Dwa kroki do wolności
Cisza była dziwnie uderzająca. Miejsce, w którym na co dzień panował hałas i harmider czyniony przez spieszące się w różne miejsca osoby, teraz wyglądało jak wymarłe.
Dziewczynka z nierówno przyciętymi, popielatymi włosami kroczyła niepewnie naprzód. Wydawało jej się, że każdy jej krok brzmi dudnieniem w całej rezydencji, a bicie serca słyszalne jest aż na placu, gdzie dziś zebrali się prawie wszyscy mieszkańcy miasta, by obchodzić święto Jul. Na taką okazję czekała od dawna – rezydencja została prawie niestrzeżona.
Masz wyglądać na pewną siebie, jakbyś szła w jakimś bardzo ważnym celu – powtarzała sobie w myślach, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że pierwsza lepsza napotkana osoba zauważy, że coś jest nie tak.
Na szczęście na drodze do kuchni nie natknęła się na nikogo. Mimowolnie odetchnęła z ulgą, choć to była najłatwiejsza część planu.
Pomieszczenie było puste. Stosy brudnych naczyń walały się wszędzie, gdzie tylko dało się je postawić. Miała pewność, że jak wróci właściciel rezydencji i zobaczy ten bałagan, to komuś solidnie się oberwie, ale to nie był jej problem.
Jak cień przemknęła przez opustoszałą kuchnie w kierunku spiżarni. Stare drzwi skrzypnęły cicho, a oczom dziewczynki ukazały się rzędy półek i stojące luzem beczki. Mimowolnie zauważyła, że zapasy po porannej uczcie wyraźnie się zmniejszyły, ale starając się tym nie przejmować, zaczęła pakować wszystko, co trafiło w jej ręce i mogło być zdatne do jedzenia dłużej niż jeden dzień.
Nagle do uszu jedenastolatki dotarł podejrzany szmer i zastygła bez ruchu. Dźwięk się nasilał. Ktoś szedł w kierunku kuchni.
Szybko wślizgnęła się między półki i przykucnęła za beczkami z winem w nadziei, że osoba, równie szybko jak się pojawiła, postanowi sobie pójść i nie dostrzeże jej ukrytej w spiżarni.
Dziewczynka z bijącym sercem wsłuchiwała się w dźwięk otwieranych drzwi i wyrzucała sobie w myślach, że nie przemyślała, co zrobić, gdy ktoś ją zaskoczy. W ślad za skrzypnięciem, do jej uszu dotarło rzucone przekleństwa na widok bałaganu. Bez trudu domyśliła się, że do kuchni weszła osoba, która będzie pociągnięta do odpowiedzialności, gdy pan zobaczy ten bajzel.
Po chwili do uszu dziewczynki dotarł trzask zamykanych ze złością drzwi i odetchnęła z ulgą. Powoli wychyliła się ze spiżarni, rozglądając się ostrożnie, czy pomieszczenie jest na pewno puste. Gdy nie zauważyła nikogo, jak cień ruszyła w kierunku drzwi ze zdobytymi zapasami.
Kiedy już miała je otworzyć, jej wzrok padł na leżące na stole dwa ciężkie noże kuchenne. Z wahaniem w brązowo-zielonych oczach chwyciła je i wsadziła za czerwoną szarfę u pasa.
Nie była pewna, czy w razie potrzeby da radę ich użyć. Wiedziała, że umiejętności jej nie zabraknie, bo już ojciec o to zadbał, ale nigdy z premedytacją nie zrobiła innemu człowiekowi krzywdy.
Na wspomnienie rodzica jej oczy zalśniły gniewem. Tak mu ufała, a on ją zawiódł, gdy najbardziej go potrzebowała.
Dziewczynka wstrząsnęła głową odganiając od siebie myśli. Środek kuchni nie był dobrym miejscem na rozpamiętywanie, a tym bardziej w tej sekundzie. Teraz miała ważniejsze problemy na głowie. Musiała podjąć decyzje jak wydostać się z rezydencji.
Główne wejście już wcześniej odrzuciła, bo nawet dziś było dobrze strzeżone. Kolejnym pomysłem było wydostanie się oknami, ale znajdowały się one tylko na wyższych piętrach i wychodziły na ulice, którymi przemieszczały się masy ludzi, a wystarczyłoby, że choć jedna osoba podniesie głowę, a poza tym ten plan posiadał jeszcze jedną wadę. Dziewczynka nie miała liny.
Westchnęła cicho i skierowała się w stronę bocznego wyjścia prowadzącego do ogrodów otaczających rezydencję. Wydawało się jej to najlepsze rozwiązanie, choć nie łudziła się, że też pozostało bez straży.
Już długo rozmyślała, jak mogłaby ją minąć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Teraz, gdy cicho przemykała opustoszałymi, bocznymi korytarzami, też w jej głowie nie pojawiał się żaden błyskotliwy pomysł, a za to z każdym krokiem rósł strach, że nie uda jej się uciec, ale zarazem też determinacja, która pchała ją w stronę bocznego wyjścia, od którego dzielił ją tylko jeden zakręt korytarza. Docierały już do niej odgłosy rozmawiających strażników.
Dziewczynka wzięła głęboki oddech i ruszyła pewnym krokiem w ich stronę. Pogrążeni w dyskusji mężczyźni żywo gestykulowali i zdawali się nie zwracać uwagi na jedenastolatkę, która powoli zbliżała się do nich.
Gdy od wyjścia i strażników dzieliły ją ze dwa kroki, spostrzegli oni jej obecność i urwali kłótnie w pół słowa. Czuła na sobie ich wzrok.
Zmusiła się do kolejnego kroku, ale w tym momencie zastąpili jej drogę, gdy już prawie uwierzyła, że uda jej się uciec, że wydostanie się z rezydencji było w ogóle możliwe.
– Dokąd się wybierasz, dziecko? – zapytał jeden z mężczyzn.
Teraz dopiero dziewczynka przyjrzała mu się dokładniej. Miał śniadą cerę oraz ciemne włosy i oczy, jak większość tubylców, a na sobie lekką zbroje, która okrywała tylko jego klatkę piersiową. U pasa strażnika zauważyła też krótki miecz.
W tym momencie odgoniła od siebie myśli, bo przypomniała sobie, że mężczyzna oczekuje odpowiedzi.
– Famira kazała mi to zanieść do ogrodów. – Wskazała ręką na worek, który taszczyła. Miała nadzieje, że powołanie się na starszą służącą wystarczy, ale z twarzy strażników nie znikła podejrzliwość.
– A Famira nie jest przypadkiem na obchodach święta Jul?
Dziewczynka zawahała się i spuściła wzrok.
– Macie mnie – odparła cicho. – Miałam to zrobić rano, ale pomyślałam, że nie jest to pilne, bo Famira i tak nie będzie mogła sprawdzić, kiedy to zrobię. – Spuściła głowę, ukryła twarz za krótkimi włosami i kontynuowała z wahaniem w głosie: – Nie powiecie jej?
– Idź, mała, idź. – Strażnik pokazał ręką na drzwi z półuśmiechem na ustach. Sam, gdy miałby okazję pokazać się na warcie później, też nie omieszkałby z niej skorzystać. – Tylko pamiętaj, nie zadzieraj z tą starą wiedźmą.
Dziewczynka pokonała ostatni krok dzielący ją od drzwi z wyraźną ulgą widoczną na twarzy i nacisnęła starą klamkę. Nadal nie dowierzając, że wszystko poszło tak gładko prześlizgnęła się na drugą stronę drzwi i jej oczom ukazały się otaczające rezydencje ogrody.
Zawsze zapierało jej dech w piersiach na widok tych wszystkich kolorów i roślin, ale dziś jej myśli były zaprzątnięte czymś innym, więc zdawało się, że nawet nie zauważyła starannie przyciętych krzewów i równo wytyczonych ścieżek wśród klombów kwiatów.
– Mała, a po co ci te noże?
Dziewczynka automatycznie odwróciła się i zobaczyła wpatrującego się w strażnika. Podążyła za jego wzrokiem i spojrzała na czerwoną szarfę, którą miała zawiązaną w pasie, a w jej zielono-brązowych oczach pojawił się błysk przerażenia.
Zapomniała kompletnie o nożach, które ukradła z kuchni! Momentalnie zerwała się i ruszyła przed siebie biegiem starannie wypieloną ścieżką, przeklinając w myślach to, co ją podkusiło, żeby zabrać ostrza.
– Łap ją!
Dziewczyna biegła najszybciej jak potrafiła, ale tupot ciężkich butów rozlegał się coraz bliżej. Zaryzykowała wpadnięciem no coś i obróciła się.
Doganiali ją. Z każdym krokiem byli coraz bliżej. Przyspieszyła, choć jeszcze przed chwilą była pewna, że szybciej biec się nie da.
W tym momencie poczuła ostre szarpnięcie. Worek z jedzeniem zaczepił się o żywopłot. Ze złością pociągnęła mocniej, ale nie przyniosło to oczekiwanego efektu, a za to powstała dziura, przez którą zawartość worka wysypała się na ziemię.
Upuściła bezużyteczny materiał i wyjęła zza pasa dwa noże, które były przyczyną fiaska planu ucieczki.
Strażników dzieliła od niej już niewielka odległość i dziewczynka niewiele myśląc rzuciła pierwsze z ostrzy wyuczonym dawno ruchem. Bliższy z mężczyzn zrobił unik, ale nie był wystarczająco szybki. Ostrze wbiło się w jego nieosłonięty bok, z którego błyskawicznie zaczęła tryskać ciepła, czerwona ciecz.
Dziewczynka nie oglądając się już na pogoń ruszyła pędem i minęła stojącego przy furtce do ogrodów zdumionego strażnika. Starała się nie myśleć o tym, co przed chwilą zrobiła.
Zanim mężczyzna zorientował się w sytuacji, dziewczynka już lawirowała w tłumie pędzącym na główny plac na obchody święta Jul. Rozpychała się łokciami, starając się iść jak najszybciej, bo o biegu nie było już mowy.
Co chwila ktoś rzucał jej gniewne spojrzenie albo jakąś niezbyt miłą uwagę odnośnie jej zachowania, ale nie traciła nawet czasu na przepraszanie ludzi.
Gdy już myślała, że zgubiła pogoń, odwróciła się i napotkała brązowe oczy jednego ze strażników.
Dziewczynka przeklęła cicho i odbiła w boczną portową uliczkę. Tam tłum się przerzedzał, więc znowu ruszyła biegiem, mając nadzieje, że zgubi strażnika w labiryncie małych domków.
Niestety przeliczyła się. Mężczyźni dobrze znali okolice, a ona była tu pierwszy raz.
Wystarczył jeden zły skręt i znalazła się w ślepym zaułku, a ścigający zbliżali się z każdą sekundą.
Rozglądała się bezradnie po ślepej uliczce. Przez myśl jej przeszła nawet wspinaczka po ścianie, ale była gładka i nie dawała żadnego uchwytu rękom ani oparcia nogom.
Gdy już miała z bezsilności uderzyć w mur, poczuła, że ktoś złapał ją za dłoń i wciągnął do budynku.
Kiedy już miała krzyknąć, zasłonił jej usta ręką i odciągnął od drzwi.
Zaraz do uszu dziewczyny dotarły głosy kłócący się strażników o to, że nie mogła rozpłynąć się w powietrzu. Pokręcili się jeszcze chwile po zaułku, a wszystko ucichło.
Wtedy tajemniczy wybawca puścił dziewczynę, a ta momentalnie dobyła noża i wycelowała w niego. Może i ją uratował, ale musiał mieć w tym jakiś interes. Nikt tu nie robił nic za darmo i dobrego serca.
– Kim jesteś? – zapytała, a jej oczom ukazał się chłopak starszy od niej może ze dwa lata.
Brązowe włosy miał w nieładzie, ale to nie one najbardziej przyciągały wzrok, robiły to jego przeszywające, błękitne oczy.
– A więc tak się odpłacasz za ratunek. Jestem Codey. – Chłopak podał jej rękę, a ona niepewnie opuściła nóż. – A panna wojowniczka jak się nazywa?
Dziewczynka zawahała się, ale gdy zrozumiała, że posiadanie wiedzy na temat jej imienia, nic mu nie da, więc odparła:
– Jestem Noriko. Zakładam, że wiesz jak tu przeżyć i nie dać się złapać. Pomożesz mi?
Chłopak uśmiechnął się tylko lekko i to musiało wystarczyć Noriko za odpowiedź.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro