Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Pierwszy "Pobudka w środku nocy"

     Ryknął wściekle, gdy irytująca muzyczka dobiegająca z telefonu zmąciła jego sen. Za oknem dalej było ciemno, więc nie miał pojęcia kto próbował się do niego dodzwonić o takiej porze. Na początku próbował zignorować tę inteligentną inaczej jednostkę, ale po szóstym sygnale miał dość. Zerwał się do siadu i złapał za telefon, wręcz wyrywając go z ładowarki. Zaklnął głośno, gdy jego oczy spotkały się ze światłem. Zamrugał kilka razy i ponownie spojrzał na wyświetlacz. Trzecia dwadzieścia osiem. Jaki jełop dzwonił o niego o tej nieludzkiej porze? Urządzenie raz jeszcze zaczęło wydawać z siebie dźwięki, a on nawet nie patrząc na nazwisko, odebrał.

     — Czy ty, kurwa, wiesz, która jest godzina? — zapytał, nie przejmując się powitaniem.

     — Tak, mam zegarek — w słuchawce rozległ się znajomy męski głos, który należał do chyba jedynej osoby, którą mógł nazwać przyjacielem. Karo Nuroff czasem irytował go jak mało kto, ale tyle z nim przeżył, że ich przyjaźń sama zakwitła.

     — Za to instynktu samozachowawczego chyba na oczy nie widziałeś — warknął.

     — Tak, tak, zabijesz mnie przy najbliższej okazji. Nie mogę się doczekać. — Długowłosy dałby sobie rękę uciąć, że knypek się teraz uśmiechał. — Wsiadaj do auta i przyjeżdżaj tutaj — spoważniał.

     — Po jaką cholerę? Dobrze wiesz, że mam wolne.

     — Po prostu to zrób — westchnął ciężko — i się pośpiesz. Adres już ci wysłałem.

     I się rozłączył. Tak po prostu, bez żadnego uprzedzenia ani przeprosin. I to jeszcze bardziej go wzburzyło. Jego się tak nie olewało! Za kogo on niby się uważał?!

     — Zatłukę — mruknął pod nosem, odrzucając kołdrę.

     Rozmowa rozbudziła go na tyle, by już nie zasnąć, dodatkowo coś mu mówiło, żeby lepiej się pojawił na wskazanym miejscu. Ziewając potężnie, naciągnął na siebie czarne, wczorajsze spodnie, które leżały na podłodze i zwykłą szarawą bluzkę. Złapał telefon w rękę i wsadził go do kieszeni spodni, by zacząć szukać skarpetek. Jedną znalazł pod łóżkiem, a drugiej nie znalazł wcale, więc wzdychając, sięgnął po nowy komplet. Przeszedł przez salon, zupełnie ignorując niedojedzony obiad leżący na stole, a włosy zaczął zbierać w wysoką kitkę, by mu nie przeszkadzały. Ubrał ciężkie wojskowe buty, nie kłopocząc się zawiązaniem ich, a z wieszaka zdjął kurtkę, w której brzęczały klucze. Zamknął za sobą drzwi i zbiegł po schodach, zupełnie nie przejmując się hałasem, który robił i tym, że był środek nocy. Przynajmniej utrze trochę nosa tej starej flądrze, która zawsze o dwunastej słucha audycji religijnej, doprowadzając go do szału. Wsiadł do swojego auta i ruszył z piskiem opon, nie kłopocząc się zapięciem pasów. Z kieszeni wygrzebał telefon i sprawdził wiadomości, by dowiedzieć się, gdzie ma jechać. Ziewnął jeszcze raz, a komórkę odrzucił na siedzenie pasażera i przyśpieszył, by jak najszybciej mieć to za sobą.

     Na miejsce dotarł kilka minut później.

     Zmarszczył brwi widząc wóz strażacki, karetkę, policję i co chyba najważniejsze, ludzi z branży. Niewielu, ale jednak. Zwykle spotykali się tylko na zleceniach albo popijawach, więc to tylko spowodowało większy mętlik w głowie. Zgasił silnik i wyszedł z samochodu. Widział już, jak w jego stronę kieruje się średniej wysokości mężczyzna o wysportowanej sylwetce i granatowych włosach. Twarz miał poważną, a oczy zimne i czujne.

     Coś się stało. Tylko za cholerę nie wiedział co.

     — Yo — powiedział jak już był blisko niego. — Dawno się nie widzieliśmy.

     — Daruj sobie — warknął. — Co tu się stało i po jaką cholerę miałem tu przejechać?

     — Niecierpliwy jak zawsze — westchnął i oparł dłonie na biodrach, a następnie zmarszczył brwi. — Ta fryzura ci nie pasuje — stwierdził i zanim ciemnoskóry mógł zareagować, ściągnął gumkę z jego włosów, wyrywając ich trochę. — Od razu lepiej — stwierdził, ignorując zupełnie mordercze spojrzenie posyłane w jego stronę.

     Zaczął odchodzić, gestem pokazując, by za nim podążył, a mężczyzna z braku wyboru to uczynił. Ziemia skrzypiała pod ich butami, a w powietrzu unosił się drażniący zapach spalenizny. Wokół nich kręciło się wiele strażaków i policjantów, ale zupełnie ignorowali dwójkę mężczyzn. Ciągle było słychać krzyki, a zamieszanie panujące było tak wielkie, że dziwił się, że media jeszcze się nie zbiegły. Nie miał pojęcia, gdzie prowadził go kumpel i co właściwie spłonęło, ale instynkt podpowiadał mu, że powinien był zachować spokój, wysłuchać wyjaśnień i dopiero wtedy zacząć się awanturować.

     — Spłonął dom dziecka — zaczął w końcu jego towarzysz.

     — Hę? To po co jestem tu ja, ty i chłopaki? — zdziwił się. — To tylko bidul.

     — Możesz dać mi skończyć? — zapytał zdenerwowany. — Nikt nie przeżył oprócz siódemki dzieciaków.

     — I co z tego? — parsknął ignorując jego prośbę. — Trzeba je po prostu przenieść do innego sierocińca i tyle. Po chuj tyle zamieszania?

     — Dowództwo je chce — wyjaśnił. — Ktoś musi je wychować i przeszkolić.

     — I po co tu ja? — zapytał za nim dotarł do niego sens tych słów i jego obecność tutaj. Zatrzymał się w półkroku i spojrzał na swojego kompana. — Nie.

     — Słuchaj, wiem, że to dla ciebie trudne...

     — Nie jestem jakąś pierdoloną niańką — przerwał mu. — Jak dowództwo je tak bardzo chce, to niech sami je sobie wychowają. W ogóle po co im jakaś zgraja bachorów?

     — Najwyraźniej je zainteresowały. — Wzruszył ramionami.

     — Dlaczego niby ja mam je wziąć? Czemu nie ty? Albo ktokolwiek?

     — Ponoć przejawiają podobne zdolności co ty. Wyczulone zmysły, ponadprzeciętna sprawność fizyczna. Mówi ci to coś? — spytał retorycznie.

     — Dobra, nawet jeśli — mówił szybko, a jego głos wręcz kipiał złością — czemu ja? — ponowił pytanie. — Czemu to ty ich nie weźmiesz?

     — Jeśli to prawda, to ty ich najwięcej nauczysz. Poza tym masz większe mieszkanie ode mnie, a dowództwo wydało ten rozkaz tobie. Więc zbytnio nie masz wyboru — uśmiechnął się słabo. — Chcesz je zobaczyć?

     — Po chuj się pytasz, skoro dobrze znasz odpowiedź? — warknął. — Prowadź i tak muszę je zabrać do chaty.

     — Zgodziłeś się nad wyraz łatwo — zauważył i zaczął iść w stronę zaparkowanych pojazdów.

     — Po prostu jestem niewyspany i zmęczony — westchnął. — I jedyne czego pragnę to moje łóżko. Im szybciej to skończę, tym szybciej do niego wrócę.

     — Zwykle nie śpisz o tej godzinie.

     — Zwykle nie mam wolnego.

     Trudno było nie zauważyć jego nowych podopiecznych. Byli najbardziej przerażeni ze wszystkich i najmłodsi. Najwyższy z nich był blondyn z blizną w kształcie pioruna na prawym oku. Rozglądał się dość nerwowo dookoła i stał przed nimi wszystkimi, jakby próbując ich zasłonić. Drugim w kolejności, jeśli chodzi o wzrost, był chłopak o bordowych włosach. Starał się nie okazywać strachu, ale na każdy najmniejszy dźwięk się wzdrygał i obracał w jego stronę. Obok niego stał różowowłosy owinięty białym szalikiem, który chyba nie do końca rozumiał, co się działo, bo w jego oczach oprócz strachu można było ujrzeć też ciekawość. Do jego boku tuliła się granatowowłosa dziewczynka, wyglądająca na najmłodszą z nich wszystkich. Był jeszcze brunet chłopak o czerwonych oczach, odrobinę wyższy od różowowłosego, który był najbardziej z boku grupy i starał się być sam. Ostatnia dwójka przytulała się do siebie. Kolejny blondyn i kolejny brunet wyglądali jak totalne przeciwieństwa, ale to najwyraźniej nie przeszkadzało im w trzymaniu się razem. Podszedł do nich, a Karo zaczął odciągać lekarza który się przy nich kręcił, zagadując go.

     — Idziecie ze mną — powiedział stanowczym głosem, nawet nie siląc się na przywitanie.

     — N-Niby czemu? — zapytał bliznowaty chłopak, starając się grać pewnego siebie.

     — Słuchaj, mnie też to się nie podoba, ale jeśli odmówię mojemu szefostwu, to nic ze mnie nie zostanie i to dosłownie, więc bądźcie grzeczni, nie wkurzajcie mnie i chodźcie ze mną po dobroci albo użyję siły — starał się zachować spokój, ale marnie mu to wychodziło.

     Poczuł rękę na swoim ramieniu, więc od razu obrócił się w tamtą stronę, a jego oczom ukazał się jego wspólnik.

     — Postaraj się być dla nich łagodny, to tylko dzieci — poprosił szeptem i podał mu jakieś papiery. — Dokumenty na ich temat — dodał równie cicho i zaczął odchodzić.

     Westchnął głęboko i przetarł wolną dłonią oczy. Naprawdę się nie wyspał, a od tego wszystkiego zaczynała boleć go głowa.

     — Kto to był? — usłyszał głos, który jak się okazało, należał do chłopaka z szalikiem.

     — Nie interesuj się — ugryzł się w język, zanim zdążył powiedzieć "gówniarzu" — Za mną — rozkazał i zaczął odchodzić.

     Z braku wyboru, dzieci zaczęły niepewnie iść za nim. Otworzył im tylne drzwi do samochodu i czekał, aż wsiądą. Dziewczyna zmarszczyła brwi.

     — P-przepraszam, a-ale chyba wszyscy się n-nie zmieścimy — zwróciła mu uwagę.

     Bystry dzieciak.

     — Po prostu właźcie — powiedział zmęczony tą całą sytuacją,

     — B-Będzie miał pan k-kłopoty jeśli złapie n-nas policja... — odezwała się znów.

     — Policja może mi naskoczyć — warknął, a zaraz potem westchnął kolejny raz tej nocy. — Wasza dwójka — wskazał na dwóch najwyższych — do przodu. — Otworzył kolejne drzwi i wziął swój telefon z siedzenia. — Reszta do tyłu — wręcz rozkazał.

     Poczekał, aż wszyscy wgramolą się na siedzenia (o dziwo, nie musiał nikomu pomagać), zamknął za nimi drzwi, a następnie usiadł za kierownicą. Oparł o nią czoło, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę.

     — Jak wy się w ogóle nazywacie? — zapytał, przekręcając kluczki.

     — Natsu! — odpowiedział radośnie różowowłosy.

     — Sting — potem odezwał się młodszy blondyn.

     — Rogue — jego przyjaciel również się przedstawił.

     — Gajeel — powiedział ten, co trzymał się na uboczu.

     — Erik — wymamrotał ten, co wzdrygał się na każdy dźwięk.

     — Laxus — odpowiedział trochę niepewnie bliznowaty.

     — W-Wendy — na końcu przedstawiła się jedyna dziewczyna — P-Przepraszam, ale jak p-pan ma na imię? — zapytała,trochę się jąkając.

     — Jestem Acnologia — odpowiedział i nacisnął mocniej pedał gazu.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro