Rozdział Trzeci "Próba ogarnięcia sytuacji"
Mruknął cicho, niezadowolony, gdy słońce dostało się do jego pokoju, rażąc go w oczy. Najchętniej przewróciłby się teraz na drugi bok i znów zapadł w sen, ale chyba nie mógł sobie na to pozwolić. Dźwignął się do siadu, a ręką zaczął przecierać zaspaną twarz, próbując się trochę rozbudzić. Jeszcze zaspany, na ślepo próbował znaleźć telefon, a gdy już miał przedmiot w swojej słoni, próbował go włączyć. Zmarszczył brwi, gdy urządzenie pozostawało w stanie spoczynku, a potem westchnął głośno zrezygnowany. No tak, wczoraj go nie podłączył, musiał się już rozładować. Włożył kabel do komórki, a wyświetlacz zaczął pokazywać ikonkę uzupełniającej się baterii.
Postawił pewnie stopy na zimnej podłodze i wyszedł z pomieszczenia. Dziwił się, że jeszcze żaden z jego podopiecznych się nie obudził, ale w sumie, to tak było lepiej. Miał chociaż chwilę spokoju i mógł pozostać sam na sam, ze swoimi myślami. Nie miał pojęcia, co miał myśleć i co miał zrobić. Owszem, nie miał wyboru i już był skazany na te dzieciaki, mógł je wyszkolić, ale... Była jeszcze mowa o wychowaniu. Nigdy nie przepadał za dziećmi i nie planował ich mieć, więc nie miał zielonego pojęcia, czy podoła temu zadaniu. Ta myśl wydawała mu się śmieszna. On, Acnologia, znany pod pseudonimem Króla Smoków, agent, który w organizacji Montes Secreta miał rekordową ilość pomyślnych misji i najmniejszą liczbę tych zawalonych, miał nie dać rady? Jednak coś mu mówiło, że zabijanie terrorystów, znacznie różniło się od opieki nad siódemką sierot.
Wszystkie jeszcze spały. Natsu leżał na podłodze pochrapując cicho, zupełnie jakby upadek z kanapy nie zrobił na nim wrażenia. I chyba rzeczywiście tak było, bo gdyby się obudził, to raczej wdrapałby się z powrotem na posłanie. Gajeel leżał na środku z rozpostartymi kończynami, a jego koc ledwo go okrywał. Jedna z kostek bruneta spoczywała na głowie Erika, który zaś stykał się plecami z Dreyarem. Rouge i Sting byli cali zakopani w kołdrze, ale nawet przez materiał mógł dostrzec jak ramiona bruneta kurczowo przytulają się przyjaciela. Najdrobniejsza z nich wszystkich, spała na skraju kanapy, przytulając do siebie poduszkę, a z kącika jej ust kapała ślina. Ancologia skrzywił się na to, zniesmaczony, a potem przeszedł do kuchni, by zobaczyć co ma jeszcze w szafkach, czym mógłby nakarmić siebie i przy okazji te dzieciaki. W lodówce znalazł trzy puszki piwa i kilka opakowań dań do mikrofali.
— Czy ja naprawdę nie mam nawet chleba? — mruknął sam do siebie, gdy zauważył, że w szafkach królują zupki chińskie.
Wychylił się delikatnie z pomieszczenia, gdy do jego uszu dotarło ciche ziewanie. Marvell właśnie przeciągała się, przecierając zaspane oczy. Zamrugała kilka razy i wlepiła w niego swoje zaciekawione, ale i niepewne, brązowe ślepia. Zgarnął ze stołu jakąś szmatkę i rzucił w jej stronę. Nie złapała materiału, przez co wylądował na jej twarzy, a Maryu westchnął zwiedzony. Zero refleksu. Jeszcze bardzo długa droga przed nimi...
Drżącymi rękami zdjęła materiał i spojrzała na niego pytająco, a w kącikach oczu miała łzy.
— Wytrzyj się — powiedział, palcem klepiąc się kilka razy w brodę, by wskazać jej miejsce, o które mu chodziło.
Dotknęła kącik swoich ust i gdy tylko wyczuła pod opuszkami palców swoją ślinę, zaczęła trzeć to miejsce, rzuconą szmatką.
— P-Przepraszam! — pisnęła, budząc tym bordowowłosego.
Ten cicho jęknął i gdy tylko zorientował się co się dzieje, zrzucił z siebie nogę bruneta, nie dbając o delikatność. Gajeel jakimś cudem spadł z posłania, hukiem budząc Stinga i Rogua. Natsu, mimo, że leżał na nim inny sześciolatek na nim leżał to dalej pogrążony był we śnie. Dreyar mruknął tylko coś pod nosem i obrócił się na drugi bok naciągając koc na głowę. Mężczyzna przymknął oczy i zgryzł wargę, próbując nie wybuchnąć. Myśl, że miał się z nimi męczyć jeszcze przynajmniej dwadzieścia lat, była cholernie męcząca. To w sumie było zabawne. Na misjach był spokojny jak nikt, nawet w kryzysowych sytuacjach, a tutaj praktycznie nic się nie wydarzyło, a on już był na skraju. Wziął głęboki wdech i potem powoli wypuścił powietrze. I dla pewności powtórzył to. Pięć razy. Tak dla pewności, że ukoi niepotrzebne emocje.
— Zupki chińskie czy ryż curry z mikrofali? — zapytał ich, najbardziej spokojnym tonem na jaki było go stać.
— W domu dziecka nie pozwalali nam jeść takich rzeczy... — mruknął Sting.
— A czy my jesteśmy w domu dziecka? — zapytał, unosząc pytająco brew.
— Chyba jesteś moim ulubionym opiekunem, gihi. — Gajeelowi zaświeciły się oczy. — Zupki chińskie! — zagłosował dość głośno.
— Jedzenie?! — wykrzyknął Dragneel, natychmiastowo się budząc — Ej, złaź ze mnie, ty szprycho!
— Jak żeś ty mnie nazwał, różowowłosy idioto?!
— Hej, nie mów tak na mnie!
Zacisnął zęby, chcąc powstrzymać się od zrobienia im krzywdy. Już miał podnosić na nich głos, gdy z głową bruneta zderzyła się poduszka, która rzucona była z taką mocą, że aż go odrzuciło. Natsu długo nie śmiał się z nieszczęścia rówieśnika, bo otrzymał dość potężny cios pięścią, prosto w czubek głowy. Długowłosy zamrugał kilka razy i przeniósł wzrok na Laxusa, bo to on ich ogarnął.
— Zamknijcie się. Obaj — wymówił te słowa, jednocześnie piorunując ich spojrzeniem, że aż niedawno kłócący się chłopcy wzdrygnęli się.
— Chyba cię lubię — powiedział, dalej przypatrując się Dreyarowi — Ktoś chce coś innego czy wszyscy będziemy żreć zupki? — popatrzył po pozostałych.
Nikt nie zaprotestował, a Acnologie nie obchodziło, to czy po prostu bali się odpowiedzieć czy faktycznie ta opcja im pasowała.
— Ja chcę ostrą! — wykrzyknął jeden z chłopców i poprawił swój biały szalik, by wbiec do pomieszczenia w którym znajdował się właściciel mieszkania.
W kuchni znajdował się stół przy którym można było jeść, ale Król Smoków miał tylko cztery krzesła, więc resztę dzieciaków po prostu posadził na blacie, a sam stał. Jeden czajnik wody nie starczył więc musiał wstawić go dwa razy, ale po jakimś czasie każdy już miał swoje, jakże zdrowe, śniadanie. Natsu skończył jako pierwszy i czaił się na danie każdego innego. Dreyar po prostu kolejny raz zdzielił go pięścią, do Erika i Gajeela nawet nie próbował się zbliżyć. Sting prawie sam oddał mu swoją miskę, ale Rogue go powstrzymał. Wzrok różowowłosego padł na Wendy która ledwo radziła sobie z trzymaniem łyżki i oblizał wargi, widząc prawie pełne danie. Mężczyzna westchnął głośno i odłożył swoje naczynie z niedokończonym daniem (na wysokości takiej, że nie było opcji by głodne dziecko się do tego dostało) i podszedł do dziewczynki, która siedziała na szarawym blacie. Kucnął przed nią i z zadziwiającą na niego delikatnością, zabrał jej łyżkę z dłoni, by nabrać na nią trochę zupy. Granatowowłosa zarumieniła się lekko, ale bez większych problemów dała się nakarmić. Sam siebie zdziwił z jaką cierpliwością wykonywał to zadanie, ani razu nie denerwując się gdy Marvell wypadł z ust makaron.
— To... To co teraz? — Erik zdobył się na uwagę i zadał pytanie.
— Teraz ja zjem. — Na potwierdzenie jego słów żołądek zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki. Skrzywił się lekko, gdy jego danie okazało się już na wpół zimne. — Załatwię wam jakieś łóżka i pewnie zadzwonię do Karo by pomógł mi je składać. Na razie muszę ogarnąć siebie i was, waszym szkoleniem zajmiemy się później — wyjaśnił na spokojnie, dalej konsumując danie.
— Nie ma już odwrotu, prawda? — Dreyar był nad wyraz spokojny, gdy zadawał to pytanie.
— Nigdy nie było — powiedział pewnie. — Nie było wyboru, ani odwrotu. Jedyne co możemy robić, to przeć na przód nie oglądając się za siebie — zakończył, dość gorzko i natychmiast zapchał swoje usta kolejną porcją makaronu.
— Też nie chciałeś tego robić — wywnioskował szybko bordowowłosy.
— Kto o zdrowych zmysłach by chciał? — westchnął i odłożył naczynie do zlewu — Moja historia jest o wiele bardziej skomplikowana niż wasza — na tym uciął.
Nie miał zamiaru opowiadać im tego co przeszedł i jak się znalazł w tym miejscu. Nie chodziło mu o to by ich nie przestraszyć, nie. I tak niedługo poznają okrucieństwo tego świata, będą wiedzieć jak pachnie krew i gdzie wbić ostrze by bolało jak najbardziej. Będą studiować ludzką psychikę i reakcje by uderzyć jak najmocniej w jak najbardziej czułe miejsce. Będą walczyć i zabijać, będą obmywać swoje ciała we krwi i będę musieli sobie poradzić i fizycznie i psychicznie. Był tego pewien i nie zamierzał ich okłamywać. Nie opowiedział im swojej historii bo był dla niego zbyt prywatna. Mało kto ją znał przez ciągłe zakopywanie je i omijanie. Nie miał zamiaru odkopywać jej dla obcych dzieciaków, nawet jeśli był na nie skazany.
— Natsu — zawołał obrażone dziecko — Jeśli pozmywasz i naczynia będą lśnić, to dam ci coś jeszcze do jedzenia.
Chłopczyk od razu się ożywił i wręcz pobiegł do zlewu nie zwracając uwagi na to, że tam nie sięgał. Acnologia wziął krzesło na którym do niedawna siedziało różowowłose dziecko i postawił je wprost przed stosem brudnych naczyń. Pogratulował sobie dobrego pomysłu, gdy Dragneel od razu zaczął myć miski. Miał zamiar iść do pokoju po telefon, ale ktoś złapał go za tył bluzki. Obrócił się i zauważył jak Sting zaciska małą dłoń na materiale. W myślach uderzył się w czoło. No tak, zapomniał ściągnąć dzieciaki z blatu. Postawił najmłodszych na podłodze i pewnie by odszedł gdyby nie to, że blondynek ciągle go trzymał.
— Acnologia... — wymówił jego imię dość niepewnie — Gdzie... Gdzie jest łazienka? — zapytał nie patrząc na niego.
No tak, zapomniał im pokazać mieszkanie. Miał nadzieje, że żaden nie popuścił przez sen. Ale wchodząc do salonu nie było nic czuć, więc chyba świat się nad nim ulitował.
— Zaprowadzę cię, a jak potem komuś będzie się chciało to mu pokażesz, okej? — zapytał go, a dziecko pokiwało energicznie głową.
Zostawiając go w jasnozielonym pomieszczeniu miał nadzieje, że nie osika mu całej łazienki. Przetarł dłonią twarz. Nie był zupełnie przygotowany na radzenie sobie z siódemką dzieciaków. Miał to szczęście, że najstarsi byli dość dojrzali i sami przywracali do porządku resztę, gdy stwierdzili, że młodsi przesadzają. W końcu dorwał się do komórki, która miała już trochę baterii i wykręcił numer którego myślał, że nigdy nie będzie używać.
— Dzień dobry — przywitał się kulturalnie.
— No nie wierzę... — Osoba po drugiej stronie najwyraźniej od razu rozpoznała jego głos. — Myślałem, że nigdy nie zadzwonisz, Królu Smoków.
— Sytuacja mnie do tego zmusiła — przyznał.
— Inaczej byś nie zadzwonił, prawda? — rozległ się cichy ochrypły śmiech — Więc? Czego potrzebujesz?
— Trzy piętrowe łóżka i jedno normalne — odpowiedział bez wahania — I przydały by się dwa czy trzy biurka, ale to raczej mniej ważne.
— Matko, co się tam u ciebie stało? — głos jego rozmówcy przepełniony był zdziwieniem.
— Obawiam się, że to ściśle tajne... — mruknął, nie będąc pewnym czy może zdradzać informacje o tym co się stało.
— No tak — w słuchawce rozległo się głośne westchnięcie — Jak wszystko co związane z wami, nie? Nie ważne, nie odpowiadaj — dodał od razu — Na kiedy ma być?
— Na teraz... — nie widział w sensu w kłamaniu — Po prostu postaraj się załatwić to jak najszybciej, dobra?
— Rany, to naprawdę musi być kryzysowa sytuacja skoro potrzebujesz to na tak szybko...
— Ta, wybacz — wymamrotał.
— Cóż, obiecałem wtedy pomóc bez względu na czym ta pomoc by polegała, prawda? — przypomniał — W ciągu dwóch godzin powinno to być u ciebie — W tle było słychać stukot klawiszy, a niebieskowłosy zamrugał kilka razy, zdziwiony czasem w jakim miały przyjść rzeczy.
— Dzięki, ratujesz mi dupę — I tu nie kłamał, naprawdę mu tym pomógł.
— Ja się tylko odwdzięczam, czyż nie? — zadał pytanie, a oboje dobrze znali na nie odpowiedź — Trzymaj się tam, Królu Smoków — po tym zadaniu rozległ się dźwięk przerwanego połączenia.
Odchylił głowę do tyłu, przymykając oczy by po chwili wybrać numer do Nuroffa. Przeklął w myślach, gdy usłyszał już trzy sygnały. Musiał być na niego naprawdę zdenerwowany. Już myślał, że się do niego nie dodzwoni, gdy odebrał. Przełknął głośno ślinę. To też było dziwne. Karo było od niego niższy, wolniejszy i miał mniejszą siłę w dłoniach, a on obawiał się konfrontacji z nim. Ale co miał poradzić na to, że granatowowłosy był cholernie mściwy, a jego umysł wymyślał coraz to nowsze i bardziej wyrafinowane sposoby na zemstę?
Karo się nie odezwał co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że wczoraj przesadził.
— Możesz być u mnie za jakieś dwie godziny? — poprosił cicho.
— Po co? — jego głos był ostry i ociekał pogardą.
— Sam raczej nie skręcę tych łóżek — westchnął mając nadzieje, że tym go przekona.
Mężczyzna nie odpowiadał tyle czasu, że aż sprawdził czy przypadkiem się nie rozłączył. Ale nie, połączenie trwało dalej, więc znów przyłożył komórkę do ucha. Nie miał pojęcia czy coś mu się stało i dlatego nie odpowiada, ale ta cisza sprawiała, że dreszcze przeszyły go po całym ciele. Karo Nuroff nie był człowiekiem który zaczął by wrzeszczeć, czy z uśmiechem powiedziałby, że za chwilę cię zamorduje. Nie, on taki nie był, w końcu pseudonim Cicha Furia skądś się wzięła. Ta cisza była dla niego cholernie charakterystyczna, potem rzucał ci mordercze spojrzenie z półprzymkniętych powiek, a następnie mówił ci jakie tortury na tobie wykorzysta, byś cierpiał jak najbardziej, a jego głos ociekał jadem i okrucieństwem.
— Będę za godzinę — zadecydował, chociaż jego głos nie był ani odrobinę łagodniejszy — Przywiozę jakieś jedzeni, bo znając ciebie nic pożywnego nie masz, wezmę też jakieś pościele.
— Dziękuje — uśmiechnął się lekko.
— Nie szczerz się — powiedział jakby wyczuwając jego mimikę — Gdyby nie to, że są tam dzieci to dorzucił bym bombę. I zadbałbym o to, byś jej nie rozbroił — po tym zadaniu się rozłączył, nie dając mu czas na odpowiedź.
Jasna cholera, czy on naprawdę nie mógł mieć normalnego wolnego? Chociaż raz?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro