Lecz żeby ci nie było żal...
Zapadł już zmrok. Mała księżniczka powinna iść spać i opiekunka zdawała sobie z tego sprawę.
- Robi się późno, kochana. - Kobieta podeszła do czytającej książkę dziewczynki i okryła ją kołdrą, delikatnie wyjmując czytadło z jej rąk. - Pora iść spać.
- Nie chcę jeszcze spać.
- Musisz być wypoczęta przed jutrzejszym dniem. Skończysz dziesięć lat i zostaniesz królową.
- Nie chcę zostawać królową.
- Przyzwyczaisz się. Wiesz, ile dziewczynek na świecie chciałoby stać na twoim miejscu?
Dziewczynka spuściła tylko główkę ze smutkiem.
- Nareszcie skończy się to bezkrólewie. Jesteś taka inteligentna i pojętna, że sobie poradzisz. Poza tym, dobrzy ludzie będą ci pomagać - zapewniła opiekunka. - A teraz zamknij oczka i idź spać.
- Zaśpiewaj mi kołysankę - wyszeptała księżniczka. - Jakąś nową.
Kobieta zamilkła na chwilę, głęboko się zastanawiając. Nagle drgnęła. Popatrzyła na dziewczynkę, a w jej oku zakręciła się łza.
- Ależ ty wyrosłaś, Diano. Nie mogę uwierzyć, że już jutro...
- Rose, nie mów mi o tym. Nie chcę o tym myśleć. Śpiewaj mi kołysankę.
Opiekunka wzięła głęboki oddech i zaczęła śpiewać:
Już Księżyc zgasł, zapadła noc
Sen zmorzył mą laleczkę
Więc oczka zmruż
I zaśnij już
Opowiem ci bajeczkę.
- Podoba mi się - powiedziała cicho Diana. - Śpiewaj dalej.
Był sobie Król
Był sobie Paź
I była też Królewna
Żyli wśród róż
Nie znali burz
Rzecz najzupełniej pewna
Kobieta zamilkła na chwilę, ale zaraz kontynuowała:
Kochał ją Król
Kochał ją Paź
Królewską tę dziewoję
I ona też kochała ich
Kochali się we troje
Po policzku opiekunki spłynęła łza.
Lecz srogi los
Okrutna śmierć
W udziale im przypadła
Króla zjadł Pies
Pazia zjadł Kot
Królewnę Myszka zjadła
Twarzyczkę małej księżniczki objęło przerażenie. Jej oczy błysnęły.
- To już koniec...? - spytała niepewnie.
- Nie, nie - odpowiedziała szybko Rose, głowiąc się, jak złagodzić sytuację.
Lecz żeby ci nie było żal
Dziecino ma kochana...
Opiekunka spojrzała na słodycze leżące na stoliku nocnym przy łóżku księżniczki.
Z cukru był Król
Z piernika Paź
Królewna z marcepana
Diana uśmiechnęła się.
- To była ładna kołysanka. Śpiewaj mi ją, dopóki nie zasnę.
Więc śpiewała. W kółko i w kółko, opanowując wzruszenie, aż w końcu dziewczynka odpłynęła. Wtedy Rose powoli wstała, zgasiła światło i wyszła z pokoju. Ubrała buty i płaszcz, po czym wyszła na dwór. Powietrze było czyste i rześkie.
Opiekunka maszerowała przez chwilę, aż dotarła na tyły zamku, gdzie widniał piękny pomnik przedstawiający parę królewską. U jego podnóży złożona była cała masa wieńców i świecących zniczów.
Kobieta stała i patrzyła się na marmurowe twarze Gerdy i Nathana. Nagle ktoś do niej podszedł i przywitał się.
- Och, witaj, ojcze - odpowiedziała Rose. - Przestraszyłeś mnie.
- Co cię tu sprowadza o tak późnej porze, córeczko? - spytał staruszek. - Jeszcze się przeziębisz.
- I kto to mówi - prychnęła kobieta, poprawiając niedbale założony płaszcz u swojego ojca. - W ogóle nie dbasz o swoje zdrowie.
- Piję codziennie odpowiednie mikstury - bronił się starzec. - Poza tym... Nawet w ciężkiej chorobie będę tu przychodził i się za nich modlił. W końcu to ja ich zabiłem.
- Nie mów tego, tato - syknęła Rose.
- Tylko my znamy prawdę - powiedział smutno mężczyzna. - Zabiłem ich, gdy jeszcze byłem Magiem. I pazia też zabiłem. Ale nie wiem nawet, gdzie leżą jego kości.
- To jego wina, tato. Nie twoja.
- On sam nic by nie zrobił. To ja pomogłem mu zabić Nathana, a przez to zginęła także Gerda. I nie mów, że było inaczej. Ale wina leży po mojej stronie. Myślę, że ten człowiek miał coś chorego w umyśle. Nie był odpowiedzialny za swoje czyny, ale ja tak.
- Ojcze... Czy mam kiedyś wyjawić prawdę dla Diany? - wyszeptała Rose.
- Możesz to zrobić nawet jutro. Kiedy chcesz. Jeśli każe mnie zabić, będę jej wdzięczny.
- To jeszcze dziecko, nie mów tak.
Starzec tylko pokręcił głową. Przez chwilę stali jeszcze w milczeniu, później pożegnali się i rozeszli do swoich sypialni.
_____________________________
A Wy? Jak interpretujcie tę kołysankę...?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro