~ 40 ~ O ile będziesz moim talerzem to dobrze.
Szczerze mówiąc nie chciałem tak naskoczyć na swojego męża. Chciał mi pomóc, pojmowałem tyle swoim małym mózgiem, ale no... To ja byłem głową tego związku. Powinienem utrzymywać jego, siebie, dom, a tak naprawdę jestem bezrobotnym leniem, który może się tylko nad sobą użalać i żyć na koszt rodziców swojego ukochanego. Bolało mnie to, że nic nie potrafiłem sam zrobić dobrze. Jungkook potrzebował pracującego mężczyzny, a nie nieudacznika. Co jak nagle jego rodzicom się odwidzi i wyrzucą nas z willi? Wylądujemy pod mostem. A z jakiego to powodu? Ponieważ ja, Park Jimin, nie potrafię znaleźć sobie sam dobrze płatnej pracy, która zapewni nam byt. Moja samoocena znów zaczynała przez to się wyniszczać i... UGH! Czy kiedyś w końcu wszystko będzie dobrze?!
Następnego dnia mój zły humor na szczęście się ulotnił, dlatego przeprosiłem Jungkooka za swoje wczorajsze zachowanie, co oczywiście uznał za nim. Taki był. Wybaczał mi wszystko, udając że nic się nie stało, ale prawda była zupełnie inna. Stało się i to dużo, bo wyszedł za faceta bez przyszłości. On to miał wielkiego pecha w życiu.
Mimo właśnie takich dołujących myśli, które cały czas krążyły po moich myślach, postanowiłem sobie, ze w trakcie przerwy obiadowej ukochanego, żeby mu trochę odpłacić wczorajszy wieczór, wkradnę się na jego uczelnie i dotrzymam mu towarzystwa. Pamiętałem, jak mi chwilę przed przyjściem tego całego Joohyuna wspominał, że patrząc na mojego brata z Roa tak bardzo mu mnie zaczyna brakować, iż chce uciec z wykładów, żeby tylko się ze mną spotkać. Dobra, może trochę przyczyniłem się do tego, żeby uciekł, kiedy nieco zacząłem go podniecać przez rozmowę telefoniczną, ale no taki byłem, a on mnie w pełni akceptował.
- Braciszku, bo ma pewną sprawę... - kiedy znalazłem się pod uczelnią, zrozumiałem że nie wiem, gdzie tak naprawdę studenci jadają posiłki. No co mogłem poradzić? Nigdy nie byłem w takim miejscu. Dlatego też zadzwoniłem do takiego jednego żarłoka, który zwany jest też moim bratem. - Przyjdziesz na chwilę do mnie? Stoję przed głównym wejściem uczelni.
- A coś się stało? - spytał rozbawiony i usłyszałem jak kogoś przeprasza. Prawdopodobnie Minkyung. - Zaraz będę. Poczekaj chwilę.
- Zawsze za tobą czekam, więc tym razem wyjątku nie zrobię. - wymruczałem, po czym się rozłączyłem. Od kiedy mój braciszek poznał Minkyung stał się weselszy i bardziej żywy. No nie powiem, miłość chyba na każdego miała dobry wpływ. Mnie uratowała przed grobem, a jego przed samotnością. My Parkowie najwidoczniej tacy byliśmy.
- O co chodzi? - usłyszałem po pięciu minutach głos Jihyuna, który zaraz mnie poklepał po plecach. - Coś się stało?
- Macie teraz przerwę obiadową, nie? - spojrzałem na brata. - Przyszedłem zrobić niespodziankę Jungkookowi. Wczoraj byłem trochę nie w humorze do pewnych spraw i... chce mu to wynagrodzić.
- Ucieszy się, bo cały czas siedzi sam przez to, że teraz Roa spędza czas ze mną - stwierdził. - Zresztą pewnie cię zaspamił wiadomościami, bo jak wychodziłem, widziałem, że do kogoś pisze, ale potem rezygnuje.
- Nie siedzi z tym całym Joohyunem? - zdziwiłem się, poprawiając na ramieniu torbę, w której miałem pyszny deser, który kupiłem po drodze. Wiedziałem, że pewnie już zjadł kanapki, a czasem kopniak od słodyczy przydaje się na nudnych wykładach.
- Nie - pokręcił głową. - Joohyun siedzi z innymi. A Jungkook nigdy nie próbował się tam wkręcić, nawet nie chciał.
- Więc nie traćmy czasu. Wytłumacz mi, jak dojść na tą... stołówkę i gdzie siedzi mój mąż. - poklepałem młodszego po ramieniu. - Potem wrócisz do swojej dziewczyny, a ja zaskoczę Kooka.
- To nie jest moja dziewczyna - zaśmiał się, wzruszając ramionami. - Raczej przyjaciółka, ale o tym pogadamy kiedy indziej - powiedział, po czym ruszył w kierunku wejścia. - Chodź - wskazał głową w stronę dużych drzwi, kiedy weszliśmy do środka. - Jakbyś chciał zrobić mu jeszcze raz niespodziankę, przynajmniej zapamiętasz.
- Oczywiście, że zapamiętam. - uderzyłem go lekko w ramię. - Dziękuję, Hyun. Idź już, a ja wejdę chwile po tobie.
- Okej - przytaknął. - Miłej mini randki - zaśmiał się i przekroczył próg tej całej stołówki. - A i Jungkook siedzi przy stoliku obok nas, więc jak coś to go łatwo znajdziesz - wyjaśnił, a ja mu podziękowałem za informacje. Warto mieć takiego brata.
Westchnąłem cicho, przetarłem twarz dłonią, odczekując chwilę, po czym wszedłem do środka pomieszczenia. Nie sądziłem, że ktoś w ogóle zwróci na mnie uwagę i miałem oczywiście rację. Głośne rozmowy, puszczenie muzyki, śmiechy... Uroki bycia studentem. Mnie one niestety nie spotkają nigdy, ale nie żałowałem takiego wyrzeczenia. Jungkook był dużo ważniejszy.
Widząc męża, który nawet mnie nie zauważył, ponieważ pisał coś w telefonie, mocno o czymś myśląc, uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Pomińmy fakt, że wiedzieliśmy się całkiem niedawno. I tak zdążyłem się stęsknić za moim króliczkiem. Miłość to było coś cudownego i upierdliwego, lecz w moim przypadku i Jungkooka wygrywała ta pierwsza cecha tejże relacji.
- Nie możesz dobrać odpowiednich słów? - wyszeptałem wprost do jego ucha. - Wystarczy zwykłe "Kocham cię", żeby zacząć ze mną rozmowę. Nie trzeba się wysilać, skarbie.
- Huh? - podniósł na mnie swój wzrok, a jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech. Był to doprawdy przeuroczy widok. Nie minęła chwila, a on się do mnie przytulił i pocałował lekko moje usta. - Co ty tu robisz?
- Przybyłem dotrzymać towarzystwa pięknemu księciu w opałach. - oddałem uścisk. - A tak serio to nie chciałem, żebyś siedział sam, przyglądając się innym. Bawić się dobrze możesz ze swoim małżonkiem. Nawet lepiej niż z tymi nudziarzami. Sorka, Jihyun. - ostatnie zdanie zwróciłem w kierunku brata, który nas podsłuchiwał.
- Jejku, jak się cieszę - ścisnął mnie mocniej, po tym jak mój brat olał to co powiedziałem. I słusznie. - Bardzo, bardzo. Dziękuję.
- Nie masz przecież za co dziękować, kochanie. - zacząłem delikatnie głaskać jego włosy. - Dla ciebie zrobię wszystko, przecież wiesz.
- Jesteś taki cudowny - wyszeptał, muskając moją szyję. - Nadal dziękuję. Stęskniłem się.
- Ja też się bardzo stęskniłem, króliczku. - przekręciłem trochę jego głowę, żeby musnąć te cudowne wargi ustami. - Ktoś się gapi? - spojrzałem mu w oczy.
- Nawet jeśli to mnie zbytnio mnie nie rusza - wzruszył ramionami, uśmiechając się do mnie lekko. - Ciebie też nie powinno.
- I nie rusza. Tylko chce mieć pewność, że nikt więcej do ciebie podbijać nie będzie. - odwzajemniłem uśmiech ukochanego i ponownie zgarnąłem go w swoje ramiona. - Jak ci mija dzionek, hm?
- Teraz wspaniale - zaśmiał się cicho. - Nadal w sumie nie mogę uwierzyć, że przyszedłeś.
- To uwierz, bo nie wiem o której się kończy ten czas wolny, a nie chce go stracić. - zaśmiałem się. - Kocham cię, Kookie.
- Ja też cię kocham - pocałował mnie szybko. - Mamy jeszcze jakieś dwadzieścia minut.
- To zjemy deser, który kupiłem i chwilkę jeszcze ze sobą pogadamy - posłałem mężowi uśmiech. - A kiedy skończysz wykłady to po ciebie podjadę.
- Dobrze - złapał mnie za dłoń i splótł ją ze swoją. - Siadaj - powiedział, po czym sam zajął miejsce na którym poprzednio siedział. - Naprawdę kupiłeś specjalnie deser?
- Oczywiście. Przyda się trochę energii na tych wykładach. - usiadłem koło męża, następnie otwierając torbę, z której wyciągnąłem ulubione ciasto Jungkooka wraz z dwoma tabliczkami czekolady.
- Czy ty chcesz, żebym popadł w szok cukrowy? - oparł się o moje ramię. - Albo co gorsza, przytył?
- Lubię cię rozpieszczać. - zaśmiałem się cicho, cmokając go w czubek głowy. - Wcinaj i nie gadaj. Kocham każdy gram ciebie.
- Pogadamy jak przybiorę z dziesięć kilo - mruknął rozbawiony. - Wtedy zmienisz zdanie. Kupisz mi na święta karnet na siłownie.
- Eh, tak wiele razy rozmawialiśmy o siłowni, Jungkook... - wymruczałem niezadowolony z tego pomysłu. - Kupię Ci psa, a nie karnet.
- No przecież tylko żartowałem, ty tylko czekasz aż nabiorę większej masy - cmoknął mnie w policzek ze śmiechem. - I ty tak serio z psem?
- Jak będziesz chciał to dlaczego niby mam odmówić? - podałem mu mały, plastikowy widelczyk.
- No nie wiem, możesz się bać psów albo jesteś uczulony na sierść, są różne przyczyny - stwierdził, zaraz mrucząc pod nosem, kiedy wziął do buzi pierwszego kęsa. - To jest niebo w gębie.
- Powinieneś tak tylko mówić, jak coś innego znajdzie się w twoich ustach. - wymruczałem rozbawiony. - I spokojnie. Nie boję się i nie jestem uczulony.
- Jak mam coś innego, uważam, że to jest coś więcej niż niebo - wziął kawałek ciasta na widelczyk i nakarmił mnie nim, uśmiechając się z nutką zadziorności. - Uwierz.
- Masz ochotę poflirtować, hm? - oblizałem swoje usta, po zjedzeniu kawałka, który mi wsunął do buzi.
- W sumie to nie powinniśmy teraz, za dużo ludzi. Jeszcze ktoś wpadnie na głupi pomysł podsłuchiwania nas.
- To bardzo możliwe, ponieważ tak, jak zakładałem, niektóre osoby przyglądają się nam. - otworzyłem opakowanie czekolady i ułamałem kosteczkę, wkładając ją do usteczek Jungkooka.
- A niech patrzą - po chwili musnął kilka razy moje usta, przez co mruknąłem zadowolony. Smakował przepyszną czekoladą.
- Mój kochany... - wymamrotałem pomiędzy pocałunkami. Urocza istotka z mrocznym umysłem. Ta ręką z pewnością sunęła w nieodpowiednią stronę. - Kookie, jesteśmy na uczelni.
- Szkoda - zaśmiał się pod nosem, gładząc delikatnie moje udo. - Jak przyjedziesz po mnie, pójdziemy na jakiś obiad?
- Pewnie trochę zbrzydła ci moja kuchnia, więc zgoda. - pokiwałem głową z uśmiechem.
- Nie, no coś ty, twoja jest najlepsza - zaprzeczył od razu. - Nie chcę, żebyś cokolwiek dzisiaj więcej robił. Dzisiaj robimy sobie dzień leniucha. Czy coś.
- To zerwij się z wykładów. - pocałowałem jego usta. Wiedziałem, że robię źle mu to proponując, ale sam boi się wyjść z inicjatywą, ponieważ nie chce mnie zawieść. Może i opuścił już dość dużo, ale ten jeden niczego nie zmieni. - No chyba, że przerabiasz coś ważnego.
- Został mi jeden wykład, bo reszta została odwołana, więc raczej nie będzie problemu - powiedział. - I tak mamy teraz najluźniejszy temat.
- To jemy i uciekamy. - pogładziłem jego włosy. Kochałem ich miękkość.
- Em, Jungkook. - usłyszałem głos faceta, który wczoraj naszedł nas w domu. Uh, czego znów chciał. - Wybierasz się gdzieś?
- Tak - przytaknął. - A coś się stało, że się pytasz?
- Zastanowiłeś się przez noc? - usiadł po drugiej stronie koło Jungkooka.
- Tak i nadal nie. Przestań mi się o to pytać - mruknął. - Jimin-ah, chodźmy już stąd.
- Czekaj. Boisz się własnego męża spytać o pozwolenie? - zapytał z westchnięciem.
- Jakie znów pozwolenie? - zmarszczyłem brwi, spoglądając na Jungkooka.
- Nie chcę po prostu iść - burknął, zaciskając swoją dłoń w pięść. - Możemy już iść? Proszę.
- Jungkook, możesz poznać swojego idola. Ja chcę dobrze. - wyszeptał Joohyun. - Ale zgoda. Nie będę już naciskał. Zobaczymy się jutro?
- Nie wiem, może - westchnął Kookie, zaczynając pakować swoje rzeczy do torby. - Chodź, Jimin-ah. Zabierz deser, skończymy go wieczorem, dobrze?
- O ile będziesz moim talerzem to dobrze. - robiłem dobrą minę do złej gry.
- Jasne - zaśmiał się cicho, po czym się do mnie przytulił. - Wyjaśnię ci wszystko na obiedzie, ale proszę. Nie bądź na mnie zły ani nie kłóćmy się. Nie chcę, żeby coś takiego się stało - mogłem przysiąc, że lekko mu się głos załamał. Zaniepokoiło mnie to.
- Wyluzuj, kochanie. - spakowałem pyszności, które dla niego kupiłem i wziąłem młodszego na ręce. - Nie denerwuj się. Przecież ze mną możesz o wszystkim pogadać.
- Ale obiecujesz, że się nie pokłócimy? - spytał nieco przygaszony i obejrzał się wokół nas. - Teraz wszyscy się patrzą, nie tylko niektórzy.
- Jesteśmy małżeństwem, tak? - westchnąłem, patrząc mu w oczy. - Mów. Obiecuję się nie wkurzać.
- Najpierw stąd wyjdźmy - poprosił. - Najchętniej to bym ci w ogóle o tym nie mówił, bo tylko ci popsuje humor, ale wolę, żebyś się dowiedział tego ode mnie.
- Dowodzenia wszystkim! - krzyknąłem z uśmiechem, ruszając w kierunku wyjścia z tej stołówki. - No więc?
- Joohyun po prostu zaproponował mi pójście na wystawę w galerii sztuki - wyznał cicho. - Ale ja odmówiłem. I ciągle się pyta, czy jestem pewien.
- Jaką wystawę? - zapytałem spokojnie, udając że wszystko jest w porządku. Na szczęście się nie skapnął.
- No zwykłą - wyszeptał. - Jimin-ssi, przepraszam, że ci zepsułem znowu humor, nie chciałem... Naprawdę przepraszam.
- Nie popsułeś mi humoru... - uśmiechnąłem się lekko. - Powiedz, to ważna wystawa?
- Zepsułem ci, nie udawaj, że jest inaczej, wiem jak reagujesz na niego - mruknął, a z przykrością musiałem wewnętrznie przytaknąć.
- Pytam się czy to ważna wystawa. Chcesz na nią iść, prawda? - pocałowałem go w czoło.
- Nie chcę iść - pokręcił głową. - Nie chcę iść na nią z nim. Bo mi będzie przykro i tobie zresztą też. Nie zmienię swojego zdania.
- No dobrze. - pocałowałem go w czoło. - Przestań już się smucić, bo nie jestem zły. Zapomnij o swoim koledze i zajmijmy się sobą.
- Kocham cię - musnął moje usta kilka razy, a uroczy uśmiech chłopaka rozświetlił jego twarz. - Ta propozycja z byciem twoim talerzem jest aktualna?
- Oczywiście, że jest aktualna. - zaśmiałem się cicho. - Ja ciebie tez kocham. Bardzo, bardzo mocno.
- Ale ja bardziej - wiedziałem, że tak się skończy. Zawsze lubiliśmy się "kłócić" o to, kto bardziej kogo kocha.
- Nawet w snach oboje wiemy, że to ja bardziej kocham ciebie. - odstawiłem chłopaka na ziemię i złapałem go za rękę, prowadząc w kierunku samochodu.
- Nie ma nawet mowy - zaśmiał się, szturchając mnie lekko. - To ja ciebie bardziej.
- Nie ładnie tak kłamać. - wymruczałem rozbawiony. - Ja ciebie bardziej.
- Chciałbyś, ja nie kłamię - puścił moją dłoń i zaczął biec w stronę samochodu. - Cieszę się, że się zgadzasz!
- Nie zgadzam się! Nigdy! - krzyknąłem z uśmiechem, ruszając za nim w pościg. Jakie szczęście, że zamknąłem drzwiowe samochodu, ponieważ mój mąż by zdołał mi uciec, a tak to go złapałem i przycisnąłem do samochodu. - Kocham cię bardziej. Musisz to zaakceptować.
- Nie ma szans - pokręcił głową, zaraz cmokając moje usta. - Nie zaakceptuje tego, bo to nieprawda.
- Zawsze mi jestem uległy. - uśmiechnąłem się lekko. - Dlaczego tym razem nie pójdziesz na kompromis?
- Bo w tej kwestii nie dam rady - wzruszył ramionami rozbawiony. - Chyba, że powiesz, że kochasz mnie tak samo mocno jak ja ciebie.
- Moja miłość do ciebie nie ma końca ani początku. - wyznałem. - Więc na pewno kocham cię bardziej.
- To nie ulegnę, kocham cię mocniej niż ty mnie - myślałem, że jednak odpuści, ale jak widać... Był zbyt uparty. - Jedziemy?
- Zawsze będziemy się kłócić tylko o to kto kogo kocha bardziej? - zapytałem, otwierając samochód.
- Mam nadzieję, innych kłótni nie chcę - zajął miejsce pasażera. - Zresztą ty też nie.
- Masz całkowitą rację. - zamknąłem drzwi od jego strony i truchtem przedostałem się koło drzwi kierowcy, zaraz wchodząc do środka samochodu, a następnie odjechałem spod uczelni. Oczywiście zgodnie z ukochanym stwierdziliśmy, że zjemy sobie na mieście ciepłą pizzę, więc przestawiłem biegi i zmieniłem kurs jazdy w kierunku naszej ulubionej pizzerii.
Wróciliśmy do domu dopiero po zjedzonym posiłku, który jedliśmy jakieś dwie godziny, ponieważ zamówiliśmy sobie naprawdę dużą pizzę i musieliśmy jeść ją z przerwami. Nasze usta, od wejścia do budynku restauracji, nie mogły się od siebie odkleić. Zachowywaliśmy się dokładnie tak samo, jak na początku naszego związku. Uczucia z nas wybuchały, a my nie chcieliśmy ich zagłuszać. Miałem cichą nadzieję, że dużo częściej będziemy się tak się odnosili z uczuciami do siebie i wiedziałem, iż mój mąż tak samo tego pragnął. Tak bardzo mocno go kochałem... A do tego jak byliśmy już w naszej sypialni i zacząłem nagi zjadać z gołego ciała mojego męża ten cudny deser to ten dzień nie mógł wydawać się lepszy. No i ten seks, jako dokładka deseru. No diaboliczny i uroczy królik! A do tego mój najpiękniejszy na świecie mąż. Lepszego połączenia chyba nie ma!
-----------------------
Rozdzialik ^^
Jak się podobał? ^^
Do następnego, ludziki ^*^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro