Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Drzewa, ziemia, krzaki – wszystko było pokryte cienką warstwą białego puchu – pierwszego w tym roku. Na śniegu widniały ślady małych stóp. Drobna, czarnowłosa dziewczyna kuliła się z zimna pod szarozieloną peleryną, ale uparcie podążała za tropem na ziemi. Osoba, której szukała, wcale nie starała się zacierać śladów, więc Eve szybko posuwała się naprzód. Po dłuższym spacerze w zimowej aurze, w końcu znalazła tego, kogo szukała. Na zwalonym pniu drzewa siedziała kasztanowłosa dziewczyna, a po jej twarzy ciekły łzy.

– Szukałam cię.

Na dźwięk głosu Eve, Tumira drgnęła i podniosła na nią swoje brązowe oczy.

– Nadal się obwiniasz?

Uczennica zwiadowcy nadal nie doczekała się odpowiedzi, więc westchnęła cicho i usiadła koło dziewczyny. Od dnia, w którym zginął Wermian, minął już tydzień, a Eve było żal Tumiry, która cały czas się tym zadręczała.

Gdy Eve zbiegła na dół pomóc walczącym, w tym samym momencie uderzył na Scottów oddział przeprowadzony przez Mojmirę pod ścianą skalną. Napastnicy znaleźli się w okrążeniu i po chwili złożyli broń. Dziś Eve, Hadrian i Morgan mieli już wracać, bo sprawy rozejmu zostały już załatwione i na wszelki wypadek wzmocniono obronę granic, ale Noriko nadal nie odzyskała przytomności.

– Eve... Przepraszam, nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło... – Ciszę przerwał nagle łamiący się głos Tumiry. – Chyba po prostu chciałabym być taka jak ty... Wszyscy cię podziwiali, byłaś taka odważna, a ja do niczego nieprzydatna... Myślałam, że dobrze robię. Teraz wiem, że było to tylko lekkomyślne i głupie, a Wermian i Kamatis przypłacili to życiem...

Eve chciała powiedzieć, że nic się nie stało; jakoś ją pocieszyć. Otworzyła usta, ale nie potrafiła powiedzieć, że nic się nie stało, bo to byłoby kłamstwo. Stało się, ale czasu nie dało się cofnąć.

– Co teraz zrobicie? Planujecie wrócić do domu? – zapytała zamiast tego, próbując odwrócić uwagę dziewczyny.

– Raczej nie... Jesteśmy tu zdrajcami. Nigdy nam nie wybaczą, że walczyliśmy po waszej stronie. Mojmira chce się przeprowadzić bardziej na wschód i poznać tamtejsze góry. Ja i Sambon pojedziemy z nią, bo nie mamy raczej wyjścia. Cedric chce spróbować tu zostać, ale nie wiem, czy długo wytrzyma... A wy kiedy wracacie?

– Teoretycznie to już nas tu nic nie trzyma, a Hadrian ma obowiązki w Meric, ale dobrze wiesz, że za nic nie zostawi tu Noriko samej.

Eve westchnęła i znowu zapadła cisza, w której słychać było tylko szum wiatru. Płatki śniegu wirowały w około.

Martwiła się o Hadriana i równie mocno o Noriko. To drugie nawet momentami ją dziwiło, biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno omal nie zginęła z jej ręki. Zerknęła niepewnie na Tumirę.

– Wiesz, jesteś na swój sposób odważna. Nie każdy umie przyznać się do błędu. – Położyła dłoń na ramieniu rówieśniczki. – Chodź, idziemy stąd, zanim całkiem zamarzniemy i śnieg nas przysypie.

Tumira nieśmiało się uśmiechnęła.

* * *

Noriko po raz kolejny niespokojnie przewracała się na posłaniu. Cedric już dawno rozłożył ręce i nie miał pojęcia jak jej pomóc, ale Hadrian praktycznie nie ruszał się sprzed jej posłania, z wyjątkiem paru posiłków i kilku godzin niespokojnego snu, do których dał się namówić Morganowi. Gdy byli bezpieczni, znowu poświęcił całą uwagę córce.

Teraz siedział i rozmyślał, co ma dalej robić. Wiedział, że nie może tu dłużej zostać, bo obowiązki go wzywały. Nie mógł też przewieźć Noriko taki kawał drogi, a zostawienie jej tutaj od razu wykluczył. Widział pełne zmartwienia spojrzenia, którymi porozumiewali się ukradkiem Eve i Morgan; nie był głupi. Nie mógł tu zostać, nie mógł też wyjechać. Sytuacja wydawała się nie mieć wyjścia.

Nie zauważył nawet, kiedy Noriko lekko podniosła powieki i niepewnie rozejrzała się wokoło, a kiedy w końcu to dostrzegł, jego zielone oczy zaszły łzami.

Żadne z nich się nie odezwało. Noriko nie miała siły, a Hadriana coś ścisnęło w gardle.

Oboje jednak wiedzieli, że teraz wszystko się ułoży.


KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro