~ 12 ~Jesteś moim aniołem.
Po jakiejś pół godzinie usłyszałem jak powoli schodzi z piętra. Nie miałem zamiaru nawet sobie wyobrażać jaki bardzo musiał czuć ból. Kiedy wszedł do kuchni, mogłem zauważyć, jak słodko wygląda w swoim białym golfie ze skarpetami iron mena na stopach. - Przepraszam - wymamrotał. - Ale zrozum, że ja chcę, żeby było idealnie. Żeby jej tatusiowie nie musieli się zamartwiać o to, czy ona ich tak naprawdę kocha. Chcę, żeby miała wspaniały dom.
- Rozumiem, Jungkook, więc nie masz za co przepraszać. - uśmiechnąłem się lekko. - Idź do salonu. Zaraz pogadamy tylko dokończę robić jedzenie.
- Ale nie jesteś zły? - spytał, pocierając jedną stopę o drugą.
- A wyglądam na złego? - zaśmiałem się cicho. - Nie chciałem ciebie denerwować.
- A ja ciebie - zagryzł wargę i westchnął. - Pójdę po laptopa i zacznę pisać ten referat.
- Na kiedy go masz? - zatrzymałem ukochanego, powracając do gotowania.
- Na jutro - powiedział. - Gdyby nie miał złego humoru, może dałby nam więcej czasu...
- Ile stron? - spojrzałem na Jungkooka. - Trzy?
- Mhm - pokiwał głową, zaraz zaczynając kaszleć. - Jeszcze tego mi brakowało.
- Masz jeszcze na referat cały dzień. Godzina jeszcze młoda i będziesz miał moją pomoc. - westchnąłem. - Idź po koc i jakąś poduszkę i połóż się na kanapie w salonie. Odpocznij sobie trochę. Za chwilę przyjdę, zjemy razem, dam ci jakieś leki na przeziębienie, poprzytulamy się i zaczniemy pisać referat.
- Dobrze - posłał mi trochę szerszy uśmiech, jakby wizja spędzenia wolnego czasu wspólnie go naprawdę ucieszyła. Anioł nie człowiek. - To ja zaraz wrócę.
- Czekam. - zaśmiałem się, puszczając mu oczko i powróciłem go gotowania, chwilę później słysząc jak Jungkook z piskiem radości wbiega po schodach. Przygotowanie jedzenia zajęło mi tylko chwilkę, dlatego Jungkook nie musiał długo za mną czekać. Wchodząc do salonu myślałem, że nie wytrzymam i wytarmoszę policzki Jungkooka. Leżał sobie słodko pod swoim ukochanym kocykiem, okrytym aż po szyję i z uroczym uśmiechem patrzył się na mnie. Te iskierki w oczach były niezastąpione i tak bardzo je kochałem. Skończyło się na tym, że prawie upuściłem jedzenie, ale co z tego, Ważne było to, że mojemu ukochanemu jest ciepło i zaraz zje równie ciepły posiłek, popijając ciepłym i słodkim kakaem, które w międzyczasie przygotowałem. Och, tak... wolałem go mieć przy sobie niż martwić się o to, czy bezpiecznie dojdzie na uczelnię, albo wróci cały i zdrowy do domu.
- Smakowało ci? - zapytałem młodszego, gdy skończyliśmy jeść jedzonko i zajęliśmy się kakao, wtuleni w siebie na meblu.
- Bardzo - wymamrotał, kładąc swoją głowę w zagłębieniu mojej szyi. - Dziękuję.
- Nie ma za co, kochanie. - pocałowałem go w tę uroczą główkę. - Chcesz dokończyć rozmowę?
- Możemy - westchnął, poprawiając swój kocyk. - Nie chcę, żebyś mówił, że malutka cię nie będzie kochać. Bo to nieprawda.
- Masz pewność? - upiłem łyk kakao, patrząc następnie na ukochanego.
- Jestem tak samo tego pewny jak tego, że jestem chory teraz - wymamrotał przez zatkany nos.
- Czyli jutro zostajesz w domu, dobrze? - odłożyłem kubek na stolik i przytuliłem do siebie chłopaka, żeby bardziej go ogrzać.
- Muszę iść - westchnął. - Niestety taki obowiązek.
- Pójdę za ciebie. - wzruszyłem ramionami. - Założę czapkę i już.
- Jutro pójdę tylko oddać ten referat i zapytać kogoś o notatki, dobrze? Pójdę też potem do lekarza.
- Dobrze. Ale ja cię podwożę. - pocałowałem go w skroń.
- Na to się mogę zgodzić - dał mi krótkiego całusa w szyję. - Kocham cię. Bardzo, bardzo.
- Ja ciebie też, króliczku. - zaśmiałem się, pocierając jego ramię. - Jesteś zimny...
- A czuję się jakbym miał gorączkę - wyznał, ziewając. - Zawsze tak miałem podczas choroby. Nic dziwnego. Ale tylko babcia przychodziła do mnie jak chorowałem.
- Zgaduję, że nie żyje? - westchnąłem, całując go w czubek głowy.
- Nie żyje od kilku lat już - zakaszlał. - Wtedy sam chodziłem do lekarza, ale był z tym problem, bo musiała być osoba dorosła. Ale pani doktor wiedziała jaka jest sytuacja i tak mnie przyjmowała.
- Biedaczku mój... Teraz ja będę twoim lekarzem. - uśmiechnąłem się szeroko.
- A ja się zgodzę, bo z chęcią miałbym takiego cudownego lekarza - zaśmiał się krótko. - Przystojnego... Kochanego...
- Męskiego... - dodałem z rozbawieniem.
- Oczywiście - przytaknął z przepięknym uśmiechem. - Ale mój. Tylko mój.
- A czy ja zaprzeczyłem? Jestem twój. Tylko twój. - musnąłem jego policzek.
- Jestem taki szczęśliwy, chociaż nienawidzę chorób. Jesteś najcudowniejszy na świecie.
- Nie przesadzaj. - machnąłem ręką. - Kocham cię, a ty mnie. Dlatego tak nam się tylko wydaje.
- Mi się nie wydaje, ja to wiem - mruknął. - I czy ty właśnie powiedziałeś, że jestem cudowny w twoich oczach, tylko dlatego, bo mnie kochasz?
- Nic takiego nie powiedziałem. - oburzyłem się. - Ale miłość do ciebie mnie zaślepia, skarbie.
- Gdybym nie był chory, już dawno pocałowałbym cię, a teraz mam skrzyżowane ręce - wymamrotał wyraźnie smutniejąc. - Niech szlak trafi moją słabą odporność.
- Ja mam bardzo dobrą odporność, wiesz? Rzadko choruje. - uśmiechnąłem się pocieszająco. - Do tego nie brzydzę się całować osoby, którą kocham
- Nawet nie pomyślałem o tym drugim - zaśmiał się, wtulając się we mnie. - Ja też się nie brzydzę.
- To na co czekasz? - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się ciepło.
- Zastanawiam się, czy ci nie kichnę w twarz - wyznał zawstydzony. - Bo coś mnie kręci w nosie. Ale zaryzykuję - powiedział, po czym zaczął delikatnie muskać moje usta. Pierwszy raz miałem styczność z spiechrzniętą strukturą jego słodkich warg. Nadal były idealne, chociaż nadszarpnięte przez katar.
- No widzisz? Nie kichnąłeś. - zaśmiałem się, czułe gładząc jego głowę. - Dopij kakao i idziemy pisać to coś.
- Jesteś pewien, że chcesz mi pomóc? - spytał z zatkanym nosem. - To nudne jak flaki z olejem. Mojej babci się przysnęło jak słuchała tego.
- Jesteś chory, więc będę sprawdzał ci tylko ortografię i pomagał pisać. - wzruszyłem ramionami. - Ten facet nie zna jeszcze stylu twojego pisania, więc mamy farta.
- Głupio mi, że tak mi pomagasz, ale to bardzo doceniam - uśmiechnął się lekko. - Jesteś moim aniołem.
- Jestem twoim mężem. - przypomniałem mu, całując go w nosek. - Coś Ci obiecałem podczas zaślubin.
- W zdrowiu i w chorobie - powtórzył mój czyn i westchnął, opatulając się mocniej kocem. - Pójdę po tego laptopa. Im szybciej zaczniemy tym szybciej będę mógł pójść się przespać. I się poprzytulać.
- Dobrze, kochanie, ale najpierw jeszcze jednego całusa poproszę. - uśmiechnąłem się szeroko i ciepło.
- Dostaniesz nawet ich milion jak będziesz chciał - wyznał. - I nie musisz prosić - po tych słowach wplątał swoją dłoń w moje włosy i zaraz obdarował mnie dłuższym pocałunkiem. Uwielbiałem te momenty, kiedy byliśmy tak blisko.
- Kocham cię. - westchnąłem, przytulając go mocno do siebie.
- Ja też cię kocham i najchętniej bym w ogóle nie wstawał, ale trzeba - mruknął, odwzajemniając na krótko uścisk. - Potem się poprzytulamy. Ale pewnie usnę, bo nawet teraz ledwo się trzymam.
- Nie mam ci tego za złe. - podniosłem się, biorąc go na ręce i ruszyłem z młodszym na górę.
- Mogłem pójść sam, już i tak za dużo dla mnie robisz - wbrew jego słowom wtulił się we mnie. Był naprawdę zimny.
- To nic takiego, skarbie. - westchnąłem ciężko, całując go w głowę.
- To jest dużo, naprawdę - zakaszlał, zakrywając swoją buzię. - Dziękuję ci po raz kolejny.
- To nadal mało jak dla mnie, kochanie. - poprawiłem go, następnie krótko całując jego wargi. - Zaraz przyniosę ci lekarstwa, a ty włączysz laptopa. - oznajmiłem, kładąc go na łóżku i okryłem go szczelnie pościelą, podając mu sprzęt. - Po wczorajszym nie wymieniłem jeszcze pościeli, więc... Przepraszam...
- Przecież nic się nie stało - uśmiechnął się do mnie szeroko. - Cieszę się, bo pomimo wszystkiego czuję nasz zapach, z przewagą twojego zapachu. A kocham go.
- Uwielbiam twoje kochane dziwactwa. - zaśmiałem się, głaszcząc go po głowie i pocałowałem go w czoło. - Ciepłe. - westchnąłem. - Chyba masz gorączkę. Boli cię głowa?
- Trochę - pokiwał nią, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. Pomimo choroby i tak był przeszczęśliwy. Jakby co najmniej dostał jakiś prezent. - Ale da się przeżyć.
- Zrobię ci kompres i zaraz przestanie boleć. - odwzajemniłem jego uśmiech. - Kocham cię. - wyszeptałem ciepłym tonem, gładząc kciukiem jego policzek.
- A ja kocham ciebie i momenty, kiedy to mówisz - Nie można było stwierdzić, czy się zarumienił czy nie, bo przez prawdopodobieństwo gorączki był cały czerwony na twarzy.
- Ja wiem, dlatego też często ci to mówię, kochanie. - zaśmiałem się, przytulając go głową do mojego torsu. - Jakby co mnie wołaj, dobrze?
- Dobrze - przytaknął. - Nie będzie raczej potrzeby, ale w porządku.
- Zobaczymy. - zaśmiałem się ciepło. - Kocham cię. - pocałowałem go w głowę i wypuściłem z objęć ruszając na dół.
---------------------------------------
Next kochani ^^
Jak się podobało? <3
Do następnego, ludziki ^*^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro