Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Mężczyźni, zaskoczeni niespodziewanym odgłosem, jak na komendę spojrzeli w stronę, z której dobiegł. Nie posiadali się ze zdumienia, gdy zobaczyli drobną postać wstającą pośpiesznie z ziemi.

Przez kilka sekund wszyscy trwali w bezruchu. W końcu dziewczyna, nie czekając, aż otrząsną się ze zdziwienia, ruszyła pędem w stronę wioski. Eve wiedziała, że gdy tylko zaskoczenie minie, bandyci dojdą do wniosku – zresztą całkiem słusznego – iż wszystko słyszała.

Jej jedyną szansą było dostanie się do wioski i zgubienie ich w tłumie zgromadzonym dzisiaj na targu. Później wystarczyło tylko ukryć się w cieniu któregoś budynku i problem z głowy. Znaczy... przynajmniej miała nadzieję, że to się uda.

Eve uczepiła się tej nadziei i skupiła na przedzieraniu przez las, nie zważając na hałas, który czyniła. Teraz liczyła się szybkość, a nie dyskrecja. Na to drugie był czas przed brawurowym upadkiem z drzewa.

Dziewczyna słyszała tupot stóp za sobą. Nie śmiała jednak tracić cennego czasu na oglądanie się za siebie. I bez tego dobrze wiedziała, kto ją goni, a informacja, że mężczyźni najpewniej się przybliżają, raczej nie poprawiłaby jej humoru.

Kiedy czternastolatka wkroczyła w – oczywiście na złość – gęsty w tym miejscu las, gałęzie jak bicze uderzały w jej ciało, ale Eve nie zwracała na nie większej uwagi. Nie miała czasu. Pogoń była coraz bliżej.

Dziewczyna przyspieszyła, ale czuła, że i tak nie zdąży. Wpadła jak błyskawica na główny trakt prowadzący do wioski. W oddali widziała pierwsze zabudowania. Jeszcze tylko kawałek...

W tym momencie Eve przyszło zapłacić wysoką cenę za chwilowy brak patrzenia pod nogi. Zaczepiła się o korzeń wystający z ziemi i straciła równowagę. Upadła, ale błyskawicznie zerwała się do dalszego biegu, nie zważając na zdarte kolano, które bólem dopominało się o uwagę dziewczyny.

Jednak te kilka sekund zwłoki wystarczyło pogoni i już było za późno. Mężczyźni zdążyli otoczyć Eve i nie miała dokąd uciec.

Przeszedł ją lodowaty dreszcz, gdy uświadomiła sobie, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła. Często wpakowywała się w jakieś mniejsze lub większe tarapaty, ale zdecydowanie nigdy nie w aż takie niebezpieczeństwo. Nie potrafiła nawet przewidzieć, co nieznajomi mogą jej zrobić za to, że ich podsłuchiwała. Ale skoro nie wahali się zaatakować transportu złota, to czym dla nich będzie zabicie jednej dziewczyny...

Eve odgoniła od siebie tę myśl i zaczęła rozglądać się na wszystkie strony, rozpaczliwie poszukując ratunku. Czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc wyplątać się z tej sytuacji.

Mężczyzna, którego śledziła – prawdopodobnie przywódca – zamknął ramię Eve w żelaznym uścisku. Dziewczyna wyrywała się, ale nie przyniosło to pożądanego rezultatu. Bandyta nie miał zamiaru jej puścić.

– Teraz, dziewucho, powiesz nam, kto kazał ci nas śledzić. – Nieznajomy uśmiechnął się, choć w jego lodowatym spojrzeniu Eve nie dostrzegła nawet iskierki rozbawienia.

Wzdrygnęła się.

– Nikt – odparła, siląc się na spokojny ton. Jej szare oczy zaświeciły buntowniczo. – A poza tym, to ja nikogo nie śledziłam!

– Bajki zachowaj sobie dla kogoś innego. I tak nam wszystko powiesz, uwierz mi. Zależy tylko, czy po dobroci, czy nie.

Dziewczyna stała niewzruszona, choć w środku cała trzęsła się ze strachu. Pomyślała, że może jeśli nadal będzie upierać się przy swojej wersji, to w końcu jej uwierzą i puszczą wolno...

Mężczyzna jednak nie zdążył zadać jej kolejnego pytania, bo wtem na drodze rozległ się tętent końskich kopyt. Od północnej strony traktu zbliżała się ku nim mała grupa jeźdźców. Nieznajomy zaczął odciągać Eve ze środka drogi w stronę zarośli, ale dziewczyna wyczuła swoją szansę i z całych sił krzyknęła:

– Pomocy! Ratunku! Pomo...

Mężczyzna szybko zasłonił jej usta dłonią, tłumiąc krzyk. Zrobił to już jednak za późno. Kimkolwiek byli jeźdźcy, Eve zwróciła ich uwagę.

Bandyta trzymający dziewczynę przez chwilę rozważał ucieczkę z nią w głąb lasu. W końcu ewentualny pościg straciłby przewagę z posiadania koni, bo zarośla rosły tu na tyle gęste, że musieliby gonić ich pieszo. Wiedział jednak, że ciągnięcie dzieciaka ze sobą może być problematyczne, szczególnie, że mała na pewno opierałaby się i darła. Postanowił, że musi załagodzić całą sytuację i udawać, że przecież nic tu się nie dzieje.

Akurat, kiedy podjął już decyzję, trzej jeźdźcy zatrzymali się przed nimi. Eve uważnie się im przyjrzała.

Dwóch z nich było rycerzami. Bez wątpienia potwierdzały to zbroje. U ich boków wisiały pochwy, które najprawdopodobniej skrywały miecze, a przez plecy mieli przewieszone okrągłe tarcze.

Najbardziej zaciekawiła ją jednak trzecia postać. Była to kobieta, której proste, jasne włosy opadały na plecy. Ubrana w prostą, ale elegancką, białą suknię, roztaczała wokół jakąś aurę autorytetu. Srebrna przypinka w kształcie liścia laurowego spinała krótką, niebieską pelerynkę na jej prawym ramieniu.

Eve wiedziała, że miała do czynienia z kurierką i to bardzo młodą, ale w tej chwili bardziej kojarzyła się dziewczynie z aniołem, który przybył ją uratować.

Do wniosku, że kobieta była kurierką, doszli też najprawdopodobniej bandyci, bo zaczęli wyglądać jakby mniej pewnie. Gdyby zadarli z osobą z Korpusu Dyplomatycznego, nie uszłoby im to na sucho, a co za tym idzie, mogłoby to zniszczyć ich misterny plan.

Kobieta omiotła wzrokiem wszystkich obecnych i chyba zauważyła błagalny wzrok Eve, a przynajmniej dziewczyna miała taką nadzieję. Jeśliby teraz odjechała, wszystko byłoby stracone.

– Co tu się dzieje? – zapytała kurierka tonem niepozostawiającym wątpliwości, kto tu ma wyższą pozycję.

– Złapaliśmy to dziecko na szpiegowaniu – odparł przywódca bandytów. – Już my jej wytłumaczymy, żeby na przyszłość wiedziała, że nie wtyka się nosa w nie swoje sprawy. A z kim mamy przyjemność?

– Jestem lady Malvina i tak macie się do mnie zwracać. Ewentualnie dopuszczalna jest też wersja "pani". Jadę z ważną wiadomością do barona – odpowiedziała kurierka. – Zabiorę dziewczynę ze sobą i dopilnuję, aby została odpowiednio ukarana.

Serce Eve zabiło jeszcze mocniej. Czuła, że wpadła z deszczu pod rynnę. Baron ją ukarze i nawet nie będzie chciał słuchać, co ma do powiedzenia. Musiała się jak najszybciej z tego wyplątać.

Bandyci tymczasem ocenili swoje szanse. Mieli przeciwko sobie dwóch zbrojnych na koniach. Nie chcieli się niepotrzebnie narażać. Przecież dziewczyna mogła nie usłyszeć nic istotnego ani zdawać sobie sprawy z wagi sytuacji.

Przecież to tylko dziecko, a poza tym nikt jej nie wierzy – pomyślał ich przywódca.

– Będzie, jak sobie życzysz, pani – zdecydował w końcu.

Po chwili bandyci poszli w swoją stronę, rzucając jeszcze tylko groźne spojrzenia dziewczynie. Eve aż się wzdrygnęła i pomyślała, że najpewniej udali się do swojego obozu w lesie dalej planować napad. Musiała ich jakoś powstrzymać...

Gdy zniknęli za zakrętem, lady Malvina uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Kiedy z jej twarzy zniknęła cała powaga, a zagościł na niej uśmiech, wydawała się być całkiem inną kobietą.

– No nareszcie – stwierdziła kurierka. – Nie wyglądali na zbyt przyjaznych, prawda? Więc jak masz na imię i co sprawiło, że wpakowałaś się w takie tarapaty, dziecko?

Eve odetchnęła z ulgą. Może jednak kobieta jej uwierzy i obędzie się bez wizyty u barona. Poza tym dziewczyna czuła, że może kurierce zaufać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro