Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

– Ktoś się zbliża! – krzyknął jeden z żołnierzy pełniący wartę na posterunku granicznym.

Jego towarzysze wytężyli wzrok i starali się dostrzec, coś przez tumany kurzy i piachu wzniecane przez jeźdźców pędzących w ich stronę. Zbliżali się od strony Araluenu, więc raczej nie stanowili poważnego zagrożenia. Możliwe, że byli to jacyś posłańcy albo zwykli podróżni.

Gdy już znaleźli bliżej, dało się zauważyć ich cętkowane, szaro-zielone peleryny. Czyli jednak zwiadowcy.

Dwaj jeźdźcy przemknęli koło posterunku, nawet się nie zatrzymując, wprawiając w zdumienie żołnierzy.

Jeden z nich wzruszył ramionami i rzekł do reszty:

– Zwiadowcy. Ich nie rozgryziesz, zawsze robią co im się podoba.

– To nie była między innymi ta dziewczyna, którą widzieliśmy wcześniej? – spytał drugi.

– A no, możliwe.

– Ciekawe, czy nadal poszukuje tamtej kobiety – odezwał się znowu pierwszy.

– Od kiedy tak cię obchodzą sprawy zwiadowców? – odburknął kolejny. – Wątpię, żeby ci powiedzieli, szczególnie, że nawet nie raczyli się zatrzymać.

Żołnierz posłał swojemu towarzyszowi urażone spojrzenie i już się nie odezwał. Reszta też pogrążył się w swoich myślach i rozmowa się urwała.

Dopiero po dwóch godzinach monotonnej warty, której nie urozmaiciło żadne wydarzenie, do uszu kończących zmianę żołnierzy dobiegł tętent kopyt. Jak na komendę odwrócili się w stronę, z której dobiegał.

Tym razem był to samotny jeździec i dla odmiany się zatrzymał, ale na tym różnice się kończyły.

Nieznajomy miał na sobie bowiem cętkowaną pelerynę, a siwe już włosy wymykały się spod kaptura. Wystarczył jeden rzut oka na będący na jego wyposażeniu łuk i wątpliwości mężczyzn rozwiały się. Mieli przed sobą kolejnego zwiadowcę.

– Czym możemy służyć?

– Przejeżdżał tędy dzisiaj może jakiś członek Korpusu? – zapytał, a spojrzenie jego brązowych oczu przeszyło mężczyzn na wskroś.

– A no, ze dwóch w sumie. Ty jesteś trzeci – odparł stojący najbliżej zbrojny. – Ostatnio kręciła się tu też jedna zwiadowczyni i możliwe, że ta sama, co dziś nas minęła.

– Dokąd się udali? – zadał kolejne pytanie.

– Nie raczyli się zatrzymać i udzielić nam informacji – odrzekł inny żołnierz. – Chyba zbyt im się spieszyło.

Siwowłosy zwiadowca, gdy tylko usłyszał tą wiadomość, ruszył galopem w głąb Picty.

– A może jakieś dziękuje albo do widzenia? – rzucił za oddalającym się mężczyzną. Znajdował się on już jednak dawno poza zasięgiem słuchu. – Oni tak zawsze? – spytał starszego żołnierza.

– Zwiadowcy są inny niż zwykli śmiertelnicy, ale nigdy nie widziałem, by aż tylu się kręciło po okolicy. – Wzruszył ramionami. – Może jakiś zlot? Podobno co jakiś czas zbierają się, żeby odprawiać te swoje czarodziejskie sztuczki...

– Ano możliwe, możliwe – przytaknęli mu.

Wkrótce nastąpiła zmiana warty, ale myśli mężczyzn jeszcze długo zaprzątały dziwne zwyczaje elitarnej jednostki. W końcu poza tym w od dawna nie zdarzyło się nic ciekawego.

* * *

Mimo dwóch dni spędzonych w kraju Scottów, Hadrian i Eve nie trafili na żaden ślad Noriko. Spotykani przez nich tubylcy byli raczej wrogo nastawieni do ludzi zza południowej granicy. Gdy już natrafili nawet na kogoś bardziej rozmownego, to dowiadywali się, że nie widział nigdzie Nihonki.

Zwiadowca zaobserwował, że w odwiedzonych przez nich osadach wisi jakieś napięcie w powietrzu i tylko czeka, aby uderzyć z pełną mocą. Stosunki Araluenu z Pictą zawsze były napięte, ale w ostatnim czasie trwał kruchy rozejm i mężczyzna liczył, że utrzyma się jak najdłużej. Obie strony były już zmęczone ciągłymi napadami grabieżczymi.

Hadrianowi rzuciło się też w oczy to, że osady były jakieś puste, wyludnione. W połączeniu z wszechobecnym napięciem i niechęcią tubylców, wydawały się jakieś złowieszcze.

To nie Scottowie byli jednak jego największym problemem tylko Noriko. Nie miał pojęcia, w jakim kierunku się udała jego córka po przekroczeniu granicy, ani jak miałby ją znaleźć. Trop po prostu się urywał. Nikt nic nie wiedział albo nie chciał powiedzieć.

W końcu po kolejnej bezowocnej rozmowie, kiedy tylko oddalili się na pewną odległość od kolejnej osady, zrezygnowany dał znak Eve, że zatrzymują się na nocleg.

Hadrian rozsiodłał konie, a dziewczyna w tym czasie rozbiła jednoosobowy namiot.

– Rozpal ognisko – rzucił.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie jesteśmy w naszym kraju... – zaczęła niepewnie, ale Hadrian przestał ją słuchać i pogrążył się w swoim przygnębieniu.

Ogarnęła go rezygnacja i było mu wszystko jedno, czy ogniem zwrócą na siebie uwagę miejscowych, czy nie. Może wtedy chociaż dowiedziałby się, co tu się właściwie wyprawia...

Nagle przez jego myśli przebił się zirytowany głos uczennicy:

– Hadrian! Mówię i mówię, a ty nic. Słuchasz mnie w ogóle?

– Tak, tak. Jestem tylko trochę zmęczony. To nie rozpalaj ogniska – odparł. – Wezmę pierwszą wartę, więc możesz iść spać.

Gdy dziewczyna odeszła kawałek, usiadł na zwalonym pniu i podparł głowę rękami.

Eve obserwowała go z daleko. Martwiła się o niego, nigdy nie lekceważył kwestii bezpieczeństwa. Ba, nawet sam jej tłumaczył, że warty powinno się pełnić poza obozem, a teraz sam siedział w jego środku i nie zwracał uwagi na nic. Od niedawna pogrążony był też w dziwnej apatii i obojętności.

– Miej go na oku i jakby coś się działo, to mnie obudź – szepnęła do Iskry i miała szczerą nadzieję, że klacz ją rozumie.

Potem z postanowieniem, że musi coś z tym dziwnym zachowaniem Hadriana jutro zrobić, udała się na spoczynek.

Mężczyzna natomiast przesiedział dłuższy czas bez ruchu, sam ze swoimi myślami, aż w pewnym momencie bardziej wyczuł, niż zobaczył albo usłyszał czyjąś obecność za plecami. Nie musiał się nawet obracać, by stwierdzić, kto za nim stoi.

>>>--------------------->

Tu kiedyś widniała notatka, że chciałabym ten rozdział zadedykować Moonfries05Leniwiec13 i LadyAltman i też nie planuję tego zmieniać. Dzięki za wszystko!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro