Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 12 ~Jesteś moim aniołem.

Po jakiejś pół godzinie usłyszałem jak powoli schodzi z piętra. Nie miałem zamiaru nawet sobie wyobrażać jaki bardzo musiał czuć ból. Kiedy wszedł do kuchni, mogłem zauważyć, jak słodko wygląda w swoim białym golfie ze skarpetami iron mena na stopach. - Przepraszam - wymamrotał. - Ale zrozum, że ja chcę, żeby było idealnie. Żeby jej tatusiowie nie musieli się zamartwiać o to, czy ona ich tak naprawdę kocha. Chcę, żeby miała wspaniały dom.

- Rozumiem, Jungkook, więc nie masz za co przepraszać. - uśmiechnąłem się lekko. - Idź do salonu. Zaraz pogadamy tylko dokończę robić jedzenie.

- Ale nie jesteś zły? - spytał, pocierając jedną stopę o drugą.

- A wyglądam na złego? - zaśmiałem się cicho. - Nie chciałem ciebie denerwować.

- A ja ciebie - zagryzł wargę i westchnął. - Pójdę po laptopa i zacznę pisać ten referat.

- Na kiedy go masz? - zatrzymałem ukochanego, powracając do gotowania.

- Na jutro - powiedział. - Gdyby nie miał złego humoru, może dałby nam więcej czasu...

- Ile stron? - spojrzałem na Jungkooka. - Trzy?

- Mhm - pokiwał głową, zaraz zaczynając kaszleć. - Jeszcze tego mi brakowało.

- Masz jeszcze na referat cały dzień. Godzina jeszcze młoda i będziesz miał moją pomoc. - westchnąłem. - Idź po koc i jakąś poduszkę i połóż się na kanapie w salonie. Odpocznij sobie trochę. Za chwilę przyjdę, zjemy razem, dam ci jakieś leki na przeziębienie, poprzytulamy się i zaczniemy pisać referat.

- Dobrze - posłał mi trochę szerszy uśmiech, jakby wizja spędzenia wolnego czasu wspólnie go naprawdę ucieszyła. Anioł nie człowiek. - To ja zaraz wrócę.

- Czekam. - zaśmiałem się, puszczając mu oczko i powróciłem go gotowania, chwilę później słysząc jak Jungkook z piskiem radości wbiega po schodach. Przygotowanie jedzenia zajęło mi tylko chwilkę, dlatego Jungkook nie musiał długo za mną czekać. Wchodząc do salonu myślałem, że nie wytrzymam i wytarmoszę policzki Jungkooka. Leżał sobie słodko pod swoim ukochanym kocykiem, okrytym aż po szyję i z uroczym uśmiechem patrzył się na mnie. Te iskierki w oczach były niezastąpione i tak bardzo je kochałem. Skończyło się na tym, że prawie upuściłem jedzenie, ale co z tego, Ważne było to, że mojemu ukochanemu jest ciepło i zaraz zje równie ciepły posiłek, popijając ciepłym i słodkim kakaem, które w międzyczasie przygotowałem. Och, tak... wolałem go mieć przy sobie niż martwić się o to, czy bezpiecznie dojdzie na uczelnię, albo wróci cały i zdrowy do domu.

- Smakowało ci? - zapytałem młodszego, gdy skończyliśmy jeść jedzonko i zajęliśmy się kakao, wtuleni w siebie na meblu.

- Bardzo - wymamrotał, kładąc swoją głowę w zagłębieniu mojej szyi. - Dziękuję.

- Nie ma za co, kochanie. - pocałowałem go w tę uroczą główkę. - Chcesz dokończyć rozmowę?

- Możemy - westchnął, poprawiając swój kocyk. - Nie chcę, żebyś mówił, że malutka cię nie będzie kochać. Bo to nieprawda.

- Masz pewność? - upiłem łyk kakao, patrząc następnie na ukochanego.

- Jestem tak samo tego pewny jak tego, że jestem chory teraz - wymamrotał przez zatkany nos.

- Czyli jutro zostajesz w domu, dobrze? - odłożyłem kubek na stolik i przytuliłem do siebie chłopaka, żeby bardziej go ogrzać.

- Muszę iść - westchnął. - Niestety taki obowiązek.

- Pójdę za ciebie. - wzruszyłem ramionami. - Założę czapkę i już.

- Jutro pójdę tylko oddać ten referat i zapytać kogoś o notatki, dobrze? Pójdę też potem do lekarza.

- Dobrze. Ale ja cię podwożę. - pocałowałem go w skroń.

- Na to się mogę zgodzić - dał mi krótkiego całusa w szyję. - Kocham cię. Bardzo, bardzo.

- Ja ciebie też, króliczku. - zaśmiałem się, pocierając jego ramię. - Jesteś zimny...

- A czuję się jakbym miał gorączkę - wyznał, ziewając. - Zawsze tak miałem podczas choroby. Nic dziwnego. Ale tylko babcia przychodziła do mnie jak chorowałem.

- Zgaduję, że nie żyje? - westchnąłem, całując go w czubek głowy.

- Nie żyje od kilku lat już - zakaszlał. - Wtedy sam chodziłem do lekarza, ale był z tym problem, bo musiała być osoba dorosła. Ale pani doktor wiedziała jaka jest sytuacja i tak mnie przyjmowała.

- Biedaczku mój... Teraz ja będę twoim lekarzem. - uśmiechnąłem się szeroko.

- A ja się zgodzę, bo z chęcią miałbym takiego cudownego lekarza - zaśmiał się krótko. - Przystojnego... Kochanego...

- Męskiego... - dodałem z rozbawieniem.

- Oczywiście - przytaknął z przepięknym uśmiechem. - Ale mój. Tylko mój.

- A czy ja zaprzeczyłem? Jestem twój. Tylko twój. - musnąłem jego policzek.

- Jestem taki szczęśliwy, chociaż nienawidzę chorób. Jesteś najcudowniejszy na świecie.

- Nie przesadzaj. - machnąłem ręką. - Kocham cię, a ty mnie. Dlatego tak nam się tylko wydaje.

- Mi się nie wydaje, ja to wiem - mruknął. - I czy ty właśnie powiedziałeś, że jestem cudowny w twoich oczach, tylko dlatego, bo mnie kochasz?

- Nic takiego nie powiedziałem. - oburzyłem się. - Ale miłość do ciebie mnie zaślepia, skarbie.

- Gdybym nie był chory, już dawno pocałowałbym cię, a teraz mam skrzyżowane ręce - wymamrotał wyraźnie smutniejąc. - Niech szlak trafi moją słabą odporność.

- Ja mam bardzo dobrą odporność, wiesz? Rzadko choruje. - uśmiechnąłem się pocieszająco. - Do tego nie brzydzę się całować osoby, którą kocham

- Nawet nie pomyślałem o tym drugim - zaśmiał się, wtulając się we mnie. - Ja też się nie brzydzę.

- To na co czekasz? - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się ciepło.

- Zastanawiam się, czy ci nie kichnę w twarz - wyznał zawstydzony. - Bo coś mnie kręci w nosie. Ale zaryzykuję - powiedział, po czym zaczął delikatnie muskać moje usta. Pierwszy raz miałem styczność z spiechrzniętą strukturą jego słodkich warg. Nadal były idealne, chociaż nadszarpnięte przez katar.

- No widzisz? Nie kichnąłeś. - zaśmiałem się, czułe gładząc jego głowę. - Dopij kakao i idziemy pisać to coś.

- Jesteś pewien, że chcesz mi pomóc? - spytał z zatkanym nosem. - To nudne jak flaki z olejem. Mojej babci się przysnęło jak słuchała tego.

- Jesteś chory, więc będę sprawdzał ci tylko ortografię i pomagał pisać. - wzruszyłem ramionami. - Ten facet nie zna jeszcze stylu twojego pisania, więc mamy farta.

- Głupio mi, że tak mi pomagasz, ale to bardzo doceniam - uśmiechnął się lekko. - Jesteś moim aniołem.

- Jestem twoim mężem. - przypomniałem mu, całując go w nosek. - Coś Ci obiecałem podczas zaślubin.

- W zdrowiu i w chorobie - powtórzył mój czyn i westchnął, opatulając się mocniej kocem. - Pójdę po tego laptopa. Im szybciej zaczniemy tym szybciej będę mógł pójść się przespać. I się poprzytulać.

- Dobrze, kochanie, ale najpierw jeszcze jednego całusa poproszę. - uśmiechnąłem się szeroko i ciepło.

- Dostaniesz nawet ich milion jak będziesz chciał - wyznał. - I nie musisz prosić - po tych słowach wplątał swoją dłoń w moje włosy i zaraz obdarował mnie dłuższym pocałunkiem. Uwielbiałem te momenty, kiedy byliśmy tak blisko.

- Kocham cię. - westchnąłem, przytulając go mocno do siebie.

- Ja też cię kocham i najchętniej bym w ogóle nie wstawał, ale trzeba - mruknął, odwzajemniając na krótko uścisk. - Potem się poprzytulamy. Ale pewnie usnę, bo nawet teraz ledwo się trzymam.

- Nie mam ci tego za złe. - podniosłem się, biorąc go na ręce i ruszyłem z młodszym na górę.

- Mogłem pójść sam, już i tak za dużo dla mnie robisz - wbrew jego słowom wtulił się we mnie. Był naprawdę zimny.

- To nic takiego, skarbie. - westchnąłem ciężko, całując go w głowę.

- To jest dużo, naprawdę - zakaszlał, zakrywając swoją buzię. - Dziękuję ci po raz kolejny.

- To nadal mało jak dla mnie, kochanie. - poprawiłem go, następnie krótko całując jego wargi. - Zaraz przyniosę ci lekarstwa, a ty włączysz laptopa. - oznajmiłem, kładąc go na łóżku i okryłem go szczelnie pościelą, podając mu sprzęt. - Po wczorajszym nie wymieniłem jeszcze pościeli, więc... Przepraszam...

- Przecież nic się nie stało - uśmiechnął się do mnie szeroko. - Cieszę się, bo pomimo wszystkiego czuję nasz zapach, z przewagą twojego zapachu. A kocham go.

- Uwielbiam twoje kochane dziwactwa. - zaśmiałem się, głaszcząc go po głowie i pocałowałem go w czoło. - Ciepłe. - westchnąłem. - Chyba masz gorączkę. Boli cię głowa?

- Trochę - pokiwał nią, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. Pomimo choroby i tak był przeszczęśliwy. Jakby co najmniej dostał jakiś prezent. - Ale da się przeżyć.

- Zrobię ci kompres i zaraz przestanie boleć. - odwzajemniłem jego uśmiech. - Kocham cię. - wyszeptałem ciepłym tonem, gładząc kciukiem jego policzek.

- A ja kocham ciebie i momenty, kiedy to mówisz - Nie można było stwierdzić, czy się zarumienił czy nie, bo przez prawdopodobieństwo gorączki był cały czerwony na twarzy.

- Ja wiem, dlatego też często ci to mówię, kochanie. - zaśmiałem się, przytulając go głową do mojego torsu. - Jakby co mnie wołaj, dobrze?

- Dobrze - przytaknął. - Nie będzie raczej potrzeby, ale w porządku.

- Zobaczymy. - zaśmiałem się ciepło. - Kocham cię. - pocałowałem go w głowę i wypuściłem z objęć ruszając na dół.

---------------------------------------

Next kochani ^^

Jak się podobało? <3

Do następnego, ludziki ^*^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro