...a zostawiłeś po sobie tylko ból
Witam wszystkich serdecznie!
Dziś bardzo mocny rozdział i dość wcześnie!
Niestety mam dziś same praktyczne zajęcia i będzie słabo z wystawieniem o 9 dlatego będę wystawiać o 8!
No chyba, że w inny dzień lepiej. Co uważacie? Jak będzie lepiej?
Życzę wszystkim miłego dzionka 💚
Stałem w miejscu aż nie upadłem na kolana i zacząłem krzyczeć. Nie panowałem nad tym co robię po prostu to robiłem. Miało to chyba pomóc mi wyrzucić z siebie te wszystkie słowa, które usłyszałem. Jednak miałem wrażenie iż mój głos znika, staje się być głuchy na wszystko wokół. Jedynie słyszałem deszcz, który padał mocząc mnie całego. Skuliłem się wtulając w swoje kolana nie potrafiąc wziąć oddechu. Dlaczego to tak bardzo boli, dlaczego zrobił mi coś takiego. Nie ruszałem się z miejsca przez długi czas aż poczułem się całkiem pusty. Miał rację, że jestem tylko gówniarzem, który powinien być tak traktowany. Powinienem wrócić do mojego więzienia, bo jak nie zrobię to co do mnie należy, to nie będzie miał kolacji. Podniosłem się ledwo na nogi czując ogromny ból w boku. Musiałem wrócić, bo szef będzie wściekły, a nie wiem ile czasu spędziłem nad użalaniem się nad sobą. Jestem żałosnym nieudacznikiem, bez przyjaciół i rodziny, bez celu i sensu własnego życia. Miał rację… Powinienem zostać już dawno zabity przez nich.
Przetarłem dłonią twarz i zdziwiłem się tym, że nadal płaczę. Jednak dalej czułem ten ucisk w klatce piersiowej, który powodował, że ciężko mi się oddychało. Cały nos miałem zapchany i nie wiedziałem co mam zrobić. Moje chusteczki były pełne wody i nie nadawały się w ogóle do użycia, a katar jeszcze bardziej utrudniał mi wzięcie oddechu. Wziąłem rękaw bluzki i wysiąkałem nos w niego nie mając innego wyboru, a i tak się wypierze. Nie wiem nawet kiedy wszedłem na posesję i ruszyłem w stronę drzwi przez które przeszedłem po chwili. Teraz widziałem, że woda ze mnie wręcz się leje, bo tak nasiąknąłem deszczem.
-Dante! - spojrzałem w bok próbując się nie popłakać widząc Chasa, potrzebowałem kogoś aby mnie wysłuchał, doradził. Lecz jedyna osoba, której ufałem w pełni, zraniła mnie gorzej niż jakakolwiek inna kara jaką otrzymałem przez nich. -Jesteś cały mokry! Ściągaj te ciuchy - rzekł, a ja dopiero teraz zauważyłem w jego dłoniach ręcznik.
-Yhym - wymamrotałem cicho i rozebrałem się do majtek tak jak kazał choć one też były mokre.
-Wytrzyj się i jazda na górę przebrać się z tych majtek w coś ciepłego masz w końcu robotę na dole - skinąłem głową, bo miał rację. Wziąłem od niego ręcznik unikając kontaktu wzrokowego i zacząłem się wycierać jak najszybciej gdy on zebrał moje mokre ciuchy. Gdy byłem w miarę suchy ruszyłem do góry, a za mną szedł on. - Później przyjdź do mnie to sprawdzę twoją ranę wraz z szwami.
-Ddobrze - wyszeptałem gdyż czułem jak zdarte mam gardło od krzyku. Szybko przeszedłem przez salon i ruszyłem po schodach w górę nerwowo rozglądając się za wrogo nastawionym do mnie Peterem. Wszedłem do swojego pokoju i od razu ściągnąłem mokre majtki, a wyciągnąłem cieplejsze ciuchy. Czułem ból w boku, ale nagle przestał być tak uporczywy. Miałem wrażenie, że łagodzi mój ból psychiczny. Ubrany przetarłem dłonią twarz starając się nie płakać dalej, ale moje oczy były szklane i czerwone. Nie wiem czy kłamstwo tu zadziała by mnie ratować przed prawdą, która chodziła mi po głowie. W końcu to nie moja wina, że oni tak mnie traktują. Naprawdę staram się ze wszystkich sił, ale czuję jedynie, że jest to nic nie warte. Nic nie warte jak i ja.
Nim się obejrzałem pakowałem do worków foliowych narkotyki. Przez to, że nie potrafiłem zapanować nad własnymi emocjami wciąż miałem szklane oczy i rozmazywał mi się wzrok. Nie byłem pewny nawet czy dobrze podpisuje, a co dopiero pakuje do worków, ale nie mogę tego tak zostawić. Chociaż moje serce krwawiło nie mogłem pozwolić sobie na karę teraz. Otrzymałem od życia największą karę po tym jak straciłem rodzinę. Teraz życie odebrało mi jedyną osobę dla której jeszcze starałem się żyć. Spojrzałem na proszek zastanawiając się czy jeśli wezmę tego za dużo to spowoduje to śmierć czy uzależnie się jak Peter. Sięgnąłem dłonią po niego w końcu dawał radość z tego co zauważyłem, ale dłoń mi się trzęsła. Złapałem dłoń i odciągnąłem ją od pudełka z narkotykami. Nie mogę, mama nie byłaby zadowolona z tego co robię, ale z drugiej strony nie żyje. To co mnie powstrzymuje od tego aby ulżyć sobie w bólu. Ktoś mocno uderzył w drzwi od pokoju w którym zajmuję się pakowaniem. To zlękło mnie, ale też ocuciło mnie z moich myśli. Myśli, których nie było prawa we mnie być. Przetarłem dłonią oczy i musiałem wrócić do pakowania.
-Pakuj to gówniarzu, bo zaraz tam do ciebie wejdę za obijanie się! - głos Petera był wystarczający bym zaczął znów pakować woreczki. Bałem się jego gniewu jak i gniewu szefa.
Kiedy chyba skończyłem pakować było już późno i to strasznie, a o kolacji chyba mogłem tylko pomarzyć. Zszedłem z krzesła i poczułem jak bardzo jestem słaby. Prawie upadłem na ziemię gdybym nie przytrzymał się stołu. Chwilę postałem w miejscu aby uspokoić swój organizm i ruszyłem w stronę wyjścia. Na korytarzu panował pół mrok przez to nie czułem się nigdy bezpiecznie tu biorąc pod uwagę, że to był raj Petera. Nagle zostałem przyszpilony do ściany i nawet nie byłem w stanie zareagować na to.
-Nareszcie jesteśmy sami gówniarzu! Od uczę cię raz, a dobrze tego twojego gadania skarżypyto!
-Pproszę zostaw mnie - wyszeptałem czując jak łzy spływają mi po policzku.
-Oj nie gówniarzu! Nie mam zamiaru marnować okazji na to by cię nie wykorzystać i poważnie zranić! - zadrżałem cały ze strachu obawiając się o swoje życie. Czułem jak jego dłonie suną w dół i bałem się, że znów zostanę skrzywdzony w ten sposób. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie umiałem się ochronić przed nim. Poddałem się tylko żałośnie płacząc, bo tylko to umiałem robić tutaj. Gdy już miał ściągać moje spodnie usłyszeliśmy kroki przez to puścił mnie, a ja zjechałem po ścianie w dół.
-Co tu się dzieje?! Peter?!
-Nic Aron, a do ma się dziać? - wzruszył ramionami omijając mężczyznę i znikając za drzwiami do pracowni. Nie potrafiłem się pozbierać z tego wszystkiego, te wszystkie emocje przytłoczyły mnie i powodowały tak wielki ból w klatce piersiowej.
-Młody? - słyszałem jak staje nade mną, ale nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Próbowałem zapanować nad swoim oddechem i tym, że nie mogę go zaczerpnąć. Poczułem jak mnie podnosi na co pisnąłem cicho ze strachu, nie chciałem być skrzywdzony jeszcze bardziej. - Uspokój się natychmiast, bo zaraz zamknę cię w celi!
Zacisnąłem mocno zęby by nie wydawać dźwięku z siebie. To było najtrudniejsze zadanie jakie dostałem, bo miałem ochotę płakać i krzyczeć, a nie mogłem. Zaniósł mnie do pokoju, którego nie znałem, a był w dość przyjemnych barwach.
-Dobrze, że cię Aron przyniósł - oznajmił Chase i zapomniałem totalnie o tym iż miałem się u niego zjawić.
-Sprawdź go, bo Peter znów do niego się dobrał. Ja idę sprawdzić czy wszystko zrobił jak należy.
-Jasne Aron. W porządku Dante? Jak się czujesz? - na jego słowa chciałem rozryczeć się, bo nie czułem się wcale dobrze wręcz koszmarnie, ale nie umiałem tego powiedzieć - Weź głęboki wdech i wydech nie musisz się już bać. Zaraz sprawdzę co cię boli i dam ci leki.
Rozpłakałem się nie mogąc już wytrzymać tego iż on jest miły. Wolałbym aby krzyczał, aby mnie bił niż dawał żmudną nadzieję na to, że może być lepiej, a nie będzie tak. Wiedziałem, że może być tylko gorzej i gorzej. Nie gdy jestem tutaj więźniem.
Czas uciekał bardzo szybko, a dni zlewały się ze sobą w jeden długi monotonny dzień. Na początku starałem się pokazywać, że nic mi nie jest i, że wszystko jest w porządku. Jednak zamykałem się coraz bardziej w sobie, a emocje, które tam były niszczyły mnie od środka. Nie byłem w stanie po dwóch trzech tygodniach udawać, że jest w porządku. Zaprzestałem jedzenia, jadłem gdy byłem głodny, a to było raz na jakiś czas. Przestałem w ogóle patrzeć na swoje potrzeby. Skupiłem się na tym by pakować narkotyki by sprzątać tam gdzie mam i robić to co każą. Przestałem nawet reagować na ból w zły sposób, a wręcz specjalnie zacząłem podstawiać się pod Petera, który z chęcią mnie ranił, bo ja sam nie potrafiłem się skrzywdzić. Czułem się jak skorupa bez wnętrza, bez życia, które powinno w niej być.
Jak co dzień wstałem, ubrałem się, skorzystałem z łazienki aby następnie skierować się do kuchni. Wziąć jabłko i zejść na dół. Ostatnio mam problemy z omdleniem, ale co się dziwić w końcu mam trzynaście lat, a ważę z czterdzieści coś. Czy mam anemię tak, ale Chase nie jest w stanie mi pomóc gdyż nie biorę jego leków ani nie jadam. Nie chcę szczerze mówiąc tego robić, bo moje życie i tak jest bez sensu. W moim wieku dzieciaki bawią się, poznają świat, uczą się, chodzą do szkoły. Natomiast ja jedynie co umiem to trochę zreperować samochód, jeździć nim, poskładać ranny na ciele i pakować narkotyki. Jestem tak naprawdę dnem, pionkiem w rękach mojego szefa i pana. On decyduje co mogę co nie mogę choć też mu nie jest na rękę to iż nie jadam. Lecz to jest jedna rzecz w której się mu sprzeciwiam. Zszedłem na dół idąc w stronę cel. Był tam człowiek, którego torturuje Tom i może by mnie to ruszało gdyby nie to iż nie interesuje mnie czyjeś życie ani swoje.
-Dzieciaku błagam wyciągnij mnie stąd! Tam są klucze podaj mi je! - spojrzałem w stronę drzwi gdzie na ścianie były zawieszone klucze do cel, ale tylko podałem mu wiaderko z wodą i jabłko, które ugryzłem. - Niech cię też szlak weźmie gówniarzu! Spłoniesz w piekle za pomoc tym potworom!
-Wszyscy tam trafimy - powiedziałem cicho i wyszedłem z więzienia idąc do swojego pokoju gdzie czekała na mnie meta, którą trzeba było posegregować. Usiadłem na krześle i wziąłem się za pracę, bo nic innego nie miałem do roboty. Było mi słabo lecz nie mogłem pozwolić sobie na to by zemdleć tym bardziej, że musiałem zrobić dwieście trzysta opakowań aby James był zadowolony.
-Znowu pomyliłeś się z podpisywaniem gramatury! - dostałem w twarz z pięści od Petera, który wpatrywał się we mnie z nienawiścią. Od pół roku miałem problem z zapamiętaniem tak prostej rzeczy, ale według Chase to wina anemii i mojego zachowania. Przypuszczał, że mam depresję, a to wszystko przez to iż widział moje ręce w łazience. Nie zamknąłem wtedy drzwi gdy miałem chwilę słabości gdy wytykałem sobie wszystko co źle zrobiłem i karałem sam siebie. Nie spodziewałem się tego, że ktoś mi wejdzie do łazienki gdy scyzorykiem, który ukradłem z garażu gdy nikt nie patrzył, będę robić sobie krzywdę. Ból fizyczny, który mi fundował Peter w pewnym momencie przestał być ulgą na mój ból psychiczny. Aby zdusić w sobie to wszystko zacząłem się ciąć. Najpierw to były delikatne szramy tak aby nikt nie zauważył, a moje przedramiona były już pełne szram i blizn po ranach zadanych przez niebieskowłosego. Więc było łatwo mi ukryć w nich nowe rany, ale z biegiem czasu robiłem ich coraz więcej i coraz mocniej oraz głębiej. Straciłem panowanie nad tym i stało się to moją rutyną gdy nikt nie patrzył. Była to moja ucieczka od życia realnego gdy wpatrywałem się w szarłat mojej krwi, który spływał w dół aż kapał do wody by móc ją zabarwić.
-Przepraszam! - powiedziałem wpatrując się we własne nogi czując ból promieniujący po całej prawej stronie.
-Mam dość tego - złapał mnie za koszulę i zaczął ciągnąć w jemu znane miejsce. Kilka razy praktycznie mnie posiadł, ale niestety nie byłem w stanie uciec przed tym co mi kazał robić z jego genitaliami. Ciągnął mnie na górę i domyślam się iż idziemy do seafa, który również nie jest zadowolony z tego iż się mylę w tak prostych rzeczach. Zostałem rzucony na ziemię gdy przeszliśmy przez drzwi do gabinetu - zrób coś z nim! Znów źle podpisywał metę i nie równo wsypywał!
-Wyjdź Peter - zimny ton głosu szefa spowodował iż nawet nie odważyłem się podnieść z ziemi na której leżałem. - Twoje zachowanie jest ostatnio nie do zniesienia! Znów robisz wszystko źle! - skuliłem się gdy uderzył mnie centralnie w brzuch co tak bardzo bolało. - Ile razy mam ci dawać nauczkę?! - jego noga znalazła się na mojej głowie, którą zaczął przygniatać. Czułem jakby niewyobrażalna siła próbowała zgnieść mi głowę aż zaczęło mi piszczeć wewnątrz głowy.
-Pprzepraszam - wyszeptałem powstrzymując w sobie łzy aby nie rozpłakać się przed nim, bo nienawidził okazywania słabości.
-Nic mi z twojego przepraszam! Mam je gdzieś! Jesteś tak bardzo bezużyteczny! - słysząc ostatnie słowo poczułem ucisk w klatce piersiowej, bo on też to powiedział o mnie - Gdybym tylko mógł to bym się ciebie pozbył już dawno! Jednak za darmo siły roboczej nie zdobędę! - docisnął but na mojej głowie przez to pisnąłem z bólu - Masz szlaban, a jak nie… - przełknąłem ciężko ślinę gdy ucichł, a jego noga zniknęła z mojej czaszki. Nagle złapał mnie za włosy i pociągnął do góry, bardzo bolało, ale nie odważyłem się nawet spojrzeć w jego oczy. Poczułem zimne ostrze przy szyi na co się zdziwiłem - … tak skończą ci co są z tobą powiązani krwią, a jak nie to niewinni ucierpią za twoje winy.
-Proszę nie - wymamrotałem, bo odkąd zauważył, że moje życie nie jest dla mnie aż tak istotne jak na początku powrócił do techniki zastraszania, która niestety działała na mnie, bo bałem się o siostrę. O nikogo innego tak naprawdę, ale wiedział, że mam siostrę i byłem pewny, że byłby w stanie ją znaleźć lub już ma na nią namiary.
-Więc… się… kurwa… ogarnij! - z każdą pauzą w zdaniu uderzał mnie z pięści w brzuch. To tak strasznie bolało miałem wrażenie, że wybił mi żebra. Puścił moje włosy przez to upadłem na kolana. - Radzę ci zjeżdżać do pokoju i nie wychodzić mi z niego! Rozumiemy się?!
-Ttak - wyszeptałem ledwo starając się podnieść, ale ból w brzuchu uniemożliwiał mi wstanie. Złapał mnie za kark i wyrzucił z pokoju iż uderzyłem głową o ziemię. Nie interesowało go to czy jestem cały miałem się ogarnąć sam. Chwilę po leżałem w miejscu, a gdy ból zaczął stopniowo zanikać, podniosłem się na równe nogi i przy pomocy ściany doszedłem do salonu, który na moje szczęście był pusty. Po chwili walki ze schodami oraz korytarzem, wszedłem do swojego pokoju wiedząc, że nie będę mógł z niego wyjść.
Odwiedził mnie Peter w pokoju sprawdzając czy aby na pewno żyje i dołożył mi za nieposłuszeństwo. Byłem zmęczony tym wszystkim tym całym życiem, tą klatką w której tkwiłem. Nie byłem w stanie już tego tak dłużej ciągnąć, ale nie miałem scyzoryka przy sobie. Zaś mój pokój został zamknięty od zewnątrz tak bym nie mógł wyjść. Spojrzałem na okno, które miałem uchylone. Ktoś zapomniał zabrać klamki, którą można montować i rozmontowywać, choć jakby sobie przypomnieć to siedzi tu już z kilka tygodni. Przesunąłem się do okna i zamknąłem je by otworzyć na całą szerokość. Wychyliłem się patrząc czy mam szanse jakoś stąd zejść bez uszczerbku. Spojrzałem w bok widząc rynnę i zmrużyłem powieki, bo jakby się udało to może bym zaszedł po niej. W końcu na placu zabaw jeden z starszych dzieciaków, nauczył mnie wchodzić i schodzić po rurach.
Tylko czy miałem na tyle siły aby zejść i nie zabić się lub nie złamać czegoś. Bo jakbym przeżył i narobił huku to by mnie chyba wypatroszyli na żywca. Stanąłem prosto i złapałem dłonią rurę sprawdzając czy jest stabilna. Na moje szczęście była lecz lęk był wielki, ale nie miałem już sensu życia, a gdy zniknę na zawsze to nie będą mieli po co skrzywdzić innych. Wziąłem głęboki wdech i wydech, a następnie odbiłem się łapiąc rury. Przymknąłem okno jakbym jednak zwątpił i obleciał mnie strach. Zszedłem na dół i ruszyłem biegiem w stronę mostu, który widziałem ostatnio. Calais Ave tam się kierowałem nad kanały. Było już grubo po drugiej w nocy i nie bałem się, że ktoś mnie złapie czy przeszkodzi, bo aut nie było wiele na drogach. Zacisnąłem mocno dłonie gdy zmusiłem się do biegu. Byłem cały w świeżych śliniankach, które utrudniały mi ruch, a dłonie miałem w bandażach by ukrywać swoje rany.
Gdy dotarłem na miejsce, czułem jakbym miał wyzionąć ducha. Jednak idąc wzdłuż mostu wiedziałem czego pragnę. Pragnąłem spokoju i wolności od tego świata. Szkoda, że nie mogłem mieć normalnej rodziny i nie poczułem jak to jest. Moje życie od początku było tylko błędem, który właśnie naprawię poprzez skok. Spojrzałem w dół i byłem naprawdę wysoko więc chyba to był odpowiedni moment aby wstać i skoczyć w nicość. Wdrapałem się na murek i nie wiem nawet kiedy z mych oczu zaczęły płynąć łzy. Wiedziałem, że to co robię jest złe, ale nie miałem już ochoty by żyć. Wziąłem głęboki wdech i wydech uspokajając swoje serce, które biło niesamowicie szybko. Bałem się, ale kto się nie boi lecz skoro byłem zdolny do tego aby się ciąć to i mogę zrobić ten jeden krok.
-Stój!!! Nie rób tego! - zmrużyłem powieki, bo nie słyszałem aby ktoś za mną był, ale jednak przy samochodzie stał mężczyzna, który się na mnie patrzył.
Czy powstrzyma go przed skokiem?
Kim jest osoba, która go zatrzymała?
2762 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro