Rozdział 4
Eve jechała sama w kierunku jedynego w promieniu wielu kilometrów przejścia granicznego. Jeśli Noriko wydostała się z kraju, powinna z niego skorzystać.
Hadrian tymczasem wyruszył rozejrzeć się po okolicy. Dzięki takiemu podziałowi zadań powinni zdobyć szybciej potrzebne informacje, ale dziewczyna czuła się niepewnie bez popielatowłosego zwiadowcy przy boku. Przyzwyczaiła się przez ostatni okres czasu, że może zawsze liczyć na jego pomoc i obecność.
Iskra odwróciła łeb i spojrzała na Eve inteligentnym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć, że ma nadal ją i nie powinna się przejmować. Dziewczyna nieznacznie się uśmiechnęła, próbując dodać sobie otuchy.
Gdy Eve na horyzoncie zobaczyła posterunek, zdziwiła się, że taki nasyp z kamieni ma odeprzeć ewentualną napaść Scottów. Wydawał jej się dziwnie lichy, zbyt... nietrwały.
Obok wznosiły się koszary, w których żołnierze nie pełniący akurat służby wypoczywali. Dziewczyna oceniła, że przejścia razem broni około dwudziestu ludzi, czyli niewielu.
Po zastanowieniu stwierdziła, że w tak wąskim przesmyku między ścianami skalnymi wystarczy nawet pięć osób, by zablokować przejście.
Podjechała bliżej, ale nikt jej nie zatrzymywał. Cętkowana peleryna i łuk pokazywało jednoznacznie zbrojnym, z kim mają do czynienia.
Na twarzach pięciu ludzi, którzy pełnili teraz służbę, odmalowało się zdziwienie, gdy zobaczyli, że mają przed sobą kobietę, a nawet jeszcze dziewczynę. Żaden nie miał jednak zamiaru robić jej problemów, bo ze zwiadowcami nigdy nic nie wiadomo, więc gdy Eve spytała, czy widzieli tu kobietę o popielatych włosach i egzotycznych rysach twarzy, od razu udzielili jej odpowiedzi.
– Nikogo takiego tu nie było zwiadowco... ee zwiadowczyni – zająknął się jeden z nich. – A przynajmniej podczas naszej warty.
Posłali nawet jednego z towarzyszy do koszar, by spytał reszty żołnierzy, ale żaden nie pamiętał nikogo takiego.
Dziewczyna podziękowała im grzecznie za pomoc i odjechała galopem. Cieszyła się, że ma za sobą już swoją mała "misję" i może wrócić pod skrzydła zwiadowcy. Nie wiedziała tylko, czy wiezie mu dobrą wiadomość, bo Noriko nadal była w kraju, czy złą, bo wymknęła się inną drogą.
Dopiero po godzinie jazdy zauważyła zmierzającego w jej stronę Hadriana. Kiedy tylko się spotkali, Eve wyrzuciła z siebie jednym tchem potok słów, zanim on zdążył cokolwiek powiedzieć. Zwiadowca zdołał z jej paplaniny wywnioskować, że nikt nie widział jego córki, co wcale go nie zdziwiło.
– Jak dałaś mi już w końcu dojść do słowa, to mam dwie wiadomości. Jedna jest taka, że widziano w pobliskiej karczmie Noriko. Druga niestety to, że zdarzyło się to dwa dni temu i rozmawiała z miejscową przemytniczką.
– To co robimy? – zapytała Eve, czując, że wyrzuty sumienia planują powrócić. Odgoniła je czym prędzej. Przecież trzy minuty głaskania kota nic nie zmieniły. Noriko przepadła przed dwoma dniami.
– Myślisz, że po to jechałem przez pół kraju, żeby drugi raz dać odebrać sobie córkę? Oczywiście jedziemy dalej jej szukać.
* * *
Rudowłosa postać w czarnym płaszczu patrzyła na wschodzące za gór słońce kolorem łudząco podobne do jej włosów. W okolicy ptaki rozpoczęły swój poranny koncert.
Już czas wyruszać – pomyślała i ruszyła w dół po kamiennych stopniach, które jakimś cudem ocalały w do połowy zniszczonej wieży. Od kiedy pół roku temu prawie skręciła nogę, gdy kamienny stopień osunął się pod jej ciężarem, schodziła wolniej i uważniej.
Na dole zastała Noriko i Alexa już gotowych do drogi.
– Nie zauważyłam nikogo. W okolicy jak zawsze pusto – poinformowała ich.
– To chyba możemy wyruszać – odparła kobieta i nie czekając na przemytniczkę, zaczęła schodzić po zboczu, wywołując tym samym małą lawinę żwiru i kamyczków.
Mojmira przewróciła oczami.
– No dobrze, zejdziesz ze wzgórza i gdzie pójdziesz? – rzuciła za oddalającą się kobietą. – Pozwól, że ja poprowadzę. Nie zawsze ty przewodzisz grupie i jak chcesz się stąd wydostać, to radzę się przyzwyczaić – dodała jeszcze zaczepnie.
Przez twarz Noriko przebieg grymas złości, ale szybko się opanowała. Mojmira miała rację, nie miała zielonego pojęcia, gdzie iść i chcąc nie chcąc to rudowłosa kobieta miała we wszystkim ostatnie słowo.
– No to prowadź – wydusiła przez zaciśnięte zęby.
Przemytniczka uśmiechnęła się na te słowa pod nosem i ruszyła kamienistym zboczem w dół. Noriko zacisnęła dłonie w pięści i zaczęła mamrotać pod nosem, co też jej zrobi, kiedy już będzie mogła. Alex przezornie trzymał się jak najdalej od obu kobiet, bo przeczuwał, że mogą wyładować swoją frustrację na nim.
U podnóża zbocza Mojmira weszła na ledwie widoczną ścieżkę przez las. Dopiero po godzinie zaczął się przerzedzać i po obu stronach pojawiła się ściana wapiennych skał, która z minuty na minutę zbliżała się do ścieżki, a przejście stawało się coraz to węższe. Zaraz musieli się już przeciskać bokiem przez szczelinę.
Alex walczył z odruchem ucieczki. Nie miał pojęcia dlaczego, ale wąskie przejście wywoływało w nim lęk. Miał wrażenie, że kamienne ściany tylko czekają, aby się zsunąć i go rozgnieść. Nawet wąskie przejścia w jaskiniach nie wywoływały w nim takiego strachu.
Nie mógł się jednak wycofać. Za nim szła Noriko, a jeśli czegoś bał się bardziej, to właśnie jej. Odetchnął i skupił się na przesuwaniu do przodu krok za krokiem.
Przemytniczka tymczasem wyszła po drugiej stronie wąskiego korytarza, stanęła i czekała, aż towarzysze podróży pokonają szczelinę i przebrnął przez maskujące ją zarośla, co schodziło im niesłychanie długo.
– Witajcie w moim rodzinnym kraju – odezwała się, gdy im się ta sztuka w końcu udała.
– Łatwo poszło – podsumowała przeprawę Noriko, nie mając pojęcia, jak mało brakowało by Alex uciekł jak najdalej. – Gdzie jest jakaś najbliższa gospoda albo coś w tym stylu?
– Dwa dni drogi stąd. I na waszym miejscu nie ryzykowałabym, pojawiając się tam. Jesteście dość charakterystycznymi ludźmi i długo zapadniecie miejscowym w pamięć, a z tego co wnoszę, ukrywacie się. W sumie to co mnie to obchodzi? – Wzruszyła ramionami. – To waszym problemem jest, jak nie dać się złapać.
Noriko miała coś powiedzieć, gdy nagle z zarośli wyłoniło się zwierzątko o identycznym kolorze jak włosy przemytniczki. Wdrapało się po płaszczu Mojmiry i zatrzymało się na jej ramieniu. Noriko z niedowierzaniem rozpoznała w zwierzątku lisa. Przemytniczka głaskała go, a on wystawiał łepek, czekając na dalsze pieszczoty. Zupełnie jak jakiś kot.
– Twój? – zagadnęła niepewnie.
– Moja. To lisica. Nazywa się Kamatis. Znalazłam ją którejś zimy w górach, gdy była tylko małą, puszystą kulką w śniegu. Zaopiekowałam się nią i tak już została. Nigdy nie lubi, gdy długo mnie nie ma w domu. – Uśmiechnęła się i spojrzała z sympatią na zwierzątko. – A wracając do wcześniejszego tematu, to mogę was przenocować. Mieszkam z rodzeństwem dwa kilometry stąd, nieopodal wioski.
Noriko zawahała się. Nie widziała lepszego rozwiązania, ale nie przepadała jakoś za przemytniczką. Jej niechęć brała się głównie z tego, że trafiła w końcu na osobę, która nie miała zamiaru się podporządkować, jak to czynili inni. Irytowało ją to, szczególnie, że Mojmira była bardzo młoda, ot prawie dziecko.
Ona nie jest już dzieckiem – poprawiła się w myślach. – Sama jestem niewiele starsza.
Mojmira, widząc jej wahanie, rzekła jeszcze:
– No raczej dużo na tym nie stracisz, ale to twój wybór. Jakbym chciała was zamordować, to łatwiej byłoby mi was zostawić w którejś jaskini.
Alex przyglądał się wszystkiemu z boku. Nie miał nawet zamiaru zastanawiać się nad problemem. Od myślenia była jego dowódczyni, a jemu było wszystko jedno, gdzie przenocują. Zreszą wątpił, żeby Noriko wzięła pod uwagę jego zdanie.
– No dobrze. No to prowadź – rzekła po namyśle i westchnęła. Sama nie wierzyła, że z własnej woli zgadza się spędzić z Mojmirą więcej czasu, niż musiała.
Okazało się, że przemytniczka mieszkała naprawdę blisko w małym, drewnianym domu. I co najważniejsze, nie stał na żadnej górze, a to dla Noriko było jednym z priorytetów po niedawnych wspinaczkach.
Nagle drzwi domu się otworzyły i ze środka wypadła dziewczyna. Noriko oceniła, że na oko miała czternaście lat i w jej rysach było widać jakieś podobieństwo do starszej siostry. Kasztanowe, długie włosy opadały na plecy dziewczyny, a w brązowych oczach było widać troskę i obawy.
Na widok siostry, zwykle opanowanej, w takim stanie, Mojmira momentalnie sposępniała. Wiedząc, że musiało się coś stać i przyspieszyła, by już po chwili stanąć przy dziewczynie.
– Dobrze, że jesteś.
– Tumira, co się stało? – spytała, a w jej myślach przewijały się same czarne scenariusze.
– Sambon od dwóch dni nie wstaje z łóżka. Ma wysoką gorączkę. Podałam mu te zioła, co ty mi zawsze dajesz, ale zamiast się poprawić jeszcze się pogorszyło. – Brązowe oczy dziewczynki się zaszkliły. – Nie wiedziałam, co robić.
– Już spokojnie. – Przytuliła siostrę, a Kamatis zeskoczyła na ziemię i otarła się o nogi Tumiry, starając się ją pocieszyć. – Zaraz coś na to poradzimy – powiedziała. – Wszystko będzie dobrze.
A przynajmniej mam taką nadzieję – dodała w myślach.
>>>------------------->
Kiedyś znajdowała się tu dedykacja i nie mam zamiaru tego zmieniać. Rozella8, NatiPati369 i AikoPand, dzięki za wszystko!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro