie przeżył tego.

-Tata?

-Nie informowałem go o tym, że tu jesteś zaraz mu wyślę SMS jednak uważam, że tabletki w twoim przypadku mogą być niewystarczające!

-Nie! Jest wiele leków! Możemy przecież próbować aż do skutku! - oznajmiłem, bo naprawdę nie chciałem żadnej operacji.

-Dante moje pomysły odnośnie leków na tą przypadłość się kończą. Mam ograniczony zakres możliwości, a twoje serce jeśli będzie tak robić to długo nie wytrzyma.

-A przeszczep serca? - nie wiedziałem nawet dlaczego o to pytam, ale byłem zdesperowany zrobić cokolwiek by tylko nie iść na tą operację. Naczytałem się już tego, że człowiek po nich nie jest taki sam albo trzeba kilka tych operacji, bo nie zawsze się udają lub nie przyjmuje je serce. Wolałbym już mieć przeszczep serca niż zrobić ablację.

-W twoim przypadku to zbyt ryzykowne biorąc pod uwagę twoje zażywane leki na depresję - rzekł, a ja złapałem się za głowę wzdychając ciężko.

-Chce kolejne leki - powiedziałem nie chcąc wziąć pod uwagę jego słów.

-Zobaczę czy coś mogę ci jeszcze przypisać żeby nie zrobiło ci krzywdy - widziałem po nim, że jest zawiedziony moją postawą, ale niestety nie poradzę mu na to iż się boję. Wyszedł z pokoju zostawiając mnie samego, ale nie minęła chwila jak wszedł do środka białowłosy.

-Jak się czujesz? - zapytał ponownie, ale w jego oczach rzeczywiście widziałem przejęcie sytuacją.

-Lepiej - odparłem obserwując go uważnie i jego ruchy, które były ostrożne.

-To dobrze, trochę mnie nastraszyłeś tym wszystkim, ale najważniejsze, że jest dobrze - podszedł do łóżka i usiadł na krześle.

-Dlaczego to zrobiłeś? - te pytanie gdzieś mi chodziło po głowie, ale nie miałem chyba aż tyle odwagi by wcześniej spytać.

-Dlaczego miałbym ci nie pomóc? Wiem, że nie jestem najlepszy i możesz mnie traktować jak wroga czy kogoś gorszego, ale jednak życie ma się jedno - nie spodziewałem się z jego ust takich słów, wręcz byłem przygotowany na niechęć względem mnie.

-Ddziękuję? - nie wiedziałem jak mam się zachować, bo zwykle był agresywny wobec mnie i innych policjantów. Jakby nie patrzeć miał maskę, ale ja wiedziałem, że to on, bo jeśli jeden napastnik sobie macha do Montanhy to wiadomo, że to pastor. Nie powinienem tego wiedzieć, ale Montanha nie ma problemu z rozpoznaniem pastora.

-Wiesz Dante chciałbym abyś poszedł ze mną na ciastko do kawiarni za ratunek ciebie. Czy zgodzisz się? Chciałbym szczerze porozmawiać o tym co się kiedyś wydarzyło i żałuję tego - nie byłem pewny czy na pewno mówi prawdę jakby nie patrzeć jeszcze nie do końca chyba się obudziłem po tym ataku, ale on wpatrywał się we mnie swoimi piwnymi oczami czekając na moją odpowiedź. Nagle drzwi się otworzyły, a przez nie wszedł lekarz.

-Mógłby pan wyjść z sali?

-Tak tylko chcę usłyszeć odpowiedź - widać, że nie dał się zbyć.

-Zastanowię się nad tym - odpowiedziałem cicho gdy on skinął głową, a następnie wyszedł z pokoju zostawiając mnie z medykiem.

-Spróbujemy te Dante, ale naprawdę nie mam już więcej możliwości przy nowym składzie leków, które bierzesz.

-To jak unormowałeś moje serce teraz? - spytałem, a on pokazał na worek i teraz zrozumiałem, że mam kroplówkę.

-Środki rozkurczowe i uspokajające aby ci pomóc.

-To dlaczego nie dostanę tego zamiast leków?

-Bo to jest zbyt skoncentrowana dawka jak na ciebie. Raz można podać, ale nie codziennie! Masz schowaj te leki i weź je jutro. Dawka powinna na dziś wystarczyć. Jednak przemyśl moje słowa.

-Dobrze - skinąłem głową biorąc od niego leki i schowałem do kieszeni. Drzwi się otworzyły, a przez nie wszedł Rightwill, który odetchnął z ulgą gdy mnie zobaczył.

-Nunuś…nie wiesz jak bardzo się przestraszyłem gdy uciekłeś - powiedział podchodząc do mnie i pogłaskał mnie delikatnie po głowie - przepraszam, nie chciałem po prostu za bardzo się zdenerwowałem na coś.

-Mmasz prawo - mruknąłem zamykając powieki gdyż nie do końca czułem się pewnie w jego otoczeniu.

-Co z nim panie doktorze?

-Zasłab dlatego ma kroplówkę, pan Carbonara go znalazł na szczęście nic mu nie jest - powiedział to z skrzywioną miną gdyż nie lubił okłamywać ani być okłamywanym lecz jednak trzyma go tajemnica lekarska. Z pewnością by powiedział dawno tacie, bo ja sam nie będę z tym robić nic, co powinienem.

-Rozumiem, kiedy mogę go zabrać?

-Za pół godziny - oznajmił - kroplówka powinna być wtedy skończona, a pan Capela już w pełni sił.

-Dziękuję - odparł, a ja po prostu przysłuchiwałem się ich rozmowie nie wiedząc co ze sobą zrobić aż w końcu lekarz wyszedł z pokoju zostawiając mnie samego z tatą. - Dante dlaczego to zrobiłeś?

-Nie chcę o tym rozmawiać - odparłem i przechyliłem głowę w drugą stronę aby na niego nie patrzeć.

-Ale ja chcę. Wiem, że zrobiłem źle, ale ucieczka to nie jest rozwiązanie!

-Wiem - mruknąłem czując się źle.

-I co ja mam z tobą zrobić? - nie rozumiałem go więc spojrzałem na niego - Powinieneś nie iść do pracy w takim razie po tym co się wydarzyło.

-Nie! Nie chcę siedzieć w domu! Idę do pracy! Nic mi nie jest!

-Właśnie widzę, że nic ci nie jest! Ostatnio lądujesz więcej razy w szpitalu niż Montanha!

-Nie krzycz na mnie! - burknąłem, bo nienawidziłem tego jak ktoś podnosił głos, bo źle mi się to kojarzyło przez moje złe doświadczenia.

-Wybacz - ściszył ton głosu - po prostu się martwię.

-Wiem - mruknąłem.

Cisza, która zapanowała między nami nie była zbytnio przyjemna, ale nie miałem siły ani ochoty z nim rozmawiać. To chyba był ciężki czas dla nas obydwóch. Martwiłem się, że tak będzie coraz częściej przez to, że się zamykam. Niedługo przyszedł lekarz i odpiął mnie od wszystkiego, a następnie wypuścił z wypisem w dłoni. Tata szedł w stronę domu ze mną i już pragnąłem aby iść do pracy żeby odciąć się od życia realnego, które mnie zaczyna za bardzo przytłaczać. Wszedłem do swojego pokoju i od razu schowałem tabletki pod poduszką, a następnie zjadłem obiad w zaciszu swojego pokoju oraz zażyłem depresanty, które ominąłem. Miałem wrażenie, że to będzie ciężka noc do przetrwania z mojej strony.

Czy aby na pewno tylko Carbo go znalazł?
Czy będzie więcej kłótni?

2288 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro