Rozdział pierwszy - Niech pogoń się rozpocznie (1/?)
Księżcy budził się na widnokręgu, powoli wypływając z mgieł ponad przestwór ciemnych łąk. Jego światło wirując barwnie w kroplach marznącej rosy świtu opromieniało drogę, którą podążała ciemna wilczyca.
Przed jej oczyma, aż po kres widnokręgu rozciągał się przestwór nagich, smaganych wiatrem łąk. Trawy raz, za razem poruszane oddechem nocy opadały na nią kaskadami i zasypywały razami źdźbeł.
Cała połać roślinności falowała pod jej łapami, przypominając sierść żywego stworzenia - pięknie pachnącą zielem i ciepłą, przywodzącą na myśl matczyną troskę o nie dorosłego jeszcze szczeniaka.
Po chwili, wysrebrzany blaskiem księżyca łan rozwarł się przed nią, ukazując piaszczystą, osłoniętą drzewami kotlinkę, biegnącą coraz to niżej i niżej, splatającą się w jedno z rozpadlinami, a wreszcie przepoławiającą prastary bór sosnowy na dwoje. U jej dna już stąd dostrzec mogła mnogość sylwetek pobratymców. Większość zajęta była rozmową, reszta, głównie poddenerwowane szczeniaki, kręciły się wokół łap starszych wilków zajętych ostatnimi przygotowaniami do testu. Wszyscy czekali na tegoroczne święto księżycowego górowania. Już stąd czuła doskonale zmieszane w powietrzu wonie kilku okolicznych watah, zebranych razem ten jedyny raz w roku.
Wilczyca ruszyła brzegiem kotliny, bajecznie oczarowana setkami świetlików wypływających falami z szumiących traw i roziskrzonych błyskiem gwiazdy liści. Całe ich chmary otoczyły ją że wszystkich stron, rozświetlając mrok i wylewając się w miękkie poszycie. Gąbczasta roślinność przesypywała się wraz z ziemistym pyłem pomiędzy jej pazurami, kiedy ostrożnie się wycofywała obserwując świetlne widowisko. Sierp księżyca ciął niebo podobnie do łap wadery, gnającej slalomem między drzewami. Ostre ciernie kilkakrotnie smagnęły jej aksamitne futro, nim nieco spóźniona wyłoniła się na miejscu spotkania.
Niemal natychmiast poczuła na sobie palące spojrzenie jej brata. Sus, tak bowiem miał na imię owy młodzieniec, co ogromnie irytowało jego siostrę, zawsze przykładał ogromną uwagę do punktualności. Nigdy w życiu nie spóźniłby się na nic tak dla niego ważnego, jak Księżycowe łowy. Nazwana w ten sposób ceremonia, był to swego rodzaju sprawdzian umiejętności myśliwskich młodych członków watahy, od którego zależeć miało całe ich późniejsze życie, a przynajmniej ranga, jaką zostaną obdarzone. Podczas jego trwania nie obowiązywały żadne reguły, a przynajmniej takie, które mogłyby jakkolwiek dopomóc startującym w nim. Rozlew krwi, jak i walka, były zaś nieomal wskazane.
Stojąc tu, pośród przestraszonych wilczków, jedenastki, mającej tej nocy zmierzyć się w wyzwaniu, pierwszy raz odczuła wlewającą się w jej żyły, podobnie do trucizny, niepewność. Skąd bowiem mogła wiedzieć, co czeka ją po starcie. Co prawda, im nie pozwalano zbytnio krzywdzić się podczas łowów, jednakże co o tym sądzili przedstawiciele innych watah? Może odbiorą sobie za taktykę właśnie eliminację rywali? W tej chwili wilczyca bardzo pożałowała, że nigdzie w pobliżu nie było Susa.
Inni zawodnicy łowów wyraźnie poczuli się już nieco pewniej i zaczęli do siebie szeptać.
Niespodziewanie do uszu wadery dotarły ciche pytania, wyraźnie skierowane do któregoś z jej pobratymców:
- A więc jesteście z nad północnego brzegu jeziora? Zawsze chciałam kogoś z was zapytać o pewną historię. Oczywiście, chodzi mi o Rozszarpywacza. Czy to prawda, że...
Nagle, ponad głosy innych wybiło się donośne wycie. Piątka wilczego rodzeństwa, sprawujący władzę nad watahami, obwieścili swoje przybycie.
Wszyscy zamarli w niemym oczekiwaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro