Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9: Duchy przeszłości

Evelyn siedziała przy barze. Wraz z znajomymi z pracy opijali kolejną udaną sprawę. Zielonooka miała na sobie luźny czarny tshirt z czaszką przebitą nożem oraz w tym samym kolorze jeansy z dziurami. Włosy miała związane w wysoki kucyk przez co widać było wygoloną dolną część włosów nad karkiem. Popijała piwo z butelki. Zerknęła przez ramię i zobaczyła Lucas'a, śmiał się z rudowłosą kobietą. Zielonooka wstała i biorąc ze sobą butelkę podeszła do stolika gdzie siedział jej partner.

-Idę się przewietrzyć.- dotknęła ramienia blondyna, a ten przerwał w połowie zdania rozmowę z koleżanką. Spojrzał na Evelyn.

- Tylko nie pchaj się w jakieś problemy.- mówił poważnie. Troszczył się o nią.

- Nie obiecuję mamusiu.- zaśmiała się i ruszyła w kierunku tyłu baru. Po drodze popchnęła ramieniem jakąś osobę, która oburzona spojrzała na nią, ale nie odezwała się gdy Evelyn posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.

Wyszła na tył baru. Oparła się o ścianę i upiła łyk piwa. Chłodne letnie powietrze trochę ją rozbudziło. Nagle po prawej stronie wzdłuż alejki zauważyła dwie postacie. Cichy szloch dotarł do jej uszu gdy odbiła się od ściany i spojrzała na nieznajomych. Jakiś facet dobierał się do kobiety, która ewidentnie nie chciała by ją dotykał.

-Ej palancie! Zostawi ją w spokoju!

Mężczyzna spojrzał na Anderson, ale wciąż trzymał kobietę przyciśniętą do ściany.

- Nie twój interes suko.

- Właśnie że mój.

Evelyn złapała faceta od tyłu i pociągnęła go mocno przez co ten się przewrócił. Spojrzała na zapłakaną kobietę, która posłała jej wdzięczne spojrzenie. Mężczyzna wściekły podniósł się i rzucił na Evelyn. Zielonooka upuściła butelkę, która roztrzaskała się o ziemię. Zrobiła unik po czym posłała facetowi prawy sierpowy oraz kopnęła w brzuch. Miała nadzieje że to ostudzi jego zapał, ale facet podniósł się chwytając za szyjkę rozbitej butelki. Kobieta krzyknęła do niej by się odwróciła. Anderson nie zdążyła zareagować by zrobić unik, ale ochroniła się lewym przedramieniem. Szkło przejechało po jej skórze. Krew kapnęła na ziemię, a wtedy zielonooka wściekła się mocno. Nie zważając na ranę wytrąciła mężczyźnie butelkę z ręki i uderzyła go. Rozszalała z wściekłości biła go niemiłosiernie po twarzy. Kobieta uciekła w kierunku wejścia do baru by kogoś powiadomić.

Evelyn biła mężczyznę nie zważając na jego błagania, trzask pękniętej kości czy własny ból dłoni. Dopiero mocny chwyt za ramię odciągnął ją. Jej wściekłe spojrzenie zetknęło się z spokojnymi błękitnymi tęczówkami jej partnera. Otrząsnęła się.

***

Anderson siedziała na krześle pod gabinetem kapitana posterunku w Saint Louis, Xsavier'a Carter'a. Gładziła biały bandaż zawinięty na jej przedramieniu. Mimo zamkniętych drzwi słyszała kłótnię między kapitanem, a jego synem, Lucas'em.

-... już drugi raz złamała komuś szczękę!- wykrzyknął kapitan, a jego głos po chwili zelżał jakby był zmęczony czymś.- Kocham ją jak własną córkę, ale tak dalej być nie może. Wiecznie nie będę załatwiać jej problemów. Musi się w końcu ogarnąć albo wiesz co...

Lucas z trzaskiem drzwi opuścił gabinet ojca. Zdenerwowany skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i krążył wokół Evelyn. Zielonooka podniosła spojrzenie na niego.

- Nie ma racji. Myli się. Jesteś najlepsza...

- Twój ojciec ma rację.- powiedziała spokojnie i wstała. Lucas zaskoczony zatrzymał się gwałtownie w miejscu. - Myślałam trochę nad tym i... przydała by mi się jakaś terapia. Mama dostała namiary na jakąś terapeutkę, ma nietypowe metody.

- Nie musisz się zmieniać. - dotknął jej ramienia. Nie chciał by ktoś zmuszał ją do czegoś czego nie chce.

- Ale ja chcę. Nie mogę patrzyć jak z mojego powodu kłócisz się z ojcem albo sprzątasz mój bałagan. Mam prawie trzydziestkę na karku. Czas oduczyć się złych nawyków.

Wiedziała że wiecznie nie może pchać się w kłopoty. To niszczyło wszystko, raniło jej bliskich. Musiała być lepsza, jeśli nie dla siebie, to dla Lucas'a.

***

Lucas stał pod budynkiem siedząc w samochodzie. Stukał palcami o kierownicę czekając na swoją partnerkę. Evelyn wyszła po chwili z budynku i wsiadła do samochodu z ciężkim westchnieniem. Skończyła kolejną sesję terapeutyczną.

- I jak?- zapytał blondyn odpalając samochód po czym wyjechali na drogę.

- Ta baba mnie wkurza.- burknęła chcąc położyć nogi na desce rozdzielczej, ale Lucas spojrzał na nią ostrzegawczą. Zaśmiała się, ale grzecznie się go posłuchała.- Ale chyba te dziwne terapie coś dają.

- Zauważyłem.- przyznał z uśmiechem.

***

Wspólne bieganie o poranku było codziennością. Evelyn i Lucas na przemian się wyprzedzali poszerzając granice swoich wytrzymałości. Biegali po mieście, przeskakując przez różne przeszkody. Jeśli chodziło o parkour, Lucas był lepszy od Evelyn. Zielonooka mogła jedynie podziwiać jak skakał bez strachu między budynkami choć to ona była bardziej ryzykowną osobą.

-Boisz się?- zapytał Lucas gdy przeskoczył szeroką przestrzeń między budynkami.- Wiesz że to nie wstyd się do tego przyznać, prawda? Nikt nie może cię do niczego zmuszać.

Evelyn spojrzała w dół, a później na swojego partnera po drugiej stronie. Bała się, ale gdyby jego życie zależało od tego czy przeskoczy? Musiała przezwyciężyć swój strach. Przeć na przód mimo przeszkód rzucanych pod nogi. Pnąć się na szczyt, dźwigać konsekwencje swoich czynów, a przede wszystkim walczyć o lepsze jutro. Patrząc na Lucas'a nie bała się. Był tam, zawsze przy niej, nie ważne co by się stało. Anderson cofnęła się by mieć więcej miejsca na rozbieg po czym ruszyła przed siebie. Gdy uniosła się w powietrzu miała wrażenie że leci.

***

Poranki miały też swoją drugą, ale spokojniejszą stronę. Wspólne przygotowywanie posiłków. Lucas był mistrzem gotowania.

Evelyn kręciła się po kuchni trzymając na rękach Fikusa. Skoczna piosenka leciała z radia. Lucas smażył jedzenie na patelni. Gdy skończył wyłączył palnik. Akurat nadszedł refren piosenki. Evelyn próbując powstrzymać śmiech podśpiewywała tekst patrząc jak blondyn wygłupia się. Fałszował okropnie, ale zielonookiej to nie przeszkadzało. Dała ponieść się rytmowi piosenki. Biedny Fikus musiał znosić ich dziecinne zachowanie, ale mimo to zwierzak nie wyrywał się gdy tańczyli z nim.

***

Evelyn zapięła kamizelkę kulą odporną i drugi raz sprawdziła magazynek w broni. Szykowali się na nalot. Rozgryźli bardzo niebezpieczną grupę, która od paru lat umykała przed policją w Saint Louis. Kapitan już im wspominał o awansie nawet jeśli ta sprawa nie uda się w stu procentach.

Kule latały po pomieszczeniu. Część członków gangu schwytano. Niestety jednemu z nich udało się uciec. Lucas pognał za nim, a Evelyn ruszyła w jego ślady. Lucas postrzelił kobietę, która uciekała z ważnym członkiem gangu, Hunter'em Carson'em. Niestety Carson uciekł, a postrzelona kobieta zmarła.

Cały posterunek bił im brawo gdy wrócili po akcji. Adrenalina wciąż buzowała im w żyłach. Przejęli mnóstwo nielegalnego towaru, ratując przy tym niewinnych ludzi, których gang trzymał w kontenerach.

Evelyn śmiała się razem z Lucas'em, który opowiadał kolegom z pracy jak to wyglądało podczas nalotu. Byli na imprezie z okazji ich awansu na poruczników. Jak te chwile były piękne.

***

Anderson krzyczała przez łzy. Siedziała związana na krześle. Miała obitą twarz, rany na ciele z których sączyła się krew. Nie czuła prawego przedramienia. Kość była zmiażdżona, widziała jedynie wklęśniecie, resztę zakrywała jej własna krew. Ledwo zachowywała trzeźwość umysłu. Całe ciało bolało ją niemiłosiernie. Jednak widok przed nią był bardziej nie do zniesienia niż jej własne cierpienie.

Hunter Lopez stał przed Lucas'em, który również był przywiązany do krzesła. Jego twarz była cała zakrwawiona. Klatkę piersiową pokrywało mnóstwo głębokich cięć i ran. Krew spływała z jego ust. Głowa bezwładnie opadała w bok. Jeden z ludzi Lopeza, którzy byli w pomieszczeniu podał Hunterowi łom.

Błagające krzywi Evelyn odbijały się od ścian pomieszczenia. Lopez nie mógł darować, że Lucas zabił jego ukochaną. Jeden z sługusów podszedł do niej i uderzył ją pięścią w twarz po czym się cofnął. Słychać było trzask kości nosowej. Na chwilę ją przymroczyło. Splunęła krwią na podłogę. Głowa ciążyła jej przez co ledwo trzymała ją w pionie.

Lopez zamachnął się i uderzył łomem w głowę Lucas'a. Krew rozbryzgała się na ścianach za każdym kolejnym uderzeniem.

Nagle do pomieszczenia wpadli mundurowi. Na czele oddziału specjalnego policji Saint Louis był kapitan Xavier Carson. Obezwładnili Lopeza i jego ludzi.

- Evelyn...

Do zielonookiej podszedł kapitan. Jej łzy mieszały się z krwią. Spojrzała zza mężczyznę gdzie był Lucas. Ból jaki zobaczyła na twarzy kapitana był nie do opisania.

***

Anderson stała na cmentarzu w towarzystwie swoich rodziców, rodziców Lucas'a, kolegów z pracy i innych bliskich rodziny Carter'ów. Kila strzałów z broni rozniosło się echem po okolicy.

Emma, jej matka, delikatnie przytuliła ją uważając na jej rany oraz rękę w gipsie. Evelyn tępo wpatrywała się w drewnianą skrzynię nie zaprzątając sobie głowy łzami, które spływały jej po twarzy. Długo nie nacieszyli się wspólnym awansem.

Nie było go już. Straciła swój głos rozsądku, straciła przyjaciela, straciła brata. Bez niego nic nie było takie same.

***

Evelyn z wściekłością rzuciła zdrową ręką kubek o ścianę, który zabrała z biurka kapitana Carter'a. Mężczyzna z opanowaniem przyglądał się jej furii.

Hunter Lopez dostał propozycję ugody, łagodniejszy wyrok i gwarancję bezpieczeństwa. W zamian miał wydać grube ryby, które współpracowały z jego gangiem. Dzięki temu policja w Saint Louis miała szansę zamknąć kilku bardzo niebezpiecznych ludzi.

- Powinien zginąć na krześle elektrycznym!

-To odgórna decyzja.

- Którą mogłeś odrzucić! Zabił twojego syna!

Evelyn z bezsilnością rozpłakała się widząc że jej krzyki i wściekłość nic nie dają. Xavier obszedł biurko i po prostu ją przytulił .

- Zemsta go nie przywróci.- wyszeptał słabym głosem. Na zewnątrz się trzymał, ale w środku cierpiał tak jak Evelyn, a może nawet bardziej. Stracił jedyne dziecko. Jednak trzymał się rozsądku. Lopez tak czy siak odpowie za swoje czyny.

***

Evelyn stała z boku kryjąc się w cieniu pomieszczenia, które oświetlała jedna żarówka. Austin Capro, kilkanaście razy notowany, były pacjent psychiatryka, stał nad związanym na krześle Hunter'em Lopezem.

Anderson nie była dumna z tego co zrobiła. By dopełnić zemsty skontaktowała się z kimś kto bardzo nienawidził Lopeza. Dobiła z Capro targu, na co bardzo ochoczo się zgodził.

-Słyszałaś wszystko. Masz do niego jeszcze jakieś pytania?- Capro odsunął się od związanego mężczyzny. Wziął ścierkę z stolika obok i wytarł nią krew z rąk. Na stoliku leżało wiele dziwnych przedmiotów, którymi torturował Lopeza.

Hunter wyśpiewał wszystko co wiedział. A okazało się że jego gang miał wtykę w policji. Dlatego przez tyle czasu nie mogli ich złapać. Jeden z funkcjonariuszy na bieżąco informował ich o działaniach policji. Jednak przy ostatniej akcji za późno zdobył szczegóły nalotu, który Lucas i Evelyn przeprowadzili. Dlatego tylko Lopez miał odrobinę czasu na wcześniejszą ewakuację bo kret do niego napisał.

-Nazwiska z listy skasowane.- Capro podał kawałek papieru zielonookiej gdzie było kilka skreślonych nazwisk ludzi Lopeza, którzy byli włączeni w tortury Evelyn oraz śmierć Lucas'a.- Możesz zrobić z nim co chcesz.- wskazał na Lopeza.- Ja skończyłem się z nim bawić i chętnie teraz popatrzę.

Anderson z wściekłością uderzyła Huntera w twarz. Jej lewa ręka nie była tak silna jak prawa, ale i tak jej używała.

Zmachana po kilku ciosach i ciężko dysząc cofnęła się o krok. Tylko nadwyrężyła swój nadgarstek, choć twarz Lopeza była teraz bardziej obita niż wcześniej. Jej lewa dłoń była we krwi.

- Myślę że to będzie lepsze.- Capro podszedł do niej i podsunął jej łom. Zielonooka spojrzała na przedmiot, a po chwili go wzięła. Mocno ścisnęła łom. Lopez mamrotał coś niezrozumiałego, ale Evelyn nie zwróciła na to uwagi. Pragnienie zemsty zalało jej umysł. Gniew tak mocno się w niej gotował, że miała wrażenie że czerwień zalewa jej widok.

Trzask kości rozniósł się echem po pomieszczeniu.

Anderson nie przestawała nawet gdy Lopez już nie żył. Krople krwi mieszały się z potem na jej czole. Dyszała ciężko patrząc na to co zrobiła. Widok był obrzydliwy. Można było zobaczyć przez rozbitą czaszkę wypływając maź.

Przeraziło ją to do czego była zdolna. Zamordowała człowieka z zimną krwią i to w tak brutalny sposób.

***

Anderson siedziała przed biurkiem kapitana. Przekazała mu wszystkie informacje zdobyte od Lopeza. Funkcjonariusz został zatrzymany, tak samo jak współpracownicy, których wsypał Lopez. Posterunek mógł cieszyć się dużymi osiągnięciami.

Kapitan Carter wszedł do swojego biura i zajął miejsce przy biurku. Evelyn z nerwów przygryzła wnętrze policzka. Teraz gdy myślała trzeźwo czuła się okropnie. Siedziała skulona i czekała na zbesztanie jej głupoty.

- Wszystko załatwiłem.- Carter odezwał się po chwili nieprzyjemniej ciszy. Evelyn spojrzała na niego. Mężczyzna miał poważny wyraz twarzy. Anderson wiedziała co miał na myśli. Pociągnął za sznurki tam gdzie trzeba i uratował jej tyłek, znowu.- Zostałaś zdegradowana z stanowiska porucznika. Na jakiś czas pójdziesz na przymusowy urlop. Później będę musiał... wysłać cię do innego wydziału. Możesz wybrać gdzie trafisz. Dostaniesz czystą kartę.

Na te oświadczenie Anderson rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Spodziewała się najgorszego, a dostała najlepszą możliwość. Po tym czego się dopuściła miała zacząć od nowa gdzieś indziej. Nie zasługiwała na to. Nie zasługiwała na litowanie się nad nią. Zamierzała się odezwać by sprzeciwić się decyzji kapitana, ale mężczyzna uniósł dłoń uciszając ją.

-To nie podlega dyskusji. Obym tego nie żałował.

***

Był późny wieczór. Anderson siedziała na murku na dachu bloku mieszkalnego. Patrzyła na Saint Louis. Miasto tętniło nocnym życiem. Upiła łyk alkoholu, który trzymała w dłoni.

Była pijana, ale mimo to nic nie mogło zagłuszyć jej bólu. Była w rozsypce.

Przypominała cień samej siebie.

Powoli podniosła się do góry. Lekko zachwiała się gdy stała na murku. Upiła ostatni łyk i rzuciła butelkę w dół. Szkło robiło się w drobny mak.

-Jeden krok i wszystko może się skończyć.

Szepnęła patrząc w dół.

Gdzieś za nią słychać było ciche skrzypienie otwieranych drzwi na dach. Androidka o delikatnej kobiecej urodzie wyszła na dach. Evelyn często ją widziała. Była opiekunką staruszki, która mieszkała na przeciwko niej. Zielonooka była dla niej okropna. Jednak mimo to androidka zawsze była dla niej uprzejma. Nie ważne jak źle ją potraktowała, następnego dnia witała ją serdecznym uśmiechem.

- Pani Anderson!

Androidka rzuciła się w kierunku Evelyn gdy ta pochyliła się do przodu tracąc grunt pod nogami.

Złapała ją za rękę mocno ściskając.

Evelyn czuła jak wisi bezwładnie w powietrzu. Nigdy przedtem nie widziała tak wielu emocji w oczach jakiegokolwiek androidka. Słone łzy zaczęły spływać po policzkach zielonookiej.

- Puść. Obie wiemy że na to zasłużyłam.- wyszeptała przez łzy zielonooka.

Oczy androidki zalśniły od zbierających się łez. To w jakiś dziwny sposób poruszyło Evelyn. Jakby rozpaliło iskrę w jej sercu. Ktoś koto powinien jej nienawidzić pragnął ją ratować.

Evelyn nigdy nie zapomniała tych błękitnych oczu, które tak bardzo przypominały oczy Lucasa.

***

Anderson siedziała na łóżku w swoim mieszkaniu w Detroit. Była w pełni ubrana i gotowa do pracy. Pochylała się do przodu opierając łokcie o uda. Jej zielone tęczówki wpatrywały się w pistolet, który trzymała w dłoni.

Uniosła głowę i spojrzała w okno. Niebo było bezchmurne, a słońce świeciło nad wysokimi budynkami w Detroit. Zacisnęła dłoń mocniej na rękojeści broni. Jednak palec wskazujący wciąż trzymała nad spustem. Wciągnęła powietrze przez nos po czym powoli wypuściła je przez usta przymykając przy tym powieki.

- Wciąż żyje. Ale co to w ogóle znaczy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro