Cz. 1
Dochodził późne popołudnie. Słońce rzucało długie i coraz bardziej fantazyjne cienie na ukrytą w lesie polanę. Gdyby ktoś zbliżył się do niej, usłyszałby charakterystyczny świst strzały przecinającej powietrze lub trzask drewna, gdy pocisk osiągał swój cel. Nikogo jednak w okolicy nie było. A tak przynajmniej wydawało się Rinię, kiedy przeczesywała wzrokiem plątaninę drzew.
Dziesięciolatka bardzo chciała się wywiązać z powierzonego jej zadania. A to znaczyło, że nie może dać nikomu pojawić się obok niezauważenie, bo potem Dirkin i Nialls będą źli i więcej nie powierzą jej żadnej odpowiedzialnej funkcji. Jednak mimo że to wiedziała, to ciągle odpływała gdzieś myślami lub gapiła się na strzelających starszych braci.
W gruncie rzeczy nie miała pojęcia, dlaczego akurat dziś im zależy, by nikt nie patrzył jak ćwiczą. Robili to przecież codziennie pod czujnym okiem taty, choć Nialls jeszcze nie zaczął oficjalnie szkolenia. Dzisiaj mieli dzień wolny, bo ojciec pojechał z Meirą do miasta, ale co to miała wspólnego z dziwnym zachowaniem szatynów, to nie miała pojęcia. Wiedziała, że nawet jeśliby o to spytała, to nie uzyskałaby odpowiedzi od chłopców, bo jest za mała, a to są sprawy "dla dorosłych". Potulnie więc siedziała na zwalonym drzewie w rogu polany i starała się spod złotej czupryny przeniknąć spojrzeniem plątaninę pni.
Nagle jej uwagę zwrócił jakiś dźwięk. Natychmiast odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał i zaczęła wsłuchiwać uważniej. Zaraz już miała pewność – ktoś biegł w stronę polany.
– Dirkin, ktoś idzie – odezwała się cicho, ale zielonooki chłopak ją usłyszał i momentalnie przerwał strzelanie.
Młodszy braci poszedł w jego ślady, więc po chwili obaj wpatrywali się w tą samą stronę. Gdy między drzewami ukazała się zdyszana Meira z rozwianymi popielatymi włosami, równocześnie odetchnęli z ulgą.
– Co się stało? Wyglądasz jakby cię gonił tłum bandytów – rzekł, uśmiechając się kpiąco Nialls.
Meira jednak nie zareagowała na zaczepkę, co już samo w sobie wydawało się Rinię dziwne i potwierdzało, że musiało się coś stać.
– Ale pomożecie mi? I nie powiecie nic mamie? Ona mnie zabije. – Zielone oczy dwunastolatki zaszkliły się niebezpiecznie.
– Przesadzasz, najwyżej będzie tylko zła. Przecież nie mogłaś zrobić nic tak złego, że ci zrobi krzywdę – odparł Dirkin poważnym tonem.
– Ale mi pomożecie, prawda? – zapytała błagalnym głosem.
– Tak, o ile w końcu powiesz, co się stało – wtrąciła rzeczowym tonem Rina.
Meira przez chwilę milczała, zbierając w sobie odwagę. Co jeśli po usłyszeniu co zrobiła, wycofają obietnicę pomocy?
– Zgubiłam katanę po babci. Mama mnie zabije...
Wszyscy zamilkli, wpatrując się w siostrę z niedowierzaniem.
– Co takiego zrobiłaś? – wykrztusił Dirkin, kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku. – Wiesz, raczej zadowolona nie będzie... – zaczął ostrożnie.
– Nie to teraz jest najważniejsze – przerwała mu Rina. – Gdzie ją miałaś po raz ostatni?
Dirkin czasem się dziwił, że chociaż był najstarszy, to za głos rozsądku robiła jego najmłodsza siostra. Tak samo jak w tym momencie.
– W mieście. Musiałam ją zostawić... Potem jak wróciłam na miejsce, to już jej nie było... To pomożecie mi? – zwróciła się znowu błagalnie do starszych braci. W końcu Dirkin otrzymał już brązowy liść, a młodszy chłopiec za niedługo miał rozpocząć szkolenie... Na pewno będą wiedzieli, co zrobić...
– A mamy wyjście? Jesteś trochę denerwująca, ale jednak mimo wszystko wolę mieć żywą siostrę – odparł Nialls, uśmiechając się kpiąco.
Ku jego zaskoczeniu, Meira znowu nie zareagowała na zaczepkę. Musiała się naprawdę przejąć/
– Jutro poszukamy. Dziś jest już za późno – odrzekł Dirkin, spoglądając w niebo. – I miejmy nadzieję, że się znajdzie.
Meira pokiwała niepewnie głową. Nadzieję mieć mogła, ale broń na pewno zniknęła. Raczej nie przeoczyłaby jej w trakcie poszukiwań. Wbrew pozorom, nie przypominała wcale igły.
* * *
– Co wy wszyscy jesteście jacyś markotni? – zapytała Noriko, patrząc przenikliwie na swoje dzieci.
– Wszystko jest w porządku – odparła szybko Meira, wkładając sobie do buzi kolejną porcję śniadania.
– Dawno nie siedziałaś tak grzecznie i cicho. Co przeskrobaliście? – drążyła dalej temat, nie spuszczając wzroku z najstarszej córki. Odpowiedziała zdecydowanie szybko. Za szybko. Jakby jedyne na co miała ochotę, to zmiana tematu.
– Jestem trochę zmęczona po wczorajszej wycieczce do miasta – skłamała gładko dwunastolatka, wlepiając wzrok w talerz.
Noriko jednak nie dała się przekonać. Coś zdecydowanie było nie tak.
– Daj jej spokój, kochanie. Przecież nie może być codziennie takim wulkanem energii. Czasem może się zmęczyć – uciął dyskusję Jovan, podając jajecznicę do stołu. Gdy tylko był w domu, to on się zajmował gotowaniem. Raz, że Noriko nie lubiła dotykać się do garnków, a dwa, że był w tym znacznie lepszy.
Nagle Dirkin syknął z bólu i pochylił się rozmasować kostkę. Wszystkie spojrzenia skupiły się na nim, więc przerwał tą czynność i uśmiechnął się niepewnie.
– Bo tak sobie pomyśleliśmy z Niallsem... – brązowowłosy chłopak zamilkł na chwilę, bo jego brat nagle zaczął się krztusić herbatą – ...że skoro Rilla przyjeżdża, to może moglibyśmy dostać z dzień wolnego, żeby ją zabrać na wycieczkę po okolicy? No wiesz, zajęłaby czymś myśli, po tym co się stało...
– Nie ma sprawy – odparł z uśmiechem Jovan, ale jego uwadze uszło znaczące spojrzenie rzucone przez chłopca w stronę Meiry i to, że po chwili to ona się skrzywiła, kiedy noga brata dosięgła jej kostki.
Zauważyła to jednak Noriko i coraz usilniej zastanawiała się, co tym razem kombinują. Jedynym jej dzieckiem, które zachowywało się normalnie, był pięcioletni Casey. To jej nie dziwiło – najpewniej nie wtajemniczyli go w swój kolejny niecny plan.
Nagle na werandzie zaskrzypiały czyjeś buty, a wszystkie dzieci, łącznie z najmłodszym, zerwały się i podbiegły do drzwi, przy których stała córka Eve. Momentalnie otoczyły zakłopotaną, czarnowłosą trzynastolatkę i zaczęły mówić jedno przez drugie. Zaraz Meira pociągnęła ją na dwór za rękę, a dziewczynka zdążyła posłać tylko bezradno-przepraszający uśmiech w stronę pozostałych przy stole dorosłych. Jeszcze na chwilę do środka wpadł Dirkin, ale tylko chwycił dwa łuki i kołczany oraz powiedział, że wrócą wieczorem i tyle go widzieli.
– Mówię ci, oni coś kombinują – rzekła zrezygnowanym głosem Noriko.
Jovan tylko wzruszył ramionami. Już dawno zdążył się przyzwyczaić, że jego dzieci odziedziczyły po matce zdolność pakowania się w kłopoty, a w szczególności Meira.
– A bo to pierwszy raz? Ty byłaś lepsza w ich wieku?
– Tak – odparła jego żona, zaciskając usta.
– Cóż, skoro czymś lepszym nazywasz napadanie podróżnych – odrzekł Jovan z uśmiechem i zaczął zbierać naczynia ze stołu. Nie zanosiło się już, by dzieci miały wrócić.
Noriko rzuciła mu jeszcze nienawistne spojrzenie, ale już się nie odezwała.
Za to w tym czasie ktoś inny był wtajemniczany w plany dzieci i wcale nie była to Rilla a Casey, który ze łzami w jasnobrązowych oczach próbował wytłumaczyć starszemu rodzeństwu, że on też koniecznie chce z nimi jechać.
– Nie możesz. Jesteś za mały – uparcie jednak twierdził Nialls, więc chłopczyk prawie rozpłakał się na dobre.
Rina postanowiła interweniować. Dobrze wiedziała, co znaczy być najmłodszą.
– Hej, słuchaj... Nie możesz z nami jechać, bo mam dla ciebie odpowiedzialną misję. Musimy załatwić coś bardzo bardzo ważnego, a ty dopilnujesz, by mama się nie dowiedziała, bo jeśli jej powiesz, to Meira będzie miała kłopoty. Musi się zająć tym ktoś odpowiedzialny – tłumaczyła popielatowłosemu chłopcu. – Dopilnujesz, żeby mama nie pojechała do miasta, dobrze?
Casey niepewnie przytaknął głową, ale nadal nie wyglądał na przekonanego. Wycieczka do miasta i to z Rillą brzmiała bardziej kusząco.
– Zrobisz to? Nikt nie nadaje się do tej misji lepiej, a my w nagrodę przywieziemy ci z miasta coś fajnego – zachęcał tym razem Dirkin, który przykucnął przy chłopcu i otarł mu kawałkiem peleryny łzy z twarzy. – To jak, zgoda?
– No dobrze...
– Pamiętaj, tylko nic nie mów mamie – przypomniała mu jeszcze Rina.
– Świetnie, czyli możemy już jechać? – zniecierpliwiła się tymczasem Meira.
– Tak – odparł Dirkin, odprowadzając wzrokiem najmłodszego brata, który pobiegł w stronę domu.
– Mógłby mi ktoś wyjaśnić, o co właściwie tu chodzi? – zapytała nieśmiało Rilla, wlepiając w rodzeństwo spojrzenie swoich błękitnych oczu. Nie mogła pozbyć się przeczucia, że wciągnęli ją w niezłe kłopoty.
Meira westchnęła cicho i zrezygnowanym głosem zaczęła opowiadać.
* * *
– O tu ją zostawiłam! A jej nie ma! – tłumaczyła rozemocjonowanym głosem Meira, obchodząc po raz setny drzewo na skraju miasta.
Miasto były w rzeczywistości tylko trochę większą wioską, ale jako że zdecydowanie stała się największym ośrodkiem handlu w okolicy, to taka nazwa do niej przyległa. Nawet teraz z rana na polnych uliczkach kręciło się sporo osób.
Katanę mógł zabrać każdy. Dziewczynka już powoli traciła nadzieję, że kiedykolwiek ją odzyska. Będzie musiała się przyznać mamie i jakoś to przeżyć...
– Widzimy przecież – odparł, krzyżując ramiona na piersi Nialls i wpatrywał się w siostrę wzrokiem wyrażającym lekką drwinę.
– To ją znajdź, jak jesteś taki mądry! – odparowała dziewczynka, a jej zielone, lekko skośne oczy ciskały błyskawice.
– Pomyślmy logicznie. Kto mógł ją zabrać w tę pięć minut? – przerwał mi Dirkin, zanim zaczęli się kłócić na dobre.
– Każdy? – zasugerowała cicho Rilla. Żałowała, że nie przyjechała z mamą. Ona na pewno szybko znalazłaby zgubę i pomogła rodzeństwu.
– Nie... Mało kto wie, ile jest warta nihońska stal. Dla pierwszej lepszej osoby jest dziwnym i mało przydatnym ostrzem. – Dirkin zamyślił się wyraźnie.
– Kowal? Mistrz szkoły rycerskiej? – zasugerowała niepewnie Rilla.
– Dobrze, to wy sprawdźcie kowala, a ja rozejrzę się po okolicy. Spotkamy się przed jego warsztatem – zarządził, po czym zostawił przy siodle charakterystyczną pelerynę i znikł w zakamarkach poplątanych uliczek.
Reszta wpatrywała się jeszcze chwilę w drzewo, jakby nagle w jego cieniu miała się pojawić zagubiona broń. Gdy nic takiego jednak nie nastąpiło, niepewnie ruszyli w stronę warsztatu kowala, prowadząc za sobą stąpające powoli wierzchowce.
Gdy dotarli do celu, okazało się, że budynek jest stosunkowo niewielki i ze środka nie dobiegał dźwięku uderzania metalem o metal, jakby się można było tego spodziewać.
– To ja popilnuję koni – rzekł w końcu Nialls, kiedy cisza i wpatrywanie się w budynek się przedłużały.
– Dlaczego niby ty? – spytała od razu wojowniczo Meira.
– Bo wy wyglądacie bardziej niewinnie i niegroźnie? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Zostanę z nim – dodała cicho Rilla, przerywając kłótnię, zanim rozgorzała na dobre.
Tego nikt nie skomentował. Rodzeństwo wiedziało, jak bardzo czarnowłosa dziewczynka nie lubiła zadawać się z obcymi.
– Dobra, chodź idziemy – powiedziała Rina i pociągnęła starszą siostrę za rękę w kierunku wejścia.
Kiedy dziewczynki zniknęły za drzwiami, Nialls wpatrywał się w Rillę w ciszy. Córka Eve zaczęła zaplatać czarne włosy w gruby warkocz, jakby odcinając się od otoczenia.
– To jak się trzymasz... Wiesz, po tym wszystkim...? – zapytał, zanim sobie uświadomił, że to wcale nie jest dobry temat na umilenie czasu.
– Jakoś się trzymam – odparła z czymś na ustach, co miało przypominać uśmiech.
– Przepraszam, że pytałem... – powiedział z zakłopotaniem przyglądając się dziewczynie. Była zupełnie inna niż jego siostry. Nieśmiała i zamknięta w sobie. Wydawała się taka bezbronna i krucha. A on właśnie sprawił, że mogła się rozlecieć...
– Nie, nic się nie stało... Miło, że się troszczysz... W sumie to jako jedyny zapytałeś, jak się czuję po śmierci ojca... Prawdę mówiąc, to beznadziejnie. – Oczy Rilly się zaszkliły, a ona sama wtuliła w chłopaka. Zaskoczyła tym nie tylko siebie.
Nialls przez chwilę jeszcze żałował, że spytał. Ale tylko przez chwilę.
* * *
Jeden drewniany klocek. Drugi, trzeci i czwarty. Casey odsunął się na dwa kroki i przyjrzał swojej budowli krytycznym wzrokiem. Ocena chyba nie wypadła dobrze, bo popielatowłosy chłopczyk ze złością rzucił klockiem w swoje dzieło, które z głośnych hukiem rozpadł się na kawałki. Zrezygnowany usiadł po turecku na podłodze i z ponurą miną patrzył na ruiny budowli.
W tym właśnie momencie zastał go Hadrian, który wszedł do środka przez uchylone drzwi. Casey dopiero po chwili zareagował na skrzypnięcie zawiasów i podniósł swoje jasnobrązowe oczy na nowo przybyłego.
– Dziadek! – Chłopczyk momentalnie podniósł się z desek. Podbiegł do mężczyzny i się w niego wtulił.
– Hej, hej, spokojnie, nie ucieknę nigdzie.
Gdy Casey odsunął się kawałek, Hadrian przyjrzał mu się uważnie i pokręcił z niedowierzaniem głową. Nie mógł pojąć, jak te dzieci tak szybko rosną.
Wszyscy mu powtarzali, że wnuk jest do niego bardzo podobny. Te same rysy twarzy, popielate włosy, ale on widział jedną, zasadniczą różnice – oczy Caseya były brązowe. Brązowe jak oczy brata Hadriana. Mężczyzna nie widział więc w chłopcu siebie, a osobę, która przed laty zostawiła go w toksycznym domu i zniknęła na zawsze. Oczywiście nie obwiniał o to dziecka, ale jego widok zawsze przypominał mu starszego brata.
– Gdzie wszystkich wyniosło?
– Tata jest na dworze. Dirkin, Nialls i dziewczyny pojechali załatwić coś ważnego do miasta i kazali mi przypilnować, by mama też tam nie poszła, bo jestem już duży i odpowiedzialny! – pochwalił się.
– No dobrze, a gdzie jest mama? – spytał Hadrian, choć już podejrzewał, że zna odpowiedź.
– Poszła do miasta zrobić zakupy, bo miałeś przyjechać...
Pięciolatek urwał, bo uświadomił sobie znaczenie tych słów. Spod popielatej czupryny patrzył na dziadka przerażone, jasnobrązowe oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro