Rozdział XX
Na posterunku panował istny chaos. Funkcjonariusze dostawali masę zgłoszeń. Od drobnych, typu zakłócanie ciszy, po wypadki drogowe, bójki, napaście albo dziwne zdarzenia. Nie mieli chwili wytchnienia. Dodatkowo w kilku miejscach w mieście wysiadł prąd. Pługi śnieżne pracowały na pełnych obrotach by oczyszczać ciągle zasypywane śniegiem drogi. Po ulicach jeździły wozy strażackie na przemian z karetkami.
Eve uniosła wzrok gdy światło w biurze szeryfa zamigotało, tak jak na całym posterunku. Były problemy z dostawą prądu. Czarnowłosa siedziała na ławce pod ścianą. Stiles krążył nerwowo po pomieszczeniu. Pozostali byli bardziej cierpliwsi niż on. Po prostu czekali aż szeryf Stilinski wróci.
Nagle wszystkie telefony nastolatków zawibrowały. Każdy z nich dostał sms z wiadomością że szkoła od jutra jest zamknięta z powodu załamania pogody. W ten sposób dostali dodatkowe dwa dni przerwy świątecznej. Szkoda tylko że nie mieli powodu do cieszenia się tym.
– To istny armagedon.– do pomieszczenia wszedł szeryf. Mężczyzna rzucił gruby plik papierów na biurko, za którym po chwili zasiadł. Stilinski przetarł twarz dłońmi. Od tego wszystkiego rozbolała go głowa.
– Zrobili już sekcję?– zapytał Stiles.– Znaleźli jakieś kawałki materiałów z dziwnym tekstem?
– Są w trakcie. Na razie nie wiem. Kto właściwie znalazł ciała?– rozejrzał się po nastolatkach, a jego wzrok zatrzymał się na Lydii.
– Znalazłam jedno. Eve i Theo drugie.– powiedziała rudowłosa.
– Ciało zostawił demon, a później zniknął.– odezwała się Eve.
– Demon?– dopytał starszy mężczyzna próbując upewnić się że dobrze słyszał. Sporo już widział, ale nadal zadziwiały go coraz to nowsze problemy dziejące się w tym mieście.
Weszli w poważną dyskusję. Ktoś prawdopodobnie przyzwał demona, który morduje ludzi. Próbowali jakoś to poskładać w całość. Wiedzieli że Randy i Cindy się znali więc mogło ich coś łączyć. Ale co wspólnego z dwójką nastolatków miał Gorge? Pytań było więcej niż odpowiedzi. Szli na oślep. Nie było żadnych konkretnych punktów zaczepienia za wyjątkiem tego że ktokolwiek to robi, wybiera ofiary celowo. Po krwawych napisach pozostawionych na każdym miejscu zbrodni można było zasugerować że ten ktoś się mścił albo karał swoje ofiary.
Eve nerwowo bawiła się wisiorkiem. Jako jedyna pozostała z boku gdy pozostali dyskutowali. Chciała odciąć się myślami, ale krwawe obrazy zmasakrowanych ciał nie znikały sprzed jej oczu.
– Jak się trzymasz?– Lydia usiadła na ławce obok Eve.
– Kiepsko. Jak ty dajesz radę to znosić tak spokojnie?
– Na pozór mogę wyglądać na opanowaną, ale boję się. I to całkiem naturalne. Sytuacja jest przytłaczająca, ale jakoś sobie poradzimy. Jestem tego pewna.
– Theo powiedział mi o twoim przeczuciu. Dlaczego to przemilczałaś?– zapytała ściszonym tonem. Czarnowłosą ciekawiło to. Była po części wdzięczna że rudowłosa zatrzymała tą informację dla siebie. Eve nie chciała by przyjaciele pomyśleli że miała coś wspólnego z tym demonem i tym co działo się w mieście. Była pewna że niczego nie zrobiła, choć zastanawiała się czemu ona. Czemu Lydia przeczuła że tylko czarnowłosa zostanie, a pozostali przepadną? Co to w ogóle oznaczało dla niej? Przerażało ją to.
– A wiedza o tym pomogła ci jakoś?
– Nie.
– No właśnie. Ta informacja mogłaby jedynie zaszkodzić, a nie potrzebujemy wewnętrznych konfliktów.– rudowłosa delikatnie się uśmiechnęła, chcąc dodać otuchy Eve. Czarnowłosa odwzajemniła gest.
Eve cieszyła się że zyskała przyjaciół. Nie sądziła że kiedykolwiek jakiś będzie miała, a tym bardziej nie spodziewała się że będzie miała ich aż tylu.
***
Eve chodziła po supermarkecie. Czekanie na wyniki z sekcji zwłok było marnotrawstwem czasu więc rozjechali się, a przynajmniej czarnowłosa oddzieliła się od pozostałych. Znając Stiles'a zapewne razem z Scott'em główkowali co zrobić dalej.
Czarnowłosa włożyła do wózka pakowaną szynkę. Musiała zrobić mały zapas jedzenia bo w domu, lodówka i szafki świeciły pustkami, a nie wiadomo było czy sklepy przez złą pogodę nie zostaną zamknięte. Był to również pretekst by zbyt szybko nie wracać do pustego domu.
Dziewczyna uniosła wzrok gdy światła w budynku zamigotały. Świąteczna muzyka, która grała w tle urwała się na moment, a później z powrotem zaczęła lecieć. Na parkingu sklepu stało kilka samochodów, ale w supermarkecie nie było nikogo. Eve widziała jedynie jedną pracownicę przy kasie. Budziło to niepokój przez co dziewczyna przyśpieszyła z zakupami.
Eve stanęła przy kasie i wyłożyła produkty na taśmę.
– Mały ruch.– odezwała się Eve. Nie była typem osoby, która lubi pogaduszki, ale tym razem cisza była tak dziwnie nieprzyjemna że musiała się odezwać.
– To fakt.– oznajmiła kobieta. Skanowała produkty, a czarnowłosa pakowała je to toreb.– Większość pracowników nie przyszła do pracy. Zła pogoda i takie tam. Część nie dawała oznak życia jakby zniknęli bez słowa. Niektórzy mówią że wyjechali, ale to dziwne że nie poinformowali nikogo. A ich samochody stoją przed domami. Nie sądzisz?– kasjerka spojrzała na nastolatkę.
– Nie wiem co o tym myśleć.– wzruszyła ramionami próbując zatuszować swoje zdenerwowanie. Kobieta była dziwna, a jej spojrzenie jeszcze gorsze. Dziewczyna żałowała że w ogóle zaczęła tą rozmowę.
– Już ciemno.– skończyła skanować produkty po czym zerknęła w stronę szklanego wejścia do sklepu. Przez nie było widać że na zewnątrz zarobiło się ciemno, choć gdy Eve wchodziła do supermarketu na zewnątrz było jasno.– Bezpieczniej jest zostać w domu. Nie zapomnij rozpalić w kominku.
Eve szybko zapłaciła kartą po czym mrucząc krótkie "Wesołych świąt" zabrała torby z zakupami i uciekła truchtem z sklepu. Zapakowała rzeczy do bagażnika po czym podeszła do drzwi od strony kierowcy. Zamierzała wsiąść do samochodu, ale przy sklepowym parkingu zauważyła że znajduje się stoisko z choinkami. Starszy mężczyzna krążył wokół nich i popijał coś ciepłego z termosu. Nie zamierzała w tym roku obchodzić świąt. W Beacon Hills nie miała rodziny, nie licząc matki, ale ona wyjechała na delegacje. Do Jacksonville, jej rodzinnego miasta, był kawał drogi. Z krewnymi którzy tam mieszkają i tak nie miała zbyt dobrych relacji. Dziadkowie od strony taty nie żyli, a od strony mamy, mieszkali gdzieś na Hawajach i nie utrzymywali kontaktu. Nie miała z kim spędzić świąt. Przyjaciele proponowali jej by z nimi spędziła ten czas, ale nie chciała być dla nich problemem. Byłaby pewnie ciągle przygaszona, a w którymś momencie rozpłakałaby się z powodu tęsknoty za tatą, a wolała nie psuć bardziej i tak już kiepskiej świątecznej atmosfery.
Dziewczyna ruszyła ku stoisku. Robiła postępy z przeżywaniem straty, zaczynała żyć, aż do momentu gdy złamano jej serce, a matka ją porzuciła. Znowu sobie nie radziła. Jednak z myślą o tacie, postanowiła chociaż spróbować dostrzec iskierkę radości w tak ponurym czasie.
– Ma panienka specjalne życzenie co do wyglądu choinki?– zapytał sprzedawca gdy Eve podeszła do stoiska.
– Może jodła, taka do dwóch metrów?– rozejrzała się po drzewkach. Wyglądały prawie identycznie. Jej tata zawsze wybierał choinkę dlatego nie była pewną którą wziąć. Evan brał zawsze jodłę więc zasugerowała się zwyczajem swojego taty.
Mężczyzna skinął głową po czym skinął między drzewkami. Po paru minutach wrócił z zawiniętą w siatkę choinką.
– Pomóc z zapakowaniem jej?– zaproponował mężczyzna.
– Dziękuje, ale nie trzeba.– czarnowłosa otworzyła portfel z zamiarem wyciągnięcia dwudziestu dolarów ponieważ taka była cena. Zerknęła na staruszka, który zadygotał i schował dłonie do kieszeni kurtki. Stał na mrozie próbując coś zarobić mimo że ulice Beacon Hills były prawie puste. Ludzie woleli zostać w domu, mimo że teraz był szał świątecznych zakupów. Dziewczyna wyciągnęła studolarowy banknot. Jej pieniędzy nie brakowało więc nawet nie poczułaby różnicy dając tak duży napiwek. Wręczyła mężczyźnie banknot.– Reszty nie trzeba.– powiedziała gdy staruszek wyciągnął swój portfel chcąc rozmienić banknot. Eve lekko uśmiechnęła się do zaskoczonego mężczyzny po czym złapała za siatkę by podnieść choinkę.– Wesołych świąt.– odwróciła się po czym ruszyła w kierunku swojego samochodu.
– Wzajemnie. Może Beacon Hills nie przepadnie.
Słowa mężczyzny miały niepokojący wydźwięk, zwłaszcza przez to co działo się w mieście, ale z jakiegoś powodu Eve zrobiło się trochę cieplej na sercu. Poczuła się jakby nadzieja całkowicie nie wygasła. Był to jednak tylko krótki moment bo po chwili znowu ponure uczucie nie dawało jej spokoju.
Podczas jazdy dziewczyna zauważyła że w niektórych domach nie świeciło się światło, a zewnętrzne ozdoby świąteczne były wyłączone. Wyglądało to tak jakby mieszkańcy Beacon Hills masowo wyjeżdżali z miasta, choć jedno było wyjątkowo niepokojące. Większość samochodów stała na podjazdach posesji, których właścicieli prawdopodobnie już nie było.
Eve starała się o tym nie myśleć by nie oszaleć z niepokoju. Włączyła radio aby muzyka odciągnęła jej uwagę.
Powoli i ostrożnie, ale jakoś dojechała do domu z choinką na dachu samochodu. Zaniosła drzewko do salonu i postawiła je w kącie niedaleko kominka. Wtedy przypomniały jej się słowa kasjerki. Od razu postanowiła rozpalić w kominku. Gdy tylko pojawił się ogień, Eve poczuła że zrobiło jej się odrobine lżej na duszy. Jakby ciepło i światło płomieni rozganiało zło oraz mrok. Później wróciła do samochodu po torby. Nie śpieszyła się z rozpakowywaniem zakupów, choć i tak nie było ich zbyt dużo. Od jutra zaczynała się przerwa świąteczna. Eve nie miała planów na czas wolny, choć przeczuwała że przeznaczy go na próbę rozwiązania nadnaturalnego problemu.
Wibracja telefonu.
Eve podeszła do wysepki kuchennej, na której leżał jej telefon. Odblokowała urządzenie i odczytała wiadomość od Stiles'a. Napisał by czarnowłosa jak najszybciej przyjechała do loftu Derek'a.
Dziewczyna przygasiła ogień w kominku by podczas jej nieobecności nie doszło do pożaru po czym opuściła dom.
Gdy weszła do loftu, w pomieszczeniu już byli jej przyjaciele, za wyjątkiem Theo. Stali wokół stołu i rozmawiali. Czarnowłosa dołączyła do nich. Zauważyła że na blacie leżą fotografie oraz trzy pliki dokumentów.
– Tata pozwolił wziąć kopie akt.– powiedział Stiles. Piwnooki przysunął w stronę czarnowłosej dwa zdjęcia. Przedstawiały kawałki materiałów z zwierzęcej skóry, na których coś pisało.– To kolejne fragmenty tekstu. Próbowaliśmy to przetłumaczyć, ale słowa nie mają sensu.
– Podobno znasz germański.– odezwał się Derek. Mężczyzna krzyżował ramiona na klatce piersiowej i sceptycznie przyglądał się dziewczynie. Jak zwykle nie wierzył w jej możliwości.
– Moi pradziadkowie pochodzili z Niemiec. Bardzo dobrze znam ten język.– starała się by jej głos nie zdradzał zdenerwowania, ale młodszy Hale działał jej na nerwy.
– Nie mówiłaś że jesteś Niemką.– odezwał się Scott.
– Tylko po części. Urodziłam się i wychowałam w Stanach, tak jak moi rodzice oraz dziadkowie. Tata dbał bym pamiętała skąd pochodzi moja rodzina. Dlatego zabierał mnie do Niemiec oraz nauczył języka.– wzięła do ręki obie fotografie. Przyjrzała się pierwszemu zdjęciu. Tekst był odrobinę zamazany krwią, ale dało się go przeczytać.
– I co tam pisze?– zapytała Lydia.
– Nie jestem pewna.– mruknęła Eve. Tym razem fragmenty były napisane starszą wersją języka, której tata również ją uczył, ale była trudniejsza przez co więcej czasu jej zabierało na zrozumienie słów.– To starszy język. Potrzebuję czasu.
– Ile konkretnie?– zapytał Scott.
– Góra pół godziny.
Eve odeszła od stołu i usiadła na kanapie. Musiała się skupić. Pozostali wrócili do omawiania działania. Sekcje zwłok nie wiele wniosły przez co stali w miejscu. Mogliby spróbować znaleźć osobę odpowiedzialną za to co się dzieje, ale to byłoby jak szukanie igły w stogu siana. Bezsensowne. Trzeba było ponownie przeanalizować informacje, które znali.
Eve zapisywała długopisem tłumaczenia na kartce. Rozszyfrowanie tekstu nie było takie trudne, ale zabierało trochę czasu. W trakcie dołączył do niej Peter, a raczej usiadł na fotelu z szklanką whisky i bezczynnie przyglądał się co robi.
– Czemu nie zostałeś z nimi?– czarnowłosa zerknęła ukradkiem na starszego Hale. Mężczyzna wpatrywał się w dno szklanki, którą lekko poruszył. Bursztynowa ciecz poruszyła się w szkle.
– Nie mam ochoty słuchać w kółko tego samego.– oznajmił znudzony.– A to ty przeważnie masz ciekawe rozwiązania. Razem z Stilinski'm.– dodał drugie zdanie z lekką zgorzkniałością.– Żadne z nich głośno nie przyznało że to ty w zasadzie pokonałaś Magnusa. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo wkurza to Derek'a.– zachichotał pod nosem.– Uwielbiam mu to wypominać.– jego usta rozciągnęły się w zuchwałym uśmieszku.
– Stawiasz na mnie?– zapytała chcąc upewnić się czy dobrze wysunęła wnioski z jego słów.
– Nie zawiedź mnie.
Powiedzieli jej mniej więcej co Peter zrobił. Ostrzegali by uważała. Z początku była bardzo ostrożna oraz zdystansowana. Domyślała się że miał powody by być dla niej miły. Jednak fakt że w jakiś sposób wierzył w jej możliwości, podpierało ją na duchu. Nadal mu nie ufała, ale była skłonna z nim współpracować i dogadać się, niż z Derek'em, który od samego początku nie trawił jej z jakiegoś powodu.
W końcu przetłumaczyła cały tekst. Spisała wszystkie trzy fragmenty na jedną kartkę.
Eve przeczytała tekst. W skupieniu przysłuchiwali się każdemu słowu.
W najzimniejszą z nocy, zaciemni niebo, w sercach strach rozpali
Módl się że byłeś dobry
Dźwięk dzwonków będzie twoją zgubą
Znajdzie, przyjdzie, a wtedy nie będzie odwrotu
On bratem najświętszego, a katem grzeszników
Rozstąpi ziemie, a świat ogień piekielny pochłonie
Chłód śniegu otuli twą twarz, łzę pazurem otrze
Wiedz że byłeś ostatni, ostatnim by zapętlić historię
Z ostatnimi słowami zapadła cisza. Nieprzyjemna, napięta. To były tylko proste słowa, a wywoływały silny niepokój, a nawet strach.
– Nie brzmi jak słowa rytuału.– stwierdził Stiles.
– Raczej jak wiersz.– powiedział Scott.
– Albo ostrzeżenie. Coś na wzór zwiastunu czyjegoś nadejścia.– oznajmiła Lydia. Rudowłosa wpatrywała się w zapisaną kartę, którą Eve jej podała.
– Brzmi znajomo.– stwierdziła Eve. Przyjaciele spojrzeli na nią pytająco.– Jakbym gdzieś to usłyszała albo przeczytała. Albo mi się tylko tak wydaje.– dodała wzruszając ramionami. Skrzyżowała spojrzenie z Lydią. Mógł to być jedynie przypadek, ale z jakiegoś powodu czuła że tak nie jest, a spojrzenie rudowłosej utwierdzało ją w tym.
– Wiesz coś więcej? Czy tylko zmarnowaliśmy czas na te bazgroły?– odezwał się Derek. Mężczyzna krzyżował ramiona na klatce piersiowej, a jego wyraz twarzy był gburowaty, co w jego przypadku było normą. Czarnowłosa zastanawiała się czy on w ogóle umie się uśmiechać.
– Nie jestem chodzącą encyklopedią. Sam powinieneś choć trochę ogarniać nadprzyrodzone tematy skoro jesteś wilkołakiem z urodzenia.– powiedziała podniesionym tonem, ale nie krzyczała. Była zdenerwowana przez co nie zapanowała nad emocjami. Jej oczy zaświeciły się na zielono gdy gniewnie wpatrywała się w młodszego Hale. Wiatr mocniej uderzył w szyby loftu świszcząc niepokojąco, a światło zdradliwie zamigotało. Czarnowłosa przymknęła na chwilę oczy i odetchnęła. Mimo tego że działał jej na nerwy, musiała nad sobą zapanować. To nie był dobry czas na kłótnie. Ludzie ginęli, a coś grasowało po ulicach miasta. To były priorytetowe sprawy, osobiste spory można było odłożyć na później. Otworzyła oczy, a jej tęczówki miały na powrót swój naturalny szary kolor.
Do ich uszu doszedł cichy dźwięk jakby ktoś szurał czymś o szybę. Wszyscy spojrzeli ku dużym oknom. Na pokrytej szronem szkle zaczął pojawiać się jakiś zarys. Jakaś niewidzialna siła kreśliła linie powoli tworząc dwa słowa.
B Y L IŚ C I E N I E G R Z E C Z N I
– Czy tylko mnie to przeraża?– odezwał się nerwowym tonem Stiles.
– Nie jesteś jedyny.– oznajmił Peter.
Wszyscy spojrzeli po sobie, a później ponownie zwrócili oczy ku napisowi. Nikt nie chciał powiedzieć tego głośno, ale wiedzieli że to niczego dobrego nie wróżyło, a jeszcze bardziej potwierdzało przeczucia Lydii.
Wszyscy mieszkańcy Beacon Hills przepadną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro