Rozdział 4
Jeźdźcy zostawili zabudowania daleko za sobą i wjechali na krętą drogę, wijącą się między drzewami. Kurierka już wcześniej wyjaśniła Eve, że zwiadowca mieszka na skraju lasu poza wioską. Niedługo później oczom dziewczyny ukazała się chata zbudowana z drewnianych belek. Kawałek za nią dostrzegła mniejszy budynek, pełniący najpewniej funkcję stajni. Eve wydawało się to wszystko aż za zwyczajne, ot normalny domek w lesie. I zdecydowanie nie pasowało do jej wyobrażenia siedziby jakiegoś legendarnego członka Korpusu.
Wszyscy zsiedli z koni, a nastolatka niechętnie poszła w ich ślady. Teraz, kiedy była już tak blisko, bała się. Nigdy nie miała okazji widzieć zwiadowcy z odległości bliższej niż pięćdziesiąt metrów, a co dopiero zdawać mu relację. Co jeśli coś ważnego pominie albo o tym zapomni?
Lady Malvina pewnym krokiem weszła na werandę, biegnącą przez całą długość chaty, a Eve niepewnie podążyła za nią. Dziewczyna zawahała się, ale kurierka nie dała jej czasu do namysłu, bo już pukała do drzwi.
– Wejść – rozległ się głos ze środka.
Kobieta pewnie wkroczyła do środka, a Eve chcąc nie chcąc podążyła za nią, choć jedyne na co miała teraz ochotę, to ucieczka jak najdalej stąd.
Dziewczyna mimowolnie rozejrzała się po wnętrzu z zaciekawieniem, które jednak postanowiło wziąć górę nad instynktem ucieczki.
Chata była schludnie urządzona. Znajdowali się w głównym pomieszczeniu służącym jako salon i jadalnia. Eve zobaczyła też niewielką kuchnię oddzieloną sosnową ławą. W nieopodal stał również stół i trzy krzesła.
Na jednym z nich własnie siedział zwiadowca w cętkowanej pelerynie. Na oko zbliżał się do pięćdziesiątki, jego popielate włosy przeplatała już siwizna, a zielone oczy były w ciągłym ruchu. Eve wydawało się, że nie umknie im nawet najdrobniejszy szczegół. Aż się wzdrygnęła, kiedy spojrzenie zatrzymało się na niej.
Kurierka podeszła do niego i rzuciła na stół swoje dokumenty.
– Lady Malvina Lewan. To moje listy uwierzytelniające – rzekła.
Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Podniósł się za to z krzesła z wyraźnym ociąganiem. Był wysoki, co zaskoczyło Eve. Zawsze zwiadowcy kojarzyli jej się raczej z niskimi ludźmi.
- Hadrian Soltan, zwiadowca numer dwadzieścia siedem przypisany do lenna Meric. Czym mogę służyć?
* * *
Noriko chodziła w tą i z powrotem. Sprawdzała, czy wszystko jest gotowe do przeniesienia obozu w dalsze rejony. Teraz, gdy nie mogli już ryzykować, że ktoś ich wykryje, zdecydowała się na taki krok. Inspekcja wypadła pomyślnie, co trochę poprawiło jej nastrój. Po chwili wydała rozkaz do wymarszu. Sama wskoczyła na siodło jednego z niewielu koni, które udało im się do tej pory zdobyć.
Dopiero po godzinie jazdy krajobraz wokół zaczął się zmieniać. Las stawał się coraz gęstszy. Przez korony drzew przenikały tylko nikłe promienie słońca, pogrążając wszystko w półmroku.
Ta sceneria wydawała się Noriko obca i taka różna od pustynnych krajobrazów kraju, w którym spędziła już ponad połowę życia.
Gdy po jedenastu latach wróciła do kraju, w którym się urodziła, wszystko wydawało jej się inne. Może dlatego, że mieszkała kiedyś na wybrzeżu, a nie w centrum? A może jako dziecko postrzegała świat całkiem inaczej niż teraz? Noriko tego nie wiedziała, ale wszystkie wspomnienia wróciły do niej nagle ze zdwojoną siłą.
Gdy miała dziesięć lat, handlarze ludźmi napadli na jej wioskę. Została porwana razem z matką oraz paroma innymi osobami i wywieziona na targ do Arydii. Jedynym pocieszeniem przez długą morską podróż była myśl, że ojciec je uratuje. Wierzyła w niego i wiedziała, że nie może się poddawać. Że musi być dzielna.
Matko Noriko, po której kobieta odziedziczyła egzotyczne rysy twarzy, nie wytrzymała trudnych warunków i krótko po dopłynięciu na ląd zmarła. Dziesięcioletnia wtedy dziewczynka została zdana na siebie.
Długo jeszcze wierzyła w ratunek ze strony ojca, zanim po roku zrozumiała, że on nigdy nie nadejdzie. Za każdym razem kiedy przypominała sobie te wydarzenia, budziły się w niej ledwie hamowane podkłady wściekłości. Nawet tata, któremu bezgranicznie wtedy ufała, zdradził ją i zostawił na pastwę losu. Nie przypłynął Noriko na ratunek, choć obiecywał, że nigdy nie da jej skrzywdzić.
Niedługo potem została sprzedana, ale gdy tylko nadarzyła się okazja, uciekła. Choć starała się wmówić sobie, że nic nie zawdzięcza ojcu, to on nauczył ją obsługi broni i biernie przyczynił się do tego, że jej się udało.
Długo błąkała się po ulicach, uciekała, kradła, robiła wszystko, żeby przeżyć. Stopniowo nauczyła się nie ufać ludziom, a liczyć tylko na własne siły. Życie ją do tego zmusiło.
Po paru latach stała się przywódczynią małej bandy. Wiodło im się dobrze, ale nic nie trwa wiecznie. Drugi raz w życiu zaufała komuś, a on ją zdradził. Wystawił ją i wciągnął w pułapkę. Cudem przeżyła.
Po tym zdarzeniu Noriko postanowiła wrócić do kraju swojego ojca. Szybko zyskała posłuch u okolicznych złodziei i bandytów. Łatwo ich było omamić. Kobieta wiedziała jednak, że tak naprawdę, nie mogła na żadnym z nich polegać. Dopóki była silnym przywódcą, słuchali się. Wiedziała, że wystarczy tylko jedna chwila słabości lub jakaś porażka, a oni już zaczęliby się od niej odwracać.
– Dość tych sentymentów – zganiła się. – Masz napad do zorganizowania.
Po kilku minutach las zaczął się przerzedzać. Dojechali do miejsca, które wybrała na nowy obóz.
* * *
Eve kończyła opowiadać swoją przygodę. Starała się być w pełni skupiona i nie pominąć żadnego szczegółu, choć cały czas czuła na sobie wzrok zwiadowcy.
– To poważna sprawa. Zajmę się nimi. – powiedział Hadrian, kiedy w końcu umilkła. – Mam nadzieję – zwrócił się zaraz do kurierki – że zgodzisz się współpracować? Z opisu bandyci nie wyglądają na zbyt inteligentnych, ale kto wie. Wszystko musi przebiec normalnie. Powinnaś pojechać tym transportem zgodnie z planem, tak jak się tego spodziewają. Oczywiście zapewnimy ci odpowiednią ochronę. Chcę złapać całą bandę.
Dyplomatka skinęła głową na znak zgody. Jej praca nie polegała tylko na rozwożeniu listów, więc przywykła do niebezpieczeństwa.
– Nie zatrzymuję cię już, pani. – Zwiadowca przerwał milczenie, które zalęgło w pomieszczeniu po jego słowach. – Na pewno wzywają cię ważne obowiązki w zamku.
Lady Malvina uśmiechnęła się. Co jak co, ale do tych ważnych obowiązków wcale jej się nie spieszyło. Mimo to kurierka wstała i zaczęła się powoli zbierać do wyjścia.
Eve nawet nie drgnęła. Zebrała w sobie całą odwagę i powiedziała:
– Ja też chcę pomóc. Umiem się skradać i strzelać z łuku, i... - Głos uwiązł dziewczynie w gardle. Jej marzenie się spełniło. Spotkała zwiadowcę i nie miała zamiaru tak po prostu wyjść, wrócić do wioski oraz o wszystkim zapomnieć.
Wzrok Hadriana i kurierki spoczął na niej.
– To zbyt niebezpieczne – odparł po prostu mężczyzna.
Eve zaczęła walczyć ze łzami. Jej przygoda nie mogła się tak po prostu tu skończyć. Nie chciała, żeby wszyscy traktowali ją jak małe dziecko.
Hadrian zobaczył na jej twarzy determinacje i westchnął ciężko. Wiedział, że będzie tego żałował, ale skinął, żeby poszła za nim. Wyszli przed dom.
– Daj mi swój łuk – rzekł z nutką rezygnacji w głosie.
Dziewczyna błyskawicznie spełniła jego polecenie. Zwiadowca uwagą przyjrzał się broni. Rzucił też okiem na strzały, które nie były niczym innym jak niezbyt prostymi patykami zaostrzonymi na końcach. Był może i dobry na małe zwierzęta, ale na nic więcej. Oddał go dziewczynie.
– Widzisz tamto drzewo? – Wskazał dąb znajdujący się około dwadzieścia metrów dalej. – Traf w nie.
Eve przełknęła ślinę. Z trudem panowała nad emocjami. Trzęsły się jej ręce. Normalnie taki strzał nie stanowiłby dla niej większego problemu, ale za bardzo się denerwowała. Od tego mogło zależeć jej cała przyszłość.
A jeśli spudłuję? – pomyślała i wątpliwości zaczęły rosnąć w jej umyśle. Potrząsnęła głową. Nie mogła nie trafić.
Eve napięła cięciwę, wycelowała i strzeliła. Strzała poszybowała z dala od celu.
Dziewczyna przez chwilę przyglądała się temu z niedowierzaniem w oczach, a potem łzy zaczęły jej płynąć po policzkach i tym razem nawet nie próbowała ich powstrzymywać. Zmarnowała swoją szansę.
– Lady, czy możesz nas zostawić na chwilę samych? – powiedział zwiadowca, przyglądając się uważnie kobiecie.
Kurierka oddaliła się niespiesznym krokiem. Rzuciła tylko zaniepokojone spojrzenie w kierunku dziewczyny. Było jej żal nastolatki.
Eve nie zwracała na to uwagi. Była zbyt zajęta rozpamiętywaniem swojej porażki. Przecież normalnie prawie zawsze trafiała! Dlaczego musiało się to przytrafić akurat teraz?
Gdy poczuła na swoim ramieniu rękę zwiadowcy, drgnęła z zaskoczenia.
– Już myślałem, że tego też nie zauważysz – powiedział ironicznie. – Mówię i mówię jak do ściany. No więc, skoro już mnie słuchasz, to technikę masz dobrą, a nad celnością się popracuje. Zdecydowanie może w tym pomóc wybieranie prostej strzały, a nie powyginanej jak nieszczęście. W dom być tym nie trafiła. Tylko jak będziesz mi płakać, za każdym razem jak nie trafisz, to już możesz wracać do siebie. Zrozumiałaś?
Dziewczyna pośpiesznie kiwnęła głową, wprawiając w ruch fale czarnych kosmyków. Zapaliła się w niej iskierka nadziei.
– Chodź ze mną. Mam coś dla ciebie. – Mężczyzna obrócił się i nie czekając na nią, ruszył ścieżką przez las.
Zanim dziewczyna się zorientowała, już znikał w plątaninie gałęzi. Płaszcz świetnie spełniał swoje zadanie i tylko dzięki temu, że Hadrian był w ruchu, Eve mogła go dostrzec. Ruszyła za nim biegiem, żeby nie stracić go całkiem z oczu.
Po kilkunastu krokach wpadła na polanę. Zwiadowca już tam na nią czekał z zawiniątkiem w ręku i podał je Eve. Gdy je rozwinęła, ukazał jej się dziwny łuk. Takiego jeszcze nie widziała. Każde z jego ramion miało kształt litery "S".
– To łuk refleksyjny – odezwał się. – Wygięcia potęgują siłę przy słabszym naciągu.
Dziewczyna przyjrzała mu się dokładniej i zwróciła uwagę na to, z jaką starannością go wykonano.
Hadrian podał jej strzałę i zachęcił, żeby spróbowała strzelić. Nastolatka dopiero teraz zauważyła tarcze z drugiej strony polany.
Zaraz założyła pocisk na cięciwę, starannie wycelowała i strzeliła. Teraz starała się nie skupiać na swoich wątpliwościach, tylko na wyznaczonym zadaniu. Strzała minimalne minęła cel i wbiła się w pobliskie drzewo.
– Znowu nie trafiłam – powiedziała z rozpaczą w głosie. Z trudem powstrzymywała się przed rzuceniem łukiem o ziemię ze złości.
– Na to jest tylko jedna rada – odrzekł zwiadowca. – Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. No to co, idziemy powiedzieć lady Malvinie, że ma już z głowy wątpliwy przywilej pilnowania ciebie przez te dwa tygodnie? Oczywiście możesz się jeszcze rozmyślić i wracać do domu.
– Zostanę – odparła czarnowłosa z determinacją w głosie.
Hadrian uśmiechnął się, choć przeczucie mu mówiło, że będzie żałował przygarnięcia dziewczyny pod swój dach. I to nie raz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro