Rozdział 12
Gdy dwie czternastoletnie dziewczyny stały na szczycie łańcuchu skał i klifów oddzielającej Araluen od Picty, wiatr rozwiewał im włosy i podwiewał pelerynę niższej postaci. Tumira, spod zmrużonych powiek, przyglądała się z uwagą horyzontowi, czekając ze zdenerwowaniem aż zza niego zaczną się wyłaniać długie szeregi Scottów.
Eve natomiast patrzyła w kierunku posterunku granicznego i wąskiego przejścia między skałami, które było teraz zagrodzone naprędce zbudowaną barykadą. Za nią czekali żołnierze w pełnej gotowości. Była ich zaledwie garstka. Garstka, która miała powstrzymać nadciągająca armię.
Wyczekiwane z niecierpliwością posiłki z Macindaw nie dotarły. Nikt nie wiedział, czy gołąb z wiadomością zaginął gdzieś po drodze, czy garnizon zamkowy postanowił odmówić im wsparcia albo nie zdążył zmobilizować sił i przybyć na czas. Wysłali kolejną wiadomość, ale nikt nie łudził się już, że wsparcie zdąży na czas.
Gdy Eve wytężyła wzrok, dostrzegła też dwie postacie w szaro-zielonych płaszczach wsparte na długich łukach. Zwiadowcy sprawiali wrażenie zrelaksowanych i pewnych zwycięstwa, ale dziewczyna wiedziała, że to tylko maski, które miały dodać odwagi zbrojnym w tej beznadziejnej sytuacji. Sama chciałaby wyglądać tak pewnie, ale niestety średnio jej to wychodziło.
Między nogami dziewczyn biegała lisica. Nawet jej udzielił się nastrój oczekiwania i podenerwowania.
– Gdzie oni są! – krzyknęła w pewnym momencie ni z tego, ni z owego Tumira.
Eve prawie podskoczyła z zaskoczenia.
– Tak ci się spieszy do śmierci? Jak Morgan widział, że nadchodzą, to znaczy, że tak jest. Cierpliwości – odparła spokojnie szarooka, choć sama dygotała cała w środku.
– Do jakiej śmierci! Jesteśmy tu bezpieczne jak nikt. Będziemy się tylko przyglądać jak inni tam na dole giną! – mówiła nadal wzburzonym tonem Tumira.
– Z tego co mi wiadomo, nie stoimy tu dla rozrywki. Mamy powstrzymać Scottów, gdyby wpadli na genialny pomysł wdrapania się na skały i zaskoczenia obrońców od tyłu. I mimo zakazu Hadriana, by się bez potrzeby nie wtrącać, wcale nie mam zamiaru stać z założonymi rękami, tylko wystrzelać tylu napastników, ilu się będzie dało.
Tumira miała coś odrzec, ale zamarła z na wpół otwartymi ustami. Zza zakrętu wąwozu zaczęli się wyłaniać Scottowie. Szli w zwartych kolumnach, wszyscy uzbrojeni po zęby. Twarze pomalowane w niebieskie pasy, przywoływały na myśl jakieś straszne upiory. Mimo że Tumira nie raz widywała swoich rodaków w barwach bojowych i taki mimowolnie zbladła.
Z ust Eve wydobył się cichy okrzyk, gdy zauważyła, że jest ich więcej niż przewidywali. W międzyczasie musieli zdobyć jeszcze wsparcie z jakiejś okolicznej wioski. Na dole Hadrian doszedł też do podobnych wniosków i zacisnął zęby. Spojrzał na stojącego obok Morgana i niby niedbale rzucił:
– Myślisz, że starczy nam strzał?
– Wątpię – odparł cicho drugi mężczyzna.
Każdy z nich miał trzy zapasowe kołczany przy siodle oraz dodatkowo Eve odstąpiła im dwa swoje, twierdząc, że oni przynajmniej ich nie zmarnują, a ona ma w razie czego jeszcze procę. Wczorajszy wieczór poświęciła na wytapianie dodatkowych pocisków dla siebie i Tumiry.
– Też tak myślę. Zabijmy więc tylu, ilu się da. – Po tych słowach Hadrian wskoczył na siodło, a Morgan poszedł w jego ślady.
Po chwili konie obu mężczyzn już stały na pagórku, z którego ich właściciele mieli lepszy widok na wyjście z kanionu, w którym miała się zaraz rozegrać bitwa.
Noriko stała w pierwszym szeregu z Alexem i Cedrickiem u boku. W rękach trzymała katanę i już nie mogła się doczekać, aż jakiś Scott postanowi być na tyle głupi, by wejść w zasięg jej ramion.
Mojmira stała natomiast na uboczu i nie planowała się włączać do walk, gdy tylko to będzie możliwe. Jej zadanie polegało na przeprowadzeniu ewentualnych posiłków odkrytym niedawno tunelem.
Po chwili obrońcy też dostrzegli zbliżającego się wroga i starali się zwalczyć w sobie chęć ucieczki. Nie zobaczywszy jednak na twarzy Noriko strachu tylko determinację, nie odważyli się rzucić broni i zostać okrzykniętymi większymi tchórzami niż kobieta, na której przeważające siły wroga wydawały się nie robić wrażenia.
Zapadła chwila ciszy i napięcia, które wydawała się być tak namacalne, że można go było dotknąć. Nie trwała jednak długo, bo Scottowie z wojowniczymi okrzykami rzucili się do ataku. Nie dobiegli jednak do linii umocnień, bo po chwili stracili grunt pod nogami i wpadli do wykopanych jam, przykrytych darnią i wypełnionych zaostrzonymi palami.
Pierwszy szereg wylądował w dołach, a zbrojni z drugiego starali się bezskutecznie zatrzymać. Ich wysiłki na nic się nie zdały, bo kolejne szeregi wepchnęły ich do dziur w ziemi. Zapanował ogólny zamęt i chaos, który skrupulatnie wykorzystali zwiadowcy strzelając do starających się wygramolić z jam Scottów.
Dopiero po chwili sytuacja została przez najeźdźców opanowana i teraz stali poza zasięgiem strzał i patrzyli z nienawiścią na kryjących się za barykadą ludzi. Wielu z nich straciło życie, a oni, obrońcy, nie ucierpieli wcale w tym starciu.
Gdy Scottowie uznali, że wzrokiem raczej nie zabiją Aralueńczyków, ruszyli ponownie do ataku. Teraz jednak uważniej patrzyli pod nogi i byli ostrożniejsi. Po zauważeniu że podłoże przed barykadą jest stabilne, rzucili się całą gromadą do walki z obrońcami.
Katana Noriko zataczała w powietrzu łuki i ze śmiertelną precyzją dosięgała swoje cele. Cedric też nie próżnował i wymachiwał swoim toporem czyniąc wyrwy w szeregach nacierających. Co chwilę napastnicy padali też ze strzałami w różnych częściach ciała, niektórzy by już się nie podnieść. Krew trysnęła obficie.
Ludzie umierali jednak nie tylko ze strony Scottów. Paru żołnierzy poległo w walce, ale na miejsce każdego zabitego od razu wchodził następny z drugiego szeregu. Garstka obrońców mimo ich determinacji i poświęcenia malała z każdą chwilą.
Gdy Alex padł martwy z nożem w piersi, Noriko patrzyła się w niego jak zahipnotyzowana. Zmarnowała kilka cennych sekund, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Wrogowie od razu wykorzystali moment jej dekoncentracji, co przypłaciła głęboką raną na ramieniu. Ciepła krew popłynęła po ramieniu kobiety.
Skrzywiła się z bólu, ale przywołało ją to do świadomości. Wyjęła lewą ręką zza pasa nóż i wbiła go w pierś mężczyźnie, który ją zranił – nim on zdążył zareagować – a po chwili rzuciła kolejnym w najbliższego napastnika.
Gdy odwróciła się zobaczyła kolejnego Scotta, który chciał zajść ją od tyłu, ale teraz leżał martwy ze strzałą w piersi. Z góry uśmiechnęła się do niej blado Eve, ale kobieta nie miała czasu na poświęcenie jej większej uwagi, bo kolejny napastnik rzucił się na nią z mieczem.
Kiedy Noriko skończyły się noże, przełożyła katanę z bezwładnej prawej ręki do drugiej i ruszyła do ataku. W tej chwili nie myślała o tym, że katana zdecydowanie nie była bronią jednoręczną. Obraz zaczął jej się rozmazywać przed oczami, ale nie zamierzała odpuścić. Nie teraz.
Scottowie widząc nacierającą na nich kobietę z rządzą mordu w oczach, zdjęci nagłym strachem, zaczęli uciekać w popłochu. Ich szeregi się załamały, a dowódca bezsilnie nawoływał do dalszej walki.
Noriko jednak nie napawała się długo zwycięstwem. Oparła się ciężko o skałę i jej oddech zaczął być coraz bardziej urywany.
Natychmiast dopadł do niej Cedric, który zmienił w międzyczasie topór na torbę z lekami. Kobieta syknęła cicho, gdy zaczął przemywać jej ranę, po czym niespodziewanie zemdlała. Żołnierze czym prędzej przenieśli ją i innych rannych do koszar, gdzie już pędził Cedric, a Morgan rzucił w stronę oddalającego się Hadriana:
– Oni wrócą. Nie poddadzą się tak łatwo.
Popielatowłosy zwiadowca jednak go nie słuchał. Jego myśli krążyły tylko wokół córki i jej stanu zdrowia.
Morgan westchnął i sam udał się na inspekcje ich sił. Zdolnych do walki zostało tylko około dziesięciu żołnierzy. Zajmowali się oni chowaniem zmarłych kolegów, ale też wrogów. Gdy Scottowie uciekali w popłochu, zwiadowca ocenił, że zostało ich już tylko około pięćdziesięciu. Rozkład sił był nadal bardzo niekorzystny, a on nie miał wątpliwości, że najeźdźcy wrócą, jeśli nie dziś, to jutro. Westchnął ponownie i zaczął się wspinać po prawie pionowej ścieżce na szczyt kamiennego klifu.
– Wszystko u was w porządku? – spytał po chwili Eve, gdy udało mu się złapać oddech. Stwierdził, że może jednak mimo emerytury przydałoby się trochę więcej popracować nad kondycją.
– U nas tak. Mogę powiedzieć, że Tumira nawet się nudziła, bo strzały z procy na taką odległość nie mają sensu.
– Myślisz, że wrócą? – spytała siostra przemytniczki, a w jej brązowych oczach czaił się jakiś nagły lęk.
– Ja nie myślę, ja jestem tego pewny – rzekł zwiadowca z nadzwyczaj poważną miną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro