Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIII

Eve szła szybkim krokiem przez las, a Stiles podążał tuż za nią, choć w przeciwieństwie do dziewczyny, miał już zadyszkę.

– Złapałaś ich zapach?– zapytał piwnooki gdy czarnowłosa zatrzymała się. Odetchnął i oparł się ręką o drzewo. Eve rozejrzała się.

– Tak. Scott albo Malia odpisali?

– Żadne z nich nie odbiera ani nie odpisuje. Myślisz że jest już za późno?

– Zaraz się przekonamy.

Eve warknęła wyczuwając czyjąś obecność. Stiles spiął się. Dziewczyna pobiegła przed siebie. Szybko zniknęła w mroku nocy. Piwnooki nic nie mógł dostrzec spomiędzy drzew mimo że miał przy sobie latarkę.

– Zaczekaj!– wykrzyknął za nią. Pokierował latarką w stronę hałasu skąd dobiegały dźwięki jakby ktoś się szamotał. Prawie pisnął gdy Eve ktoś odrzucił do tyłu. Czarnowłosa upadła pod nogi Stiles'a z cichym jękiem bólu.

– Mogłeś sobie darować.– Eve burknęła powarkując cicho. Powoli wstała z ziemi.

Derek wyszedł spomiędzy drzew, a za nim Scott i Malia.

– Było mnie nie atakować.– brunet skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i obdarzył dwójkę nastolatków nieprzyjaznym spojrzeniem.– Nie powinno was tu być.

– Ciebie też miło widzieć.– odezwał się Stiles.– Nie przyszlibyśmy gdyby któreś z was odebrało telefon.

– Wasza obecność może popsuć plan. I co takiego było ważnego że tu przyszliście? To niebezpieczne.– oznajmił Scott. Nie był zły, tylko zmartwiony. Nie chciał by komukolwiek stała się krzywda.

Szeryf oficjalnie zabronił wchodzenia do lasu. Wytłumaczył że to z powodu zaginięcia grupy kempingujących dlatego dla bezpieczeństwa mieszkańców miasta, nikt nie miał prawa wejść do rezerwatu. Była to częściowo prawda. Vetale miały swoją kryjówkę w jednej z jaskiń w rezerwacie. Nie mogli narażać niewinnych więc po zmroku nikt nie mógł wchodzić do lasu ponieważ vetale o tej porze najchętniej polowały.

– Sposób w jaki trzeba zabić vetala. Nie wystarczy samo przebicie serca. Hinduski przesąd mówi że trzeba raz przekręcić by vetala nie mogła ożyć.– wyjaśniła Eve. Ta informacja wydawała się powierzchownie mało istotna, ale gdy doczytała o tym w książce tknęło ją by lepiej przekazać to przyjaciołom. Bezpieczniej dla ich dobra było gdyby o tym wiedzieli. Jak na złość żadne z nich nie odpisywało na wiadomości i nie oddzwaniało. Dlatego Eve razem z Stiles'em postanowili pofatygować się i pójść do lasu.

– No dobra. Przekazaliście informacje, a teraz spadajcie stąd. Zanim plan trafi szlag.– stwierdziła Malia, po czym razem z Derek'em odwrócili się i zaczęli oddalać się.

– Tylko uważajcie na siebie.– powiedział Scott. Posłał im słaby uśmiech po czym dołączył do tamtej dwójki znikając między drzewami.

– Spodziewałem się większego opieprzu.– powiedział Stiles.

– Gdyby mieli czas, to by to zrobili.– czarnowłosa zerknęła na piwnookiego.– Chodźmy już.

Stiles w zgodzie przytaknął głową. Oboje ruszyli w drogę powrotną by wydostać się jak najszybciej z lasu.

– Myślisz że kogoś uratują?– odezwał się Stiles. Chłopak patrzył pod nogi by nie potknąć się o jakąś odstającą gałąź. Dzisiejsza noc była szczególnie ciemna, a latarka którą miał chłopak słabo oświetlała drogę. Eve miała swoje panterołacze zdolności wiec bez problemu widziała po zmroku.

– Oby.– czarnowłosa nagle zatrzymała się przez co Stiles nie zdążył wyhamować i wpadł na jej plecy. Eve posłała mu jedynie szybkie niezadowolone spojrzenie, na które piwnooki mruknął krótkie przeprosiny.– Czuje coś.

W powietrzu unosił się zapach krwi. Nie szli tą drogą. Eve zbliżyła się o kilka kroków w miejsce skąd pochodził zapach. Stiles podążył za nią. Piwnooki poświecił w miejsce pod drzewem. Prawie upuścił latarkę gdy zobaczył zwłoki. To był jeden z zaginionych. Jego ubrania były poszarpane, a ciało pokrywały ugryzienia. Jego wciąż otwarte oczy emanowały czystym strachem i bólem.

– Jest źle.– oznajmiła Eve. Nie podobało jej się to. Zapach krwi był świeży, a ciało nadal ciepłe. Zwłoki musiały zostać podrzucone tu niedawno.

– Czemu? Nie licząc że kolejna osoba nie żyje.

Eve odwróciła się i szybkim krokiem zaczęła oddalać się od zwłok. Stiles musiał podbiec by dogonić dziewczynę.

– Ciało jest świeże, a to może oznaczać... – Eve urwała wyczuwając czyjąś obecność. Zatrzymała się i rozejrzała dookoła. Nie byli sami.

Stiles stanął przy dziewczynie z pytającym wyrazem twarzy, ale gdy zobaczył jej zaniepokojoną minę również zaczął się rozglądać. Jednak to było bezcelowe ponieważ niczego nie dostrzegł w mroku. Latarka też niewiele mu pomagała. Po chwili zrozumiał co Eve miała na myśli. Skoro ciało było świeże, to vetale mogły być nadal w pobliżu.

– Jak szybko biegasz?– zapytała nagle czarnowłosa.

– Jest ciemno, jesteśmy w lesie z nierówną nawierzchnią, mam dwie lewe nogi...

– Nie kończ.– mruknęła przerywając piwnookiemu. Było źle i to bardzo. Eve wyczuwała dwie istoty. I to zdecydowanie nie były wilkołaki czy ktoś z jej przyjaciół. Przywarła plecami do Stilesa i lekko rozłożyła ramiona jakby chciała w ten sposób go ochronić. Wysunęła pazury i kły. Warknęła ostrzegawczo. Liczyła że nie zaatakują ich. Vetale nie przepadały za innymi istotami nadprzyrodzonymi. Jednak to mogło nie wystarczyć aby nie pokusiły się na ludzki posiłek.

– Eve. Co się dzieje?– zapytał z rosnącą paniką Stiles.

Nie mieli szans by uciec. Eve mogłaby dać radę, ale Stiles'a by dorwali, a nie zamierzała zostawić przyjaciela na pastwę losu.

Czarnowłosa wyciągnęła zza paska spodni pistolet taty. Mimo że miała teraz pazury i kły, to wolała mieć przy sobie dodatkową broń. Zwłaszcza gdy wybierała się do lasu po zmroku gdzie grasowały potwory. Wcisnęła broń w ręce Stiles'a, który z nerwów prawie upuścił pistolet.

– Wchodź na drzewo.– oznajmiła i pchnęła gwałtownie Stilinski'ego w kierunku najbliższego drzewa. Musiała myśleć szybko. Skoro ucieczka nie wchodziła w grę, to musiała zyskać czas albo spróbować odciągnąć vetale od Stiles'a.

Stiles z pomocą czarnowłosej wszedł na drzewo.

– A ty?– zapytał gdy zauważył że Eve pozostała na ziemi. Czarnowłosa tylko posłała mu krótkie spojrzenie.– Eve, poczekaj.

– Zostań tam.

Czarnowłosa stanęła pod drzewem przygotowując się do obrony. Było dwoje na jedną. Jej przegrana była pewna, nawet jeśli byłaby tylko jedna vetala. Zerknęła za ramię i spojrzała na piwnookiego. Niepotrzebnie tu przychodzili, choć zrobili to by przekazać przyjaciołom ważną informację. Teraz żałowała że pozwoliła Stiles'owi z nią iść. Chciała by trzymał się od lasu z dala, ale on był uparty. Zmusił ją by pozwoliła mu pójść.

Eve ryknęła najgłośniej jak potrafiła. To był ryk proszący o pomoc. Być może ktoś z przyjaciół usłyszał ją. Musieli usłyszeć, inaczej czekała ich śmierć.

Dziewczyna rozglądała się czujnie. Vetale krążyły wokół niej. Przebiegały z miejsca na miejsce, co ją rozpraszało ją i utrudniało skupienie się. Próbowały ją zdezorientować.

Nagle jedna vetala wybiegła z mroku. Eve wyszła jej na przeciw. Zablokowała pierwszy cios. Istota miała ostre cienkie kły, oczy żółte z cienkimi źrenicami, a część twarzy pokrywały łuski jak u węża. Vetala zamachnęła się na dziewczynę pazurami, ale czarnowłosa zrobiła unik. Udało jej się nawet zrobić kontratak, przejechała pazurami po ramieniu vetala. Istota syknęła wysuwając cienki język z ust. Zachowała dystans jakby zamierzała wycofać się i uciec. Eve była zadowolona że tak łatwo odgoniła pierwszą vetale. Jednak wtedy poczuła jak coś zachodzi ją od tyłu. Ostre kły wbiły się w jej ramię. Bolesny okrzyk opuścił usta czarnowłosej. Vetala wbiła jej pazury w plecy, a wtedy druga podeszła i wbiła swoje pazury w brzuch dziewczyny. Fala bólu przeszyła ciało Eve. Vetale mocniej docisnęły pazury. Eve czuła jak jad, który dostał się do jej krwi rozchodzi się po jej ciele. Zaczęła czuć się ociężale, a ból zwiększył się do takiego stopnia że miała ochotę krzyczeć w nieskończoność. Dziewczyna upadła na kolana. Vetala wciąż wbijała swoje kły w jej ramię, tym samym pozbawiając ją krwi.

– Eve!

Stiles zeskoczył z drzewa. Szybko podniósł się i wyciągnął przed siebie broń. Był zestresowany i spanikowany. Strzelił na oślep, ale o dziwo trafił jedną z vetali. Istota puściła Eve i zbliżyła się do niego. Szła powoli niczym zakradający się drapieżnik. Jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu czym ukazała swoje ostre szpiczaste kły. Stiles trzymał przed sobą broń. Zamierzał pociągnąć ponownie za spust, ale istota wyrwała mu pistolet i odrzuciła broń w bok. Chłopak cofnął się do tyłu, ale potknął się o wystający z ziemi korzeń. Zaczął czołgać się do tyłu. Vetala przyglądała mu się przechylając głowę w bok.

Eve warknęła cicho. Vetala wciąż żywiła się na niej. Ból był tak silny że prawie paraliżował jej kończyny. Jednak nie mogła tak po prostu patrzeć na śmierć przyjaciela. Zwłaszcza że była mu winna ocalenie życia. Rozejrzała się szybko. Na ziemi dostrzegła gałąź. Wyciągnęła dłoń by ją dosięgnąć, jednocześnie wsłuchała się w bicie serca vetala, który był za nią. Nie miała czystego strzału, ale czasu również nie. Skupiła się i przezwyciężając ból oraz strach wbiła gałąź w swoje ramię przebijając tym samym klatkę piersiową vetala za nią. Przekręciła gałąź, przygryzając wargi aż do krwi, by nie krzyczeć z bólu. Czuła jak istota ją puszcza. Vetala upadła, a po chwili jej ciało rozpadło się pozostawiając jedynie kupkę prochu. Eve wyciągnęła z siebie gałąź. Uniosła wzrok by spojrzeć na Stiles'a. Jej wizja była zamazana. Próbowała wstać, ale się przewróciła. Każda część jej ciała bolała ją. Wyciągnęła przed siebie ręce by doczołgać się, ale nie dała rady. Łzy spływały jej po twarzy, ale nie odwróciła wzroku gdy vetala pochyliła się nad Stiles'em.

– Nie...

Stiles przymknął powieki gotowy na śmierć. Jednak nic nie nadeszło. Otworzył oczy, a wtedy ujrzał jak gałąź przebiła klatkę piersiową vetala. Istota syknęła wydając z siebie ostanie tchnienie po czym upadła, a jej ciało rozpadło się w proch. Piwnooki z niedowierzaniem wpatrywał się w swojego wybawcę.

Kącik ust Theo drgnął do góry. Wystawił dłoń, a gdy piwnooki złapał za nią, pomógł mu wstać.

– Zdążyłem w samą porę, co?

– W ostatniej chwili.

Stiles spojrzał za Theo. Zielonooki obrócił się, a jego wzrok spoczął na czarnowłosej.

Eve chciała się uśmiechnąć, ale nie miała sił nawet na to. Skrzywiła się gdy lekko poruszyła się. Nie mogła uwierzyć że znowu go widzi, zwłaszcza po tym że wybrał pierwszą opcję.

Chłopacy podbiegli do niej. Oboje klęknęli przy niej.

– Wróciłeś.– powiedziała słabym głosem Eve gdy wpatrywała się w zielonookiego.

Theo spojrzał na przesiąkniętą krwią bluzkę dziewczyny. Ilość krwi była niepokojąca. Bez zapytania podciągnął brzeg jej bluzki by zobaczyć ranę. Krew sączyła się zbyt szybko i krwawiła za dużo, co powinno nie mieć miejsca ze względu to że była panterołakiem. Rany powinny się regenerować. Stiles przyłożył dłoń do ust gdy go zemdliło na widok obrażeń czarnowłosej. Musiał na moment odwrócić wzrok.

– Musisz zacząć się regenerować.– powiedział Raeken.

Eve przymknęła oczy, ciężej jej się oddychało, a w ustach poczuła metaliczny posmak. Theo wziął jej twarz w dłonie i lekko nią potrząsnął. Dziewczyna otworzyła oczy, ale tak bardzo czuła się zmęczona. Chciała poddać się bólowi, który ani na moment nie opuszczał jej.

– Nie możesz zasnąć. Musisz się uleczyć.

– Boli.– mruknęła ledwo słyszalnie. Nie miała sił powiedzieć nic więcej.

– Musimy zabrać ją do Scott'a.– oznajmił Stiles i wstał z ziemi.– Podnieś ją.

Theo włożył jedną rękę pod zgięcie jej kolan, a drugą pod plecy dziewczyny. Zamierzał ją podnieść, ale ledwo ją tknął, a Eve zaczęła krzyczeć. Jakikolwiek ruch potęgował jej ból przez co krwawiła jeszcze mocniej. Raeken zabrał ręce by nie sprawić jej większego bólu.

– Nie wytrzyma tego.– stwierdził Theo. Stiles wyciągnął telefon. Zaczął wydzwaniać po kolei do przyjaciół, do każdego kto mógłby odebrać ból Eve aby mogła się uzdrowić. Liczył że nie walczyli w tej chwili z vetalami, że choć jedno z nich było wolne i mogło przyjść z pomocą. Stilinski chodził w kółko mamrocząc pod nosem by ktoś w końcu odebrał. Z Eve było coraz gorzej. Jej rany zagoiłyby się gdyby nie jad, który potęgował ból.

Tylko w jeden sposób mógł jej pomóc. Theo chwycił jej dłoń w swoją. Czarnowłosa przyglądała się mu z półprzymkniętymi powiekami.

– Musi ci zależeć.– odezwał się Stiles gdy zauważył co zielonooki zamierza zrobić.– Inaczej nie odbierzesz jej bólu.

– Przymknij się i daj mi się skupić.– powiedział z lekką irytacją Theo.

– W porządku.– mruknęła cicho Eve. Łzy spłynęły po jej policzkach. Najwyraźniej w taki sposób miała umrzeć. Przynajmniej zobaczy się z tatą. Wysiliła się na lekki uśmiech by pocieszyć zielonookiego. Theo zaprzeczył głową nie chcąc się godzić na jej śmierć. Starał się skupić, wciąż trzymał ją za dłoń. Wtedy czarnowłosa dostrzegła jak jego oczy zaszkliły się od łez. Nie były udawane, nie były na pokaz, były prawdziwe. Po chwili Eve poczuła jak ból znika.

Stiles kolejny raz nie mógł dowierzyć w to co widzi. Czarne żyłki pojawiły się na dłoni Theo gdy odbierał dziewczynie ból.

Eve westchnęła z ulgą. Ból zniknął. Od razu poczuła jak jej ciało zaczyna regenerować się. Leżała przez parę chwil na ziemi, a gdy było z nią lepiej podciągnęła się ostrożnie do siadu. Theo wziął ją pod ramie gdy dziewczyna chciała wstać. Eve uniosła brzeg bluzki. Jej rana dobrze się goiła. Zerknęła na ramię, w którą ugryzła ją vetala, śladu po ugryzieniu prawie już nie było. Dziewczyna spojrzała na Theo, który wciąż trzymał ją pod ramię. Jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.

Stiles zmarszczył brwi. To w jaki sposób Eve patrzyła na zielonookiego, rozpoznał ten wzrok. To uczucie było mu bardzo dobrze znane. Piwnooki odkaszlnął zwracając tym samym na siebie uwagę.

– Może lepiej stąd chodźmy, zanim pojawi się więcej tych pijawek.– oznajmił Stiles.

We trójkę ruszyli ku wyjściu z rezerwatu. Zielonooki wciąż trzymał Eve pod ramię.

Na skraju lasu stał jeep Stiles'a. Wsiedli do niego. Piwnooki odpalił silnik po czym ruszyli. Całą drogę przesiedzieli w ciszy. Stilinski czasem zerkał w lusterko by zobaczyć odbicie Eve i Theo, którzy siedzieli z tyłu. Czarnowłosa opierała głowę na ramieniu zielonookiego.

Stiles zaparkował pod domem Eve. Dziewczyna pierwsza wysiadła z pojazdu, a chłopcy chwilę później.

– Jesteś brudna we krwi. Chyba nie chcesz pokazać się tak swojej mamie?– odezwał się piwnooki gdy Eve weszła na schodki.

– Nie ma jej w domu.– odpowiedziała krótko po czym otworzyła drzwi. Nastolatkowie poszli za nią.– Rozgościcie się. Ja muszę wziąć prysznic.– gdy szli korytarzem wskazała dłonią wejście do salonu, a sama poszła na górę. Zapach jej własnej krwi mdlił ją. Chciała jak najszybciej oczyścić się.

Stiles ledwo wszedł do salonu gdy jego telefon zaczął dzwonić. To był Scott. Nastolatek szybko odebrał. Oddalił się trochę, choć po chwili uświadomił sobie że to nie miało sensu, Theo i tak mógł podsłuchać ich rozmowę. McCall najpierw spytał go czy wszystko w porządku. Niepokoił się nieodebranymi połączeniami od przyjaciela. Byli w trakcie walki z vetalami dlatego nie mógł odebrać. Stiles zerknął na Theo. W zaledwie sekundę zadecydował czy przemilczeć jego niespodziewane pojawienie się. Scott chciał wiedzieć czy bezpiecznie opuścili las. Piwnooki skłamał, mówiąc że tak. Wtedy McCall odetchnął i pochwalił się że udało im się uratować czworo porwanych. Okazało się również że informacja o tym by przebić serce vetala i przekręcić raz, uratowała im tyłki. Gdyby nie to zapewne nie udałoby im się zabić wszystkich vetali i uratować porwanych. To były bardzo dobre wieści, które poprawiły nastrój Stiles'a. Nastolatek pożegnał się z przyjacielem po czym rozłączył.

– Okłamywanie przyjaciela chyba weszło ci w nawyk.– odezwał się Theo. Chłopak siedział na kanapie i z oddali obserwował Stiles'a. Piwnooki nerwowo bawił się telefonem po czym schował urządzenie do kieszeni spodni. Wszedł do salonu.

– To nie twoja spawa.– odpowiedział chłodno Stiles.

– Wręcz przeciwnie. Jestem twoim sekretem.– kąciki ust zielonookiego drgnęły do góry gdy wyczuł zdenerwowanie Stiles'a.

Eve oparła czoło o chłodne płytki przymykając powieki. Woda spływała po jej ciele. Jej obrażenia zagoiły się całkowicie. W jej głowie krążyły niedawne wydarzenia. Prawie umarła, Stiles również. Theo ich uratować, choć rzekomo nie chciał wracać do Beacon Hills i mieć z nią do czynienia. To co mówił, a robił było ze sobą sprzeczne. Miała od tego mętlik w głowie. Nie rozumiała jego zachowania, choć jego powrót po części ją ucieszył. Jednak obawiała się reakcji przyjaciół. Wciąż mieli za złe Theo, za to co zrobił.

Dziewczyna skończyła brać prysznic. Wytarła się po czym założyła czyste ubrania. Zeszła na dół. Zastała chłopaków w salonie. Theo siedział na kanapie tak swobodnie jakby był u siebie, a Stiles stał przy stole nerwowo poruszając stopą. Morderczym wzrokiem wpatrywał się w zielonookiego, ale gdy zauważył że Eve wróciła, podszedł do niej.

– Co on tutaj robi?– zapytał szybko, zatrzymując czarnowłosą w progu wejścia do salonu.– Mówiłaś że wybrał pierwszą opcję.

– Bo tak było. Nie mam pojęcia czemu wrócił. Na prawdę.– dodała ostatnie zdanie gdy piwnooki posłał jej sceptyczne spojrzenie.

– Możecie mnie po prostu zapytać.– odezwał się Theo.

Stiles i Eve spojrzeli na zielonookiego. Theo siedział do nich tyłem więc oboje obeszli kanapę by spojrzeć mu w twarz. Nie uśmiechał się, ale mimo to można było wyczuć jego zadowolenie jakby wprowadzanie zamieszania było jego hobby.

– Dlaczego wróciłeś?– zapytała Eve.– Dostałeś pieniądze, mogłeś zrobić co tylko byś chciał.

– I zrobiłem to co chciałem.

– Bardziej zawile nie mogłeś odpowiedzieć?– odezwał się Stiles. Sam widok Theo go denerwował, nie mówiąc już o jego charakterze.

– Postanowiłem wrócić na stare śmieci.– Theo wstał powoli z kanapy.– Powinniście się cieszyć. Gdyby nie ja, oboje bylibyście martwi.

– Jesteśmy ci dozgonnie wdzięczni.– powiedział sarkastycznie piwnooki.– A teraz przestań owijać w bawełnę i powiedz co taki obślizgły gad jak ty wykombinował. Miałeś powód by wrócić. I musiało to być opłacalne bo zawsze robisz coś tylko dla własnych korzyści.

Zielonooki milczał przez moment. Nie śpieszył się z odpowiedzią, co jeszcze bardziej denerwowało Stilinski'ego.

– Chcę skończyć szkołę.– lekko wzruszył ramionami.

– I tyle?– dopytał piwnooki.

– Nawet jeśli po coś konkretnego wróciłem, na prawdę sądzisz że bym ci powiedział?– zapytał z nutą drwiny w głosie.– Dla waszego spokoju... niczego złego nie planuje. Do zobaczenia jutro w szkole.– posłał im mały uśmiech. Wstał z kanapy po czym ruszył ku wyjściu z domu. Opuścił budynek nie dając ani Stiles'owi ani Eve czasu na przeanalizowanie jego słów.

– Że co?– zapytał Stiles.

– O cholera.– mruknęła czarnowłosa. Jeśli Theo pokarze się jutro w szkole, to Scott i pozostali będą chcieli dowiedzieć się dlaczego wrócił. Nie miała pewności czy zielonooki nie wygada się im.– I co teraz?

– Mamy dwa wyjścia. Skłamać albo powiedzieć prawdę. Wybierając pierwszą opcję, po raz kolejny okłamiemy przyjaciół, a z czasem i tak dowiedzą się prawdy przez co będą na nas źli. Druga opcja, wkurzą się że tyle czasu ich okłamywaliśmy i zapewne będą źli że ściągnęłaś Theo z powrotem do miasta.

– Cholera.– burknęła po czym usiadła z ciężkim westchnieniem na kanapie. Żadna opcja nie była dobra, ale miała już dość okłamywania przyjaciół.– Powinni znać prawdę. Napiszę do nich by jutro spotkać się wcześniej przed szkołą i wszystko im powiem.

Stiles usiadł na kanapie obok Eve.

– Jesteś cały?– czarnowłosa spojrzała na chłopaka. Wszystko tak szybko się działo, że nie upewniła się czy Stiles nie został ranny.

– Nic mi nie jest. Ale zgubiłem twoją broń.– lekko skrępowany podrapał się po karku.

– Jutro najwyżej jej poszukam.– westchnęła. Spojrzała przed siebie, a jej myśli zaczęły krążyć wokół problemu o zielonych tęczówkach.

– Dlaczego wrócił?– odezwał się piwnooki po chwili ciszy.

– Nie mam pojęcia. Byłam pewna że wtedy na parkingu widzimy się ostatni raz.

Dlaczego wrócił? To było dobre pytanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro