Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Gdy dwie czternastoletnie dziewczyny stały na szczycie łańcuchu skał i klifów oddzielającej Araluen od Picty, wiatr rozwiewał im włosy i podwiewał pelerynę niższej postaci. Tumira, spod zmrużonych powiek, przyglądała się z uwagą horyzontowi, czekając ze zdenerwowaniem aż zza niego zaczną się wyłaniać długie szeregi Scottów.

Eve natomiast patrzyła w kierunku posterunku granicznego i wąskiego przejścia między skałami, które było teraz zagrodzone naprędce zbudowaną barykadą. Za nią czekali żołnierze w pełnej gotowości. Była ich zaledwie garstka. Garstka, która miała powstrzymać nadciągająca armię.

Wyczekiwane z niecierpliwością posiłki z Macindaw nie dotarły. Nikt nie wiedział, czy gołąb z wiadomością zaginął gdzieś po drodze, czy garnizon zamkowy postanowił odmówić im wsparcia albo nie zdążył zmobilizować sił i przybyć na czas. Wysłali kolejną wiadomość, ale nikt nie łudził się już, że wsparcie zdąży na czas.

Gdy Eve wytężyła wzrok, dostrzegła też dwie postacie w szaro-zielonych płaszczach wsparte na długich łukach. Zwiadowcy sprawiali wrażenie zrelaksowanych i pewnych zwycięstwa, ale dziewczyna wiedziała, że to tylko maski, które miały dodać odwagi zbrojnym w tej beznadziejnej sytuacji. Sama chciałaby wyglądać tak pewnie, ale niestety średnio jej to wychodziło.

Między nogami dziewczyn biegała lisica. Nawet jej udzielił się nastrój oczekiwania i podenerwowania.

– Gdzie oni są! – krzyknęła w pewnym momencie ni z tego, ni z owego Tumira.

Eve prawie podskoczyła z zaskoczenia.

– Tak ci się spieszy do śmierci? Jak Morgan widział, że nadchodzą, to znaczy, że tak jest. Cierpliwości – odparła spokojnie szarooka, choć sama dygotała cała w środku.

– Do jakiej śmierci! Jesteśmy tu bezpieczne jak nikt. Będziemy się tylko przyglądać jak inni tam na dole giną! – mówiła nadal wzburzonym tonem Tumira.

– Z tego co mi wiadomo, nie stoimy tu dla rozrywki. Mamy powstrzymać Scottów, gdyby wpadli na genialny pomysł wdrapania się na skały i zaskoczenia obrońców od tyłu. I mimo zakazu Hadriana, by się bez potrzeby nie wtrącać, wcale nie mam zamiaru stać z założonymi rękami, tylko wystrzelać tylu napastników, ilu się będzie dało.

Tumira miała coś odrzec, ale zamarła z na wpół otwartymi ustami. Zza zakrętu wąwozu zaczęli się wyłaniać Scottowie. Szli w zwartych kolumnach, wszyscy uzbrojeni po zęby. Twarze pomalowane w niebieskie pasy, przywoływały na myśl jakieś straszne upiory. Mimo że Tumira nie raz widywała swoich rodaków w barwach bojowych i taki mimowolnie zbladła.

Z ust Eve wydobył się cichy okrzyk, gdy zauważyła, że jest ich więcej niż przewidywali. W międzyczasie musieli zdobyć jeszcze wsparcie z jakiejś okolicznej wioski. Na dole Hadrian doszedł też do podobnych wniosków i zacisnął zęby. Spojrzał na stojącego obok Morgana i niby niedbale rzucił:

– Myślisz, że starczy nam strzał?

– Wątpię – odparł cicho drugi mężczyzna.

Każdy z nich miał trzy zapasowe kołczany przy siodle oraz dodatkowo Eve odstąpiła im dwa swoje, twierdząc, że oni przynajmniej ich nie zmarnują, a ona ma w razie czego jeszcze procę. Wczorajszy wieczór poświęciła na wytapianie dodatkowych pocisków dla siebie i Tumiry.

– Też tak myślę. Zabijmy więc tylu, ilu się da. – Po tych słowach Hadrian wskoczył na siodło, a Morgan poszedł w jego ślady.

Po chwili konie obu mężczyzn już stały na pagórku, z którego ich właściciele mieli lepszy widok na wyjście z kanionu, w którym miała się zaraz rozegrać bitwa.

Noriko stała w pierwszym szeregu z Alexem i Cedrickiem u boku. W rękach trzymała katanę i już nie mogła się doczekać, aż jakiś Scott postanowi być na tyle głupi, by wejść w zasięg jej ramion.

Mojmira stała natomiast na uboczu i nie planowała się włączać do walk, gdy tylko to będzie możliwe. Jej zadanie polegało na przeprowadzeniu ewentualnych posiłków odkrytym niedawno tunelem.

Po chwili obrońcy też dostrzegli zbliżającego się wroga i starali się zwalczyć w sobie chęć ucieczki. Nie zobaczywszy jednak na twarzy Noriko strachu tylko determinację, nie odważyli się rzucić broni i zostać okrzykniętymi większymi tchórzami niż kobieta, na której przeważające siły wroga wydawały się nie robić wrażenia.

Zapadła chwila ciszy i napięcia, które wydawała się być tak namacalne, że można go było dotknąć. Nie trwała jednak długo, bo Scottowie z wojowniczymi okrzykami rzucili się do ataku. Nie dobiegli jednak do linii umocnień, bo po chwili stracili grunt pod nogami i wpadli do wykopanych jam, przykrytych darnią i wypełnionych zaostrzonymi palami.

Pierwszy szereg wylądował w dołach, a zbrojni z drugiego starali się bezskutecznie zatrzymać. Ich wysiłki na nic się nie zdały, bo kolejne szeregi wepchnęły ich do dziur w ziemi. Zapanował ogólny zamęt i chaos, który skrupulatnie wykorzystali zwiadowcy strzelając do starających się wygramolić z jam Scottów.

Dopiero po chwili sytuacja została przez najeźdźców opanowana i teraz stali poza zasięgiem strzał i patrzyli z nienawiścią na kryjących się za barykadą ludzi. Wielu z nich straciło życie, a oni, obrońcy, nie ucierpieli wcale w tym starciu.

Gdy Scottowie uznali, że wzrokiem raczej nie zabiją Aralueńczyków, ruszyli ponownie do ataku. Teraz jednak uważniej patrzyli pod nogi i byli ostrożniejsi. Po zauważeniu że podłoże przed barykadą jest stabilne, rzucili się całą gromadą do walki z obrońcami.

Katana Noriko zataczała w powietrzu łuki i ze śmiertelną precyzją dosięgała swoje cele. Cedric też nie próżnował i wymachiwał swoim toporem czyniąc wyrwy w szeregach nacierających. Co chwilę napastnicy padali też ze strzałami w różnych częściach ciała, niektórzy by już się nie podnieść. Krew trysnęła obficie.

Ludzie umierali jednak nie tylko ze strony Scottów. Paru żołnierzy poległo w walce, ale na miejsce każdego zabitego od razu wchodził następny z drugiego szeregu. Garstka obrońców mimo ich determinacji i poświęcenia malała z każdą chwilą.

Gdy Alex padł martwy z nożem w piersi, Noriko patrzyła się w niego jak zahipnotyzowana. Zmarnowała kilka cennych sekund, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

Wrogowie od razu wykorzystali moment jej dekoncentracji, co przypłaciła głęboką raną na ramieniu. Ciepła krew popłynęła po ramieniu kobiety.

Skrzywiła się z bólu, ale przywołało ją to do świadomości. Wyjęła lewą ręką zza pasa nóż i wbiła go w pierś mężczyźnie, który ją zranił – nim on zdążył zareagować – a po chwili rzuciła kolejnym w najbliższego napastnika.

Gdy odwróciła się zobaczyła kolejnego Scotta, który chciał zajść ją od tyłu, ale teraz leżał martwy ze strzałą w piersi. Z góry uśmiechnęła się do niej blado Eve, ale kobieta nie miała czasu na poświęcenie jej większej uwagi, bo kolejny napastnik rzucił się na nią z mieczem.

Kiedy Noriko skończyły się noże, przełożyła katanę z bezwładnej prawej ręki do drugiej i ruszyła do ataku. W tej chwili nie myślała o tym, że katana zdecydowanie nie była bronią jednoręczną. Obraz zaczął jej się rozmazywać przed oczami, ale nie zamierzała odpuścić. Nie teraz.

Scottowie widząc nacierającą na nich kobietę z rządzą mordu w oczach, zdjęci nagłym strachem, zaczęli uciekać w popłochu. Ich szeregi się załamały, a dowódca bezsilnie nawoływał do dalszej walki.

Noriko jednak nie napawała się długo zwycięstwem. Oparła się ciężko o skałę i jej oddech zaczął być coraz bardziej urywany.

Natychmiast dopadł do niej Cedric, który zmienił w międzyczasie topór na torbę z lekami. Kobieta syknęła cicho, gdy zaczął przemywać jej ranę, po czym niespodziewanie zemdlała. Żołnierze czym prędzej przenieśli ją i innych rannych do koszar, gdzie już pędził Cedric, a Morgan rzucił w stronę oddalającego się Hadriana:

– Oni wrócą. Nie poddadzą się tak łatwo.

Popielatowłosy zwiadowca jednak go nie słuchał. Jego myśli krążyły tylko wokół córki i jej stanu zdrowia.

Morgan westchnął i sam udał się na inspekcje ich sił. Zdolnych do walki zostało tylko około dziesięciu żołnierzy. Zajmowali się oni chowaniem zmarłych kolegów, ale też wrogów. Gdy Scottowie uciekali w popłochu, zwiadowca ocenił, że zostało ich już tylko około pięćdziesięciu. Rozkład sił był nadal bardzo niekorzystny, a on nie miał wątpliwości, że najeźdźcy wrócą, jeśli nie dziś, to jutro. Westchnął ponownie i zaczął się wspinać po prawie pionowej ścieżce na szczyt kamiennego klifu.

– Wszystko u was w porządku? – spytał po chwili Eve, gdy udało mu się złapać oddech. Stwierdził, że może jednak mimo emerytury przydałoby się trochę więcej popracować nad kondycją.

– U nas tak. Mogę powiedzieć, że Tumira nawet się nudziła, bo strzały z procy na taką odległość nie mają sensu.

– Myślisz, że wrócą? – spytała siostra przemytniczki, a w jej brązowych oczach czaił się jakiś nagły lęk.

– Ja nie myślę, ja jestem tego pewny – rzekł zwiadowca z nadzwyczaj poważną miną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro