Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII

Śnieg. Nietypowe załamanie pogody w Beacon Hills zaskoczyło wszystkich mieszkańców. Było to nienaturalne. W powietrzu czuło się napięcie. Okres świąteczny zwykle radosny, tym razem powoli przesiąkał negatywną i złowieszczą atmosferą.

Uczucie zbliżającego się zła udzielało się wszystkim. Napięcie, lęk, trwoga, zimno, smutek, strach, niepokój. Pojawiło się znikąd. Nagle, niespodziewanie zburzyło świąteczny nastrój. A śnieg, który powinien być symbolem radosnego i przyjaznego okresu, stał się zwiastunem nadchodzącego niebezpieczeństwa.

Eve siedziała nad książkami w bibliotece, odrabiała lekcje. Trzy dni po śmierci Randy'ego były spokojne. Nic nadzwyczajnego się nie działo. Podobny spokój był przed każdą nadchodzącą burzą. Eve czuła że coś złego nadchodzi. Wisiało to w powietrzu.

Czarnowłosa uniosła wzrok gdy ktoś usiadł na przeciwko niej. Dziewczyna zmarszczyła brwi widząc Luke. Chłopak nieśmiało się uśmiechnął.

– Hej. Możemy porozmawiać?– odezwał się niepewnie.

– Jasne.– powiedziała z nutą oschłości. Unikał jej przez parę dni, a teraz nagle zachciało mu się gadać. Może przynajmniej wyjaśni swoje zachowanie.– Mów.

– Przepraszam. Zachowałem się źle w stosunku do ciebie. Rodzice nie byli zadowoleni że trzymam kontakt z kimś takim jak ty. No wiesz, dziewczyna z bogatej rodziny. Myślą że jesteś taka jak Randy czy Cindy. Ale nie znają cię. Nie jesteś pustą narcystyczną snobką. Chcieli bym urwał z tobą kontakt. Przepraszam. Nie zasłużyłaś na takie traktowanie.

– Dzięki za wyjaśnienia.

– Nie musisz mi wybaczać, ale chciałem żebyś wiedziała, że zależy mi na naszej przyjaźni. Jeśli jest szansa że mógłbym to naprawić, to powiedz.

– Potrzebuję trochę czas, ale nie przekreślam nas.

Blondyn uśmiechnął się, na co czarnowłosa odpowiedziała tym samym. Przynajmniej teraz wiedziała czemu jej unikał. Nie rozumiała jedynie czemu jego rodzice jej nie lubili i jaki miało to związek z Randy'm i Cindy.

– Mogę cię o coś zapytać?– odezwała się Eve. Luke przytaknął głową.– Kim był dla ciebie Randy?

– Przyjaźnił się z moim starszym bratem oraz z Cindy. Eric był zapatrzony w swojego najlepszego kumpla oraz w dziewczynę, która mu się bardzo podobała. Rodzice za nimi nie przepadali bo uważali ich za puste dzieciaki z zamożnych rodzin.– blondyn zmarkotniał.

– Przepraszam, nie powinnam pytać. To jak rozdrapywanie starych ran.

– W porządku. Wszystko ułoży się tak jak trzeba. Muszę już iść. Mam dodatkowe zajęcia.– Luke pożegnał się krótko po czym wstał i opuścił bibliotekę.

Eve również się zebrała. Spakowała rzeczy po czym opuściła pomieszczenie. Na korytarzu nie było prawie nikogo, przy szafce stała tylko jedna dziewczyna. Zajęcia dobiegły końca. Eve podeszła do swojej szafki i zostawiła zbędne książki. Wzięła kurtkę po czym zamknęła drzwiczki. Zamierzała ruszyć ku wyjściu ze szkoły, ale wyczuła silne emocje blondynki, która stała nieopodal. Dziewczyna była przerażona. Eve spojrzała na nią, ale widziała tylko jej plecy. Blondynka wpatrywała się w otwartą szafkę, mocno ściskając dłonią drzwiczki. Nie zważała czy robi sobie tym krzywdę. Wbijała paznokcie w metal tak mocno że pękały. Zaniepokoiło to czarnowłosą. Postanowiła podejść do nieznajomej.

– Wszystko w porządku?– Eve dotknęła ramienia blondynki. Dziewczyna wzdrygnęła się na jej dotyk i oderwała wzrok od szafki, którą szybko zamknęła z trzaskiem. To była ta sama dziewczyna, którą Eve widziała jak tańczy na potańcówce z Randy'im.

– Tak.– w jej oczach przesiąkniętych czystym strachem były łzy. Potrząsnęła głową jakby w ten sposób odganiała niechciane myśli.– Muszę już iść.– dziewczyna minęła Eve po czym szybkim krokiem ruszyła ku wyjściu z szkoły.

To było dziwne, pomyślała Eve.

– Nie zamknęłaś na kłódkę szafki!– krzyknęła czarnowłosa gdy zauważyła że blondynka nie zamknęła szafki. Jednak dziewczyna nie wróciła się, opuściła budynek szkoły jakby przed czymś uciekała. Eve zerknęła na drzwiczki gdy poczuła słabą nutę krwi. Na metalowych drzwiczkach były drobne ślady bordowej cieczy. Wyglądało to jakby blondynka tak mocno ściskała szafkę że połamała paznokcie aż do krwi. To był kolejny niepokojący znak. Musiał być powód dlaczego tak się zachowywała.

Jones zawahała się nad zajrzeniem do szafki. Nie zamierzała przecież niczego kraść, chciała tylko rzucić okiem. Otworzyła drzwiczki. Było tam kilka książek, nic szczególnego za wyjątkiem jednej rzeczy. W jej oczy rzuciła się kukiełka przypominająca kozła. Przedmiot wykonany był z cienkich gałązek oraz ususzonego siana. Oczka były z czarnych guzików, ale gdy Eve spojrzała mu w oczy, poczuła ciarki na plecach. Czarnowłosa teraz była pewna że ta dziewczyna może być w niebezpieczeństwie. Zabrała kukiełkę po czym zamknęła szafkę i udała się w kierunku wyjścia z szkoły.

Napisała do Stiles'a o dziwnym zachowaniu nieznajomej. Chłopak odpisał jej by przyjechała do Scott'a.

Eve pojechała do domu McCall'a. Na podjeździe zobaczyła trzy znajome samochody. Stiles, Lydii oraz Theo.

Czarnowłosa zaparkowała po czym udała się do domu przyjaciela. Ledwo weszła do środka, a w korytarzu pojawił się Stiles. Zagrodził jej drogę.

– Wiem że tu jest. Widziałam jego auto.– oznajmiła czarnowłosa.– Co on tu robi?

– Przyszedł z informacją. Mieliśmy uważać na dziwne zachowania. Podobno kierowca autobusu dziwnie się dzisiaj zachowywał i Theo przyszedł nas o tym powiadomić.– wyjaśnił piwnooki. Oboje weszli do salonu gdzie byli pozostali, w tym Raeken.

Eve obdarowała go krótkim spojrzeniem po czym odwróciła wzrok i postanowiła udawać że go tu nie ma.

– Może był pod pływem jakiś środków.– powiedziała Lydia. Byli w trakcie rozmowy wyjaśniającej dlaczego Gorge Smith, jeden z kierowców szkolnego autobusu, mógł dziwnie się zachowywać. Byli sceptycznie nastawieni do informacji, którą Theo im przekazał.

– Był przerażony. Patrzył na autobus jakby widział tam jakiegoś potwora. Możecie uznać że zmyślał, ale to... – zielonooki wyjął telefon z kieszeni. Odblokował ekran, wyszukał coś po czym podał urządzenie Scott'owi. Pokazał im zdjęcie zrobione przedniej masce autobusu. Na masce narysowany czerwoną farbą był krąg z odwróconym pentagramem.– To było narysowane na autobusie.

– Równie dobrze sam mogłeś, to zrobić.– powiedział Stiles. Mierzył się z Raeken'em na spojrzenia dopóki nie odezwała się Eve, czym przykuła uwagę nastolatków.

– Znalazłam to w szafce jakiejś dziewczyny.– wyjęła z torby kukiełkę kozła po czym położyła ją na stole. Na szyi drewnianego zwierzęcia zawieszony był naszyjnik z odwróconym pentagramem.– Była tak przerażona że złamała sobie paznokcie na drzwiczkach od szafki. To nie może być przypadek.

Kącik ust Theo drgnął do góry. Przynajmniej ona mu wierzyła. Czarnowłosa zerknęła na niego, ale szybko odwróciła wzrok. Ciężko jej było być w tym samym pomieszczeniu co on, a co dopiero przyznawać mu rację.

Lydia podeszła do stołu i wzięła kukiełkę w ręce. Rudowłosa wciągnęła gwałtownie powietrze, a jej oczy rozszerzyły się w szoku. Stiles podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.

– Co poczułaś?– zapytał piwnooki. Pozostali przyglądali się rudowłosej w napięciu.

– Śmierć. Wszyscy mieszkańcy Beacon Hills przepadną.– oznajmiła Lydia. Upuściła kukiełkę, a ta upadając na podłogę rozpadła się w proch.

Wszyscy spięli się jak struna gdy w powietrzu można było poczuć zapach siarki.

– Jak to przepadną?– dopytała się Malia. Tak jak szatynka, pozostali również byli wystraszeni słowami rudowłosej. Lydia spojrzała na Eve. Czarnowłosa zmarszczyła brwi. Nie podobał jej się sposób w jaki Lydia na nią patrzyła. Czuła paraliżujący niepokój.

– Nie wiem dokładnie, ale ktoś zostanie. Jedna osoba.– oznajmiła Martin.

Stiles, Scott i Malia wpatrywali się w rudowłosą. Jedynie Theo zwrócił uwagę na Eve i to jak dziwnie zareagowała gdy Martin się odezwała.

Eve miała wrażenie że Lydia coś pominęła.

– Czyli mamy dwie potencjalne ofiary oraz nadchodzącą tragedię. Musimy to omówić.– oznajmił Stiles. Po jego słowach wszyscy znacząco spojrzeli na Raeken'a. Chcieli mu dać do zrozumienia że może sobie już pójść. Zielonooki szybko załapał. Ruszył powolnym krokiem ku wyjściu z salonu, ale zatrzymał się w progu. Spojrzał na Eve.

– Chcę porozmawiać z Eve.

– A ja chcę przywalić ci w twarz.– odezwała się Malia.

– Nie zatrzymałbym jej.– dodał Scott. McCall stanął przed Eve gdy Raeken zrobił krok ku czarnowłosej. Atmosfera zrobiła się napięta.

– To tylko rozmowa.

– Do niczego jej nie zmusisz.

– Nic mi nie będzie.– odezwała się Eve. Scott spojrzał na nią, dziewczyna posłała mu lekki uśmiech po czym minęła go i razem z Raeken'em wyszła na korytarz.

Eve skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Zachowała dwumetrowy dystans. Dotknęła wisiorka i zaczęła się nim bawić.

– O czym chcesz porozmawiać?– zapytała przerywając ciszę ponieważ Theo nie śpieszył się z odezwaniem się. Denerwowało ją to.

– Nie powinnaś mieszać się w tą sprawę. Może zdarzyć się coś na prawdę złego. Lepiej żebyś trzymała się z dala.

– Jakby w ogóle cię to obchodziło.– burknęła zła. Po tym jak ją zranił, miał jeszcze czelność mówić jej co ma robić.– Jeśli to wszystko, to już pójdę.– zamierzała pójść do salonu. Przechodziła obok zielonookiego kiedy Theo niespodziewanie złapał ją za ramię, tym samym zatrzymując ją przy sobie. Eve spojrzała mu w twarz, która nagle znalazła się niebezpiecznie blisko jej twarzy. Dziewczyna czuła jego ciepły oddech. Przełknęła nerwowo ślinę gdy zauważyła jak zerknął na jej usta. Jego dotyk był tak przyjemny. Ponownie chciała poczuć jego wargi na swoich. Serce zabiło jej szybciej, a w ustach zaschło. Wspomnieniami wróciła do tamtej potańcówki gdy tańczyli wolny taniec. Jego dłonie spoczywały na jej biodrach. Trzymał ją blisko siebie jakby nie zamierzał pozwolić jej odejść. To była najpiękniejsza chwila w jej życiu. Eve czuła jak do oczu napływają łzy gdy wróciła do ponurej rzeczywistości.– Puść mnie.– szepnęła z prośbą, patrząc mu w oczy. Miała wrażenie że dostrzegła w nich ból. Zielonooki w milczeniu przyglądał się jej przez moment po czym zabrał rękę i cofnął się. Opuścił dom McCall'a trzaskając za sobą drzwiami.

– Co się dzieje?– na korytarz wybiegł Stiles w towarzystwie Scott'a. Nastolatkowie spojrzeli pytająco na dziewczynę.

– Nic.– mruknęła po czym poszła do salonu.

Theo stanął przy swoim aucie. Ciężko oddychał. Prawie dał ponieść się chwili. Tak bardzo pragnął ją pocałować, ale wiedział że nie może. Tak było dla niej lepiej. Nie był odpowiednią osobą, nie potrafił być dobrym chłopakiem czy w ogóle dobrym człowiekiem. Dlatego spanikował. Po szkolnej potańcówce przemyślał to co się stało. Nie powinien był jej całować. Miał trzymać się z dala. Z dystansu mieć na nią oko, a jednak pozwolił uczuciom wziąć górę. Wiedział że musi ją odtrącić. Wtedy na stołówce, to co jej powiedział i to jak na niego spojrzała. Sprawiało mu ból, ale myślał że to lepsze wyjście. Że przy nim nie byłaby bezpieczna i szczęśliwa. Sam nie był szczęśliwy. Nie miał celu w życiu. Po prostu żył z dnia na dzień. Chciał by Eve dostała od życia znacznie więcej niż on.

Zielonooki uderzył dłonią w drzwi auta. Skrzywił się gdy zabolała go ręka. Blacha na drzwiach miała nieduże wygięcie.

Przyglądał im się wszystkim z boku. Podsłuchiwał rozmowy. Starał się być na bieżąco. Sytuacja z kierowcą autobusu była mu na rękę. Nie musiał wymyślać żadnej historyjki by się z nimi spotkać. By zobaczyć ją z bliska. Wyglądało na to że w Beacon Hills znowu dzieje się coś złego. Chciał by Eve trzymała się od tego z dala. By nie ryzykowała życiem, ale to było głupie myślenie. Za bardzo była zapatrzona w przyjaciół by pomyśleć o sobie. Dlatego skoro nie zamierzała przestać pomagać Scott'owi i jego paczce, to musiał również wziąć w tym udział. Nawet jeśli nikt go tam nie chciał. Nie dbał o ich zdanie, z wyjątkiem jej.

***

Sprawdzili informacje o tamtej dwójce. Gorge Smith miał założoną kartotekę policyjną. Nie był świętoszkiem. Miał zakaz zbliżania się do byłej żony. Kilka mandatów za jeżdżenie po pijaku. Jego sąsiedzi kilkukrotnie zgłaszali że zakłóca ciszę nocną. Był awanturnikiem oraz alkoholikiem. Nie wiedzieli czy coś go łączy z Randy'im czy Cindy, czyli drugą osobą, której życie było zagrożone. Ale wiedzieli z konta na Instagramie Randy'ego że zna Cindy. Mieli kilka wspólnych zdjęć. Cindy Cooper, oficjalnie jej kartoteka była czysta, ale była posądzana o sprzedasz narkotyków, ale dzięki jej wpływowym rodzicom dziewczyna nie poniosła żadnych konsekwencji. W szkole nie wyróżniała się niczym szczególnym od innych. Podobno trzymała się z Randy'im Sallow, który do grzecznych nie należał. Miał kilka mandatów za przekroczenie prędkości oraz dwukrotnie był karany za niszczenie mienia publicznego. W szkole zdarzało mu się wszczynać bójki, za co miał być wyrzucona z szkoły, ale jego rodzice uciszyli sprawę. Na pozór każde z nich wydawało się być złymi ludźmi, ale mimo to nie zasługiwali na śmierć.

Aby Cindy i Gorge nie spotkał taki sam los jak Randy'ego, musieli ich pilnować. Rozdzieli się na dwie grupy. Wcześniej powiadomili Derek'a i poprosili go o pomoc. Scott, Eve i Stiles mieli pilnować Cindy, a Derek, Malia i Lydia mieli pilnować Gorge.

***

Lydia wyszła z swojego domu. Podeszła do zaparkowanego na podjeździe auta. Miała zajechać po Malie, aby później spotkać się z Derek'em pod domem Smith'a. Rudowłosa odblokowała samochód, zastygła wyczuwając czyjąś obecność za sobą. W szybie dostrzegła odbicie chłopaka.

– Czego chcesz?– zapytała powoli się odwracając. Theo zrobił krok ku dziewczynie, na co ta cofnęła się. Kącik jego ust drgnął do góry. Obawiała się go.

– Tylko porozmawiać.– powiedział spokojnie.

– O czym?

– Gdy dotknęłaś tamtej kukiełki. Nie powiedziałaś im wszystkiego. Co pominęłaś?– zapytał stonowanym tonem, ale rudowłosa wyczuła nutę wrogości w jego głosie, którą próbował ukryć.

– Nie wiem o czym mówisz.

– Źle.– stanął przed nią i nagle złapał jej przedramię. Ścisnął jej rękę, a na twarzy rudowłosej zagościł cień bólu. Dziewczyna próbowała wyrwać się, ale wtedy mocniej zacisnął dłoń na jej przedramieniu.

– Puść.– rozkazała, ale chłopak nie zamierzał tego zrobić. Wpatrywał się w nią gniewnie przez co dziewczyna zaczęła się jeszcze bardziej denerwować. Mógłby ją przecież zabić.

Theo zabrał nagle rękę i cofnął się o krok. Jego wyraz twarzy złagodniał.

– Zacznijmy jeszcze raz. Co pominęłaś?– zapytał spokojnie.

Lydia przez chwilę milczała. Jego zachowanie było zmienne, co było niepokojące. Był nieobliczalny. Zastanawiała się czy powinna mu powiedzieć. To było dziwne że interesował się tym. Nie dotyczyło go to, choć może sądził że tak.

– Mieszkańcy Beacon Hills przepadną, za wyjątkiem jednej osoby, to Eve.

Theo wciągnął nerwowo powietrze. Odwrócił się by Lydia nie dostrzegła jego na jego twarzy zmartwienia i niepokoju. Czemu ta dziewczyna ciągle pcha się w kłopoty, pomyślał zielonooki. Przeczesał włosy dłonią jakby ten gest pomógł mu zapanować nad emocjami. Odwrócił się do rudowłosej przybierając obojętny wyraz twarzy.

– Dlaczego nie powiedziałaś tego im?

– Bo mogli by to źle odebrać. Wiem że nie zrobiła niczego złego. Nie chciałam też jej martwić. Postaramy się powstrzymać to co nadchodzi...

– Jakoś kiepsko wam to zawsze wychodzi.– przerwał i posłał rudowłosej cierpki uśmiech. Martin skrzywiła się. Darowała sobie ciągnięcie tego tematu, który i tak był trudny. Bo nie ważne jakby się starali ktoś zawsze cierpiał.

– Jesteś tu bo ci na niej zależy.– oznajmiła dziewczyna. Na twarzy Raeken'a mignęło zdenerwowanie, ale szybko ukrył je pod maską zuchwałego dupka. Zakpił z dziewczyny prychając rozbawiony jej słowami.

– Nie.– stwierdził krótko.– Jestem tu bo wolę wiedzieć co nadchodzi.

– I kto tu teraz kłamie.– rudowłosa uniosła brew. Uśmiechnęła się lekko co zirytowało zielonookiego. Milczał więc dziewczyna chwyciła za klamkę od drzwi samochodu po czym otworzyła je i wsiadła.

Theo odprowadził wzorkiem jej auto, które wyjechało na drogę. Zielonooki zacisnął mocno szczękę. Lydia miała rację, ale nie chciał się do tego przyznać. Nie chciał przyznać że darzy uczuciem tą pechową dziewczynę.

***

Eve siedziała na tylnym siedzeniu w jeepie Stiles'a. Piwnooki prowadził, a Scott siedział obok. Cindy spędziła kilka godzin w galerii, a później pojechała do domu. Nie działo się nic nadzwyczajnego do momentu gdy blondynka opuściła dom. Jechali za nią. Dziewczyna wjechała na parking przy trochę obskurnym budynku. Kilka osób stało przy autach. Rozmawiali albo palili papierosy. Byli ubrani jak na imprezę. Cindy również była wystrojona. Gdy wysiadła ruszyła w kierunku budynku. Przy drzwiach stał mężczyzna, ale nie zatrzymał blondynki gdy ta chciała wejść do środka.

– To chyba jakiś klub.– odezwała się Eve.

– Musimy wejść do środka.– stwierdził Scott. – Masz fałszywy dowód?– brunet zwrócił się do Eve.

– Nie i nie sądzę by był potrzebny. Miejsce jest oddalone od centrum, bardziej na uboczu i w podejrzanej dzielnicy. W takich miejscach nie proszą o dowód.

– Oby. Bo nie wziąłem swojego z domu.– oznajmił Stiles.

Wysiedli z jeepa po czym ruszyli ku wejściu do klubu. Mężczyzna stojący przy wejściu spojrzał na nich jak chciał ich zamordować wzrokiem, ale nic nie powiedział, ani nie próbował ich zatrzymać. Nastolatkowie w nerwach weszli do budynku. Korytarz był długi i ciemny, a na jego końcu widać było kolorowe mrugające światła z większego pomieszczenia. Muzyka dudniła im w uszach gdy wyszli na parkiet. Rozejrzeli się, ale nigdzie nie widzieli Cindy.

– Rozdzielmy się!– Scott próbował przekrzyczeć grającą muzykę.– Jak coś!– brunet wyjął telefon i wskazał go palcem. Stiles i Eve przytaknęli głowami po czym rozdzieli się.

Tłumy pijanych albo pod wpływem używek ludzi tańczyło w szaleńczym rytmie do puszczanej przez DJ'a muzyki. Brak świeżego powietrza, pot, zapach alkoholu, ogłuszająca muzyka i oślepiające światła. Eve miała ochotę uciec jak najdalej od tego miejsca. Przepychała się pomiędzy tańczącymi. Krążyła szukając Cindy, ale nigdzie jej nie widziała. Ruszyła ku barowi. Była spięta. Nie lubiła takich miejsc. Barman zapytał czy coś chce do picia, ale dziewczyna odmówiła. Obserwowała tańczący tłum próbując dostrzec znajomą twarz.

Dostała sms od Scott'a.

Znalazłem ją. Cindy siedzi w jednej z loży. Będę ją mieć na oku.

Eve odpisała mu że już do niego idzie. Schowała telefon schodząc z stołka. Chciała ruszyć, ale poczuła na sobie czyjś intensywny wzrok. Rozejrzała się uważnie. Wśród tańczących dostrzegła kogoś. Nieznajomy był cały ubrany na czarno, na głowie miał kaptur, a twarz krył pod maską zwierzęcej czaszki. Stał sztywno i patrzył na Eve. Dziewczyna miała wrażenie że czas zwolnił gdy ruszyła ku niemu. Tłum tańczących spowolnił. Była skupiona tylko na nieznajomym. Nagle zamaskowana osoba ruszyła się. Wszystko wróciło do normy. Eve ruszyła w pogoń za nim. Opuściła parkiet. Wyszła na korytarz spowity w półmroku. Gdzieniegdzie ktoś stał. Starała się na nikogo nie zerkać, ani tym bardziej nie zwracać na siebie uwagę. Dostrzegła jak nieznajomy znika za rogiem dlatego przyspieszyła kroku. Wbiegła przez dwuczęściowe drzwi. Znalazła się w dużym pomieszczeniu przypominającym kotłownie. Światło było zapalone, co z jakiegoś powodu bardziej ją zaniepokoiło. Zatrzymała się. Nikogo nie widziała. Wyciągnęła z kieszeni telefon po czym odwróciła się z zamiarem opuszczenia tego miejsca. Miała złe przeczucie. Niespodziewanie zamaskowana postać pojawiła się przed nią. Dmuchnął w jej twarz jakiś fioletowy pył. Czarnowłosa zaczęła niekontrolowanie kaszleć. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na posadzkę wypuszczając z ręki telefon. Wyciągnęła dłoń by sięgnąć urządzenie, ale nieznajomy kopnął telefon. Eve uniosła wzrok. Leżała na podłodze z trudem łapiąc oddech, a świat przed jej oczami rozmazywał się. Widziała jak cień pochyla się nad nią, a później odchodzi. Słyszała oddalające się kroki, a chwilę później straciła przytomność.

Eve czuła jak ktoś nią lekko potrząsa. Powoli otworzyła oczy. Obraz był rozmazany. Była otępiała. Ktoś pomógł jej podnieść się do siadu. Gdy jej wzrok się wyostrzył zobaczyła przed sobą znajomą twarz.

– Theo?– zapytała niedowierzając że go widzi. Może to były halucynacje bo jakim cudem by tu był?

– A kto inny zawsze ratuje ci tyłek?– zapytał z małym zuchwałym uśmieszkiem na ustach.

– Co ty tutaj robisz?– zielonooki pomógł jej wstać na równe nogi. Czarnowłosa zachwiała się. Chłopak objął ją w pasie i przytrzymał by nie upadła.– Zaraz. Co z Cindy? Widziałam kogoś w masce czaszki. Ogłuszył mnie.

– Zniknęła. Scott został ranny. Stiles zabrał go do Deaton'a. Chodź, musimy iść.– obejmował ją w pasie gdy ruszyli ku wyjściu. Wolał trzymać ją przy sobie w razie gdyby miała upaść. Dziewczyna nie protestowała, widać było po niej że jest osłabiona.

W ciszy przeszli przez korytarz i parkiet po czym opuścili klub. Chłopak zaprowadził ją do swojego samochodu. Otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść.

Eve rozmasowała nasadę nosa. Wciąż czuła się osłabiona. Kimkolwiek był ten nieznajomy wiedział czym jest i jak ją odurzyć.

Theo zajął miejsce kierowcy, odpalił samochód, a chwilę później opuścili parking. Gdy oni śledzili Cindy, on śledził ich. Był zdziwiony że nie zauważyli go przez cały ten czas. Stiles wcale nie był tak dobrym detektywem jak mu się wydaje. Mieli chronić dziewczynę, a jak zwykle dali ciała. Gdy pojawił się w klubie natknął się na Stiles'a. Piwnooki siedział na korytarzu i trzymał się za głowę. Ktoś go ogłuszył. Razem znaleźli Scott'a. McCall powiedział że jakaś zamaskowana postać zaszła go od tyłu gdy pilnował Cindy. Przez tłum, który go otaczał nie zdążył zareagować zanim poczuł przeszywający ból w brzuchu. Został dźgnięty. Najgorsze było w tym że na ostrzu znajdowało się coś żółtego. Upadł szybko tracąc siły. Theo pomógł Stiles'owi zabrać McCall'a do jeepa, a później sam wrócił się by znaleźć Eve. Z każdą chwilą gdy nie mógł jej znaleźć, jego obawy wzrastały. Nie chciał ponownie znaleźć jej gdy była bliska śmierci albo co najgorsze martwej. Gdy znalazł się w kotłowni wstrzymał oddech. Czuł jak nogi mu miękną gdy zbliżał się do jej ciała, ale odetchnął z ulgi słysząc jej bicie serca. Żyła.

Eve zerknęła na Raeken'a. Zastanawiała się co on robił w klubie. Rozchyliła wargi chcąc go o to zapytać, ale zielonooki odezwał się pierwszy.

– Śledziłem was bo wiedziałem że schrzanicie coś. Miałem racje.

Eve miała ochotę mu wygarnąć. Był taki pewny swego. Zuchwały i arogancki. Jednak gdy go zobaczyła nad sobą, pierwszym co poczuła była radość. Nie potrafiła zdusić w sobie uczuć, którymi go darzyła. Nie ważne jak podły by był, wciąż by go kochała.

– Powiesz coś? Coś w stylu, znowu podsłuchiwałeś moje rozmowy? Śledzisz mnie? Masz obsesję na moim punkcie?

– A masz obsesję na moim punkcie?– zerknęła na niego. Zauważyła jak jego uścisk na kierownicy staje się mocniejszy jakby miał ochotę przełamać kierownicę na pół.

– Nie. Czemu miałbym mieć?

– Więc czemu twój puls przyspieszył?– uśmiech wpychał się na jej usta, ale opanowała się. Był zdenerwowany, choć usilnie próbował to ukryć. Im więcej z nim czasu spędzała, tym coraz łatwiej było jej wyczuć jego emocje. Nadal nie było to łatwe, ale dostrzegała w nim człowieka. Był taki jak inny. Miał słabości, ponosiły go emocje, nie kontrolował idealnie własnego ciała. Był człowiekiem czy mu się to podobało czy nie, a ludzie nie byli idealni, popełniali błędy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro