Owsianka
Dziesięciolatka siedziała przy stole w kuchni i grzebała łyżką w owsiance. Nie lubiła jej, a wręcz nienawidziła i czekała tylko na okazję, aż jej matka się oddali, żeby dyskretnie pozbyć się śniadania. Kobieta jednak, jak gdyby przeczuwając jej zamiary, siedziała i wpatrywała się swoją córkę świdrującym spojrzeniem fiołkowych oczu.
– Dlaczego nie jesz? – spytała po chwili.
– Przecież jem – odparła dziewczynka i na potwierdzenie tych słów wzięła łyżkę owsianki do ust i przełknęła, starając się bardzo przy tym nie skrzywić.
– Nie smakuje ci? – drążyła dalej temat jej matka.
– Smakuje, oczywiście, że smakuje. – Dziewczynka zjadła kolejną łyżkę i uśmiechnęła się krzywo, mając nadzieje, że wygląda to choć trochę przekonująco. – Tylko po prostu już się najadłam i nie jestem głodna.
– Jak zjesz, to będziesz mogła pójść na dwór. – Kobieta spróbowała innej taktyki; jak się po chwili okazało, nawet w miarę skutecznej.
Noriko niechętnie zabrała się za jedzenie. Gdy miska była już w połowie opróżniona, jej matka wyszła z pokoju usatysfakcjonowana.
Mała tylko na to czekała. Wylała resztę owsianki do wiadra z resztkami, a potem wymieszała zawartość i z zadowoleniem oceniła, że dowód jej zbrodni nie rzuca się w oczy.
Dziewczynka była nieświadoma, że matka obserwuje jej poczynania przez uchylone drzwi. Zadowolona z siebie pozmywała naczynia po śniadaniu, bo to należało do obowiązków dziewczynki i czym prędzej czmychnęła z domu.
Jej matka, która weszła do kuchni, zdążyła jeszcze tylko krzyknąć:
– Zjadłaś już?
– Tak! – Dziewczynka, nie czekając na kolejne pytania i drążenie tematu, zniknęła w lesie otaczającym chatę.
Z werandy kobieta o czarnych włosach patrzyła jak jej córka znika w plątaninie drzew. Nie miała już siły gonić za nią i tłumaczyć, że źle zrobiła. Zresztą, takie tłumaczenia i tak nigdy nie trafiały do Noriko.
Dziewczynka natomiast tymczasem jak urzeczona patrzyła na jesienny las pogrążony w żółciach, pomarańczach i czerwieniach. Liście pod jej nogami szeleściły przy każdym kroku i tworzyły wielobarwny dywan. Nie mogła się nadziwić, że ten sam las za kilka tygodni będzie wydawał się pusty i pozbawiony życia.
Odnotowała w pamięci, żeby wracając nazbierać mamie kolorowy bukiet liści. Dziewczynka zastanowiła się przelotnie, czy w rodzinnym kraju Sumire drzewa też zmieniały kolor liści. Nigdy nie pytała o to matki.
Noriko nawet nie zauważyła, kiedy doszła na miejsce. Mała polana była dobrze ukryta w leśnym gąszczu.
Na jej środku stał ojciec dziewczynki i wypuszczał strzały jedna po drugiej, w błyskawicznym tempie. Dookoła były rozstawione cele różnych rozmiarów. Pociski wbijały się w nie, jakby prowadzone jakąś niewidzialną linką. Żaden nie chybił.
Dziewczynka z myślą, że kiedyś też tak chce umieć, usiadła na zwalonym pniu i przyglądała się wyczynom ojca. Gdy opróżnił już cały kołczan, zauważył ją, a raczej dopiero dał po sobie poznać, że widzi córkę. Noriko była pewna, że dużo wcześniej zdał sobie sprawę z jej obecności.
– Nauczysz mnie tak strzelać? – spytała go.
– Jeszcze jesteś za mała. Nie dasz rady naciągnąć łuku. Już ci przecież to mówiłem. Musisz jeszcze trochę podrosnąć. – Uśmiechnął się do dziewczynki przepraszająco.
Noriko od razu posmutniała. Cały czas słyszała, że jest za mała, a przecież niedługo będzie już równa z mamą!
Uśmiech wrócił na jej usta dopiero, gdy ojciec podał jej dwa noże do rzucania.
– Trzymaj. Chcę zobaczyć, czy zrobiłaś już jakieś postępy.
Dziewczynka ochoczo zabrała się do wykonywania zadania. Ojciec obserwował jej poczynania i co jakiś czas dodawał swoje uwagi odnośnie jej techniki.
– Poczekaj tu chwilę – rzekł w pewnej chwili mężczyzna i poszedł na skraj polany.
Dopiero teraz mała zauważyła tam jakiegoś człowieka. Rozmawiali chwilę, a mina jej ojca robiła się coraz bardziej posępna. Po kilku minutach tajemniczy mężczyzna oddalił się, a zwiadowca wrócił do swojej córki.
– Musimy już iść. Wyjadę na parę dni...
– Ale dopiero wróciłeś! – przerwała mu dziewczynka. – Obiecałeś, że teraz nigdzie nie będziesz jechał!
– Wiem, ale to poważna sprawa. Handlarze niewolników wczoraj zaatakowali pobliską wioskę. Od roku nie przejawiali żadnej aktywności i myślałem, że już będziemy mieli z nimi spokój, ale najwyraźniej się myliłem.
Po tych słowach zabrał swój łuk i wziął dziewczynkę za rękę. Noriko wcale się to nie podobało. Nie potrafiła sobie przypomnieć, który to już raz tato obiecywał, że zostanie dłużej w domu, po czym nagle się okazywało, że musi jechać. Wiedziała jednak, że zdecydowanie za dużo razy.
Wrócili pośpiesznie do domu. Mała usiadła na werandzie, a jej ojciec wszedł do chaty pożegnać się z żoną i przygotować się do drogi.
Dziewczynka kopnęła ze złością kamień leżący w pobliżu. To było niesprawiedliwe. Dopiero wrócił, a już ma wyjeżdżać, ale nic na to nie mogła poradzić, choć bardzo chciała.
Po chwili mężczyzna wyszedł ze środka i pobiegł do stajni osiodłać konia. Gdy wyprowadził Parysa, pocałował nadąsaną córkę w czoło i powiedział:
– Opiekuj się matką i nie rozrabiaj za bardzo. Słyszałem, że pozbyłaś się dziś sprytnie owsianki. – Spojrzał na nią wymownym wzrokiem, a dziewczynce zrobiło się głupio.
– Będę już grzeczna. I jutro zjem tą owsiankę. – Skrzywiła się mimowolnie na myśl o jutrzejszym śniadaniu. Ale może gdyby była grzeczniejsza, to tato by nigdzie nie jechał...
– Niedługo wrócę – zapewnił.
Żadne z nich nie wiedziało, że nie zobaczą się przez kolejne jedenaście lat.
Noriko patrzyła za odjeżdżającym ojcem i nie mogła uwierzyć, że peleryna zmieniła go w groźnie wyglądającego i niebezpiecznego człowieka. Sumire wyszła z domu i razem odprowadzały zwiadowcę wzrokiem, zanim zniknął za zakrętem.
– Nie lubię, jak wyjeżdża – wyznała, patrząc smutno na mamę.
– Ja też, kochanie, ja też – odparła Sumire i pogłaskała córkę po popielatej czuprynie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro