Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zima



- Nieźle sypnęło – westchnął Yuuri, patrząc za okno. Stał oparty bokiem o kuchenny blat, w ręku trzymając kubek ciepłej herbaty – Może zostańcie jeszcze trochę?

Za oknem prawdziwa zima. Biały puch sypał się z nieba gęsto i wielkimi płatkami, obficie zasypując wszystko, łącznie z niedawno odśnieżonym chodnikiem i drogą, która jeszcze jakiś czas temu była w miarę przejezdna.

- A gdzie tam! – dziarski siwelec po pięćdziesiątce uśmiechnął się pogodnie, również patrząc przez okno, jednakże wpatrywał się w wirujące na wietrze płatki śniegu niczym w oczy starego przyjaciela – Nie w takich warunkach się latało.

- Ale chyba nie przylecieliście tu awionetką? Czy jak wyjdę za dom, to zobaczę jakiś samolot?

- No coś ty, synek. Dziś jak te kmiotki autem.

- Które przy okazji wam zasypało.

- O cholercia.

Leo Nikiforov zmarszczył brwi, uświadamiając sobie boleśnie, że auto nie samolot i przysypał je biały puch, co oznacza konieczność tańcowania z miotełką i skrobaczką dookoła benzynochlejca.

Yuuri uśmiechnął się, patrząc na teścia. Ten odstawił kubek po herbacie do zlewu i poprawił wywinięty kołnierz od koszuli, wzdychając cicho i posyłając zięciowi porozumiewawcze spojrzenie.

- W razie czego dzwońcie, dobra? – brunet dostrzegł cień niepokoju, który przemknął po twarzy Leo, kiedy ten kładł mu dłoń na ramieniu – Trzymamy mocno kciuki. I dajcie znać, jak będzie po wszystkim!

- Tatoooo! – nagle do kuchni wpadł Koichi w krzywo zawiązanym szaliku, kurtce zsuwającej się z ramienia, w niezasznurowanych butach i przekrzywionych okularkach – Widziałeś, jak sypie? Jaka ta zima jest piękna!

- Braciszek się nie zna! – zaraz za Koichim do kuchni biegł Leon, który wyglądał jeszcze komiczniej; choć buciki miał zasznurowane, to szalik plątał się mu między nogami, a rozpięta kurtka prawie spadała mu z ramion – Co to za zima! Kiedyś to były czasy! A teraz to już nie ma czasów!

- Na miłość boską, młody, kto cię tego nauczył?! – a za dzieciakami leciał zdyszany Jurij Nikiforov, niegdyś Popowicz; piwnooki brunet ledwo dopadł do kuchennego progu, by zaraz usłyszeć radosną odpowiedź radosnego czterolatka:

- Dziadek Leo!

- Demoralizujesz wnuki – Jurij spojrzał na męża i choć chciał wyglądać na groźnego czy niezadowolonego, przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.

- Ojtam ojtam – Leo uklęknął naprzeciwko małego siwucha, by doprowadzić do porządku jego ubranie wyjściowe.

Yuuri, przyglądając się Leo i Leonowi, zauważył, jak wielkie podobieństwo jest pomiędzy ich jeszcze najmłodszą latoroślą a rodzicami Wiktora i Georgiego. Grzywka małego siwucha była ułożona tak, jak u dziadka, zaś mleczne, czekoladowe oczęta, choć odziedziczone po Yuurim, miały sobie coś z oczu drugiego dziadka.

- To co, w domu ciepły barszczyk i jakiś serial? – Jurij rzucił wnukom propozycję, wiążąc Koichiemu buciki, podczas gdy mały okularnik sam ogarnął resztę ubioru.

- Taaak! – chłopcy byli podekscytowani nie tylko tym, lecz także powodem, dla którego tymczasowo udawali się do dziadków.

- A co chcecie?

- „Katastrofę w przestworzach"!

W tym momencie Leo wybuchnął gromkim śmiechem, Yuuri uśmiechnął się niemrawo, zaś Jurij, skończywszy sznurować buciki Koichiego, bez słowa podniósł się, podszedł do męża i już miał odezwać się ze stosownym komentarzem, lecz najstarszy siwelec uśmiechnął się niewinnie.

- No co tam? – jego błękitne, chłodne tęczówki radośnie spoglądały na Jurija.

- Sio do auta, kochanie.

- Już mnie wyganiasz?

- Ty masz kluczyki.

Leo na odchodne uściskał Yuuriego, przypominając mu, żeby zadzwonił, jak będzie po wszystkim i poszedł odśnieżać auto, zaś starszy z brunetów został jeszcze chwilę w kuchni.

- Buziaka na drogę tatusiowi daliście? – Yuuri spojrzał na synków, którzy już gotowali się do roli starszych braci.

- Tak, ale tatuś Wiktor drzemał – przyznał Koichi, nieco zawiedziony tym faktem.

- Niech drzemie, niech drzemie – Jurij puścił Yuuriemu oczko – Póki jest czas. I zaklinam cię, synek... Nie dzwoń do Georgiego, bo ta niezguła spanikuje i nie odpędzimy się od telefonów.

Yuuri uśmiechnął się słabo. Dopiero teraz czuł w kościach, co się święci. Uściskał jeszcze Koichiego i Leona na pożegnanie, by po chwili patrzeć przez okno, jak świeżutko odśnieżone auto oddala się od ich domu.

- Yuuuuriiii!...

I w tym momencie spokój się skończył.



Leniwe popołudnie zdawało się być późnym wieczorem, bo grudniową porą słońce zachodziło wyjątkowo szybko. Leon i Koichi, najedzeni i okutani w koc jak jeden wielki naleśnik, wtuleni w siebie, drzemali po obiedzie, w tle cichutko przygrywały wiadomości z kraju i ze świata, w kącie salonu stała wielka, piękna, jaśniejąca i nieco wczesna choinka, zaś Leo i Jurij stali przy oknie, patrząc w wirujące płatki śniegu z fascynacją godną kilkulatka.

Oni też niecierpliwie czekali na telefon od swoich synów.

- Będzie dobrze – Jurij, ledwo położył rękę na plecach Leo, poczuł, jak bardzo są one spięte.

- Musi być – odparł siwy – Pamiętasz przecież, jak było z naszymi synami, nie?

- Tego się nie da zapomnieć.

- I z Koichim.

- No przecież!

- I z Leonkiem.

- Pamiętam, pamiętam.

- Więc z Sanią też musi być w porządku, nie?

Kiedy tak stali przy oknie, w swych ciepłych objęciach, wpatrując się w śnieg za oknem, rozbrzmiał charakterystyczny dzwonek. Mężczyźni, choć po pięćdziesiątce, pognali ku aparatowi tak żwawo, jakby im odjął ze trzydzieści lat. Rzucili się na słuchawkę, lecz sprawa była zbyt poważna, by bić się teraz jak małolaty o to, kto odbierze telefon. Dłoń na dłoni i razem podnieśli słuchawkę, by po chwili napięcia usłyszeć w słuchawce ciche kwilenie i długo wyczekiwaną wieść.



Nie było pukania, nie było dzwonienia do drzwi. Koichi i Leon wpadli do domu jak burza, a za nimi Leo i Jurij, zdyszani, czerwoni na twarzach, podekscytowani. Dziadkowie ledwo powstrzymali chłopców, by w kurtkach i butach całych w śniegu nie wbiegli dalej, choć sami najchętniej olaliby wszystko i w pełnym rynsztunku zimowym wpadliby do pomieszczenia, w którym czekał ich mały-wielki cud.

A w sypialni młodych rodziców cisza. Cała czwórka wędrowców przez śniegi, prowadzonych przez liczne gwiazdy na niebie, nieśmiało uchyliła drzwi do pokoju.

W łóżku, oparty o poduszki, siedział wygodnie Wiktor, uśmiechając się czule do najmłodszej latorośli, zaś obok siedział Yuuri, ocierając ostatnie łezki wzruszenia.

Pierwszy na łóżko wgramolił się Leon, a zaraz za nim Koichi, którzy po chwili z objęć Yuuriego nieśmiało zerknęli na brzdąca trzymanego przez Wiktora.

- Więc to jest ten nasz Sania? – najstarszy z siwelców ciekawsko pochylił się nad noworodkiem, z zachwytem w błękitnych oczach badając każdy szczegół jego maleńkiej buźki – O raju! Te włosięta! No czarniuchne! Zupełnie jak ty, Yuuri! I Jurij!

- Nasza Sania – Wiktor, rumieniąc się mocno, spojrzał na zgromadzonych.

...

- Że wnusia?!

- Pierona, i co z bandą chłopa zrobi jedna dziewusia?

- Sania to... dziewczynka?...

- Nie braciszek?

Reakcje Leo, Jurija, Koichiego i Leona były tak różne, a tak samo pełne zaskoczenia. Tymczasem Wiktor uśmiechnął się niewinnie, tłumacząc:

- Najwyraźniej podczas ostatniego USG Sania wywinęła nam figla, lekarz źle spojrzał no i poszła zmyłka w świat – Yuuri zaśmiał się cicho, patrząc po skonsternowanych twarzach dwóch mędrców z Aerofłotu.

- I tak z braciszka zrobiła się Aleksandra – wolną ręką Wiktor zmierzwił siwe włosięta Leona, który był w najcięższym szoku.

- A dookoła sami faceci. Toś się wkopała, Saszeńko – Jurij wciąż był pod wrażeniem tej sytuacji.

- Oj no, Leoś! A pamiętasz, co mówiliśmy? – Koichi szturchnął brata w bok, bo ten jeszcze nie do końca rozumiał, jak to się stało, że z braciszka zrobiła się siostrzyczka – Nasza mała księżniczka!

- Jeszcze zobaczycie – Leo, który mniej więcej ochłonął po tym niemałym szoku, zajrzał synowi przez ramię by spojrzeć na wnuczkę – Może i jedna dziewusia na czterech, ale to ona będzie tu rządzić.

I tylko nikt nie wiedział, czy to przeciągłe ziewnięcie Aleksandry Katsuki-Nikiforov było na znak ochoczej akceptacji tego planu, czy też młodej nie satysfakcjonowało rządzenie czterema chłopami i właśnie planowała podbój świata.


___________________________________________

Jest! Sporo po terminie, ale oto ostatnia część "Rok z Yuri!!! on ICE Challeng"!

Dziabara - wyrżnęłam się tak sakramencko raz jeden spośród wszystkich Twoich challenge'ów, w których brałam udział, jeśli chodzi o termin oraz o ilość słów: przekroczyłam limit o 240 wyrazów ^^ I tak musiałam sporo poucinać, żeby jakoś mocno nie wykroczyć, ale mam nadzieję, że się podobało.

A teraz chwila dla fotoreporterów i matek chrzestnych: Senmarii oraz miyazuru! :3

Jest wielki psikus, jest Aleksandra zamiast Aleksandra (?) i jest #Leoij. A czym jest to Leoij, które brzmi jak zniekształcona nazwa shipu Leoji?

Otóż w "Kruchym niczym lód" zaplątał się jeszcze jeden wątek - historia Leo Nikiforova oraz jego załogi, w której skład wchodził ( ͡° ͜ʖ ͡°) także Jurij Popowicz.

Czy ja naprawdę muszę przedstawiać matkę chrzestną tego shipu? :'D

No w każdym razie. Myślę, że zakończenie "Było nas czworo" jest dobrą zajawką tudzież zachętą do nowej, nadchodzącej serii!

Długo zastanawiałam się, którą serię po Kruszonce wydać następną, bo jest kilka pomysłów, ale tak myślałam, myślałam (tak, czasami zdarzają mi się takie incydenty) i wymyśliłam.

Panie i Panowie.

Następną serią będzie...

"Pod naszym niebem"!

A to oznacza perypetie Leo Nikiforova, dużo Aerofłotu oraz samoloty!

Póki co jednak mam Kruszonkę do skończenia. Z rozdziału numer 21 mam już prawie kafelek słów, także prace idą do przodu!

Dziękuję wszystkim za cierpliwość, do zobaczenia w nowym rozdziale "Kruchego niczym lód" i - tradycyjnie - stay tuńczyk! <3



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro