Rozdział 11
Kiedy pierwsze promienie wschodzącego słońca oświetliły swoim światłem pnie i korony drzew, Noriko już nie spała. Prawdę mówiąc, nie spała już długo przed tym. Gdy wieczorem zatrzymały się z Inez na nocleg, była poddenerwowana i zła. Miała nadzieję dotrzeć na miejsce zlotu jeszcze wczoraj, ale gdy dziewczynka zaczęła przysypiać w siodle, dała za wygraną. Nie dość, że mała spadłaby jej z grzbietu wierzchowca, to raczej z zamkniętymi oczami nie pilnowała trasy. Noriko całą noc przewracała się z boku na bok, a nad ranem dała już sobie spokój z próbowaniem po raz kolejny zasnąć i pogodziła się z tym, że raczej jej to się uda.
Teraz, kiedy siedziała przy rozpalonym ogniu i szykowała śniadanie, jej myśli krążyły w różnych kierunkach. Pierwszy raz przyszło jej do głowy, że nie panuje nad tym, co się wokół niej dzieje. Gdy zniknął Hadriana, myślała, że po prostu znajdzie Eve, ta jej pokaże jakiś oczywisty ślad i najpóźniej za kilka dni odnajdzie ojca. Jednak sytuacja okazała się bardziej skomplikowana i choć nie chciała się do tego przyznać, to czuła, że ją przerastała. Zamiast znaleźć Hadriana, natknęła się grupę bandytów pod przewodnictwem jej dawnego przyjaciela, a potem zdrajcy.
Westchnęła cicho myśląc, co zazdrość może zrobić z człowiekiem. Kiedyś Codey był dla niej przyjacielem, a może i kimś więcej, a potem nagle to wszystko zniszczył. Zawdzięczała mu tak wiele, od pomocy podczas próby ucieczki, która najpewniej zakończyłaby się porażką gdyby nie on, do wzajemnego wsparcia przez prawie dziesięć lat, kiedy mieszkała w obcym sobie kraju. Właściwie całe życie w Arydii zbudowali sobie razem.
Noriko westchnęła znowu i bezwiednie szturchnęła patykiem ognisko. Jej myśli skierowała się teraz w stronę dwunastolatki, która spała w najlepsze. To była kolejna rzecz, która ją przerastała. Nie miała pojęcia, co ma z nią zrobić, gdy już dotrą na miejsce zlotu. Obiecała Inez ochronę przed zabójcą ojca, ale nie miała zamiaru ciągnąć ją ze sobą wszędzie, gdzie się ruszy. Zdecydowanie nie była niańką i nie miała podejścia do dzieci. Ale z drugiej strony sprawa mordercy jej ojca wyglądała mocno podejrzanie i jeśli mała mówiła prawdę, to mogła być też związana ze zniknięciem Hadriana.
Albo i śmiercią, pomyślała po chwili ponuro. Odpędziła jednak szybko tą myśl i postanowiła, że nie spocznie, dopóki nie znajdzie ojca. I to żywego. Przecież ktoś coś musiał widzieć. Nie rozpłynął się w powietrzu. Choć, pomyślała z goryczą, w przypadku zwiadowcy to wcale nie było takie pewne. Wśród zwykłych śmiertelników członkowie Korpusu byli nawet posądzani o czary w związku z legendarną umiejętnością znikania. Noriko wiedziała jednak, że to nieprawda. Mimo przypuszczeń zwiadowcy nie rozpływali się w powietrzu, tylko stawali się niewidoczni, dzięki wieloletniemu treningowi i kamuflażowi.
Z zamyślenia wyrwał Noriko orzech. A dokładniej orzech, który upuszczony z dużej wysokości przez rudą wiewiórkę wylądował prosto na jej czole. Kobieta przez chwile nie wiedziała, co się stało, a potem dostrzegła puchate zwierzątko przyglądające się jej z korony drzewa.
–Ty mały potworze! Jak cię zaraz dorwę – wykrzyknęła w stronę wiewiórki, a ta nieśpiesznie przeskoczyła na pobliską sosnę.
Gałąź ugięła się pod jej ciężarem, ale po chwili wróciła do swojej poprzedniej pozycji, gdy zwierzątko przeszło sprawnie dalej. Noriko ze złością podniosła pechowy orzech, zamachnęła się i rzuciła w kierunku wiewiórki. Pocisk przeleciał w sporej odległości od celu, a rude zwierzątko przekręciło tylko głowę, przyglądając się młodej kobiecie z lekkim wyrazem zaciekawienia na pyszczku.
– Co ty najlepszego wyrabiasz?
Noriko usłyszała pytanie i momentalnie się odwróciła. Inez już nie spała i przyglądała jej się z podejrzliwością w zaspanych oczach. Wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle.
– To coś próbowało mnie zabić! – powiedziała popielatowłosa kobieta, a potem oskarżycielsko wskazała palcem na rude i puchate zwierzątko.
– To coś to wiewiórka, która nie wygląda na zbyt groźną i krwiożerczą – powiedział Inez, zerkając na Noriko, jakby była niespełna rozumu.
Zwierzątko jakby na potwierdzenie tych słów podniosło puszysty ogonek do góry i przekręciło główke. Wyglądało całkiem niewinnie i miało miły wyraz pyszczka. Noriko zacisnęła usta w wąską kreskę i przyglądała się na przemian to Inez to wiewiórce. Jak nic były w zmowie.
– To co na śniadanie? – zapytała beztrosko mała, a wiewiórka przeskoczyło na kolejne drzewo, by po chwili chrupać w najlepsze orzecha.
Gdyby wzrok Noriko mógł zabijać, to w jednej chwili, i dziewczynka i zwierzę, padliby trupem.
* * *
Noriko czuła na sobie czyjś wzrok. Było to strasznie irytujące uczucie. Rzuciła ukradkiem okiem na Inez, ale dziewczynka jadąca obok patrzyła wprost przed siebie. Więc to nie ona, pomyślała, ale irytujące uczucie wcale nie znikło. Była pewna, że ktoś ją obserwuje. Znowu dyskretnie spojrzała na Inez i zlustrowała wzrokiem drogę po prawej stronie. Drzewa, krzaki, zbłąkany ptak – nic niepokojącego. Obróciła się niby poprawić sakwy przy siodle i obejrzała drogę za nimi. Pusto. Tylko samotna wiewiórka przyglądała im się z uwagą.
Na myśl o rudym zwierzątku do Noriko wróciła poranna złość. Odegnała jednak ją szybko. To nie wzrok wiewiórki czuła na sobie, choć spojrzenie małego zwierzątka było równie irytujące.
Dyskretnie obróciła się w lewo, niby sprawdzając ułożenie noża w bucie, i przeniknęła wzrokiem leśną gęstwinę. Nadal nic nie zauważyła, a wrażenie nie zniknęło. Już miała podzielić się tym z młodą towarzyszką, ale ta ją ubiegła.
– Obserwują nas. Jesteśmy blisko.
Noriko pohamował resztkami sił ochotę, by jeszcze raz przyjrzeć się okolicy dokładniej.
– Nikogo nie widzę – odparła cicho.
– To nie znaczy, że ich tu nie ma – rzekła z półuśmiechem Inez.
Noriko zacisnęła usta i przeczesała wzrokiem drogę przed wierzchowcami. Nie dostrzegła nikogo, ale wiedziała, że jej młoda towarzyszka ma racje. Czasem dokładnie wiedziała, w którą stronę udała się Eve lub jej ojciec, a wcale ich nie mogła ich dostrzec, gdy znikali w gęstwinie. Co nie zmieniało faktu, że wcale jej się to nie podobało.
Pogoniła konia, by jak najszybciej oddalić się od obszaru, w którym znajdowali się tajemniczy obserwatorzy. Zaraz drzewa się przerzedziły i obie znalazły się na sporych rozmiarów polanie. Było tam rozbitych kilka jednoosobowych namiotów i Noriko dostrzegła sporo kudłatych wierzchowców pasących się swobodnie. Nie to jednak zwróciło najbardziej jej uwagę, a kilka postaci w szarozielonych pelerynach patrzących prosto na nie. Większość z nich trzymała w dłoniach łuki ze strzałami, ale nie były one naciągnięte. Noriko wiedziała z doświadczenia, że wystarczy kilka sekund, a pociski osiągnęłyby cel.
– Ani kroku dalej chyba, że chcecie zostać jeżami – odezwał się zwiadowca stojący najbliżej. – Czego tu szukacie?
– Chce się widzieć z Eve – rzekła szybko kobieta, ale w jej głosie nie było słychać jej zwykłej pewności siebie. No ale nigdy nie miała też do czynienia z tyloma zwiadowcami na raz.
Mężczyzna już miał coś odpowiedzieć, gdy trzy zakapturzone postacie zaczęły zmierzać szybkim krokiem w stronę przybyłych.
– Spokojnie, Balder. – Najwyższy postać dotknęła ramienia przemawiającego zwiadowcy i zrzuciła kaptur. – To moja córka.
Na kilka chwil wszyscy zamarli. Balder przyglądał się na przemian to Hadrianowi, to wysokiej kobiecie z kataną i nie mógł nie zauważyć podobieństwa. Stojąca za ojcem Noriko Eve lekko się uśmiechała, wyobrażając sobie, jak wielkie kłopoty będzie miał za chwile jej mentor. Jovan za to przyglądał się popielatowłosej kobiecie z otwartymi ustami i dziwnym wyrazem zielonych oczu. Rozmarzonym i zdecydowanie za mało obecnym. Reszta zwiadowców stała skrępowana i mężczyźni nie wiedzieli, czy lepiej się niezauważenie oddalić, czy zostać i w efekcie zastygli w miejscu. Inez niespokojnie przyglądała się zakapturzonym postaciom, szukając najmniejszych oznak zagrożenia.
Noriko otrząsnęła się z szoku i sprawnie zeskoczyła z końskiego grzbietu, po czym ruszyła w stronę ojca. Zaskakując nawet po części samą siebie, wtuliła się w Hadriana.
– Jeśli jeszcze raz oddalisz się od domu na odległość większą niż pięć mil, to obiecuję, że cię znajdę i zabiję – rzekła cicho, by tylko zwiadowca usłyszał tą wiadomość.
– Nie wątpię – odparł również szeptem mężczyzna z szerokim uśmiechem na ustach.
Noriko chciała spytać o tak wiele rzeczy, ale bała się przerwać milczenie i wypuścić ojca z objęć. Co jeśli okazałby się tylko iluzją i rozpłynął w powietrzu?
– Dobrze, że jesteś. Mam dla ciebie zadanie – dodał Hadrian. – Trzeba coś zrobić z twoim starym znajomym – kontynuował, nie dając córce dojść do słowa. To nie było dobre miejsce na wyjaśnienia, szczególnie, że jeden z obecnych tu zwiadowców mógł być zdrajcą.
Noriko pochwyciła jego spojrzenie. Porozumieli się bez słów. Przekaz był jasny – nie pytaj teraz, odjedź jak najdalej.
– Zajmę się tym – odparł z miną, która wskazywała, że nie zanosi się raczej na miłe poproszenie o opuszczenie terytorium kraju.
– Pojadę z nią – rzekła szybko Eve. – Ktoś musi ją trzymać z dala od kłopotów – dodała wyjaśniająco.
– Ja też jadę – powiedział Jovan nadal wpatrzony w Noriko.
Spojrzenia wszystkich momentalnie zwróciły się na niego.
– No co – rzekł zmieszany – przyda im się męska dłoń.
Noriko tylko prychnęła, wyrażając tym wszystko, co myśli o pomocy młodego mężczyzny i zaczęła znowu szykować się do drogi, ufając, że Eve wyjaśni jej, co tu się właściwie dzieje. I że młody zwiadowca nie będzie mi w tym przeszkadzał, bo wtedy Noriko raczej by za siebie nie ręczyła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro