Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

Eve biegła przez las. Była zdezorientowana i wystraszona. Słońce przebijało się przez konary drzew. Zwolniła kroku gdy uznała że jest już sama, a nikt za nią nie podąża. Wszystko wydawało się inne. Zapach był intensywniejszy, promienie słońca cieplejsze, dźwięki głośniejsze. To uczucie było ciężkie do opisania, ale czuła że jest ono pozytywne. Świadomość że nie była człowiekiem było niełatwe do przyjęcia, ale mimo to miała wrażenie że właśnie tak powinno było się stać. Od zawsze kochała naturę, a teraz była jej częścią. Złe wydarzenia przyćmiło poczucie radości. Dzięki tej formie mogła inaczej spojrzeć na świat. Sprawiało jej to szczęście. Biegała, zwalniała, wczuwała się w naturę. Nigdy przedtem nie była tak wolna. Ta dzikość, ta zwierzęca strona, to był dar. Będąc w celi w pełni nie zdawała sobie sprawy co się z nią dzieję. Myślała że przemienia się w wilkołaka, ale gdy spojrzała w odbicie strumienia, nie zobaczyła wilka, tylko czarną panterę. Przeskoczyła płytki strumień. Woda zamoczyła opuszki jej łap. Biegała między drzewami, aż w końcu wskoczyła na dużą skałę. Wygodnie się na niej ułożyła. Dziwnie było być zwierzęciem. Utrudniało to kontrolę nad ludzką stroną, jakby jej nadprzyrodzona strona próbowała przytłumić jej człowieczeństwo. Starała się trzymać przyjemnych wspomnień i nie zatracić w zwierzęcym instynkcie. Nie było to zbyt łatwe, ale jakoś sobie radziła.

Jej spokój nie potrwał długo. Wstała gwałtownie wyczuwając czyjąś obecność. W oddali zobaczyła postawnego mężczyznę o czarnych włosach i jasnej cerze. Nosił czarną skórzaną kurtkę. Eve syknęła na niego gdy zrobił krok w ku niej. Zatrzymał się, ale to go nie powstrzymało przed zrobieniem kolejnego kroku. Czarnowłosa machnęła pazurami przecinając powietrze. Chciała go nastraszyć. Jednak nieznajomy nie bał się jej. Jego serce ani na moment nie przyspieszyło. Był spokojny.

– Nie zrobię ci krzywdy Eve.

Czarnowłosa zmieszała się słysząc swoje imię. Uspokoiła się trochę. Fakt że znał jej imię, nie mogło być przypadkiem.

– Nazywam się Derek. Scott poprosił mnie o pomoc.

Kolejne znajome imiona. Powoli zeszła z skały, ale nadal uważnie przyglądała się mężczyźnie.

– Musisz przybrać ludzką formę. Pomogę ci w tym.

Derek mówił spokojnie. Nie poruszał się gwałtownie. Starał się pokazać Eve, że nie zamierza jej skrzywdzić. Eve postanowiła mu zaufać. Poinstruował ją na czym ma się skupić i co powinna zrobić by cofnąć przemianę. Zajęło to trochę czasu. Myślała o tacie, skupiała się na pozytywnych wspomnieniach, ale z jakiegoś powodu to nie wystarczało. Derek jej nie pośpieszał, to by w niczym nie pomogło. Jedynie bardziej ją zdenerwowało.

– Pomyśl o czymś albo o kimś innym. Zakotwicz się.

Eve nie miała za wielu bliskich. Właściwie tata był jedyną taką osobą. Dziewczyna próbowała się zakotwiczyć na czymś. Myślała o rzeczach które lubi, wtedy jej myśli powędrowały do naszyjnika, który zgubiła. Był dla niej ważny, ale szybko jej myśli zaczęły wędrować wokół osoby, z którą wtedy była. Skupiła się na Theo, a chwilę później udało jej się przybrać ludzką formę. Zawstydzona brakiem ubrań ukryła się za skałą.

– Nie podchodź!– wykrzyknęła słysząc odgłos zbliżających się kroków.

– Chcę ci podać tylko ubrania.

Derek rzucił bluzkę i spodnie obok skały. Eve sięgnęła po nie i szybko je założyła. Ubrania należały do kobiety, były trochę luźne, ale wygodne. W pełni ubrana wyszła zza skały. Derek przyjaźnie się do niej uśmiechnął. Eve niepewnie odwzajemniła gest. Mężczyzna poprosił by poszła z nim. Zamierzał ją zabrać do siebie gdzie ma spotkać się z Scott'em oraz innymi.

***

Eve siedziała poddenerwowana na kanapie. Obejmowała ramionami kolana, które podciągnęła do klatki piersiowej. Dom Derek'a był spory. Główne pomieszczenie było bardzo duże i przestronne, co poniekąd bardziej ją stresowało, nie było zbytnio miejsca gdzie się schować.

Czarnowłosa zamieniła z Derek'em zaledwie parę słów. Mężczyzna nie narzucał się i uszanował jej brak chęci na rozmowę. Trzymał się z dala, za co Eve była wdzięczna. W obcym miejscu czuła się nieswojo. A lekkie bóle głowy niczego jej nie ułatwiały. Była bezustannie spięta. Miała wrażenie że Magnus w każdej chwili po nią przyjdzie. Męczyły ją również myśli o Theo. Nie wiedziała co się z nim stało. Czy przeżył pojedynek? Zadręczało ją to.

Eve obróciła gwałtownie głowę słysząc gdzieś za sobą dźwięk kroków. Jakiś mężczyzna o brązowych i niebieskich oczach, schodził po schodach. Na jego widok czarnowłosa jeszcze bardziej się spięła. Nieznajomy zerknął na nią przelotnie z dziwnym uśmieszkiem na ustach po czym przeszedł do kuchni. Siedząc na kanapie Eve wciąż dobrze go widziała.

– Nie bój się. Nie gryzie.– odezwał się Derek. Niebieskooki prychnął pod nosem na słowa młodego Hale.

– Scott powiedziałby co innego.– powiedział lekko rozbawionym tonem. Wyjął z szafki szklankę i nalał sobie whisky. Derek spojrzał na niebieskookiego zirytowanym wzrokiem, na co ten zignorował go.

– Kiedy przyjedzie Scott?– zapytała zniecierpliwiona Eve. Nie podobało jej się przebywanie w jednym pomieszczeniu z obcymi mężczyznami. Nie ważne czy znali Scott'a.

– No właśnie Derciu.– niebieskooki oparł się tyłem o kuchenny blat. Upił łyk alkoholu patrząc na czarnowłosego, którego mina wyrażała "zwróć się do mnie tak jeszcze raz, a wyrwę ci język". – Ten dzieciak w kółko prosi o pomoc. A ty mu grzecznie tej pomocy udzielasz.

– Magnus to nasz wspólny problem.– w tonie Derek'a słychać było rozdrażnienie.

– Nie zgodzę się z tym, choć nie jest mi na rękę jego powrót. Tak w ogóle, jak masz na imię?– niebieskooki zwrócił się do Eve jakby nagle znudziła go rozmowa z Derek'em..– Derek tak szybko wyleciał z loftu gdy zadzwonił Scott, że nie zdążył wyjaśnić kogo zamierza tu przyprowadzić.

– Eve.– mruknęła czarnowłosa.– Nie przepadasz za Scott'em.

– Załapałaś od razu. W przeciwieństwie do Scott'a, który wciąż tego chyba nie rozumie, skoro bezustannie prosi nas o pomoc.

– Nie ciebie poprosił o pomoc.– sprostował Derek, na co niebieskooki wywrócił oczami.– Więc daruj sobie docinki. Nikt cię nie potrzebuje.

– Założę się że jednak będziecie mnie potrzebować.– oznajmił z dużą pewnością siebie. Wyglądał na osobę, która wie znacznie więcej niż może się wydawać, ale nie jest chętny do dzielenia się tą wiedzą. Peter wyjął drugą szklankę i nalał do niej alkoholu. Podszedł do kanapy.

Eve spięła się gdy niebieskooki się do niej zbliżył. Jej oczy zaświeciły się na zielono, jako znak ostrzegawczy by nie podchodził bliżej.

– No proszę. Mamy tu panterołaka.– postawił szklankę z alkoholem na stoliku przed kanapą i cofnął się o krok.– Grupa dziwaków rozrasta się. Nie bierz tego do siebie.– uśmiechnął się lekko po czym skinął głową na szklankę.

Eve sięgnęła po szklankę. Wypiła wszystko za jednym zamachem. Skrzywiła się czując gorzki posmak w ustach.

– Zuch dziewczyna. Już cię lubię. Nie przynudzasz tak jak Dercio.– delikatny uśmiech zagościł na ustach niebieskookiego.

– Na zmiennokształtnych nie działa alkohol, prawda?– zapytała po chwili Eve. Alkohol od razu uderzył jej do głowy, co było sprzeczne z tym co wiedziała o wilkołakach.

– Tak, ale wystarczy dodać odrobinę wilczego ziela, a daje efekt alkoholowego upojenia. Odkąd się tu pojawiłaś, słyszałem twoje serce. Biło tak szybko jak u przerażonego królika, co doprowadzało mnie do szału. Więc Eve... zrelaksuj się. Wyjdzie ci to na dobre.– puścił jej oczko po czym dopił zawartość swojej szklanki. Wrócił do kuchni by odłożyć szklankę do zlewu.

– Musiałeś?– Derek zwrócił się do swojego wuja.

– Wiedziałeś co się stanie i mnie nie powstrzymałeś. Też cię irytowało jej zdenerwowanie.– oznajmił wprost. Milczenie z strony Derek'a było odpowiedzią.

Eve skrzywiła się słysząc ich rozmowę. Tak łatwo dała się podpuścić. Czuła jak jej ciało relaksuje się. Nie walczyła z tym. Przynajmniej na moment natłok myśli i stres odeszły na dalszy plan. Położyła się wygodniej na kanapie. Od porwania przespała zaledwie parę godzin, a minęły prawie trzy doby. Zmęczenie mocno dało o sobie znać. Szybko zasnęła.

Eve nie była pewna jak długo spała. W tle słyszała czyjeś rozmowy, a napięcie wisiało w powietrzu. Gdy się rozbudzała, jako pierwsze zauważyła że miękkość kanapy i jej materiał był inny. Powoli podniosła się do siadu. Głowa nadal ją bolała, ale nie było to tak uciążliwe jak przed drzemką. Znajdowała się w kolejnym obcym miejscu. Była w salonie, a z kuchni dochodziły rozmowy. Usiadła i spuściła nogi na podłogę. Dywan połaskotał jej nagie stopy. Miejsce było znacznie przytulniejsze niż loft Derek'a. Wstała z kanapy. Odrobinę pociemniało jej w oczach. Chwilę odczekała po czym ruszyła ku rozmowom. Za oknem było już ciemno, a na zegarku na ścianie powoli dochodziła godzina dwudziesta pierwsza.

Eve zatrzymała się w wejściu do kuchni gdzie byli Scott, Stiles, Lydia i Malia. Przerwali rozmowę gdy ją zauważyli.

– Powinnaś odpoczywać. – odezwała się Lydia i podeszła do czarnowłosej. Wzięła ją pod rękę i zaprowadziła z powrotem do salonu. Zmusiła czarnowłosą aby usiadła na kanapie. Eve nawet nie protestowała. Nie miała na to zbytnio sił. Szczególnie że źle się czuła psychicznie. Miała wrażenie jakby coś próbowało stłamsić jej wolę.

– Gdzie jestem? – spojrzała pytająco na nastolatków.

– Spałaś więc cię przewieźliśmy do mnie. – oznajmił Scott. Zerknął na Stiles'a i skinął mu głową. Piwnooki przygryzł nerwowo paznokieć po czym spojrzał na Eve. Chwile milczał jakby zastanawiał się co powiedzieć.

– Wiesz w ogóle co się dzieje?

– Tak. Wpakowałam się w kłopoty na skalę nadprzyrodzoną.– stwierdziła posępnie.– I chętnie powiem co wiem bo to mnie całkowicie przytłacza.– oznajmiła przeczuwając że chcieli zapytać ją co się jej przydarzyło.

Eve opowiedziała im o tym że podrzuciła pendrive z nagraniem rozmowy Magnusa i Theo. Wiedziała o tym co mniej więcej planują od pewnego czasu, ale zwlekała z strachu. Powiedziała o porwaniu przez Magnusa, że ją ugryzł i coś jej wstrzyknął, że widziała troje żyjących i porwanych nastolatków i to oni są tymi bestiami, które były w szkole. To Magnus odpowiadał za porwania nastolatków, które miały miejsce przez miesiąc.

Lydia została z Eve. Pozostali poszli do kuchni by przedyskutować nowe fakty.

– Jak się trzymasz?

– Nie najlepiej, ale jakoś daje radę... chyba.– mruknęła czarnowłosa. Przymrużyła oczy gdy poczuła nieprzyjemny puls głowy, który po chwili zniknął.

Lydia zerknęła na dłonie Eve, która mocno ściskała brzeg kanapy. Jej ostre pazury były wbite w materiał. Rudowłosa powoli wstała i wróciła do przyjaciół.

Nagle ktoś gwałtownie wszedł przez główne drzwi. Wszyscy wyszli na korytarz i spojrzeli w kierunku wejścia. Przeżyli niemałe zaskoczenie ponieważ Theo pojawił się w domu Scotta. Zielonooki miał krew na twarzy, która zapewne należało do niego. Jego koszulka miała ślady pazurów i była we krwi, ale nie wyglądał na rannego. Ciosy, które mu zadano zdążyły uzdrowić się. Malia na jego widok ryknęła wysuwając pazury. Dziewczyna rzuciła się na zielonookiego. Pierwszego ciosu Theo nie uniknął zaskoczony przez szatynkę, ale później złapał ją, wykręcił jej ręce, a później mocno od siebie odepchnął.

Malia ponownie chciała go zaatakować, ale Scott spojrzał na nią by odpuściła. Alfa wyszedł przed swoich przyjaciół i spojrzał na Raeken'a.

– Po tym co zrobiłeś, masz czelność tu przychodzić? Nie chcemy cię tu. Powinieneś wyjść.

– Poczekaj Scott.– Eve wyszła na korytarz przez co wszyscy na nią spojrzeli.– Uwolnił mnie i pomógł uciec.

– Zapewne zrobił to bo miał z tego jakąś korzyść. – oznajmił z wrogością Stiles.

– Przynajmniej wysłuchajmy go jeśli ma coś do powiedzenia.– poprosiła Eve. Spojrzała na Scott'a. Czarnowłosy przez moment milczał po czym przystanął na prośbę Eve. Oczywiście Stiles nie był z tego zadowolony, najbardziej ze wszystkich, ale musiał uszanować decyzję przyjaciela.

Eve ulżyło widząc Theo żywego. Była mu wdzięczna za ratunek, choć jego wcześniejsze czyny nie poszły w zapomnienie. Dziwiła się że nie wyjechał z Beacon Hills. Nie miał przecież konkretnego powodu by zostać. Magnus nie dał mu tego co chciał. Czarnowłosa zastanawiała się nad prawdziwymi pobudkami zielonookiego.

Theo wyjawił plan Magnusa, a przynajmniej tyle szczegółów ile sam wiedział. Magnus porywał nastolatków i przemieniał ich. Później podawał im substancję ligatum, którą mieszał z swoją krwią by stworzyć psychiczną więź. Następnie wbijał im pazury w kark by połączyć całkowicie ich umysł z swoim. Wyczyszczał im pamięć, tworzył z nich morderców bez cienia człowieczeństwa, całkowicie mu posłuszni. Ligatum, które Theo ukradł z prywatnej kolekcji Hale'ów, pozwalało przemieniać się porwanym nastolatkom w bestie, które widzieli w szkole. Jednak ligatum miało dużą wadę, niewiele osób mogło przetrwać taką przemianę. Ci którzy byli zbyt słabi umierali albo od połączenia, które usmażyło im mózg albo od przemiany. Dlatego każde zwłoki, które Magnus po prostu porzucał, miały te same okaleczenia. Ślad po ugryzieniu, wstrzyknięciu igły oraz po szponach na karu, a także czarna maź wypływająca z nosa i uszu. Magnusa nie obchodziło ile niewinnych osób poświęci, chciał stworzyć stado. Z wszystkich porwanych, eksperymenty Magnusa przeżyło tylko troje, nie licząc Eve, która nie przeszła wszystkich kroków.

Theo przyznał że chciał zdobyć moc alfy. Magnus obiecał mu to dać, ale go okłamał. Tak na prawdę niewiele mu mówił. Magnus twierdził że chce zemścić się na Scott'ie i Derek'u, ale długo z tym zwlekał, nie chciał wytłumaczyć dlaczego. Wspomniał raz o jakiejś przemianie absolutnej, ale nie pociągnął dalej tego tematu, mimo że Theo próbował coś z niego wyciągnąć.

– Powiedziałeś co chciałeś, a teraz wynocha obślizgły gadzie. – ledwo Theo skończył mówić, a Stiles odezwał się. Piwnooki wskazał dłonią drzwi dając jasno do zrozumienia, że zielonooki powinien wyjść.

– Dlaczego przyszedłeś? – zapytał nagle Scott. Stiles wywrócił oczami podirytowany, że czarnowłosy w ogóle chce jeszcze rozmawiać z Theo.– Mogłeś odejść. Przecież Magnus nie ciebie chce zabić.

Theo milczał przez moment. Zerknął ukradkiem na Eve, ale szybko odwrócił wzrok od dziewczyny.

– Naraziłem się Magnus'owi. I mam przeczucie że on planuje coś znacznie większego niż nam się wydaje. Więc wolę stanąć po zwycięskiej stronie.

– Stawaj sobie gdzie chcesz, ale nie tutaj. – powiedział Stiles.– Nikt cię tu nie chce.

Eve przyglądała się Theo. Zielonooki co jakiś czas zerkał na nią. Żadne z nich zbyt długo nie utrzymywało kontaktu wzrokowego. Jednak Stiles zauważył ich krótkie wymiany spojrzeń. Zmarszczył brwi niezadowolony z tego co zaczęło nasuwać się mu na myśl.

– Jeszcze my mamy z nim do pogadania.

W domu Scott'a, pojawił się Derek w towarzystwie Peter'a.

– Zabrałeś coś co do ciebie nie należy.– oznajmił z złością Peter. Oczy mężczyzny zaświeciły się na niebiesko, a po chwili ruszył w kierunku Theo. Zielonooki zamierzał zareagować i był gotowy do obrony.

Eve nagle poderwała się z swojego miejsca. Stanęła przed Theo osłaniając go przed Peter'em. Warknęła, a jej oczy zaświeciły się na zielono. Czuła się osłabiona, a jednak prowadzona instynktem postanowiła stanąć w obronie zielonookiego. Była gotowa do walki jeśli byłoby to konieczne. Gniewne wpatrywała się prosto w oczy Peter'a, konfrontując się z nim na spojrzenia. Nie zamierzała odpuścić, choć była świadoma że nie miała z nim szans. Sama się sobie dziwiła że odważyła się sprzeciwić znacznie silniejszemu wilkołakowi, który dodatkowo miał dużo doświadczenia w walce.

Theo był zaskoczony zachowaniem czarnowłosej. Jej poczucie ochrony go, sprawiło że poczuł dziwne ciepło. Mały uśmiech cisnął mu się na usta gdy patrzył na swoją małą obrończynię, ale zapanował nad mimiką twarzy.

Pozostali również nie spodziewali się po Eve czegoś takiego. Przeważnie cicha i spokojna, a nagle stała się agresywna jakby coś w nią wstąpiło albo raczej jakby bardzo zależało jej na kimś.

–Eve.– powiedział Scott chcąc opanować czarnowłosą, ale dziewczyna nie zareagowała.– Uspokój się.

– Eve, odpuść.– odezwał się Stiles. Jednak czarnowłosa była głucha na ich słowa.

Theo położył dłoń na ramieniu czarnowłosej. Eve trochę rozluźniła mięśnie pod wpływem jego dotyku. Jednak nie zamierzała się cofnąć. To było dla niej nietypowe. Zwykle wolała się nie narażać. Jednak obawa o zielonookiego była silniejsza niż jej strach.

– Jak uroczo. Czyżbyś chroniła swoją kotwicę?– Peter posłał im mały uśmieszek. Derek odezwał się mówiąc by niebieskooki odpuścił, co Peter niechętnie zrobił. Czarnowłosa nie odpowiedziała. W pomieszczeniu zapanowała nieprzyjemna cisza, a atmosfera była napięta. Pytanie pozostało bez odpowiedzi, choć nie trzeba było używać słów by domyślić się odpowiedzi.

Eve odetchnęła, a jej oczy wróciły do normy. Nie chciała walczyć, ale zrobiłaby to gdyby Peter nie odpuścił. Dziewczyna poczuła jak dłoń Theo znika z jej ramienia. Jego dotyk był przyjemny, nie chciała by zniknął. Zerknęła na zielonookiego. Jej twarz, która chwilę temu wyrażała gniew, zmiękła. Trochę skuliła się w sobie i odeszła na bok, nie chcąc być dłużej w centrum uwagi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro